< 08 >

<1 (i pół) rok życia>

- Nie.

- No, synku. - powiedział zachęcająco Laurentyn. - Zjedz kaszkę.

- NIE.

Wampir odetchnął głęboko, po czym przystawił łyżkę z bananową kaszką do ust Marcusa. Malec spojrzał na nią, po czym parsknął, a cała porcja uroczej, kleistej i nieco obrzydliwej kolacji wylądowała na twarzy ojca.

- Proszę, Marco. - westchnął, wycierając oczy.

- Nie.

- Błagam. - jęknął wampir, nabierając kolejną łyżkę kaszki. - Musisz jeść, żeby urosnąć taki duuży i siiilny.

- NIE.

- Marco.

- A pszeczytasz mi bajkę?

- Nie zmieniaj tematu. - mruknął Laurentyn, przysuwając mu łyżkę. - A teraz otwieraj dzióba i jedz.

- Y-y.

- Marco. - warknął, lecz natychmiast się opanował i odgarnął z czoła brudne od kaszki włosy. - Leci samoolocik.

- Aaaaa! - pisnął Marcus, otwierając szeroko usta. - Zjeeem ich!

Pochłonął pierwszą porcję, brudząc sobie pół twarzy. Wychylił się w foteliku, czekając na kolejny samolocik i pasażerów, których życie mógł tak fantastycznie zakończyć.

- Jak dzieci to robią, że ZAWSZE są tak upaprane?! - mruknął do siebie Laurentyn, wpatrując się w łyżkę z kaszką.

- Po prostu ty go źle karmisz, Larry. - odezwała się nagle Marion, która do tej pory siedziała przy stole i czytała gazetę.

- Cicho bądź. - rzucił wampir przez ramię.

- Daj mi to. - powiedziała, wyciągając rękę po łyżkę.

- To mój syn, Mar. Poradzę sobie.

- Nie wątpię. - zaśmiała się, siadając obok Laurentyna. - Ale daj mi się trochę pozajmować moim uroczym bratankiem.

- Słyszałeś, Marco? - spytał ojciec. - Jesteś uroczy.

Marcus zaśmiał się i jeszcze bardziej wychylił się w foteliku. Marion uśmiechnęła się szeroko, po czym pacnęła go w piegowaty nos. Chłopczyk kłapnął szczerbatymi zębami, próbując złapać jej palec, lecz mu się nie udało. Zmarszczył gniewnie brwi i oblizał usta, a następnie zacisnął małe rączki na krawędzi fotelika, znów wychylając się do przodu.

- To co, Marcysiu? - powiedziała, marszcząc lekko nos. - Zjadamy kolejnych pasażerów?

- Taaaak!!

Natychmiast pożarł nadlatujący, bananowy samolocik. Mlasnął i znów otworzył usta, chcąc więcej kaszki.

- Daj, daj!

- Już, spokojnie. - zaśmiała się ciotka. - Już leciii!

- Taak!

Jedzenie samolocików i ich pasażerów sprawiało mu wyjątkową przyjemność. Najbardziej zależało mu na masakrze, której był sprawcą. Świadomość tej katastrofy jakoś niesamowicie działała na jego małą wyobraźnię.

- Widzisz, Larry, jak ładnie je? - spytała Marion, zerkając na brata.

- Pomysł z samolocikami jest mój. - mruknął wampir, wycierając synkowi brudną buzię.

- Ale to ja go lepiej odgrywam.

- Nie?

- NIE! - krzyknął Marcus, słysząc swoje ulubione słowo.

- Udanego masz tego Marcysia. - westchnęła Marion i rozczochrała jasne włosy chłopca, który zmarszczył nosek, wyraźnie obrażony, tym, co zrobiła. - Moira byłaby...

- Nie, nie mów o niej. - przerwał jej gwałtownie wampir.

- Larry, minęły dwa lata...

- POWIEDZIAŁEM NIE!

- Jasne. - mruknęła zraniona. - Jasne...

Marcus spojrzał na tatę z przerażeniem. Dlaczego krzyczał? Chłopiec wybuchnął płaczem i odepchnął od siebie kolejną porcję kaszki, którą podsunęła mu ciotka. Nie chciał, żeby tata krzyczał. Bał się tego.

- Chodź, Marco. - westchnął Laurentyn, wyjmując synka z fotelika. - Idziemy spać.

- Nie chcem spać! - krzyknął.

- A jak opowiem ci bajkę o dinozaurach? - spytał ojciec, unosząc brew.

- Dinozauly!!!

- Tak myślałem. - zaśmiał się. - Ale potem spać, cudaku.

- Nie nazywaj go tak. - odezwała się Marion z kamienną miną.

- Dlaczego?

- To tak, jakbyś wypominał mu, że jest człowiekiem. - wyjaśniła, łaskocząc Marcusa, który uciekał przed jej dłońmi z głośnym śmiechem. - A to nie jego wina. Uwierz mi, będzie miał przez to problemy. I w domu i w szkole... wszędzie, Larry...

Laurentyn odetchnął głęboko i przytulił synka, który objął jego szyję małymi rączkami i zaczął obśliniać mu ramię.

- Będzie dobrze, Mar. - zapewnił. - Poradzimy sobie, prawda, Marco?

- Taaaak!

- Oby... - mruknęła wampirzyca, po czym nachyliła się i ucałowała bratanka w brudy policzek. - Dobranoc, ty mała pierdoło.

- Blanoc. - odparł z uśmiechem, pokazując swoje dwa kły i jeszcze kilka innych zębów, które powoli mu rosły. 


~~~~~~~~~~

Poprawił mi humor ten rozdział xD <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top