< 02 >

<6 rok życia>

Bawił się spokojnie w dobrze oświetlonym pokoju. Sięgnął po swoją ulubioną czerwoną ciężarówkę i zaczął zderzać ją z innym zabawkowym samochodzikiem. Powoli z tego wyrastał i taka forma rozrywki przestawała przynosić mu przyjemność. Można powiedzieć, że coraz częściej go frustrowała. Tym razem jednak nie miał nic ciekawszego do roboty, więc po prostu zderzał ze sobą przypadkowe samochodziki, wpatrując się w nie beznamiętnie.

Nie lubił tego domu. Nie lubił tej rodziny. Jedyną osobą, która go rozumiała, przynajmniej próbowała, był jego ojciec, który chyba nawet go kochał, lecz Marcus nie był tego do końca pewny.

Teraz wysoki wampir chodził w tą i z powrotem po sąsiednim pokoju, rozmawiając z kimś przez telefon. Marcus co jakiś czas zerkał w jego stronę, starając się podsłuchać, co mówi, lecz jego nieco wyostrzony słuch nie był wystarczająco dobry.

Pewnie znowu praca. - pomyślał, oglądając urwane drzwi jednego z samochodów.

Nagle ojciec rozłączył się gwałtownie, po czym odetchnął, próbując się uspokoić. Przeczesał matowe włosy i ukrył usta w dłoniach, nad czymś się zastawiając. Marcus przyglądał mu się z zaciekawieniem i niepokojem. A co jeśli znowu będzie musiał gdzieś wyjechać?

Nie ma szans, że znowu zostanę z ciotką Marion. Nie. Ma. Szans. Niech sama sobie karmi te swoje psy.

Mężczyzna niespodziewanie spojrzał w kierunku syna, który natychmiast powrócił do przerwanej zabawy. Westchnął ciężko, po czym przeszedł z salonu do pokoju chłopca i kucnął przy nim.

- Nie zostanę z ciotką Marion. - powiedział buntowniczo Marcus, nie odrywając wzroku od czerwonej ciężarówki.

- Jest gorzej, synu. - mruknął wampir.

- Nienawidzę, jak tak do mnie mówisz.

- Za dwa dni przyjedzie moja matka. - zignorował go, przez co Marcus poczuł się co najmniej jak

Gówno.

- Babcia...?

- Można tak powiedzieć. - westchnął mężczyzna, siadając na podłodze. - Nie może dowiedzieć się, że jesteś człowiekiem, bo cię zabije. - powiedział otwarcie, nie bawiąc się w podchody.

Przynajmniej w tej kwestii jesteś szczery.

- Jest bardzo wyczulona na czystość krwi, synu, więc musisz być ostrożny.

A kto w tej cholernej rodzinie nie jest na to wyczulony!?

- Marcusie, trochę więcej szacunku.

- Miałeś nie czytać mi w myślach.

- Nie możesz się zdradzić. - znowu go zignorował. - Nie możesz się uśmiechać...

W tym domu to i tak niemożliwe.

- ... żeby nie zobaczyła twoich kłów... Właściwe ich braku.

Marcus przejechał językiem po zębach. Jego kły nie były tak ostre i wspaniałe jak wampirze, ale i tak nieco większe niż u człowieka.

- Na ile zostanie? - spytał, patrząc ojcu w oczy.

- Kilka dni.

Świetnie.

- A jak sobie nie poradzę?

- Poradzisz sobie, ja w ciebie wierzę. - odparł wampir, uśmiechając się lekko.

Bardzo budujące.

<>

- Luiso, mogłabyś podać mi tego wyśmienitego wina?

Na sam dźwięk jej głosu, po plecach Marcusa przebiegł zimny dreszcz. Spojrzał na ojca idącego obok, zastanawiając się, jakim cudem ten wytrzymał z tą kobietą i jej trzeszczeniem te wszystkie lata życia.

