Rozdział Czternasty
- Tato, tato... - usłyszałem cichy głosik i poczułem jak ktoś dźga mnie palcem w policzek. Otworzyłem oczy. - tatusiu, tatusiu, wstawaj - poczułem mocniejsze ukucie w policzek
- Co? - zapytałem cicho
- Zrobisz mi śniadanie? - zapytała Ela przyglądając się mi uważnie
- El... jestem zmęczony. Śpię, nie widzisz? - obróciłem się na drugi bok. Uśmiechnąłem się gdy zobaczyłem śpiącego Luka obok mnie.
- Ale tato... - dziewczynka przeciągnęła ostatnie słowo piszcząc
Mruknąłem coś cicho i zamknąłem oczy po czym trochę przysunąłem się do blondyna
- To poproszę Luka! - pisnęła dziewczynka i podbiegła do drugiej strony łóżka. - Luke, Luke... Lukey - mówiła coraz głośniej klepiąc blondyna po plecach
- Hm... - mruknął cicho Luke. To brzmiało tak uroczo... gdybym stał to kolana by się pode mną ugięły... i to nie z powodu mojej tuszy... nie! Michael, czekaj. Ty go nie lubisz. A to, że śpi w twoim łóżku świadczy o twej gościnności
- Lukey, zrób mi śniadanie. Jestem głodna - Ela weszła na łóżko i zaczęła po nim skakać
- Ela, uspokój się. Co mówiłem o wymuszaniu? - zapytałem unosząc się na łokciach
- Że to nie ładnie i... - zaczęła
- No właśnie, więc...
- Nie wymusza. Już wstaje. Chodź Elu - a to bezczelny... przerywa mi kazania. Tak się nie robi.
*
Z kulnąłem się z łóżka i przekląłem pod nosem. Cholernie mi się nudziło, a nie chciało mi się wstawać. Jednak lenistwo jest straszne... ale nie chce mi się o tym myśleć. Może później się nad tym zastanowię.
Podniosłem się z niemi i powolnym krokiem ruszyłem do uchylonych drzwi. Wyszedłem z pokoju i ziewając przetarłem oczy. Zszedłem po schodach trzymając się poręczy. Mimo tego, że nie spałem już od ponad godziny dalej czułem się zaspany i widziałem nie wyraźnie. Nie. Nie jestem ślepy.
Słysząc śmiech dochodzący z salonu udałem się do tego pomieszczenia. Luke bawił się z Elą. Nawet zrobił jej kitki. Wow. Były prosto... ja nawet głupiego kucyka bym nie zrobił. No cóż... nie jestem stworzony do fachu fryzjera.
- Dzień dobry - rzuciłem i usiadłem na kanapie obok blondyna
- Hej - powiedział chłopak - mogę włączyć jej bajkę? Namawia mnie na to od około czterdziestu minut ale nie chciałem bo...
- Włączaj. Ale coś fajnego. Żeby mi też się podobało
Luke uśmiechnął się i włączył Króla Lwa. Kochałem tą bajkę, ale zawsze na niej płakałem. Była tak cholernie smutna...
*
El oczywiście po jakimś czasie się znudziła. Poszła do swojego pokoju słuchać muzyki i grać na telefonie Luka już kiedy Simba i Mufasa rozmawiali o gwiazdach i o przyszłości.
Teraz była najgorsza część... zaraz Mufasa zginie przez tego skurwysyna Skazę. Nienawidzę go. Jak można zabić własnego brata?!
' Niech. Żyje. Król ' - po tych słowach wypowiedzianych w bajce, kiedy Skaza zrzucił swojego brata ze skały, w moich oczach zebrały się łzy.
- Michael... wszystko w porządku? - zapytał Luke i położył na moim udzie dłoń, którą zaraz z niego zrzuciłem
- A wygląda jakby było?! - krzyknąłem dalej wpatrując się w ekran. Już wszystko było jasne. Mufasa umarł, Simba został sierotą, a po moich policzkach spływały łzy
- Mikey... ja wiem, że to smutne i to boli, ale to tylko...
- To nie tylko bajka! Ty bezduszna istoto! Simba został sierotą! Już nigdy nie zobaczy...
Luke przerwał mi pocałunkiem.
- Już spokojnie - powiedział i przytulił mnie po czym zaczął głaskać po plecach. Uśmiechnąłem się i wtuliłem się w niego - już lepiej? - szepnął
- Nie. Nadal jest do d... - urwałem. Na schodach stała Ela i patrzyła na nas
- Tatusiu... - zaczęła, a ja odskoczyłem od Luka
- Tak, skarbie? - zapytałem i zastopowałem bajkę
- Luke też jest moim tatusiem?
- Nie rozumiem... - powiedziałem równocześnie z Lukiem tworząc chórek.
- Mam dwóch tatusiów? - zapytała dziewczynka, a blondyn i ja spojrzeliśmy po sobie nie wiedząc co powiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top