Rozdział 4
Salomea smutno patrzyła na jeszcze śpiącego Juliusza.
Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego takie coś przytrafiło się jej synowi.
Serce bolało ją na tę myśl, wiedziała, że Juliusz nie będzie mógł się pogodzić ze stratą wzroku, gdyż jego zainteresowania były głównie zależne od tego. I choć słyszała o wielu niewidomych artystach jak na przykład o Szczepanie Jankowskim. Czuła się okropnie z tym że nie wiele mogła zrobić w tej sytuacji. Lekko pogłaskała go po ciepłym, gładkim policzku i ucałowała jego czoło. Po chwili poczuła, jak ktoś do niej podszedł i zauważyła młodzieńca w podobnym wieku do jej syna, z niewielką brodą oraz ładnie ułożonymi włosami. W ręku trzymał bukiet kwiatów, Salomea od razu poznała przyjaciela Juliusza i wytarła łzy rękawem.
- Dzień Dobry, proszę Pani — przywitał matkę Juliusza Cyprian i nieśmiało włożył kwiaty do wazonu z wodą tuż obok.
- Dzień Dobry, Cyprianie — odparła kobieta i gestem ręki wskazała by usiadł na stołku tuż obok. Chłopiec zasiadł tuż obok. Norwid doskonale znał sytuacje, w jakiej znalazł się Juliusz i współczuł mu tak mocno, jak tylko mógł. W takich sytuacjach przestawał siedzieć w cieniu i robił wszystko by pomóc jego kolegom.
Choć wydawałoby się, że Norwid to typowy emo, bez serca dla innych. Wcale tak nie było. Doskonałym przykładem tego była sytuacja, gdzie Zygmunt zaklinował sobie nogę pomiędzy skałami, a Norwid chciał mu tę nogę odciąć.
Albo, gdy Aleksander spadł z drzewa i darł się wniebogłosy, że go boli noga, to Norwid chciał mu zakupić trumnę. Podsumowując, był bardzo empatyczny.
- Nadal śpi? - zapytał Cyprian, spoglądając na matkę Juliusza, która również nie wyglądała najlepiej, choć zawsze bardzo dbała o wygląd i dobierała ubrania do swojej szafy bardzo gustownie. Czego nie raz zazdrościły jej inne kobiety, jednak mimo to trzymały język za zębami, bo nie mogły się do tej uprzejmej kobiety przyczepić. Wydawało się, że nie ma wad, a jak już ma to są to lekkie wady zauważalne jedynie przez ludzi co z nią mieszkają.
- Tak, jest dosyć wcześnie Cyprianku... - odparła zdrobniale Salomea i lekko się uśmiechnęła do chłopaka — To miłe, że chciało ci się tu przyjeżdżać tak wcześnie.
- Oh, to nic takiego.. mieszkam nieopodal — zawstydził się Norwid, na co Salomea odpowiedziała promiennym uśmiechem.
Po chwili obaj zauważyli, jak Juliusz się przebudzał ze snu. Odwrócił głowę w stronę słyszanego wcześniej dialogu i otworzył swoje oczy. Cyprian na ten widok zadrżał i zaczął jeszcze bardziej współczuć Juliuszowi, jak i jego matce. Obaj mieli zacząć zupełnie nowe życie, a życie z niewidomym nie było niczym przyjemnym. Z wiedzy Norwida pamiętał, że trzeba odstawiać rzeczy na te same miejsca, w których wcześniej były, bo to ułatwia niewidomemu zapamiętywanie otoczenia.
Niestety oprócz spraw domowych, trzeba było jeszcze jeździć do okulistów na badania wzroku, a w przypadku Juliusza jeszcze na rehabilitacje ze względu na złamaną rękę.
- Mamo?... - spytał cichy głos, a Salomei uśmiech zmalał.
- Jestem tu — odparła i uśmiechnęła się pocieszająco.
Gdy nagle do sali wszedł lekarz z dokumentami w ręce. Poprawił okulary na nosie i spojrzał w stronę pacjenta, a zaraz potem na obok siedzących gości.
- Mam styczność z Panią Salomeą Słowacką? - zapytał na co kobieta odpowiedziała lekkim kiwnięciem głową. - Mam dla pani wieści.
Norwid słysząc to wstał na równe nogi i szybkim krokiem wyszedł. Wiedział, że nie powinien podsłuchiwać rozmowy skierowanej głównie do Salomei oraz poszkodowanego.
- Pacjent za tydzień będzie mógł wyjść ze szpitala, oczywiście będzie miał skierowanie do okulisty i będzie musiał przechodzić liczne badania, ale o wszystkim dowie się Pani w najbliższym czasie, Policjanci nadal szukają winowajcy, który będzie musiał zapłacić odszkodowanie.
Salomea z trudem słuchała słów lekarza, bo tak naprawdę była pogrążona w myślach. Nie obchodziło ją to, kto to zrobił, naiwnie wierzyła, że był to zwyczajny wypadek, a winny boi się przyznać do tego, gdyż jest przerażony karą, jaka może go za to spotkać.
Kto to zrobił?...
___
623
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top