Prolog

Nazywam się Ashley, mam jedenaście lat. Jestem dosyć niska, posiadam czarne jak węgiel włosy, bladą cerę, granatowe oczy i właśnie wchodzę do pociągu Londyn - Hogwart na peronie 9 i 3/4.

Pożegnałam się z rodzicami i rozpoczęłam kolejny rozdział w moim życiu, w nowej szkole. Zajęłam pusty przedział. Usiadłam na wygodnej kanapie obok mojej białej kotki. Głaskałam Fifi, a ona zadowolona mruczała cicho. Z torby wyjęłam jedną z moich ulubionych, mugolskich książek i zaczęłam nucić pod nosem piosenkę, którą ostatnio słyszałam w radiu.

Po chwili usłyszałam klaskanie. W drzwiach stał jakiś chłopak. Myślałam, że jestem sama. Tleniony blondyn uśmiechał się do mnie, a ja czułam jak na mojej twarzy pojawia się soczysty rumieniec.

- Cześć, jestem Draco Malfoy, a ty?

- A-ashley Phoenix - odpowiedziałam cicho. Fifi spojrzała zaciekawiona na nowego przybysza.

- Mogę się dosiąść? - zapytał, a ja tylko pokiwałam głową. Zaczęliśmy rozmawiać.

- Jesteś czystej krwi?

- Tak - powiedziałam śmiało. - A ty?

- Oczywiśćie, że tak. - uśmiechnął się dumnie. - Wiesz co? Wydaje mi się, że tylko tacy jak my powinni mieć prawo do nauki w Hogwarcie. To skandal, że zdrajcy krwi mają tutaj wstęp. Mój ojciec zawsze to mówił. A ty jak myślisz?

- Em, myślę, że nie masz racji, bo każdy czarodziej ma prawo do edukacji.

- Pf, obrończyni szlam się znalazła, a już myślałem, że będziesz godna się ze mną przyjaźnić! - burknął. Fifi syknęła na chłopaka.

- Jesteś bezczelny, Malfoy.

- A ty jesteś pyskata, Phoenix.

- Wychowano mnie, aby mieć swoje zdanie, a ty najwyraźniej zostałeś źle wychowany, że nie potrafisz tego zrozumieć!

- Więc teraz będziesz obrażać moich rodziców tak? Jesteś dziecinna, a jak mój ojciec się o tym dowie...

- To co? - przerwałam mu. - Leć do tatusia i do mamusi, Malfoy! Teraz widać kto jest bardziej dziecinny!

- Jeszcze się policzymy! - powiedział naburmuszony i wyszedł z przedziału.


Rozpoczęła się ceremonia przydziału. Stałam cała się trzęsąc. Nie miałam pojęcia do jakiego domu trafię. Mój tata był w Slytherinie, a mama w Gryffinforze. Istniała możliwość, że trafię do, któregoś z tych domów. Z niecierpliwością czekałam aż zostanę wyczytana, lecz zamiast mojego nazwiska usłyszałam:

- Potter, Harry! - krzyknęła profesor McGonagall.

Po sali przeszedł szmer, każdy czarodziej go znał. On jako jedyny przeżył i pokonał Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Tiara długo się zastanawiała po czym krzyknęła:

- Grryfindor! - Gryfoni zaczęli bić brawa, gwizdać, a na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy. Następnym wyczytanym nazwiskiem był nie kto inny jak:

- Malfoy Draco! - McGonagall ledwo włożyła tiarę na jego głowę, a już na Wielkiej Sali było słychać donośne:

- Slytherin! - Ślizgoni wiwatowali przy swoim stole. Tak właśnie każdy po kolei zostawał wyczytywany i przydzielany, a ja czekałam. Zostałam ostatnia. Bałam się, że w ogóle mnie nie wyczyta, że ja tutaj to tylko pomyłka, albo sen, lecz stało się.

- Phoenix Ashley! - Zdenerwowana podeszłam do stołka i niezgrabnie na nim usiadłam. Tiara od razu zaczęła cicho mówić:

- Phoenix, Phoenix, Phoenix... Odwaga, ale i chytrość do tego oczywiście mądrość i ciekawość,  ten sam problem był z twoją matką, hm... - zacisnęłam kciuki, zawsze chciałam być jak mama i trafić do Gryffindoru. - No niech będzie... GRYFFINDOR!

- Uf... - odsapnęłam i pobiegłam do mojego stołu. Od razu usiadłam między dwoma rudymi chłopcami. Wyglądali identycznie.

- Jestem Fred.

- A ja George.

- Bardzo się cieszę, że jesteś w Gryffindorze.

- Ja też.

- Ja bardziej.

- Nie, ja bardziej!

- Nie prawda! - zachichotałam, a oni obaj w tym samym momencie spojrzeli na mnie. Widząc, że mnie rozbawili przybili sobie piątkę za moimi plecami. Po kolacji chłopcy zaprowadzili mnie do naszego pokoju wspólnego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top