Rozdział 1



Cristóbal

Minęło pół, pieprzonego roku... Sto osiemdziesiąt dwa dni..., odkąd odeszła. Czuję się jak kutas, bo pozwoliłem jej na to, ale to była jedyna rozsądna rzecz jaką mogłem dla niej zrobić. Jestem mordercą, tyranem i potworem. Jestem sukinsynem, dla którego chora obsesja, przysłoniła to, co miałem na wyciągnięcie ręki. Wciąż przed oczami mam jej zapłakaną twarz. Skrzywdziłem ją i nie umiem już tego naprawić.

Śmierć matki była dla mnie kolejnym ciosem. Nie pożegnałem się z nią, bo moje wygórowane ego mi na to nie pozwoliło. Miałem do niej ogromny żal, bo w pewnym sensie to przez nią straciłem Célię, a przynajmniej tak mi się wydawało. Dopiero stojąc nad trumną, zrozumiałem, jak upadłem nisko. Moja własna matka nie żyje, a ja nie potrafię wydobyć z siebie żadnych emocji. W dodatku pojawiła się Ona. Gdzieś przez myśl przebiegał mi taki scenariusz, ale szybko starałem go sobie wyperswadować. A jednak stało się. Była piękna. Długie, blond włosy swobodnie opadały na ramiona, a czarna, przylegająca sukienka idealnie podkreślała jej obłędną figurę. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku to ciągle, we mnie tkwiło. Zauważyłem z jak wielkim trudem zdobyła się na odwagę, by podejść do mnie. Mimo, iż miała na twarzy wielkie okulary przeciwsłoneczne, to z łatwością wyobraziłem sobie jej oczy pełne strachu i lęku. Głos, który z każdym kolejnym słowem był coraz cichszy, uświadomił mi, że to koniec. Nasze małżeństwo skończyło się i jedyne, na co było mnie stać, to zwrócenie jej wolności.

Mijały kolejne tygodnie, które były dla mnie swoistym rachunkiem sumienia. Zamykając się w biurze, z dala od pouczających wywodów Evy tkwiłem między przeszłością, a teraźniejszością. Chcę raz na zawsze zapomnieć o Céli, nawet gdybym miał żywcem wyrwać ją sobie z serca. Wgapiając się bezmyślnie w list, który przyszedł do mnie z samego rana, zaciskałem mocno pięść. Pismo z sądu, które wytłuszczoną czcionką powiadomiło mnie o dacie rozprawy rozwodowej. Dwa tygodnie, tyle pozostało mi być mężem Céli. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Nim zdążyłem wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, które w wulgarny sposób oznajmiłoby, że kurewsko nie mam ochoty z nikim rozmawiać, do biura wszedł Pablo. Bez słowa zajął miejsce w skórzanym fotelu naprzeciwko mnie i obserwując, marszczył podejrzliwie czoło. 

— Za dwa tygodnie będzie wolna, zadowolony? – ścisnąłem kartkę w pięści, po czym formując z niej kulkę, rzuciłem nią do kosza.

— Obaj dobrze wiemy, że z tobą nie byłaby szczęśliwa. Od siedmiu lat podążasz za nią na oślep, wmawiając sobie wyidealizowany związek. Nawet nie zauważyłeś, jak szybko nad tym straciłeś kontrolę. Cris, czy ty na serio nie widziałeś jak wielką krzywdę jej wyrządzasz? – wyszedłem bez słowa. Naprawdę, nie miałem ochoty słuchać tego kolejny raz.

Od kiedy wszyscy postanowili uświadomić mojej... żonie, że jestem skończonym dupkiem, rozmowy tego typu stały się codziennością. Nawet ojciec zabawiał się moim kosztem i podczas kilku spotkań biznesowych, robił mi przytyki w obecności naszych wspólników. Najgorzej jednak było z Evą. Po pogrzebie matki, pewnego dnia przyszła do mojego pokoju i wymierzając mi bolesny policzek, nazwała mnie „skończonym dupkiem". Odtąd nasze relacje stały się żadne. Nie rozmawiamy, nie patrzymy na siebie, co więcej staramy się unikać nawzajem.

Chore jest to, że każdy w tym domu uważa mnie teraz za kutasa, a prawda jest taka, że wszyscy dokładnie wiedzieli kim jest Célia i pozwolili, by moja idealna obsesja stała się rzeczywistością. Poniekąd sami przyczynili się do tego. 

A to, że jestem mordercą Felipe Rojas to fakt niezaprzeczalny, którego nie jestem w stanie z siebie zmyć. Jednak w tamtym momencie, chroniłem swoją rodzinę i gdybym miał zrobić to jeszcze raz, nie zawahałbym się ani minuty dłużej. Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza, a haki, które miał przygotowane ojciec Céli były zbyt poważne bym tak po prostu mógł odpuścić. Pamiętam dokładnie, jak śmiał mi się prosto w twarz, mówiąc, że moja matka trafi do burdelu, a ojciec będzie wisiał. Później zdjęcie Céli i moja dłoń zaciśnięta na pistolecie. Strzał, który był egzekucją. Wyciągając z jego kieszeni pendrive z całą dokumentacją, znalazłem coś jeszcze. Zdjęcie jego pięknej córki, a na odwrocie numer telefonu i imię, które z perspektywy czasu dużo znaczyło.

Ethan.

