Rozdział 54
Célia
Pablo pokiwał głową, zgadzając się na moją prośbę. Jeśli istnieje choć cień szansy na to, że mogę zatrzymać Cristóbala to chcę spróbować. Wbiegłam po schodach do sypialni, zakładając na siebie pierwszą lepszą sukienkę i wygodne, sportowe buty. W dłoni cały czas ściskałam naszyjnik, który mój mąż podarował naszemu dziecku.
— Célia, pomału! Musisz teraz uważać na siebie – strofowała mnie Susana, gdy zbiegałam ze schodów, ale w tym momencie miałam gdzieś jej słowa.
— Pablo, muszę zdążyć – wyrzuciłam z siebie, otwierając drzwi.
— I zdążymy, trochę zaufania – westchnął pod nosem, wsiadając do samochodu.
Zapięłam pas i przykładając do serca pięść, w której miałam schowany łańcuszek, mruknęłam:
— Nie pozwolę, by poświecił siebie. Pablo, ja... – przerzuciłam na niego smutny wzrok, ale on nie tracił koncentracji na drodze, którą miał przed sobą: — kocham go. Cristóbal jest dla mnie wszystkim. Nie przeżyję tego, jeśli coś mu się stanie.
— Nic mu się nie stanie! Cris to chodzący szczęściarz, powinnaś o tym wiedzieć najlepiej – jego ton głosu brzmiał ozięble, jak gdyby obwiniał mnie za wszystko co się dzieje.
Po kilku minutach byliśmy już na lotnisku. Z daleka zauważyłam podstawiony samolot Cristóbala i jego wchodzącego po schodach do środka. Biegnąc przed siebie, zaczęłam wykrzykiwać jego imię, by tylko móc go zatrzymać. Odwrócił się na pięcie, gdy byłam już blisko i widząc mnie, zbiegł szybko. Wpadłam w jego ramiona, tuląc się mocno. Pragnęłam, by ta chwila trwała w nieskończoność. Jego dotyk oraz zapach uspakajały mnie i choć słowa, które szeptał mi teraz do ucha przyprawiały o gęsią skórkę, to nie chciałam wierzyć, że może być inaczej. Objęłam go mocno w pasie, prosząc by nie zostawiał mnie i dziecka. Nie potrafiłam powstrzymać łez, a z każdą kolejną minutą miałam wrażenie, że przybywa ich coraz więcej. Po chwili usłyszałam, jak zawołał brata, a ten bez ogródek chwycił mnie w pasie i siłą odciągnął od męża. Zalewałam się płaczem, z trudem łapiąc oddech. Błagałam Boga w myślach, by nie pozwolił mu odlecieć. To była najgorsza chwila, a słysząc ostatnie wyznanie Cristóbala... trafiło do mnie, że to pożegnanie. Ucałował moją dłoń, w której skrycie ściskałam łańcuszek i wycofując się, wbiegł po schodach do samolotu. Chciałam za nim pobiec, ale Pablo zbyt mocno mnie obejmował. Krzyczałam za nim, szlochając, ale on nie słyszał. Tracę go i nie mogę nic kompletnie zrobić.
— Célia musimy stąd iść – mówił Pablo, ale jego słowa w ogóle do mnie nie trafiały.
— Cristóbal! – krzyczałam zrozpaczona, na co młodszy Carrera natychmiast zareagował.
Siłą podniósł mnie i na rękach w pośpiechu zaprowadził w stronę samochodu. Gdy wreszcie postawił na nogi, natychmiast odwróciłam się. Wpatrując w startujący samolot, głaskałam brzuch, mówiąc cicho:
— Amor de mi vida [1]
Stałam wpatrzona w znikający za chmurami samolot, nie dałam rady zrobić nawet kroku. Bolało mnie to, że nie byłam w stanie zatrzymać Cristóbala. Poświęcał się dla mnie kolejny raz. A ja? Bezwiednie stałam ślepo patrząc, gdy on leciał oddać za mnie życie.
— Célia dosyć już łez. Wracamy do domu – objął mnie Pablo, dając wsparcie, którego teraz tak bardzo potrzebowałam.
— Czy możemy polecieć do Monako? Chcę być przy nim. Proszę.
— Jedyne na co mogę ci pozwolić to to, że wrócimy teraz na ranczo Gonzalezów i grzecznie poczekamy na telefon od Cristóbala. Jutro pójdziesz do lekarza, po takim stresie...
— Nie chcę tego słuchać! – wtrąciłam mu się w zdanie i wsiadając do samochodu, rzuciłam oschle: — jedziemy?
