Rozdział I
Mieliście tak kiedyś, że w jednej chwili całe wasze życie legło w gruzach? Nie? Ja też nie. Moje życie narodziło się w gruzach, więc nie miało już co upadać. Niektórzy mogą to uznać za przesadę lub absurd, ale ja już poprostu się do tego przyzwyczaiłam. Pasmo nieszczęść jest wpisane w moje życie.
Każdy mój dzień wygląda tak samo.
Moja pobudka najczęściej odbywa się w godzinach od piątej do siódmej. Mimo że nie mam żadnego budzika, ani czegoś ważnego, gdzie mogłabym się spieszyć, mój organizm nie może przyjąć większej dawki snu, chociaż kładę się najczęściej o pierwszej.
Wstanie z łóżka nie jest czymś tak prostym jak się wydaje. A przynajmniej nie w moim wydaniu. Ujemne chęci życia, skutecznie mi to uniemożliwiają. Wreszcie bose stopy dotykają zimnej posadzki i nareszcie czuje, że zaczął się kolejny dzień. Do szafy mam dokładnie 12 kroków, które pokonałabym teraz nawet z zamkniętymi oczami. Wybranie ubrań także nie zajmuje mi zbyt długo, ponieważ w szafie mam wyłącznie takie same czarne bluzki i czarne spodnie. Wszystkie moje ubrania są identyczne, ponieważ i tak mało znaczenia ma to w co się ubieram oraz nie mam aż tylu oszczędności, by kupić sobie coś innego.
Wraz z czystymi ubraniami udaje się do łazienki. Niestety ta trasa jest znacznie bardziej skomplikowana. Zaczynam od przyłożenia ucha do powłoki drzwi i nasłuchiwaniu czy nikogo nie ma na korytarzu. Wolę nie mieć z nikim styczności. Gdy upewniam się już, że tak jest, przykładam rękę na klamkę, a drugą obejmuje ją od boku, by wydała jak naj mniej dźwięku. Otwieram powoli drzwi i wyglądam dyskretnie. Korytarz jak zawsze jest pusty, ponieważ słuch jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Mój cel znajduje się dokładnie na wprost, 3 kroki. Pokonuje je z gracją, starając się być niezauważalną i szybko zamykam się w względnie bezpiecznym miejscu.
Rozebranie z piżamy i wejście pod prysznic, pokonuje z szybkością, ponieważ teraz każda minuta jest na wagę złota. Nie mogę dopuścić, by zorientowali się, że nie śpię.
Kropelki zimnej wody zderzają się z moją rozpaloną skórą, które doprowadzają do lekkiego dreszcza, który przebiegł przez moje ciało. Biorę zwykłe szare mydło w kostce i namydlam całe ciało. Następnie znów okręcam wodę i to samo uczucie co na początku towarzyszy mi ponownie.
Względnie czysta wychodzę spod prysznica i wycieram się różowym ręcznikiem, który wisiał na kaloryferze. Dobrze wiem, że nikt go nie używał, ponieważ każdego odpycha jego kolor. Ubieram się sprawnie, uważając po drodze, by nie spojrzeć na lustro. To było by dla mnie za dużo. Ujrzeć to co zostało z mojego marnego ciała.
Droga powrotna zajmuje tyle samo co do sekundy. Zamykając drzwi pokoju, znów odczuwam lekki spokój i bezpieczeństwo, mimo że wiem, że to tylko złudne kłamstwo. Odkładam rzeczy, które miałam w rękach i siadam na parapecie, wpatrując się w widok zza krat. Robię to samo codziennie, a mimo to widok, który tam zastaje zawsze mnie zachwyca. Nie jest to nic szczególnego, a mimo to ma swoją tajemniczość.
Dokładnie na wprost mojego okna znajduje się mały park. Mam idealny widok na jedną wierzbę, z której zwisają dwa sznurki i przymocowana do nich deska. Słyszałam, że nazywa się to "huśtawka". Nie jest ona dość popularnym miejscem, a mimo to coś mnie w niej intryguje. Bardzo często zauważam tam zawsze tego samego chłopaka. Nie jest zbyt wysoki, jego posture przysłaniają duże bluzy. Zawsze jest sam. Przychodzi w kapturze, który zasłania mu twarz i huśta się delikatnie w przód i w tył. Wygląda na zamyślonego oraz smutnego, a mimo to zawsze tutaj powracał. Zawsze mnie ciekawiło o czym myśli. Nie znałam się na problemach, które są tam na zewnątrz, ale podejrzewałam, że to może być kłótnia z rodziną lub dziewczyną, albo zła ocena w szkole. Zazdrościłam mu nawet trochę tak błachych problemów.
