< 04 >

<17 rok życia>

Szczypały go już oczy, lecz nie przerywał pisania. Nie chciało mu się tego robić, lecz nie miał żadnego ciekawszego zajęcia. Był uwięziony w tym domu, w tym pokoju. Wolał siedzieć sam i odrabiać lekcje do szkoły, niż wyjść ze swojego bezpiecznego leża i spędzić czas z rodziną.

Zapatrzył się na krzywe litery, które do tej pory napisał, po czym przygryzł końcówkę długopisu, zastanawiając się, co napisać dalej. Podniósł wzrok znad kartki i spojrzał przez okno. Na dworze było ciemno, więc zobaczył swoje obicie.

Żałosne.

Nagle coś trzasnęło na parterze. Marcus zamknął na chwilę oczy, po czym wrócił do odrabiania lekcji.

Po co mi to? Po co mi ta szkoła? Po co?

Przejechał wzrokiem po tekście, znów nieświadomie przygryzając długopis.

Pieprzyć ten referat. I tak jest do dupy.

Zgniótł kartkę w kulkę, po czym odwrócił się na krześle i zamachnął się, żeby rzucić. W tym momencie drzwi do jego pokoju otwarły się z hukiem, a Marcus zamarł z papierową kulką w dłoni.

- Jesteś nic niewartym gównem!

- Też cię kocham, tato. - powiedział, opuszczając rękę.

- Jesteś skazą tej rodziny! - wrzasnął wampir.

Marcus pociągnął nosem.

- Jesteś pijany. - stwierdził, odwracając się tyłem do ojca. - Wyjdź z mojego pokoju.

To nigdy się nie zdarzyło. Jego ojciec NIGDY nie był pijany.

To się bardzo źle skończy.

- Nawet nie wiesz, ile musiałem przez ciebie wycierpieć! - kontynuował Laurentyn. - Siedemnaście lat hańby!

- Nie mam ochoty tego słuchać.

- Przez ciebie wstyd mi przed innymi rodami!

- Ja się nie prosiłem na ten świat. - wzruszył ramionami. - To twój błąd. - zawahał się i przełknął ślinę. - Twój i mamy.

- Nie waż się o niej mówić! - wydarł się mężczyzna. - Zabiłeś ją!

- Nieprawda.

Próbował zachowywać się obojętnie. Nie przyznawał się przed samym sobą do tego, jak bardzo go to boli. Odetchnął głęboko, biorąc do ręki długopis. Musiał zająć czymś drżące dłonie.

- Zabiłeś własną matkę! ZABIŁEŚ JĄ!

- Wyjdź w tej chwili! - wrzasnął, wstając gwałtownie. - Po prostu wyjdź!

Laurentyn zmarszczył brwi, po czym rzucił się na syna. Złapał go i przycisnął twarz chłopaka do biurka. Nachylił się, a Marcus z trudem wytrzymał ostry odór alkoholu i jego oddechu.

- Jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało. - wysyczał, a następnie po prostu się odsunął i wyszedł.

Marcus powoli spojrzał w stronę drzwi.

Ty podła, stara suko!

Zobaczył swoją babkę, która stała na korytarzu, wpatrując się w niego z satysfakcją. Splotła kościste palce i uśmiechnęła się, po czym odeszła w kierunku schodów.

Widziała całe to zajście, widziała to, co zrobił jego ojciec, a jej syn. I nie zareagowała. Marcus trzasnął drzwiami i przekręcił klucz w zamku. Odwrócił się i omiótł wzorkiem swój mały pokój, podejmując drastyczną decyzję.

Skoro tak bardzo im przeszkadzam, to nawet tego nie zauważą.

Złapał swój plecak i wysypał z niego wszystkie niepotrzebne książki do szkoły. Popatrzył na podręczniki leżące na podłodze, po czym kopnął ćwiczenia z matematyki. I chemii. No i historii.

Wspaniałe uczucie.

Powrócił do smutnej rzeczywistości i szybko zaczął pakować ubrania. Zabrał tylko to, co najczęściej nosił, jakieś ulubione bluzy i koszulki. W ostatnim momencie przypomniał sobie o ukochanych spodniach z piżamy. Bez nich by nie uciekł. Nie mógłby zostawić w tym okropnym domu tych uroczych, luźnych spodenek do kolan. Zbyt kochał ten wzór w uśmiechnięte, szare kotki.

Zabrał z szafki portfel i pośpiesznie sprawdził zawartość.

No dupy nie urywa, ale może starczy na bilet.

Spakował ładowarkę do telefonu, a samą komórkę upchnął do kieszeni spodni. Rozejrzał się po pokoju. Dokumenty. Złapał legitymację i spojrzał na nią z niechęcią.

Naprawdę mam taki krzywy ryj, czy to po prostu wina zdjęcia?

Powinien się spieszyć, ale chyba był zbyt wściekły i zszokowany, żeby się tym przejmować. Spojrzał na swój pokój, a jego spojrzenie ześlizgnęło się na małe zdjęcie ustawione na szafce przy łóżku. Szybko odwrócił wzrok.

"ZABIŁEŚ SWOJĄ MATKĘ!"

Nie weźmie tego zdjęcia. Nie potrzebuje go. Jego mama nie żyje przez niego, wiedział to od dawna, więc po co mu jej zdjęcie? Żeby przypominało o tym, co zrobił? Potrząsnął głową, wracając do pakowania. Zgarnął do plecaka jakieś batony, które trzymał pod łóżkiem, a następnie narzucił na siebie gruby sweter.

Podszedł do drzwi i zawiesił dłoń nad klamką. Musiał uciec głównym wyjściem, bo okno jego pokoju znajdowało się za wysoko. Nie miał ochoty popełniać samobójstwa. Nie mógł umrzeć. Nie chciał dać swojej rodzinie tej satysfakcji.

