Rozdział 11
Obudziłam się z ogromnym bólem głowy. Chciałam się poruszyć, ale moja obolała noga mi na to nie pozwalała. Po obu stronach mojego łóżka siedzieli moi przyjaciele: Fred, George, Hermiona, Ginny, Harry i Ron.
Rozejrzałam się po sali, wtedy go dostrzegłam. Kawałek dalej na krześle siedział Malfoy ze spuszczoną głową. Ginny klepnęła go w ramię i powiedziała cicho:
- Obudziła się. - jak na zawołanie chłopak podniósł głowę by na mnie spojrzeć. Patrzyłam prosto w jego szare tęczówki.
- Dziękuję. - powiedziałam bezgłośnie, a on uśmiechnął się blado.
Rozejrzałam się po twarzach przyjaciół. Wszyscy byli bladzi, mieli podkrążone oczy.
- O co chodzi? Dlaczego wszyscy tak wyglądacie?
- Zemdlałaś... - zaczął Fred.
- Z nadmiaru stresu... - dodała Hermiona.
- To moja wina... - jęknął George.
- To wina nas wszystkich... - broniła brata Ginny.
- Upadłabyś... - rzekł Harry.
- Mało brakowało... - westchnął Ron.
- Ale ja cię złapałem! - powiedział Draco i uśmiechnął się szeroko pokazując swoje proste, białe zęby.
- Ty i to Twoje ego.. - zakpiłam. - W sumie to zrozumiałam tyle, że zemdlałam i że Malfoy mnie złapał, a jaki to ma związek z tym jak wyglądacie?
- Jak to jaki? - oburzyła się szatynka. - Martwiliśmy się! Nie budziłaś się przez całą noc! Pani Pomfrey kazała nam iść do siebie, ale ja i tak nie mogłam spać!
- Dobra, dobra już rozumiem. Kiedy zaczyna się lekcja?
- Za pół godziny. Na Merlina! Za pół godziny! - Hermiona zerwała się ze swojego miejsca i wybiegła ze skrzydła szpitalnego.
- My chyba też powinniśmy iść. - powiedzieli jednocześnie wszyscy czterej Weasley'owie. Harry skinął głową i wszyscy wyszli. Zostałam sama, a przynajmniej tak mi się wydawało.
- Jak się czujesz? - podskoczyłam przestraszona.
- Malfoy? Co ty tu robisz? Myślałam, że wyszedłeś razem z innymi.
- Co ty! Nie pokazałbym się z nimi na korytarzu! To, że tu z nimi siedziałem jeszcze nie oznacza, że mam zamiar hańbić swoje nazwisko. A jakby mnie ktoś zobaczył? Mogliby pomyśleć, że spoufalam się z baranim stadkiem! Pf...
- Yhym, dobrze się czuję. - odpowiedziałam obojętnie na jego wcześniejsze pytanie. Cham i prostak. Jak oni mogli pomyśleć, że on mi się podoba?!
- No nie wiem może dlatego, że jestem przystojny? - ze strachem zdałam sobie sprawę, że ostatnie zdanie powiedziałam na głos. Co ja robię ze swoim życiem? Nawet nie potrafię myśleć w myślach!
- Myśleć w myślach? Ty się słyszysz? - Merlinie znowu!
- Czemu ja myślę na głos? - zapytałam
- A ja wiem? Może ja tak na Ciebie działam.
- Chciałbyś! W ogóle na mnie nie działasz.
- Ja działam na wszystkie dziewczyny, złotko! - wyszeptał mi do ucha, a ja przygryzłam wargę. - Jeszcze zobaczysz, będziesz moja. - wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu, a on zaśmiał się z satysfakcją.
- Spadaj fretko! I nie mów do mnie złotko!
- A co zabronisz mi, złotko?
- Tak, a żebyś wiedział!
- To nie mów do mnie fretko, ja mam imię.
- Ty masz imię?! Ty jeszcze nigdy nie powiedziałeś do mnie po imieniu!
- Ah, więc to Cię gryzie? Oj złotko, nie gniewaj się!
- Słuchaj, - chwyciłam go za krawat i przyciągnęłam bliżej. - zostaw mnie w spokoju.
- Wiem, że tego nie chcesz. - wyszeptał w moje usta.
Zbliżył się jeszcze bardziej. Jego wargi musnęły delikatnie moje. Zamknęłam oczy. Pocałował mnie. Na początku chciałam się poddać temu pocałunkowi, ale wtedy przypomniałam sobie z kim mam do czynienia. Draco Malfoy, najbardziej arogancki i chamski człowiek jakiego znam właśnie mnie całuje. Wczoraj rano robił dokładnie to samo z Pansy Parkinson. Gdy tylko o tym pomyślałam od razu się odsunęłam. Blondyn spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.
- Wyjdź!
- Co? Jak to wyjdź?
- Normalnie! Drzwiami! Idź do tej swojej Pansy!
- Ale Ash!
- Tak mówią do mnie tylko przyjaciele. Ty nim nie jesteś. - Przez ułamek sekundy zauważyłam w jego szarych tęczówkach ból. Potem jego spojrzenie stało się obojętne.
- Masz racje. Moi przyjaciele i dziewczyna na mnie czekają.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top