Rozdział 62





Célia

Minął miesiąc beztroskiego życia u boku Cristóbala. Cieszyłam się każdą chwilą spędzoną razem z nim, bowiem w końcu mogliśmy się sobą zaspakajać. Może to zabrzmi zbyt kolokwialnie, ale cholernie tęskniłam za jego kutasem i za tą pieprzoną rozkoszą, jaką mi dawał. Czy to złe? Nie, to kurewsko dobre. Jestem szczęśliwa i nie mam zamiaru chować tego szczęścia przed całym światem. Oboje wiele przeszliśmy i teraz oboje chcemy nadrobić ten zaległy czas.

Choć nasz związek przypominał romantyczną sielankę, to w tle zauważyłam, jak mama zmieniła  swe nastawienie do Crisa. Omijała go szerokim łukiem, byleby tylko nie przebywać w jego towarzystwie. Posiłki jadała z Evą w kuchni, a kiedy obchodziliśmy pierwszą rocznicę ślubu udawała, że ma migrenę i całe przyjęcie przesiedziała w sypialni nie wyściubiając nawet nosa. Było mi przykro, bo kiedy wreszcie udało nam się osiągnąć spokój i szczęście, mama oddalała się ode mnie. W dodatku, gdy próbowałam o tym z nią rozmawiać stale unikała odpowiedzi mówiąc, że „każdy jest kowalem swojego losu". Nie rozumiem, dlaczego tak się zmieniła. Cristóbal omal nie zginął, a mimo to stał się jej wrogiem. Gdzie jest w tym wszystkim jakaś logika? Może jest coś, co przegapiłam, czego nie zdążyłam zauważyć? A teraz jest po prostu za późno na to.

Właśnie pakowałam walizkę z Evą, bo za trzy godziny miałam lecieć z Cristóbalem na Majorkę. To prezent z okazji rocznicy ślubu, jaki od niego otrzymałam tuż zaraz po niemowlęcym body z wielkim napisem: I love my daddy. Bardzo się zmienił i mam wrażenie, że przez to stał się zbyt nadopiekuńczy. Nie pozwala mi nawet nosić kubka z herbatą, już nie mówiąc o tym, że najchętniej to przykułby mnie do łóżka. Stale powtarzam mu, że ciąża to nie choroba, ale on ma na to swoje teorie.

— Eva, mam pytanie... – zaczęłam dość niepewnie, ale to jedyna osoba, która ma dobry kontakt z mamą.

— Wiem, o co chcesz zapytać. Célia to ciężka sprawa. Ona chyba nie do końca wybaczyła Cristóbalowi śmierć twojego ojca. Nie chcę go usprawiedliwiać ani stać po stronie Gabrieli, bo uważam, że to oni oboje powinni wykonać jakiś krok w swoją stronę. Wiesz, czasem próbujemy przybrać maskę, by udawać, że wszystko jest dobrze, a tak naprawdę dźwigamy na plecach krzyż, którego sami nie potrafimy się pozbyć. Myślę, że Gabrieli potrzebny jest czas. Za kilka miesięcy urodzisz i może właśnie dziecko będzie tą brakującą cząstką, by wyciągnąć do siebie ręce i szczerze wybaczyć.

Słuchałam uważnie każdego jej słowa, wydawało się to takie proste i logiczne, ale gdzieś w myślach wracałam do chwil, w których mama sama przekonywała mnie do miłości Cristóbala. Gdzie, więc wtedy była jej ta wrogość? Gdzie żal, o którym wspomina Eva? To wszystko tak bardzo się komplikuje, że mam wrażenie, iż kolejny raz cofamy się do przeszłości. Chciałam zmienić ten temat, ale wtedy do drzwi garderoby zapukał Pablo, mówiąc:

— Célia, czy moglibyśmy porozmawiać? – byłam zdezorientowana. W pierwszej chwili sądziłam, że to podły żart, ale kiedy wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się, wróciłam do rzeczywistości.

— Eva, dokończę pakowanie za chwilę – westchnęłam, zarzucając na siebie ciepły sweter.

Wyszliśmy z Pablo na taras, gdzie usiadłam w wygodnym fotelu, ustawionym na samym słońcu. Wzięłam głęboki wdech napawając się pierwszymi, wiosennymi promieniami. Była przepiękna pogoda, idealna na długie spacery, o których mogłam zapomnieć dzięki mojemu mężowi.

— O czym chciałeś porozmawiać? – zaczęłam po dłuższej chwili ciszy, która trochę mnie stresowała.

