#37.
Mitras
Niebieski płatek wstawionego do wazonu astra powoli spadał i, wirując w powietrzu, toczył się w głąb gabinetu. Nile Dok wstał z fotela i zbliżył się do okna. Szarpnął ciężką kotarę, wpuszczając do pomieszczenia późnojesienne światło. Ruch powietrza zaszeleścił ułożonymi na stole papierami. Mężczyzna patrzył przez szybę, obserwując mrowie ludzi, które ciągnęło ulicą, jakby w centrum miasta miało miejsce jakieś wielkie wydarzenie. Wiedział, że idą zobaczyć ustawioną na placu szubienicę. Pielgrzymowali w jej stronę już od wczoraj.
Drgnął. Przez chwilę chciał podejść do drzwi, jednak coś go zatrzymało. Patrzył na wytworną klamkę, nie wiedząc, dokąd powinien teraz pójść.
Nile zawsze doskonale znał swoje obowiązki. Jego aktualne zagubienie wynikało z chwilowego braku zdecydowania.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio stracono kogoś publicznie. Ludzka fala za oknem zdawała się nie mieć końca. W jego głowie dźwięczały tylko dwa głosy — Erwina Smitha i jego własny.
Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, będę bardzo uważnie śledził twoje ruchy, bo wiem, że tym, kto podejmie ostateczną decyzję, będziesz właśnie ty... I oni.
Co on, do cholery, zaplanował?
Zacisnął pięści, starając się uspokoić oddech.
Dlaczego Erwin wykorzystywał do swoich celów jego dumę, którą Nile uważał za swój największy sukces? Dlaczego pytał go o Marie, dzieci, dom rodzinny? Nie wiedział, czy nie popadł w paranoję, ale wydawało mu się, że wtedy, w celi, w tonie Smitha pojawiło się coś cierpkiego i ironicznego.
Zerknął z niechęcią na stojącą na biurku, zimną już herbatę, którą przyniósł adiutant, razem ze świeżymi kwiatami; wymieniał astry co trzy dni. Nile lubił, gdy, w ogromie obowiązków, mógł popatrzeć na coś, co miało w sobie słodycz Marie i domu. Spojrzał jeszcze raz na astry, przypominając sobie kolor sukienki, jaką miała na sobie kobieta, którą poznali w gospodzie w czasie szkolenia.
Nie zapomniał o niej. Po wyborze dywizji nigdy nas nie odwiedził, wciąż odrzucając nasze zaproszenia.
Erwin, kim ty jesteś? — myślał, wpatrując się przez szybę w świecący nieskazitelną bielą gmach.
Z zewnątrz dolatywał gwar, odgłosy miasta, stukotanie, łomot i przytłumione głosy, wydobywające się z ciągnącej ulicą, ludzkiej rzeki. Nile nie słyszał, co dokładnie mówią, choć był pewien, że w każdym zdaniu pojawia się zbitka „Korpus Zwiadowczy". Nie chciał nawet myśleć, co dzieje się na samym początku tego mrowia zlewających się głów i podekscytowanych oczu.
Erwin, kim ty jesteś?
Zmrużył oczy i przysłonił je dłonią. Miał ochotę sięgnąć po kieliszek wymieszanego z wodą czerwonego wina. Obrzucił wzrokiem stojącą w rogu gabinetu witrynę. Okno i tłum z ulicy odbiły się refleksem w falistym szkle drzwiczek.
Nie dzisiaj.
Starannie wyrównał bolo i oparł dłonie o biurko.
Przypomniał sobie akcję w dystrykcie Stohess, kiedy Korpus Zwiadowczy pojmał Kobietę-Tytana, i to, że chwilę przed tym, trzymał w reku naładowaną broń tuż przed piersią Erwina.
Utrzymać pokój — to było jego jedyne zadanie. Teraz zastanawiał się, czy pokojem można nazwać przerwy pomiędzy kolejnymi atakami na Mury. Wiedział, że jego frakcja znacznie różniła się od tego, do czego przywykł po swoim awansie na generała. Kiedyś pokoju broniły oddziały złożone z doświadczonych żołnierzy, którzy teraz przenieśli się do kantyn; teraz, choć nadal nie ufano „świeżym", oficerowie gnuśnieli w bezczynności, bo młodzi zajmowali się wykonywaniem brudnej i nieklarownej roboty.
Pewien był tylko jednego: jeśli Korpus Zwiadowczy zostanie rozwiązany, a Erwin powieszony, Mury upadną wraz z kolejnym atakiem.
Erwin, kim ty jesteś?
Mężczyzna z celi nie był już tym samym człowiekiem, z którym łączyła go kiedyś zażyła przyjaźń, lecz okaleczonym weteranem, choć zdawał się nie przejmować własnym kalectwem.
Co tobą kierowało?
Myślał, że nie ma nic silniejszego od miłości i więzi rodzinnej, a jednak Smith odrzucił to wszystko dla frakcji, będącej jednym, wielkim pasmem bólu, niedostatków i rozczarowań. Tak bardzo go nie rozumiał; i wtedy, i teraz.
Kochał ją...
Zacisnął pięści, bo gdy tylko przypomniał sobie piękną twarz żony, zauroczonej niegdyś Smithem, czuł bolesne ukłucie bezsensownej zazdrości, potęgowanej świadomością, że dopiero ostateczna decyzja Erwina, otworzyła mu drogę do szczęścia, spełnienia i dumy z własnej rodziny.
Kochał ją, lecz odrzucił.
Czy właśnie tego pragnąłeś bardziej? Czy twój cel był więcej wart niż czekające na ciebie szczęście?