Skurwiel zapłacił za wszystko, ze zdwojoną siłą. Każdy cios, który wymierzył Céli i każde raniące słowo, były jego gwoździami do trumny, która notabene czekała na niego kilka lat. Pragnąłem, by umierał w męczarniach, by oddając ostatnie tchnienie, bełkotał pod nosem błagalną litanię. Napawałem się widokiem podwieszonego Ethana.

Moi ludzie zajęli się nim w odpowiedni sposób. Kilka wymierzonych ciosów były niczym dobra przystawka, przed daniem głównym, którym to byłem ja. Oszczędziłem sobie bezsensownej gadki, która w tym wypadku i tak niewiele znaczyła. Mateo – moja prawa ręka i jeden z niewielu zaufanych mi ludzi podał drewniany kij baseballowy, którym bez opamiętania zacząłem okładać tego kutasa. Cios za ciosem i głucho-przerażający jęk, który wypadł z ust Ethana. Gdy jego cała twarz pokryła się ciemnoczerwoną barwą, odciąłem sznurek, a bezwiedne ciało upadło na podłogę. Dogorywał, a ja w tym czasie triumfowałem. Oddając kij Mateo, wytarłem dłonie w leżącym na stole ręczniku.

Gdy byłem już przy wyjściu z magazynu, usłyszałem z ust sukinsyna słowa, które do tej pory zapadły mi w pamięć:

„Nawet gdybyś był jej największą miłością, to zawsze będziesz zaraz po mnie w drodze do jej dupy"

Wściekły podbiegłem do konającego Ethana i z całej siły kopnąłem w jego zakrwawioną twarz. Zdechł.

Przez ten cały czas próbowałem szukać jakichkolwiek poszlak bądź motywów, które łączyłby Ethana i Felipe w przeszłości, ale wszystkie drogi okazały się ślepymi zaułkami. Zero. Pustka.

Przez te pół roku wyrzuciłem wszystkie rzeczy Céli, a sypialnia, która należała do niej została zamknięta na klucz. Zostawiając w niej ostatnie zdjęcie z naszego ślubu, które jakimś cudem nie trafiło do kosza, pożegnałem się z przeszłością. Muszę iść dalej bez względu na to, co jeszcze paradoksalnie nie tak dawno nas łączyło. Być może moja chora miłość do niej była tylko uzależnieniem, które musiałem wyleczyć, ale wiem na pewno, że jej uczucia względem mnie były prawdziwe. Kochała, oddając mi swoje serce i ciało, a ja to wykorzystywałem by karmić się nią, jak najlepszym narkotykiem.

Siedziałem właśnie w samolocie, popijając bursztynowy trunek. Do rozwodu zostało czternaście dni, które chcę spędzić z dala od miejsc kojarzących się z Célią. To nie ucieczka, a terapia, którą przygotowałem sam dla siebie. Jeśli mam spojrzeć ponownie w jej duże, brązowe oczy i powiedzieć głośne: ŻEGNAJ, muszę spróbować zapomnieć. 

Cały lot na Majorkę, starałem się zabić pojebane myśli, pracą. Kilka zleceń, wykonanych dla mnie przez moich ludzi w Hiszpanii, przyniosły nieoczekiwany zysk, który trzeba było zainwestować. Lubię bawić się pieniędzmi, a ich podwajanie sprawia mi ogromną satysfakcję. To tak, jakbym dziecku dał lizaka. Cieszy drobny gest, który z czasem okazuje się czymś więcej.

Kiedy samolot zaczął lądować, schowałem laptopa i dopiłem ostatnią szklankę whisky. Zamyśliłem się na chwilę, wpatrując w ekran telefonu. Nagle poczułem na swoim ramieniu czyjąś dłoń, natychmiast uniosłem lekko głowę, a przede mną stała uśmiechnięta stewardesa. Zakładając pukiel ciemnych włosów za ucho, rzekła:

— Pytałam pana, czy mogę zabrać szkło? – patrzyłem na nią, totalnie olewając słowa, które padły z jej ust. Z minuty na minutę cisza, stawała się coraz bardziej niezręczna. Wtedy ona bez słowa wyciągnęła mi z dłoni szklankę, po czym odchodząc, rzuciła ciche: — kretyn.

Uśmiechnąłem się pod nosem na to określenie, bo z jej ust brzmiało to niezwykle komicznie. Nie dość, że była młodziutka, niska i bardzo szczupła to na dodatek nie miała pojęcia do kogo kieruje te słowa. Zlekceważyłem ją i zabierając ze sobą laptopa wysiadłem z samolotu.

Powiew świeżego powietrza prosto z hiszpańskiej wyspy był czymś, co napawało mnie dodatkową energią. Założyłem okulary przeciwsłoneczne, po czym razem z Mateo i kilkoma ochroniarzami wsiadłem do podstawionego samochodu. Po kilku minutach byliśmy już pod hotelem. Wchodząc do środka zauważyłem blondynkę odwróconą plecami do mnie, rozmawiała z jakimś mężczyzną, poprawiając co chwilę swoje długie włosy. Nie wiem, co w tym momencie mną kierowało i co właściwie sobie myślałem, ale totalnie oszołomiony tym, jak bardzo przypominała mi Célię, podszedłem do niej. Łapiąc za ramię, gwałtownym ruchem obróciłem w swoją stronę, mówiąc:

— Célia...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top