— Chcę cię przeprosić. Wiem, to może brzmieć nadzwyczajnie śmiesznie, ale oboje wiele przeszliśmy i nie chcę, by ta sytuacja stała się kością niezgody między nami. Zanim coś powiesz, pragnę byś postarała się mnie zrozumieć. Okłamałem cię, mówiąc, że Cristóbal nie żyje, patrzyłem na twoje cierpnie, nie robiąc sobie z tego nic. Célia wiedz, że od dziecka nauczono mnie, by za wszelką cenę chronić swoich bliskich, w tym wypadku został mi tylko brat i Susana. Kiedy dowiedziałem się, o tej strzelaninie, bałem się. Jest starszym bratem, moim wzorem i autorytetem. Wiesz co jest najgorsze? Że on doskonale wiedział, co może mu się stać. Żegnał się, obarczając mnie strachem o jego życie. Prosił o opiekę nad tobą i waszym dzieckiem, a kiedy zadzwonił Mateo informując mnie co wydarzyło się w nocy, oszalałem. Usłyszałem wówczas, że kula cudem ominęła serce, ale Cristóbal zapadł w śpiączkę, z której prawdopodobnie nigdy się nie obudzi. Nałożono na mnie brzemię odpowiedzialności, którego nie chciałem. Wymagano bym zadecydował o jego życiu czy śmierci, jak miałem ci to powiedzieć? Nie chcę do tego wracać, nie chcę wspominać słów, którymi zadręczał mnie lekarz. Jeśli potrafisz zrozumieć moje postępowanie, choć w małym stopniu, wybaczysz mi. Ale jeśli, duma i rozsądek podpowiadają ci inaczej, zrozumiem – po tych słowach chciał wstać, ale w ostatniej chwili złapałam za jego rękę i przytrzymując go, powiedziałam cicho:

— Tata nauczył mnie, bym zawsze kierowała się sercem. Jak widzisz, potrafiłam wybaczyć Cristóbalowi największą krzywdę, więc będę umiała wybaczyć i tobie. Jesteśmy rodziną, czy tego chcemy, czy nie. Proszę cię tylko o jedno, nie ukrywaj przede mną nic, co jakikolwiek ma związek z moim mężem. A zwłaszcza, gdy chodzi o tak poważną sprawę.

— Będę cię o wszystkim informował, masz to jak w banku. Aaaa, i jeszcze coś. Przepraszam, że posądziłem cię... – uśmiechnęłam się, kręcąc głową, po czym przerywając mu zdanie, rzekłam:

— Już o tym zapomniałam.

— Célia wszędzie cię szukam – przerwał nam Cristóbal, wchodząc na taras.

— Wysłałeś już za mną tabun ochroniarzy? – wstałam z miejsca, stając z nim twarzą w twarz.

— A powinienem? – objął mnie w pasie, przyciągając mocno do siebie, po czym wtapiając swoje ciemne spojrzenie, dodał: — samolot już na nas czeka.

— Zatem w drogę – wyszeptałam mu wprost do ust, wodząc po jego policzku nosem.

— Czuję, że powinienem się stąd dawno ewakuować – wtrącił się Pablo, a następnie zniknął za szklanymi drzwiami.

Podróż na lotnisko trwała zbyt krótko. I mówię to z pełnym przekonaniem, bo nawet nie zdążyłam wsunąć ręki w spodnie mojego męża, kiedy kierowca zaparkował samochód. Tak, przez moje hormony, nad którymi nie jestem w stanie zapanować robię się coraz bardziej wyuzdana. Mam niepohamowaną ochotę na seks i najchętniej bzykałabym się z Cristóbalem w każdym możliwym miejscu. To brzmi kuriozalnie i nad wyraz śmiesznie, ale taka jest prawda. Podnieca mnie sam widok mojego męża, a kiedy wychodzi nagi spod prysznica, mam ochotę rzucić się na niego jak wygłodniałe zwierzę. Na szczęście tą moją nieokiełznaną zachłanność z wielką przyjemnością zaspakaja Cristóbal. Mam tylko cichą nadzieję, że pozostali domownicy tego nie słyszą, a przynajmniej starają się to lekceważyć. Błąd. To my ich lekceważymy, pieprząc się w sypialni o każdej możliwej porze dnia i nocy.

