3.
Siedziała za biurkiem przyglądając się ich pracy. Miała nadzieję na szybkie odkrycie problemu jaki panuje w jednostce i powrót to swojej pracy. To było właściwie jej pracą, ale nie pasowało jej akurat to zadanie. Sama nie wiedziała dlaczego, z pewnością miało na to wpływ wydarzenie z poranka. Omiatała wzrokiem wszystkich zebranych w biurze. Każdy z nich robił to samo, na swój unikalny sposób. Każdy ruch i mimika twarzy mówiła jej co właśnie się z nimi dzieje. Jedni starali się wyszukać informacji w komputerach, inni przeglądali akta. Co chwila ktoś wychodził i wracał wieszając na tablicy różne informacje o śledztwie. Co jakiś czas wybuchła dyskusja na temat dowodów, czy poszlak. Wtedy mogła zaobserwować jeszcze więcej. Naprawdę byli indywidualnościami. Nie była psychologiem, ale nim została behawiorystką skończyła ten kierunek w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, do tego liznęła psychiatrię na tym samym uniwersytecie. Nie szło jej za dobrze. Nie dlatego, że nie chciała się uczyć, ale dlatego, że nie była w stanie tego pojąć. Już wcześniej zauważyła, że jest coś z nią nie tak. Dlatego wybrała ten kierunek. Długo nie wiedziała, dlaczego zawsze, gdy ktoś mówił o uczuciach, odczuciach i tym podobnych rzeczach związanych z emocjami, ona miała wrażenie, jakby mówili o fizyce kwantowej. W zasadzie chyba fizykę kwantową szybciej byłaby w stanie pojąć. Dopiero na studiach dowiedziała się co się dzieje. Diagnoza: Socjopatia. Pierwsza jej myśl: "to nie może być prawda". Druga: "przecież nie mam jakichś odchyleń psychicznych"... Później poczytała o tym, dowiadywała się od kolegów z wydziału jak dokładnie to działa i zyskała minimalny spokój. Nie była chora, nie w psychiatrycznym znaczeniu. Miała po prostu braki w życiu emocjonalnym, kiedy była dzieckiem i nastolatką. To wszystko co działo się w jej życiu wpłynęło na to, że jest jaka jest. Nie współczuje, nie kocha i nie lubi, nie jest w sanie wczuć się w czyjąś sytuację. Jest neutralna. Przebywając więcej z ludźmi, nauczyła się tylko udawać pewne emocje. Wie kiedy komuś współczuć, wie kiedy kogoś pocieszyć i kiedy się uśmiechnąć... Nie czuje jednak żadnej emocji z tym związanej. Można powiedzieć, że kłamie. I to cholernie dobrze, bo jeszcze nikt się nie połapał. Między innymi dlatego była zadowolona, że dostała staż w Instytucie w Illinois. Tu nikt nie mógł wiedzieć.
Z tego powodu zmieniła specjalność na behawioryzm. Tutaj nie było mowy o emocjach. Tylko suche fakty o reakcji na otoczenie. Potrafiła rozpoznać wszystkie emocje, ale tylko w stopniu jej potrzebnym. Tylko te, które towarzyszyły reakcji na daną sytuację czy otoczenie. To dawało jej swobodę i przewagę, bo nigdy jeszcze się nie zaangażowała. Właśnie dostrzegła jak sierżant wkracza do biura, był pewny i mocno zmotywowany.
- Jedźcie tam! - zawołał do swojej ekipy. Agnes wstała zza biurka, przy którym kazali jej usiąść i chciała podejść do sierżanta. Chciała się lepiej mu przyjrzeć i spędzić trochę czasu z nim. W końcu to on był ich szefem. Od niego powinna zacząć. Jednak Voight dostrzegł co dziewczyna zamierza i nim zdążyła cokolwiek powiedzieć on dodał - Upton, Halstead zabierzcie Agnes ze sobą.
- Co? - oburzył się detektyw
- Sierżancie, myślałam, że najpierw popracuje z panem. - oznajmiła łagodnie dziewczyna.
