Rozdział 37




Cristóbal

Podpisując ten jebany dokument chciałem przede wszystkim chronić Célię. Jeśli dla Hectora liczy się tylko to, by w ten sposób mnie ukarać... chcę przyjąć taką karę. Przynajmniej wiem, że jest bezpieczna, na swój sposób.

Spakowałem akt z powrotem do koperty i oddając ją Mateo, wydusiłem z siebie:

— Skontaktuj się z ludźmi mojego ojca i daj im to. Przekaż też, że chcę dostać film, jak zwracają jej wolność. Mateo, muszę to dostać!

— Tak jest, szefie – odparł szybko, znikając za drzwiami sypialni.

— Mam nadzieję, że prędzej czy później sukinsyn za wszystko zapłaci – mruknął Pablo, podnosząc z podłogi pistolet.

— Namierzę go. Nasz ojciec może jest sprytny, ale zapomniał, że tej sprytności nauczył też nas.

— Konkrety, Cristóbal.

— Obejrzyj jeszcze raz to nagranie. Przypatrz się dobrze, ale nie na Célię czy tego chuja, który próbuje ją zgwałcić. Rozejrzyj się... – mówiąc to, podniosłem z podłogi laptopa i włączyłem ponownie filmik, który przesłał mi ojciec.

— Nasz dom na plaży... kurwa! – zamknąłem komputer, nie chcąc już dłużej słuchać płaczu i krzyku mojej żony.

— Zbierz ludzi. Nie mamy czasu do stracenia – wydałem rozkaz, na który Pablo od razu zareagował.

Po godzinie dwudziestu naszych uzbrojonych ludzi stało już pod domem. Perspektywa tego, że zaraz będą walczyć z samym Hectorem Carrera mroziła im krew w żyłach. Słyszałem komentarze, które wymieniali między sobą i tą cholerną niepewność w głosie. Wiem, jak to wygląda. Ale nie ja zacząłem tę wojnę. Kiedyś przysięgałem mu lojalność i oddanie, teraz jest dla mnie nic nieznaczącym śmieciem. Żałuję tylko tego, że tak późno to zrozumiałem. Gdybym wcześniej zareagował, broniąc matki... może nigdy by nie doszło do tej dzisiejszej tragedii.

Założyłem wraz z Pablo kamizelkę kuloodporną i przeładowując karabin, spojrzałem na swoich żołnierzy.

— Jeśli ktoś się boi, ma jeszcze szansę się wycofać, ale wtedy pamiętajcie, że powrotu pod moje skrzydła nie będzie.

Każdy z nich zdumiony wbijał we mnie wzrok. Słuchali uważnie, ale pomimo ich wcześniejszych reakcji, nikt nie zrezygnował. Byli gotowi zmierzyć się z Hectorem, choć wielu z nich służyło mu przez wiele lat. Biorąc głęboki wdech, przedstawiłem im plan działania. W tej walce nie biorę jeńców. Chcę tylko dopaść ojca i zmierzyć się z nim sam na sam. Gdzieś wewnątrz łudziłem się, że Célia jest już bezpieczna. Nie chciałbym, by znalazła się w środku tej masakry. Mój ojciec zapewne użyłby jej, jako swojej osłony, a najgorsza byłby myśl, że gdyby coś poszło nie tak, on bez wahania zabiłby ją.

— Cristóbal! – z zamyślenia wyrwał mnie głos Pablo. Ocknąłem się i spoglądając na niego, usłyszałem: — wsiadamy do samochodu, Cris.

Poklepałem go po plecach, wciąż myśląc tylko o Céli. Muszę się skupić na tym, co mam przed sobą inaczej pogrzebię szansę na odzyskanie normalność w tym chorym świecie. Załatwię ojca i odzyskam Célię, to mój plan, którego będę się trzymać do końca.

