< 03 >
<23 rok życia>
Niedbale wytarł jasne włosy ręcznikiem, po czym odwiesił go na wieszak obok drzwi. Podszedł do lustra i przetarł zaparowaną powierzchnię. Spojrzał sobie w oczy i westchnął. Jeden rok bliżej śmierci.
Wspaniale.
Oparł się o zlew i nachylił w kierunku lustra. Obejrzał swoją twarz po raz kolejny w ciągu tych dwudziestu trzech lat. Z jednej strony miał już jej dość, znał każdy szczegół, ale z drugiej był z niej dumny. Nie każdy ma to szczęście bycia tak przystojnym, prawda?
Przejechał wzrokiem po swoim odbiciu i uśmiechnął się lekko, może nieco narcystycznie. Jego jasne, zielone oczy wpatrywały się w niego, jakby z wyczekiwaniem, a matowe, blond włosy z czarnym końcówkami aktualnie opadały mu na czoło, ponieważ były mokre, lecz zazwyczaj układały się na prawą stronę. Nie miał pojęcia dlaczego, ale jego lewa brew była przecięta w połowie białym paskiem. Tak po prostu miała inny kolor. Policzki i nos były usiane ciemnymi piegami, które, jak uważał, dodawały mu uroku. Jedynie uszy, szpiczaste, wampirze uszy, nie pasowały do jego pięknej twarzy.
Chociaż odkąd sprawił sobie dwa czarne kolczyki, dało się jakoś zaakceptować to drobne genetyczne nieporozumienie.
Marcus, ty seksowna bestio.
Jego samotny spokój został przerwany przez dzwonek do drzwi. Mruknął niezadowolony. Nie miał ochoty na gości. Dzisiaj chciał po prostu pooglądać filmy, zjeść jakąś pizzę i zastanowić się nad swoim życiem.
Nie. To by było za proste.
Wyszedł z łazienki, jednocześnie zakładając białą koszulkę. Biały do niego pasował. Nawet bardzo. Przeczesał wilgotne włosy, odgarniając je na prawo, po czym przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi.
Błagam, tylko nie zaczynaj śpiewać albo coś. Proszę.
- Wszystkiego najlepszego! - niemal krzyknął Levi, wchodząc do mieszkania.
Przynajmniej nie zaczął śpiewać. Mamy progres.
- I jak się czujesz, hm? - spytał, wręczając Marcusowi jakiś zapakowany upominek.
- Staro.
- Oj, nie przesadzaj. - prychnął Levi, opierając się o futrynę. - Wampiry nie mogą czuć się staro.
- Nie jestem wampirem. - mruknął, oglądając paczuszkę. - Powtarzałem ci to tysiąc razy, idioto.
Dlaczego całe moje życie wszyscy ignorują to, co mówię?
Westchnął, po czym odwrócił się i poszedł w kierunku kanapy.
- Wracaj tu, idziemy na miasto.
- Wal się. - odparł, przenosząc wzrok na przyjaciela. - Nigdzie nie idę.
- Idziesz.
- Mam mokre włosy.
- I? - Levi uniósł pytająco brwi.
- Wal się.
- Marc, weź. Carmel będzie smutno, tak się starała coś dla ciebie zorganizować.
Tam gdzie Carmel, tam i Cinnamon. Nie ma szans, stary.
- Nie. - powiedział twardo. - Nie mam ochoty.
Niestety, jeśli Levi chciał, potrafił być bardzo przekonujący i już po chwili szli chodnikiem w kierunku jakiejś kawiarenki.
Ostatni raz wpuściłem go do domu.
Levi coś do niego mówił, lecz Marcus nie słuchał. Naprawdę nie miał ochoty na towarzystwo przyjaciela. Nie lubił urodzin, szczególnie swoich. Wszyscy byli wtedy tacy szczęśliwi, a on czuł się co najmniej dziwnie.
Może to przez to, że w czasach dzieciństwa fakt, że udało mu się przeżyć kolejny rok był niesamowicie frustrujący dla jego rodziny.
O nie.
Zauważył dwie postacie siedzące przy stoliku. Jedna z nich, Carmel, uśmiechnęła się szeroko i pomachała im, lecz druga nawet nie drgnęła. Po chwili odwróciła się powoli i niechętnie zmierzyła Marcusa lodowatym spojrzeniem.
Och, daj już spokój. Przecież minęły dwa lata.
Miał ochotę powiedzieć coś bardzo niemiłego, gdy siadali przy stoliku, ponieważ czuł się atakowany przez Cinnamon, która nie odrywała od niego wzroku, lecz powstrzymał się i po prostu zajął swoje miejsce w ciszy. Carmel natychmiast przysunęła się do Leviego, a ten objął ją ramieniem.
Słodko.
- Wszystkiego najlepszego, Mareczku! - pisnęła Carmel, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Mówiłem ci już, żebyś mnie tak nie nazywała? - prychnął, marszcząc brwi.
DLACZEGO NIKT MNIE NIGDY NIE SŁUCHA!?
Poczuł kopnięcie w piszczel i spojrzał z urazą na Leviego. Przyjaciel wbił w niego wściekły wzrok, po czym skinął głową, sugerując, że przydałoby się podziękować.