Policzył do dziesięciu, po czym przekręcił klucz i otworzył drzwi. Wybiegł z pokoju i skierował się do schodów. Zbiegł po nich, robiąc zdecydowanie za dużo hałasu. Nie miał czasu na podchody. Chciał jak najszybciej uciec, bo bał się, że się rozmyśli.

Usłyszał skrzypnięcie drzwi, po których rozległ się ten okropny trzask. Jego babka podniosła alarm, zaczynając się drzeć jak stare prześcieradło. Przyspieszył kroku. Zaczął biec. Był coraz bliżej drzwi.

Nagle na drodze stanął mu ojciec, lecz Marcus nie zatrzymał się. Zwinnie ominął pijanego wampira, popychając go w bok. Dopadł do klamki i wyskoczył na zewnątrz.

Deszcz!? No świetnie. Jak uciekać z domu, to tylko przy dobrym klimacie.

Skierował się do bramy, przy której stało dwóch ochroniarzy.

Nie ma to jak żyć w bogatej rodzinie snobów.

Skręcił gwałtownie, próbując uniknąć złapania przez mężczyzn. Zapomniał tylko o jednym szczególe. Że bruk robi się śliski podczas ulewy. Upadł, rozbijając sobie kolano na zimnym kamieniu.

Kurwa!

Szybko się pozbierał i znów zaczął biec. Uciekał w kierunku dziury w murze, o której tylko on wiedział. Często wymykał się tędy do normalnego świata, kiedy jeszcze był mały i uroczy.

Błagam, żebym tylko się zmieścił.

Dopadł do wyrwy w kamieniach i wrzucił w nią plecak. Jego ubrania były już po tej lepszej stronie. Wczołgał się w dziurę, brudząc się błotem. Dobrze, że jedzenie w tym domu było okropne. Nic nie jadł, więc był chudy i bez trudu się zmieścił.

Poczuł, że jeden z ochroniarzy łapie go za stopę, więc wierzgnął, kopiąc go w twarz. Udało mu się. W biegu złapał swój plecak i zarzucił go na ramiona. Zaczął gnać w kierunku pobliskiego lasu.

Po chwili wpadł między drzewa i biegł tak długo, aż przestał słyszeć cokolwiek oprócz odgłosów lasu. Rozejrzał się, po czym zaczął iść. W końcu dotarł do jakiejś oświetlonej ulicy. Zaśmiał się na widok przystanku autobusowego.

No bez jaj. Ależ ja mam wyczucie.

Stanął pod dachem i zrzucił plecak na ziemię. Było mu zimno. Był środek nocy, więc prawdopodobieństwo, że cokolwiek przyjedzie było niewielkie. Otulił się ramionami, próbując zachować ciepło, które zadziwiająco szybko od niego uciekało dzięki przemoczonemu swetrowi.

Zimno.

Nie wiedział, ile dokładnie czekał, ale godzina na pewno minęła. W końcu jakieś światła mignęły gdzieś w głębi lasu. Marcus wpatrywał się w zbliżające się punkciki z desperacją. Może ktoś go podwiezie.

Błagam, niech to nie jest jakiś gwałciciel.

Wydawało mu się, że minął rok, lecz w końcu do przystanku zbliżył się niewielki bus. Marcus wyszedł spod dachu i pomachał zdrętwiałą z zimna ręką, żeby zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się.

Kierowca opuścił szybę i spojrzał na niego z litością.

- Co ci się stało? - spytał, może nieco zbyt podejrzliwie.

Hmmm... Mój ojciec to niezrównoważony pajac, moja rodzina to jakaś sekta, wyczulona na punkcie czystości krwi, a ja zabiłem własną matkę, bo się urodziłem. A teraz uciekłem z domu, bo już nie wyrabiam psychicznie. To co, podwieziesz mnie do miasta?

- Nic, po prostu podróżuję. - skłamał, uśmiechając się na siłę.

Na pewno wzbudzam zaufanie w tym przemoczonym, brudnym swetrze i z rozwalonym kolanem.

Mężczyzna spojrzał na niego, unosząc brew. Po chwili wzruszył ramionami i kiwnął głową.

- Dobra, wsiadaj. - mruknął.

Marcus wrócił po swój plecak i już po chwili jechał w ogrzewanym samochodzie. Nie wierzył w swoje szczęście.

Mój urok osobisty ciągle działa. Nawet jeśli wyglądam jak gówno.

Zwinął się na siedzeniu, próbując zignorować coraz silniejszy ból zakrwawionego kolana. Już prawie zasnął, gdy do rzeczywistości przywrócił go wibrujący sygnał w kieszeni. Wyjął telefon, mrużąc oczy od nadmiaru światła ekranu.

"Marcusie, wiem, że jesteś cały i zdrowy. Przykro mi z powodu tego, co powiedziałem. Wiem, że nie będziesz chciał wrócić do domu i w pełni to rozumiem. Chciałbym, żebyś miał świadomość, że bardzo się o ciebie martwię, ale wierzę w ciebie i w to, że sobie poradzisz. Cały czas będziesz mieć moje wsparcie, synu. Kocham cię."

Przeczytał treść SMSa jeszcze raz, po czym parsknął śmiechem. Kierowca spojrzał na niego z ukosa, lecz nic nie powiedział.

Po tym wszystkim, po tych wszystkich latach terroru ze strony rodziny, po tym, co dzisiaj wykrzyczał mu w twarz, jego ojciec po prostu napisał do niego SMSa. Nawet nie przejął się tym, że jego jedyny syn uciekł z domu, niewiadomo gdzie jest i czy w ogóle żyje.

Ojciec roku.

Teraz będzie tylko lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top