- Nie mam czasu. - odparł ewidentnie zadowolony, że udało mu się ją ubiec - Pojedziesz z detektywami. - oznajmił i zniknął za drzwiami przy swoim gabinecie. Była zaskoczona, ale bez słowa poszła za dwójką policjantów.
Jechali spokojnie drogą w kierunku północnym. W aucie panowała cisza. Nikt nie chciał pierwszy otworzyć ust. Jay się bał, nie lubił ludzi od sprawdzania emocji, oprócz doktora Charles'a. On był przyjacielem i wiele razy służył im pomocą. Ale obca dziewczyna? Nigdy! Dla byłego Rangera to wróg numer jeden. Z kolei Upton nie chciała wywoływać rozmowy ze względu na partnera. Wiedziała jak bardzo nie lubi psychiatrów czy psychologów... a behawiorysta? W zasadzie dla niej to, to samo. Sama też nie lubiła gdy ktoś ją analizuje. Nie miała czystego sumienia, ani jasnej przeszłości. Wolała unikać konfrontacji z demonami przeszłości. Agnes, na tylnym siedzeniu obserwowała tych dwoje. Każdy pojedynczy ruch mówił jej wiele, o tym co się między nimi dzieje, albo dopiero wydarzy. W zasadzie im dłużej milczeli tym bardziej ona w nich wyczytała. Wszystko skrupulatnie zapisując.
- 10 - 1, strzały do funkcjonariusza w mundurze. - usłyszała nagle w radiu detektywa. Upton złapała za krótkofalówkę i odpowiedziała.
- 5021 Henry. - zaczęła spoglądając na partnera - I 5021 George. Wywiad w drodze. Dwóch oficerów w cywilu. - Jay przycisnął pedał gazu i włączył sygnał dźwiękowy. Agnes nie wiedząc co się dzieje, czekała na wyjaśnienia. Długo jednak milczeli, więc za następnym skrzyżowaniem przestała milczeć.
- O co chodzi? - zapytała w końcu, wtedy oboje przypomnieli sobie o cywilu w wozie.
- Cholera jasna! - krzyknął Halstead - Zostajesz w wozie z dziewczyną.
- Nigdy w życiu! - odparła Upton - Sam zostań!
- Hailey nie kłóć się ze mną!
- To ty się nie kłóć! Jay nie pójdziesz tam sam!
- Nie będę sam. Są mundurowi...
- Ani mi się śni! - warknęła zdenerwowała - Zostanie w aucie, sama!!!!
Agnes dostrzegła coś, co wcześniej jej umknęło. Ale dzięki tej wymianie zdań, ujawniło się wyraźnie. To partnerstwo, to nie tylko czysto zawodowa sprawa! Dojechali na miejsce, wysiadając dostała tylko jedno polecenie. Zostać w aucie i nie wychodzić! Nie wiedząc co miałoby się jej stać na zewnątrz, postanowiła posłuchać! Nie była głupia. Rozumiała z jakim rodzajem pracy ma do czynienia. A ten komunikat był niepokojący, skoro tak zareagowali policjanci. Nim zdążyła dobrze przeanalizować sprawę usłyszała serię strzałów. Była w szoku. To jej pierwszy raz, gdy ten dźwięk pojawił się na żywo w jej uszach. Nie był ani trochę podobny do tego co słyszała na filmach. Był bardziej niepokojący. Nie potrafiła tego wyjaśnić do końca. Czuła niepokój, ale czy się bała? Nagle szyba po jej lewej stronie rozsypała się na drobne kawałeczki wpadając do środka. Krzyknęła mimowolnie zakrywając głowę ramionami. Zobaczyła jak w jej stronę biegnie dwóch mężczyzn z bandanami na głowach. Biegli prosto w jej kierunku. Złapała za klamkę drzwi po prawej. Chciała opuścić to auto nim...
- A ty dokąd!!! - warknął mężczyzna zatrzaskując jej drzwi przed nosem i wsiadając obok kierowcy. Potem ruszyli z piskiem opon.
DOBRA BĘDZIE KRÓTKO....
DEDYKACJA ....dagii106 🧡🧡🧡🧡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top