Pablo wsiadł zaraz za mną i przekręcając kluczyk, posłał mi badawcze spojrzenie. Uciekłam przed nim wzrokiem, spuszczając głowę nisko i zaciskając mocno dłonie w pięści.
— Céli musisz wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Mój brat ma to pieprzone szczęście i wiem, że wróci tu po ciebie szybciej niż myślisz. A zwłaszcza teraz, gdy wie, że zostanie ojcem.
— Wróci pod warunkiem, że ta suka go nie zabije – schowałam twarz w dłoniach, pozwalając sobie kolejny raz na łzy.
Po kilku minutach byliśmy już w domu. Wybiegłam z samochodu i nie czekając na Pablo, weszłam do środka.
— Célia! – usłyszałam stłumiony głos matki. Odwróciłam się w stronę salonu, gdzie siedziała na kanapie razem z Susaną. Jej widok i smutne spojrzenie, którym mnie obdarzyła sprawiły, że wybuchnęłam płaczem. Podbiegłam do niej, rzucając się w ramiona.
— Mamo, pomóż mi. Nie dam rady...
— Już dobrze córeczko. Już dobrze. Wypłacz się to dobrze ci zrobi – głaskała mnie po głowie, szeptając uspakajającym głosem.
— Jestem w ciąży – wyrzuciłam z siebie po dłuższej chwili.
— Naprawdę? – odsunęła mnie na wyciągniecie ręki, by przyjrzeć się mojemu jeszcze płaskiemu brzuchowi.
— Piąty tydzień.
— Cristóbal wie? – włożyłam w jej dłoń łańcuszek, który dostałam i łamiącym się głosem, wydusiłam z siebie:
— Pożegnał się z nami. Mamo, on chce... – nie byłam w stanie tego z siebie wydusić. Cierpiałam, bo w myślach widziałam już jego śmierć, a to cholernie bolało.
— Nie wolno ci tak myśleć, słyszysz? On musi wiedzieć, że w niego wierzysz, że jesteś przy nim i cierpliwie poczekasz.
— To samo jej powtarzałem – wtrącił się Pablo, zasiadając wygodnie na kanapie.
— Cristóbal wie co robi, uwierz w to Céli – dodała Susana, obejmując mnie pasie.
— Chciałabym w to wierzyć, ale jego słowa...i to pożegnanie. Musi przeczuwać najgorsze, w innym wypadku nie oddałby swojego łańcuszka – wycierałam dłońmi łzy, próbując się uspokoić choć na chwilę.
— Wszystko za bardzo analizujesz. Cristóbal wiele razy narażał swoje życie, by chronić rodzinę... zresztą sama o tym wiesz najlepiej. To jest tylko Amelia, a nie batalion służb specjalnych. Jeśli ty nie wierzysz w swojego męża, to kto ma w niego wierzyć? – Susana była bardzo pewna siebie i gdzieś przez chwilę byłam w stanie jej w to uwierzyć, lecz w bardzo szybkim tempie powracały do mnie słowa męża.
Cały wieczór przesiedziałam z mamą i Susaną w salonie wgapiając się bezczynnie w telewizor. Nawet nie pamiętam, co dokładnie oglądałyśmy, bo myślami byłam przy Cristóbalu. Co jakiś czas nerwowo spoglądałam w telefon, wierząc, że zaraz zadzwoni i powie, że wraca do mnie. Ta złudna nadzieja w jakimś stopniu pozwalała mi przeżyć ten dzień. Obiecałam też sobie, że jak tylko wrócę jutro od lekarza, zadzwonię do męża, choćby miało być to dla mnie najgorszą karą. Wolę usłyszeć jego wściekłość, to jak karci mnie za to... niż głuchą ciszę, która w mojej głowie oznaczałaby jedno. Znużona pogładziłam brzuch i wstając z kanapy, poszłam do swojej sypialni. Im szybciej zasnę tym większa szansa, że jutro usłyszę dobrą wiadomość.
Kładąc się do łóżka, ucałowałam łańcuszek Cristóbala i położyłam go na szafce obok. Zamknęłam oczy, a w myślach prosiłam Boga by czuwał nad nim, bowiem życie Cristóbala jest tylko w jego rękach.
Nazajutrz obudził mnie łagodny głos matki:
— Céli, pora wstawać.
Przetarłam oczy i wbijając w nią przenikliwy wzrok, westchnęłam:
— Czy Cristóbal odzywał się...
— Córeczko – przerwała mi natychmiast i otwierając drzwi od tarasu, dodała: — piętnaście godzin trwa lot do Monako, daj mu trochę czasu.