Wtedy jednak jeszcze go nie było. W końcu było jeszcze bardzo wcześnie. Pewnie musi się szykować do szkoły. Zawsze ciekawiło mnie jak wyglądają prawdziwe lekcje w szkole. Tutaj ledwo co pozwalano nam się spotykać ze sobą, nie mówiąc już nic o dokształcaniu nas. Wiedzieli, że jest nam to nie potrzebne i to będzie tylko strata czasu.
Zastanawiałam się często, co by było, gdyby mnie tu nie było. Gdybym była kimś innym. Kimś, kto jest normalny. Chodziłabym wtedy do szkoły? Była mądrzejsza lub ładniejsza? Czy miałabym przyjaciół? Może nawet chłopaka? Czy byłabym szczęśliwa?
To ostatnie pytanie powtarzałam wiele razy. Co to znaczy być szczęśliwym?
Być beztroskim, nie przejmować się problemami? Cieszyć się z tego co się ma? Dostrzegać same pozytywne rzeczy? Nie dawać życiu nas prowadzić, ponieważ to nasza robota?
Pewnie jest wiele odpowiedzi, lecz szczęście zawsze niesie ze sobą też ból. Bez niego nie docenialibyśmy szczęścia. I właśnie dlatego nadal wierzę. Wierzę, że kiedyś poznam to tajemnicze "szczęście", ponieważ pracowałam na nie długo, żyjąc wśród bólu i smutku. Właśnie dlatego nie poddam się nigdy.
Z moich przemyśleń wybudził mnie dźwięk dzwonka. To sygnał dla nas, żebyśmy wstawali. Spojrzałam na telefon. Wskazywał już 8.00 rano. Znów szybko minął mi czas. Pewnie teraz jest wielka kolejka do łazienki, ponieważ każdy chce mieć trochę ciepłej wody. Właśnie dlatego zawsze idę wcześniej. Nie chcę się natknąć na nikogo. Patrzenie na ludzi, którzy się tutaj znajdują sprawia mi ból jakbym patrzyła na siebie w lustrze, więc dlatego wolę to ograniczać. Oczywiście są wyjątki, jak chyba w każdym społeczeństwie, lecz to tylko nie liczni, którym się udało. Reszta jest już stracona.
Jeszcze chwilę patrzyłam za okno, mając nadzieję na zobaczenie chłopaka. Nie wiedziałam dlaczego, ale gdy go widziałam, czułam jakiś taki spokój. Czułam, że stykam się z tym zwykłym życiem, jakie jest tam, na zewnątrz. Nigdy nie czułam się tutaj dobrze, nie czułam, że tutaj pasuje. Myślałam, że tam, na zewnątrz jest lepiej, życie jest lepsze. Ale jednocześnie to właśnie oni, ci z zewnątrz zbudowali, to gdzie się teraz znajduje. To przez nich muszę tu tkwić, niezależnie od mojej woli.
Potrząsnęłam głową, przypominając sobie, że nie czas teraz na przemyślenia. Poprawiłam dłonią moje długie, blond włosy i chwyciłam klamkę, otwierając przy tym drzwi. Lekka gęsia skórka przebiegła po moim ciele, przez hałas jaki tutaj panował. Wszyscy biegali lub wpychali się do kolejki do łazienki.
Spokojnie przeszłam obok nich, mając głowę spuszczoną, by nie złapać z nikim kontaktu wzrokowego i skierowałam się w prawo. Po paru krokach, które dla mnie ciągnęły się za długo, stanęłam przed schodami. Zeszłam dokładnie 13 stopni w dół i znalazłam się na głównym korytarzu. Tutaj hałas spowodowany był dużą ilością osób, każda się przekrzykiwała lub zajmowała swoją sprawą, nie zwracając uwagi na innych.
