Rozdział 1
- Czy wszystko dobrze? - spokojny głos rozbrzmiewał po pustym pokoju, jedyne co w nim było to książki, kartki, pióra oraz ubrania. Był to totalny chaos, jednak nikt nie zwracał na ten bałagan uwagi.
Na łóżku siedział Adam, skulony i chowający twarz za kolanami. Nie wychodził z domu dzień piąty.
- Adam? - brak odpowiedzi, Fryderyk podszedł do przyjaciela omijając przy tym kartki i książki. Mimo że wyglądały na zwyczajne papiery, były pełne piękna, uczuć i przeżyć. Więc grzechem było, choćby niechcący na nie nadepnąć. Grały one, bowiem główną rolę w życiu Adama, poety. Deptasz bo kartkach, to tak jakbyś deptał po uczuciach i istocie żywej.
Mickiewicz podniósł wzrok na przyjaciela.
Zmizerniał, wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Wory pod oczami, czerwone gałki oczne od łez i prawdopodobnie nie przespanych nocy, a oprócz tego lekki zarost zaczął pojawiać się na jego podbródku i wydawać by się mogło, że z bokobrodów stanie się broda.
- Adamie, wyglądasz okropnie - wyszło z ust zmartwionego przyjaciela. Mógłby przyrzec na Boga, że nigdy nie widział Adama w tak okropnyn stanie. A to wszystko przez wypadek, jeden marny wypadek.
Jaki... wypadek?
Niebieskooki brunet rozglądał się po pokoju, jednak wzrok co chwile kierował w stronę Adama.
- Lekarze, oni już powiedzieli co będzie z Juliuszem - rzekł nieco pewniej Fryderyk, a Adam spojrzał na niego z wyraźną ciekawością. - Chodź, ubierz się i pójdziemy go odwoedzić
- Nie wiem czy jestem w stanie - przerwał mu kruchym głosem Adam, a Fryderyk patrzył na niego czekając aż kontynuuje wypowiedź. - To moja wina, on nie chce mnie widzieć...
- Adam! - powiedział donośnym głosem Chopin, a jego twarz wyrażała ogromną, wręcz zadziwiającą powagę. Fryderyk był raczej wesołym chłopakiem, pełnym życia, energii oraz radości w oczach. Ale tym razem Mickiewicz widział w jego oczach, brak radości, brak pozytywów - powagę.
Po chwili ciemnowłosy wstał na równe nogi, wytarł łzy i spojrzał na Fryderyka spojrzeniem pełnym smutku i goryczy. Przez przyjaciela Adama przeszedł niewyjaśniony dreszcz:
- Czekam, na zewnątrz - mówiąc to wyszedł, a Adam stał, jak wryty i spuścił głowę. Czuł, że nie ma siły żeby go zobaczyć i przeprosić.
Bo to jego wina...
Ale... czym zawinił?
Co się stało tamtego wieczoru?
Brunet czekał na niego dobre dziesięć minut, był cierpliwy i pełen podziwu, jak i zamartwień
Uważał, że podobnie by się zachowywał jakby przeżył to, co Adam więc nie miał mu za złe, brak odpowiedzi, czy też brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony. Martwił się o jego stan. Fizyczny i psychiczny, chociaż ten drugi najwidoczniej był bardziej uszkodzony od pierwszego i to sprawiało, że fortepianista czuł się gorzej, bo nie wiedział jak powinien mu pomóc, jak może sprawić by wrócił jego dawny Adam. Pełen sarkazmów, śmiechu oraz głupich żarcików. Wiedział, że odzyskanie go nie będzie takie proste.
To wszystko wina Słowackego
A może, jednak
Adama?...
Szli razem w stronę granatowego auta, w którym siedział nie kto inny, jak Liszt. Który dokańczał palić papierosa przy uchylonej szybie. Włosy miał związane w niezbyt porządnego kucyka, a ubrany był w jeansy i białą koszulę z rękawami do łokci. Był to chłopak Chopina. Ich relacja była bardzo poważna i wszyscy wiedzieli o tym. Nikt nie próbował ich rozdzielić, razem byli szczęśliwi, a po każdych kłótniach się godzili.