Pablo ruszył spod domu z piskiem opon, a za nami podążało pięć czarnych samochodów, wypełnione bronią oraz ludźmi, którzy tej nocy mieli za zadanie zabijać. Wówczas dostałem na telefon wiadomość, której autorem był numer zastrzeżony. Był to krótki film, na którym Célia wsiada do samolotu. Po chwili przyszedł SMS:

„Umowy dotrzymałem. Jest w drodze do domu."

Zacisnąłem mocno dłoń wokół telefonu. Jest wolna i bezpieczna. Choć wiem, że z dala ode mnie, to jednak świadomość, że nic już jej nie grozi napełnia radością.

— Wypuścili Célię, jest w drodze do Walencji – rzekłem do brata, który od dłuższego czasu nie odzywał się.

— Jeśli sądzisz, że będę ci z tej okazji gratulował, to zapomnij.

— Masz zamiar nadal wylewać na mnie swoje frustracje? Nie jestem odpowiedzialny, za to co wyrządza nasz ojciec, możesz w końcu to zrozumieć?!

— Zgwałcili Susanę, nie mów mi, że jest to moja frustracja. Chętnie zamieniłby się z tobą miejscami. Céli nie zrobili nic – ton w jaki sposób mi odpowiadał był zimny i oschły. Chował emocje, przybierając na twarzy maskę mężczyzny pozbawionego uczuć. Jednak, ja znałem go zbyt dobrze. Pod tą całą maską, skrywał ból, którego nie był w stanie udźwignąć. Kochał Susanę szczerą miłością, a rykoszetem dostał cios prosto w serce.

Dojechaliśmy pod dom, w który spędziłem razem z Célią najszczęśliwsze chwile. To tutaj przygotowywaliśmy się do ślubu i to tutaj pierwszy raz wyznałem jej miłość.

Zacisnąłem zęby, gdy wychodząc z samochodu poczułem ból w klatce. Rany dają o sobie znać, ale mimo to nie poddam się. Nie w tym momencie. Odbezpieczyłem karabin i rozdzielając chłopaków, ruszyłem z Pablo prosto na dom. W żadnym z okien nie paliło się światło. Być może to zasadzka i ktoś ich ostrzegł, a może to kurwa ja się pomyliłem. Skradając się między drzewami, dotarliśmy z bratem do wejścia od tarasu. Drzwi były lekko uchylone, co nie dawało mi spokoju. Spojrzałem na Pablo porozumiewawczo, po czym biorąc telefon do ręki, wydałem rozkaz żołnierzom o rozpoczęciu ognia. Huk strzałów, które kierowane były w dom stawał się coraz głośniejsze. Pablo nie pozostając w tyle, strzelił w drzwi, wpuszczając nas do środka. W całym domu panowała ciemność, ale nikt też z ludzi mojego ojca nie odpowiadał nam ogniem. Po kilku minutach wszyscy byliśmy już w środku. Pięciu moich ludzi zaczęło przeszukiwanie od piwnicy, a ja razem z bratem poszliśmy na górę do sypialni. Otwierając po kolei drzwi, sprawdzaliśmy pokoje, ale wszystkie były puste w nienaruszonym stanie, oprócz ostatniego. To w nim spałem razem z Célią. Na samym wejściu powitał nas trup czarnoskórego goryla ojca. To on stał za zgwałceniem Susany i to również on próbował zgwałcić Célię. Pablo wściekły, kopnął go prosto w twarz, zapewne chciał sobie w ten sposób ulżyć. Wchodząc głębiej zobaczyliśmy na łóżku wielki napis, wypisany krwią.

„Cierpienie jest oznaką tchórzostwa."

— Sukinsyn! – krzyknąłem wkurwiony.

— Wiedział, że tu przyjdziemy. Spodziewał się tego. Cristóbal, co teraz?! Jak odzyskam Susanę?! – Pablo wpadł w panikę, której nie rozumiałem. Przed chwilą był zimnym skurwysynem, a teraz...?

— Uspokój się! Znajdzie się...