Starając się nie wpaść na innych, z głową pochyloną w dół, doszłam do jadalni. Gwar rozmów zagłuszany był tutaj także stukaniem talerzy, bądź sztućców. Delikatnie podniosłam głowę do góry, chcąc przelecieć wzrokiem sale i sprawdzić, gdzie jest wolne miejsce. Oczywiście każdy siedział na swoim miejscu, więc mój niewielki stolik na uboczu był wolny.
Niechętnie przeszłam wzdłuż pomieszczenia, trafiając na stół wypełniony jedzeniem. Nałożyłam jak zwykle trochę sałatki z serem mozzarella i wzięłam jabłko. Mimo że narazie było dość dużo jedzenia, wiedziałam, że dla osób, które przychodzą trochę później, nie zostaje już prawie nic. Najczęściej znika największa ilość jedzenie, gdy przychodzi banda Dorian'a. Można wierzyć lub nie, ale nawet w takim miejscu jak to jest pewna hierarchia. To właśnie Dorian wraz z jego przyjaciółmi są górą. Jest to spowodowane tym, iż jego wujek jest dyrektorem tego miejsca. Ma chłopak kontakty, więc może robić co mu się żywnie podoba, a przynajmniej on tak uważa. Nigdy nie liczy się z innymi i często dokucza słabszym, takim jak ja.
Tym razem jeszcze nie przyszli, więc w pomieszczeniu był względny spokój. Usiadłam na moim stałym miejscu i zjadłam powoli to co nałożyłam. Gdy jje się mało, najważniejsze jest by długo przeżuwać, wtedy ma się poczucie jakby zjadło się więcej. Tego trika nauczyło mnie samo życie.
Gdy skończyłam przeżuwać ostatni kawałek jabłka, a na talerzu znów zagościła pustka, wstałam od stołu i odniosłam talerz nic nie mówiąc. Praktycznie nikt tego nie robi, ale ja rozumiem, jakie to musi być ciężkie biegać po całej stołówce i zbierać po takich jak my talerze. Dziwię się, że jeszcze ktokolwiek chce pracować tutaj. Ja najchętniej przy pierwszej lepszej okazji bym zwiała.
Wychodząc z jadalni, odbyłam ten sam proces, co wchodzenie tutaj tylko że odwrotnie. Hol, 13 schodków, korytarz i mój "pokój". Nazwałabym to raczej moją celą, z której nie mogę wyjść, ale to na pewno lepsze niż dzielenie pokoju z kimś innym. Nie wyobrażałabym sobie, nie mieć ani chwili prywatnej, takiej tylko dla siebie, na chwilę uspokojenia lub przemyślenia. Każdy człowiek takiej potrzebuje, nie ważne jak bardzo będzie się wykłócał.
Po otworzeniu tych skrzypiących drzwi, weszłam do środka. Pokój jak zwykle był nienaganie czysty, mimo że nigdy nie przyjmowałam gości, dla których można się starać zrobić dobre wrażenie. Tak zawsze robili ludzie. Gdy ktoś do nich przychodził sprzątali wszystko, żeby udawać idealnych i porządnych. Prawda jest taka, że nikt nie jest idealny. Każdy dobrze wie, jaka jest dana osoba, skoro przychodzi do jego domu, do rzeczy tak osobistej, więc te porządki są niepotrzebne. Sam stres przed gośćmi, gdy jest brudny dom, jest irracjonalny. Wszyscy jesteśmy ludzi, więc mamy prawo do bałaganienia.
Ponownie usiadłam na parapecie przy oknie i wpatrywałam się na widok za nim. Nie wiem czy czegoś oczekiwałam, na coś czekałam. Może to była ta moja chwila prywatna. Chwila na rozmyślania, mimo że na tym polega całe moje życie. A może po prostu czekałam na tego chłopaka. Chciałam znów poczuć się bliska normalnemu światu.
Ale on wtedy nie przyszedł...
To był ten dzień, od którego wszystko się zaczęło. Niby zwyczajny dzień w domu dziecka.
***
Jak wam się podoba? Narazie same opisówki, ponieważ jakoś w ten temat trzeba wejść. Nie można na głęboką wodę puszczać nowicjuszy, ponieważ od razu się utopią. Pisać to dalej, czy nikogo nie zainteresowało to?
Paula
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top