✗ 37
Harry
- Harry, wstawaj! Za chwilę będziemy spóźnieni. - usłyszałem nad swoim uchem, przez co mimowolnie się uśmiechnąłem, aż w końcu podniosłem się z łóżka i spojrzałem na dziewczynę stojącą przede mną. - Jesteś uroczy, jako zaspany chłopiec, ale na litość boską zbierz się w sobie, idź się ubierz i zjedź śniadanie, bo nie zdążymy. - dodała, gdy wstawałem. Po kolacji postanowiliśmy zostać na noc u mnie w mieszkaniu. Dużo rozmawialiśmy, a godziny same przelatywały pomiędzy naszymi palcami, nawet nie zauważyłem, kiedy wybiła trzecia, a my zasypialiśmy.
- Daisy, spokojnie. Nic się nie stanie, jak się spóźnimy, nie bój się. - zacząłem, naciągając na siebie koszulkę, którą znalazłem pod ręką. - Poza tym, stąd jest całkiem blisko na uczelnie. - dodałem, chcąc ją przekonać, że nie ma po co się śpieszyć.
- No tak, ale chciałabym jeszcze wrócić na chwilę do pokoju, nie mam przy sobie żadnych notatek, a będą mi potrzebne. - przyznała, uśmiechając się nerwowo. Przytaknąłem na znak, że rozumiem i wyminąłem ją, chcąc się dostać do łazienki. Po drodze skradłem buziaka z jej ust, przez co zaśmiała się cicho, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
Doprowadziłem się do względnego porządku i stanu 'człowiek'. Gdy byłem gotowy zapach kawy z kuchni zaprowadził mnie do pomieszczenia, gdzie Daisy przygotowała ten życiodajny napój.
- Pijesz? - zapytała, podsuwając mi kubek wypełniony czarną cieczą. Zabrałem naczynie i upiłem sporego łyka, czując, że wracam do żywych. Wczoraj nie wypiliśmy za dużo, ale jednak dzisia dało się to odczuć.
- Skończę i możemy jechać. - przyznałem, opierając się o blat. Dziewczyna przytaknęła, a potem utkwiła swój wzrok w telefonie.
***
- Myślałem, że wczoraj wyjdziemy na jakieś piwo. - mruknął Louis, gdy opuszczaliśmy uczelnie. Przeczuwałem, że wszystko zaczyna się od nowa, ale na razie się nie odezwałem, nie chcąc go bardziej zachęcać do prawienia mi kazania. Wsunąłem dłonie do kieszeni spodni, aby nie zacisnąć ich w pięści.
- Ale nie wyszliśmy. - wzruszyłem ramionami, w końcu odpowiadając.
- Bo byłeś na kolacji z Daisy. - ciągnął, odpalając papierosa.
- Tak, ale chyba nie masz mi tego za złe, co?
- Ja? Skądże. - rzucił kpiąco, przez co westchnąłem ciężko.
- Skoro tak bardzo chcesz mnie gdzieś wyciągnąć, to chodźmy w piątek na imprezę. - wzruszyłem ramionami, podając swoją propozycję.
- Okey, ale to będzie męski wypad. - raczej stwierdził niż zapytał.
- Dobra. - przytaknęłam, gdy wchodziliśmy po schodach na nasze piętro. - Ale potem nie chce słyszeć czegokolwiek na temat mnie i Daisy. Drażni mnie twoje zachowanie. - dodałem, mówiąc mu to prosto w oczy.
- Ja się tylko o ciebie martwię. - wzruszył ramionami, uśmiechając się cynicznie. - Jeszcze się zakochasz.
- Louis, skończ za nim na dobre zacząłeś. - poprosiłem go jeszcze spokojnym tonem.
- Bo?
- Bo obiecuje, że jeszcze jedno słowo, a wsadzę ci te fajki w dupę, albo nimi uduszę. - mruknąłem wchodząc do pokoju.
- Spokojnie, nie irytuj się tak. - mruknął, wychodząc na balkon. Pokręciłem głową, zaczynając mieć go dość. Nie rozumiałem, czemu się mnie uczepił, skoro jemu nikt nie zabraniał znaleźć sobie kogoś z kimś będzie tak naprawdę szczęśliwy
~*~
i jak?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top