- Taa, ale dziękuję. - mruknął niechętnie, zmuszając się do uśmiechu.
Naprawdę, wolałby teraz jeść pizzę i oglądać jakieś durne filmy o rekinach.
Ciągle czuł na sobie spojrzenie Cinnamon. Wampirzyca wpatrywała się w niego, a on ją ignorował. Nie miał ochoty wracać do tego, co wydarzyło się dwa lata temu. Dla niego to też nie było przyjemne wspomnienie, ale już przestało go to obchodzić.
Cała czwórka wiedziała, co zaszło, lecz raczej milczeli w tej kwestii. Ale Cinnamon nie potrafiła sobie odpuścić.
Daj już sobie spokój.
- Nie. - odezwała się Cinnamon, po czym sięgnęła po pucharek z lodami stojący przed nią. Cały czas obserwowała.
Cholerne wampiry i ich cholerne czytanie w myślach. Jeśli to słyszysz, to błagam cię, daruj sobie. Moje myśli naprawdę nie są ciekawe.
- Sama o tym zdecyduję. - powiedziała chłodno.
- Nie. Idę do domu. - wstał gwałtownie, zwracając uwagę innych gości w lokalu. - To nie ma sensu, skoro cały czas przeglądasz moje myśli.
- Cinn, błagam cię. - jęknęła Carmel, ukrywając twarz w dłoniach. - Daj mu spokój chociaż dzisiaj.
Nastąpiła nerwowa cisza. Marcus był na granicy. Jeszcze chwila i po prostu wyjdzie. Pieprzyć te całe urodziny, to, że Carmel się starała i to, że Cinnamon ciągle ma jakiś problem. Pieprzyć wszystko.
- Dobrze. - powiedziała w końcu wampirzyca, po czym spojrzała na Carmel. - Ale tylko dlatego, że tobie na tym zależy.
Świetnie. Wspaniale.
- To... co zamawiamy? - spytał niepewnie Levi, próbując nie przejmować się tym, co przed chwilą miało miejsce.
- Mi to obojętne. - mruknął Marcus, siadając przy stoliku. - Nie jestem głodny.
Cinn, jeśli dalej czytasz mi w myślach, to wiedz, że cię nie przeproszę, bo nie mam za co.
Wampirzyca nic nie powiedziała, jedynie spojrzała mu w oczy. Usłyszała jego myśli, lecz ich nie skomentowała. Dobrze.
Przez resztę spotkania czuł jej frustrację, lecz nie przejmował się tym. Jako, żeby był półkrwi, czasem zdarzało mu się wyczuwać jakieś silne emocje. Ot, takie grosze czytanie w myślach.
W końcu, chyba po dwóch godzinach męczarni, Carmel przeciągnęła się, a następnie odsunęła od stołu.
Błagam, powiedz, że musicie się już zbierać.
- Musimy się już zbierać. - powiedziała dziewczyna, a Marcus niemal odetchnął z ulgą.
Nareszcie koniec.
- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Marc. - dodała, lekko się uśmiechając. - I przepraszam, że tak wyszło.
Nie ty mnie musisz za to przepraszać.
- Ta, przepraszam. - odezwała się nagle Cinnamon. - Może rzeczywiście powinnam już dać spokój.
No proszę, całkiem nieźle. Jednak myślisz.
- Uważaj sobie. - zagroziła.
- Nie. To ty nie czytaj mi ciągle w myślach. - odparł złośliwe.
Najbardziej denerwowało go to, że ani Levi, ani Carmel nie reagowali. Po prostu słuchali.
- No, żegnam państwa. - powiedział i machnął ręką.
Nigdy więcej.
Jedyne o czym teraz marzył, to zasnąć. Ukryć się pod żywym, puszystym i kochanym kocem, który stanowiło jego dwanaście kotów i po prostu nie myśleć. I nigdy więcej nie mieć urodzin. NIGDY.
Gdy wrócił do domu, zauważył, że na stoliku w salonie dalej stoi prezent od Leviego. Podszedł do niego niechętnie, po czym rozpakował paczuszkę. Uśmiechnął się mimowolnie, widząc kolejną kolorową bransoletkę ze sznurka. Natychmiast założył ją na lewy nadgarstek i dopasował wielkość. To już dziesiąta. I trzecia, którą dostał od przyjaciela.
Skierował się do sypialni. Gdy tylko otworzył drzwi, dopadło do niego dwanaście puszystych kuleczek miłości, które zaczęły radośnie miałczeć. Jego koty zajęły największy pokój, niegdyś nazywany sypialnią. Teraz bardziej przypominał kocią fortecę, pełen zabawek, drapaków i innych rzeczy potrzebnych temu stadu.
Położył się na łóżku, a puchaty koc natychmiast go otulił. Bezpiecznie i mięciutko.
Nareszcie.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Pomyślałam, że wstawię Wam kilka moich "pięknych" rysunków Marcusa <3
Wiem, to jest "piękne" xD
A tutaj w kolorach, od Xanaru. Matko kocham tego arta <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top