Cały tydzień, który spędziliśmy w Valldemossie był wisienką na torcie naszego związku. Upragniona podróż we dwoje, której oboje nie mogliśmy się doczekać. Choć z początku Cristóbal nie chciał poświęcać na spacery dłuższego czasu niż godzina, to ja miałam swoje sposoby, by go od tego odwieść. Grunt, to dobry plan, a każdy mężczyzna prędzej czy później zacznie jeść ci z ręki. Chociaż z Cristóbalem wcale nie było tak łatwo, to jednak miłość, którą go obdarzyłam była na tyle silna, by raz na zawsze zawładnęła jego sercem.

Spacerując uroczymi uliczkami niewielkiego miasta, chłonęłam widoki, które zapierały dech w piersiach. To malownicze miasteczko miało swoistą duszę, której tak brakuje wielkim betonowym metropolią. Na każdym z domów wisiały doniczki z pięknymi kwiatami, coś co dotąd nigdy nie spotkałam. Cristóbal trzymał mnie za rękę, prowadząc w stronę kościoła.

— Obiecaj mi, że w każdą rocznicę ślubu zabierzesz mnie tutaj – westchnęłam po chwili zatracania się tym cudownym widokiem.

— Obiecuję. Kocham cię Céli.

Przyciągnął mnie do siebie, a następnie nie zwracając uwagi na przechodniów złożył delikatny pocałunek na moich ustach. Zamknęłam na chwilę oczy, by dać szansę emocjom zawładnąć moim ciałem. I tak też się stało. Moje dłonie samoistnie powędrowały na pas męża, po czym z czystą rozkoszą oddałam namiętny pocałunek. Kilku ludzi zaczęło bić nam brawo, przez co staliśmy się główną atrakcją miasteczka. Przerwałam pocałunek i przybierając na twarzy rumieńce, uciekłam wzorkiem przed stadem gapiów.

Powrót do domu był czymś za czym tęskniłam, ale z drugiej strony nie chciałam się żegnać z Majorką. Gdyby tak można było być w dwóch miejscach jednocześnie... wtedy człowiek, nie musiałby dokonywać żadnych wyborów. Po przylocie do Monte Carlo z lotniska odebrał nas Mateo, który zachowywał się dość tajemniczo. Zauważyłam nawet, jak komunikował się z moim mężem przez sms. Jeśli to kolejna „pilna sprawa" zacznę udawać, że rodzę by tylko zatrzymać go przy sobie. Od tego feralnego postrzału, jestem przewrażliwiona na punkcie pracy Cristóbala. Choć w myślach przypominam sobie słowa Susi, to jednak ciężko jest mi żyć, ze świadomością, że może coś mu się stać.

Kiedy dojechaliśmy pod dom, Cristóbal natychmiast wysiadł z samochodu i okrążając go szybko, otworzył mi drzwi.

— Czy coś się stało? – zapytałam niepewnie, podając mu dłoń.

— Kochanie o nic się nie martw, wszystko jest dobrze – objął mnie w pasie i prowadząc w stronę domu, posyłał co chwilę badawcze spojrzenie. Czułam się dosyć dziwnie, ale postanowiłam poczekać na dalszy rozwój sytuacji.

Cristóbal otworzył drzwi i gdy tylko przekroczyliśmy próg, powitała nas wielka fala confetti.

— Co tu się dzieje? – spojrzałam pytająco na Susanę, która nie kryła swojej radości.

— Postanowiliśmy was przywitać...

— Mów za siebie. To Susana postanowiła was przywitać w swoim wielkim stylu – sprostował szybko Pablo, po czym podchodząc do Cristóbala, wyszeptał mu coś na ucho.

— Céli muszę coś załatwić, będę za godzinę – ucałował mnie w czoło, po czym nie czekając aż mu zabronię, ulotnił się razem z bratem. Przerzuciłam wzrok na Susanę, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

— Nie pytaj, ja nic nie wiem. Chodź napijemy się wina bezalkoholowego – złapała mnie za rękę i zaprowadziła prosto do salonu.

Siedząc bezczynnie na kanapie, opowiadałam Susanie o naszej podróży, pokazując zdjęcia. Popijałyśmy napój, który ani w smaku, ani w wyglądzie nie przypominał czerwonego wina. Obrzydlistwo. Kiedy miałam iść już do sypialni, zadzwonił dzwonek. Nie czekając, aż służba otworzy, podeszłam do dębowych drzwi i naciskając klamkę, uchyliłam wejście. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poczułam, jak robi mi się słabo.

— Dzień dobry, kochanie.

Zemdlałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top