— Cristóbal na dole znaleźliśmy to – przerwał mi jeden z ochroniarzy i podając potarganą, czarną sukienkę, dodał: — teren czysty. Zdążyli zwiać.

— Wracamy do domu – burknąłem, ściskając mocno materiał, należała do mojej żony.

Przez całą drogę powrotną Pablo siedział zamyślony, wpatrując się w szybę. Naprawdę było mi go żal, bo doskonale wiem co przeżywał. Dopiero, gdy wysiedliśmy z auta, a na podjeździe przywitała nas Eva, informując, że Susana jest w domu, oprzytomniał. Zerwał się i wbiegając do domu, padł na kolana przy leżącej w salonie blondynce.

— Jak to się stało? – zapytałem Evy, która dyskretnie wycierała łzy.

— Tuż po waszym wyjściu, Mateo dostał telefon. Zostawili ją pod bramą, pobitą i... Wezwałam natychmiast lekarza, na szczęście nie ma wielkich obrażeń, a przynajmniej nie tych fizycznych. Ona go teraz bardzo potrzebuje. Co z Célią?

— Podpisałem akt rozwodowy w zamian za jej uwolnienie. Dopadnę go Eva i zniszczę. Obiecuję ci to.

Minął miesiąc od poszukiwań mojego ojca. Przez ten cały czas żyłem tylko tym. Opłacałem ludzi, którzy mogliby mieć jakikolwiek z nim kontakt oraz jak głupi podążałem za wszelkimi poszlakami, lecz to na nic. Przetrząsając całe Monako dotarłem to punktu wyjścia. Słuch zaginął o Hectorze Carrera, a ja powoli mogę pożegnać się z odzyskaniem Céli.

Dzisiejszy poranek nie zapowiadał nic nadzwyczajnego. Zresztą od miesiąca moje życie zatrzymało się w czasie. Każdy dzień wygląda dosłownie tak samo. Prysznic, mocna kawa i szukanie ojca. Poświęciłem się temu bez reszty, tym samym pozwalając Pablo móc być przy Susanie i dziecku. To były ciężkie chwile, choć po codziennych wizytach u psychologa ich życie powoli wracało do...no właśnie... nazwę to „nową normalnością". Susana opowiedziała nam, co wydarzyło się w domu i jakimi kłamstwami Hector nakarmił Gabrielę, by ta wróciła pierwszym samolotem do Hiszpanii. A kiedy wyznała, że to dzięki Céli wróciła do domu, gardło zacisnęło mi się tak mocno, że nie byłem w stanie niczego powiedzieć. Moja żona broniła nienarodzonego dziecka Susany, a ten sukinsyn to wykorzystał.

Wypiłem poranną kawę, przeglądając skrzynkę pocztową. Łudziłem się, że może jakimś cudownym trafem dostanę nadzieję, ale tak nie było. Ubierając ciemnozieloną marynarkę, zrezygnowany wyszedłem z domu. Jeździłem bezczynnie po Monte Carlo, sam nie wiedząc za czym i za kim podążam. Tęskniłem za Célią każdego dnia coraz bardziej. Nie mogłem się z nią skontaktować, choć kilka razy przychodziła mi do głowy taka myśl. Wystarczyłoby jej tylko jedno słowo... kocham. Zatrzymując samochód przed cmentarzem, gdzie pochowana była moja matka, wyciągnąłem z kieszeni telefon. Może robię błąd, który będzie mnie srogo kosztował, ale dłużej nie wytrzymam. Napisałem krótką wiadomość do Céli:

„Zawsze będę cię kochać.

C."

Następnie wysiadłem z czarnego mercedesa i idąc w stronę grobu, trafiłem los na loterii. Sam w to do końca niedowierzałem. Odbezpieczyłem broń, trzymając dłoń na spuście. Powoli podszedłem i przykładając lufę do pleców mężczyzny obróconego tyłem, rzekłem mu wprost do ucha:

— Cierpienie jest oznaką odwagi, tato.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top