Jedynie najwidoczniej Norwidowi nie podobała się ta relacja, gdyż wyglądał na przygnębionego za każdym razem, gdy ich razem widział. Nikomu nie powiedział o co chodzi, Cyprian był typem osoby, co bardziej martwi się o innych niż o samego siebie, więc na ten temat nikt nie wyciągnął odpowiedzi. Dlaczego tak się działo. Chopin zasiadł w przodzie i pocałował swojego chłopaka w policzek na co ten zareagował ciepłym uśmiechem.
- W końcu jesteście, myślałem że się nie doczekam - odparł i wrzucił wygasłego peta do kosza nieopodal, a poniewiaż miał niezawodnego cela od razu trafił. Westchnął i zasunął szybę.
- Wybacz, że musiałeś czekać - rzekł Fryderyk i zapiął pas po chwili zerknął pół okiem na Adama, który siedział z tyłu i patrzył przez okno zamyślony. Ferenc przekręcił kluczyki, a zaraz potem ruszyli w drogę.
Po dwudziestu minutach w końcu byli na miejscu, Chopin wysiadł pierwszy i się przeciągnął leniwie, gdyż siedzenie dwadzieścia minut w tej samej pozycji nie należało do najłatwiejszych zadań dla jego kręgosłupa. Zaraz potem wysiadł Liszt oraz Adam, który po drodze zrobił sobie przerwe, co było normalne, bo Fryderyk doskonale wiedział, że nie przespał żadnej nocy od tamtego zdarzenia, ba! Nawet nie myślał o spaniu, bo jak tu spać widząc co chwila przed oczami.....
- Sala numer 156 - powiedziała ze spokojnym tonem kobieta, zapisując coś na papierze i co chwila zerkając na nich.- Oh, Pan Mickiewicz, jak się goi pańska rana na czole? - spytała.
A Fryderyk od razu spojrzał na przyjaciela.
- Goi się - mruknął cicho i zgarnął włosy z czoła, a im oczom ukazała się sporego rozmiaru rysa. Chopin od razu odwrócił wzrok i syknął, jakby odczuwał ból związany z tą blizną.
- Bardzo dziękujemy - przerwał ciszę Liszt i cała trójka udała się w stronę sali.
Gdy w końcu znaleźli tą sale, Fryderyk nieśmiało otworzył drzwi. Było tam pełno łóżek w większości wolnych, jednak jak w każdym szpitalu znajdywały się przypadki zajętych łóżek. Adam rozglądał się ledwo przytomny po sali. Było tam pełno obcych mu rysy twarzy, a każdy pacjent miał jakieś złamanie. Przez co podejrzewał, że Słowacki też będzie miał złamanie.
- Tutaj jest, ale chyba śpi - wskazał na łóżko Chopin. Leżał na nim Juliusz, wyglądał źle, ale i tak lepiej niż wtedy. Oczy miał zamknięte, rękę złamaną i obwiązaną bandażem oraz zapewne gipsem. Na policzku miał blizne na szczęście małą.
- Nie śpię - odrzekł bardzo kruchy i smutny głos, a wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na Juliusza i podeszli bliżej. Fryderyk nie ukrywał uczuć więc od razu delikatnie uścisnął przyjaciela i się rozpłakał jęcząc przy tym, jak mała dziecina. Adam też płakał, ale nie była to rozpacz, gdyż gardło go bolało. Za dużo krzyków i płaczu.
Bardzo niepokoił go fakt, że Słowacki miał cały czas zamknięte oczy, jednak o nic nie pytał. Czuł się tu najmniej potrzebny. W końcu to była jego wina - a przynajmniej tak mu się wydawało.
- Julek, czemu nie otworzysz swych oczu? - spytał Chopin, który pod wpływem emocji nie zauważył dziwnego zachowania poszkodowanego.
Juliusz zaśmiał się lecz śmiechem goryczy
- Nie ma sensu ich otwierać, gdyż i tak nic nie zobaczę...
____
1016
Pozdrawiam wszystkich co to czytają
Bo nikt tego nie czyta
#NieNorwiduj
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top