- Tato...

- Ojcze. - poprawił go natychmiast, nawet na niego nie patrząc. - Pamiętaj, musisz zachowywać się jak wampir. Jak prawdziwy Adler, Marcusie.

Dobrze wiedzieć, że nie jestem prawdziwym Adlerem. Miło.

- Nie o to mi chodziło, synu...

- Przestań czytać mi w myślach.

Weszli do jadalni. Cała rodzina siedziała przy bogato zastawionym stole. Dwa krzesła pozostały puste, czekając na Marcusa i jego ojca. Zmroziło go, gdy zauważył, że ma siedzieć obok swojej babki. Była stara i brzydka. Ostre rysy i zmarszczki na jej twarzy wyglądały jak jakieś agresywne zwierzę, które tylko czekało, żeby zaatakować.

- Źle się czuję. - mruknął, łapiąc wampira za rękę.

- Dasz radę.

- A jeśli nie?

Mężczyzna zatrzymał się przy drzwiach do jadalni, po czym schylił się i położył dłonie na ramionach syna.

- Posłuchaj mnie. Nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało, rozumiesz?

Serio?

- Serio. - powiedział wampir.

- Przestań.

Weszli do jadalni, po czym zajęli swoje miejsca. Na szczęście ojciec usiadł obok swojej matki i Marcus niezbyt rzucał się w oczy. W ciszy zjadł swoją porcję zupy, która mimo tego, że była gorąca, smakowała zimnem. Jak wszystko w tym domu. Nienawidził tego miejsca i tej rodziny, która nienawidziła jego.

Przyszedł czas na deser. Marcus już prawie odetchnął z ulgą i niemal zaczął cieszyć się z tego, że przeżył, lecz w tym momencie jego babka oparła się kościstymi łokciami o stół, po czym wychyliła się do przodu, wpatrując się w niego z krytyką.

- No, - zaskrzypiała. - powiem ci Laurentynie, że twój syn nie wygląda jak godny potomek krwi Adlerów.

- Ma tylko sześć lat...

- No i? Ty w jego wieku wyglądałeś dużo lepiej.

Popatrz na siebie, skamielino.

- Marcusie. - powiedział z naciskiem ojciec, patrząc na niego z ostrzeżeniem. Znowu czytał mu w myślach.

- Marcus!? - prychnęła, jak zardzewiała brama. - Co to za imię? Niegodne krwi Adlerów. Kim w ogóle jest jego matka, Laurentynie?

Nawet nie próbuj...

- Jego matka nie żyje. - odparł sucho wampir.

- Nic dziwnego. - zaśmiała się kobieta. - Takie słabe dziecko musiało mieć równie słabą matkę.

Zamknij się.

- Ojcze, czy mógłbym pójść do łazienki? - spytał, pamiętając o tym, żeby udawać "prawdziwego Adlera".

- Oczywiście, synu.

Marcus odsunął się na krześle od stołu, po czym zeskoczył na podłogę. Był już przy drzwiach, gdy do jego uszu dotarło to denerwujące skrzypienie. Był pewien, że jego babka używa jakiś wampirzych sztuczek, żeby ją usłyszał.

- Dobrze, że jego matka nie żyje. - parsknęła. - Jeszcze mogłaby mieć jakiś wpływ na jego wychowanie. Mam nadzieję, Laurentynie, że wyprowadzisz go na prawdziwego Adlera, a nie jakiegoś pomniejszego wampira.

Jak cię słucham, to naprawdę się cieszę, że nie jestem wampirem.

Zanim zniknął w korytarzu, ostatni raz spojrzał na znienawidzoną rodzinę jedzącą deser. Jego wzrok ześlizgnął się na starą wampirzycę, która z satysfakcją oblizała wąskie wargi i uśmiechnęła się, odsłaniając kły.

I wtedy uświadomił sobie, że nie tylko jego ojciec potrafi czytać w myślach.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top