— Łatwo ci mówić. Gdyby to chodziło o tatę... – wściekłam się, że tak lekceważąco podchodziła do mojego męża. Wstałam z łóżka, po czym widząc jej posępną twarz, zorientowałam się, co przed chwilą powiedziałam: — Mamo przepraszam. To wszystko mnie tak przerasta, odbierając przy tym zdrowy rozsądek. Boję się, że go stracę.
— Przypominam ci, że to Cristóbal zabił twojego ojca. Ubierz się. Zjemy śniadanie i pojadę z tobą do lekarza – uciekła przede mną wzrokiem, po czym nie czekając na odpowiedź wyszła z pokoju.
Wzięłam głęboki wdech, kalając się w myślach za to co powiedziałam. Mama nie pogodziła się ze śmiercią taty i z wielkim trudem przyszło jej zaakceptowanie Cristóbala. To, że ja mu wybaczyłam to wyłącznie zasługa miłości, którą go obdarzyłam. Matka tylko akceptowała nasz związek, nie tworząc z nim żadnej bliskiej relacji.
Wzięłam szybki prysznic, a następnie wysuszyłam i spięłam włosy w wysokiego kucyka. Podkrążone od płaczu oczy zakryłam delikatnie korektorem, a czerwony nos lekko przypudrowałam. Wzięłam z garderoby krótką brązową spódniczkę i czarny top na cieniutkich ramiączkach. W Argentynie o tej porze roku jest bardzo upalnie i najchętniej to chodziłabym na okrągło w stroju kąpielowym. Wychodząc z pokoju, przypomniałam sobie o naszyjniku. Podbiegłam do szafki, a następnie założyłam sobie na szyję. Całując go, wyszeptałam sama do siebie:
— Kocham cię Cristóbal.
Zbiegłam po schodach do salonu, w którym czekała już na mnie mama i dwóch ochroniarzy.
— Obstawa? – zapytałam, mierząc ich wzrokiem z góry na dół.
— Takie mamy polecenie od pana Cristóbala – odparł jeden z nich, a ja słysząc imię mojego męża, dotknęłam umięśnionej ręki ochroniarza i wzrokiem pełnym nadziei, zapytałam:
— Mieliście z nim kontakt?
— Z Mateo. Przekazał nam polecenie od szefa.
— Célia chodźmy wreszcie, lekarz nie będzie czekał na ciebie cały dzień – matka pociągnęła mnie za rękę, tym samym odganiając złe myśli z mojej głowy.
Wizyta u lekarza przebiegła bardzo szybko. Kolejny raz zobaczyłam na USG małe ziarenko, które należało tylko do mnie i Crisa. Chciałam cieszyć się tą chwilą, ale nie potrafiłam. To on powinien tutaj być ze mną, to jego powinnam trzymać za dłoń i patrzeć mu w oczy, kiedy pierwszy raz ujrzałby nasze dziecko. Choć lekarz prosił mnie, bym odpoczywała i dbała o siebie, to ja naprawdę nie potrafię tego zrobić. Jak mam leżeć spokojnie, gdy mój mąż może właśnie w tym momencie walczy o swoje życie? Znów te same myśli. To powoli mnie wykańcza.
Biorąc receptę, wyszłam razem z mamą z gabinetu. Słyszałam, jak coś do mnie mówiła, ale miałam to kompletnie gdzieś. Nie chcę kolejny raz słuchać cennych rad dotyczących Cristóbala. To mój smutek i mój ból, z którym muszę sobie sama poradzić.
Przekraczając próg domu braci Gonzalez od razu zauważyłam posępne miny domowników. Pablo rozmawiał z kimś przez telefon na tarasie, a Susana wycierając pojedyncze łzy chusteczką, gładziła swój brzuch ciążowy.
— Coś się stało? – zapytałam od razu, kierując się
prosto do salonu.
— Célia usiądź... – zaczął najstarszy z Gonzalezów. Jego wzrok był tak nieobecny, że w tym momencie dochodziły do mnie najczarniejsze scenariusze. Chwyciłam lewą dłonią łańcuszek od Cristóbala i wbijając wzrok w Susanę, zapytałam podniesionym głosem:
— Co się dzieje?!
— Nie wolno ci się denerwować – wtrąciła się matka, stając za mną. Wtedy do salonu wszedł Pablo i zaciskając w dłoni telefon, spojrzał na mnie wymownym wzrokiem. Jego błyszczące oczy szybko zalały się łzami, po czym rzucając telefon na podłogę, powiedział:
— Mój brat... Célia przykro mi Cristóbal nie żyje.
[1] Amor de mi vida z języka hiszp. Miłość mojego życia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top