Nile spojrzał ostatni raz za okno. Ulica uspokajała się, więc przyszła kolej na niego. Ledwo przełknął, wypitą duszkiem, zimną herbatę. Delikatnym i pełnym gracji gestem wyprostował plecy.
Starając się nie myśleć już więcej, opuścił gabinet.
✦
Zimne powietrze lustrowało pomieszczenie delikatnym przeciągiem. Oddziały Żandarmerii i Sztabu Generalnego stały na baczność w dwóch rzędach. Erwin klęczał na twardej, zimnej podłodze. Jego dłoń była przykuta do stóp. Kilka metrów przed nim leżał przytwierdzony do schodów purpurowy dywan niemający na sobie śladu żadnej stopy. Na podwyższeniu siedział król otoczony oficjelami i szlachtą. Smith spojrzał na znudzonego, podstarzałego mężczyznę w koronie, który nonszalancko trzymał jedną dłoń na pucharze, a drugą podpierał przekrzywioną na bok głowę.
Odczuwał gorzką irytację, wiedząc, że całe to posłuchanie jest jedynie przedstawieniem, bo faktyczną władzę w obrębie Murów sprawował Rod Reiss. Napiętą ciszę przerwało chrząknięcie któregoś z lordów. Siedzący na tronie zrezygnowany władca westchnął, a po sali rozlała się kolejna fala męczącej ciszy. Szlachcic wstał wreszcie i, spoglądając srogo na Erwina, wyręczył tę siedzącą na tronie marionetkę:
— Czy chcesz coś powiedzieć, zanim umrzesz?
Smith czuł się upokorzony swoją pozycją. Drgnął nieznacznie, by choć odrobinę wyprostować plecy. Gdyby to była normalna sytuacja, stałby na baczność z podniesioną głową i stuknął obcasami, przed rozpoczęciem mówienia. Wiedział, że tym skuciem próbowano wywołać w nim skruchę.
Wziął głęboki oddech i, wbrew krępującym go łańcuchom, które wbijały mu się w skórę, powodując nieznośny ból, wyprostował się.
Uniósł do góry podbródek, spoglądając prosto na lorda. Nie zamierzał mówić z opuszczoną głową. Nie czuł w stosunku do tych ludzi nawet minimum szacunku, a już na pewno nie chciał pozwolić im na wymuszenie zgięcia własnego karku.
— Wyobraźcie sobie, że właśnie teraz tytani niszczą Mur Rose. — Jego nośny głos odbił się echem, a król nadal siedział w bezruchu; wyglądał na przytwierdzoną do tronu, wypchaną trocinami kukłę, ozdabiającą posiedzenie złotych wstążek, sygnetów i defiladowych sznurów na mundurach Żandarmerii i Sztabu. Erwina to nie interesowało; gardził nimi.
Lord uśmiechnął się lekceważąco.
— Mieszkańcy będą próbowali uciec za Mur Sina.
— Ilość racji żywnościowych, darowanych zza muru Sina, byłaby niewystarczająca, nie mówiąc już o tym, że zapasy nie zostały jeszcze uzupełnione, a magazyny świecą pustkami. Takie są fakty i ludność zamieszkująca teren Muru Rose, byłaby zmuszona samodzielnie stawić czoło zagrożeniu. Wiecie, czym to się kończy. Wzrost przestępczości w obrębie spokojnego do tej pory Muru Sina to tylko jeden ze skutków.
— Przypisujesz swojej frakcji zbyt wiele zasług. Nie jesteście wybawcami ludzkości. Żandarmeria poradziłaby sobie z tym problemem, a kary za mniejsze przestępstwa zostałyby zaostrzone.
— Karanie złodzieja na równi z mordercą? — zapytał retorycznie Erwin. — W praktyce jest to niedorzeczność. Każdy złodziej wie, że jeśli zostałby skazany za kradzież, identycznie, jak ktoś, kto zabił człowieka, którego, bez świadomości tej kary, jedynie by obrabował, rozsądniej byłoby zabić, zyskując większe nadzieje na uchylenie się od wyroku. Zastraszanie złodziei okrutnymi karami w czasie walki o jedzenie i byt byłoby jedynie zachęceniem ich do mordowania niewinnych ludzi. Rozpoczęłaby się wojna domowa, a jej skutki dotknęłyby i was.
— Chcesz powiedzieć, że twoja frakcja potrafiłaby niby temu zapobiec?
— Korpus Zwiadowczy potrafi reagować w każdej sytuacji. Stawianie jedynie na doraźną obronę jest błędem taktycznym — odpowiedział spokojnie Erwin. Już przestał czuć ból krępujących go łańcuchów; napiął barki i spojrzał przenikliwie na siedzących na podwyższeniu lordów. Z podbitym okiem, w brudnych, poplamionych krwią ubraniach, rzeczywiście wyglądał jak skazaniec. — Chyba że macie już plan awaryjny.
Nile rzucił krótkie spojrzenie w stronę pleców Erwina. Smith bezpardonowo rozprawiał się z jego cichymi obawami. To nie były już obawy, jak próbował to sobie tłumaczyć, lecz fakty. Generał Żandarmerii wiedział, że jego frakcja, nawet w połączeniu z siłami Korpusu Stacjonarnego, nie jest w stanie zrobić niczego, poza ewakuacją ludności cywilnej, przy założeniu, że jest ją dokąd ewakuować. Pamiętał straceńcze przedsięwzięcie w 845 roku, gdy wysłano cywilów na misję odbicia Muru Maria, tylko dlatego, że brakowało już racji żywnościowych. Był świadomy, że tego okrucieństwa dokonano, mając do rozdysponowania tereny między dwoma Murami.
Co byłoby, gdyby została tylko Sina? Albo tylko stolica?
Spojrzał na lordów. Widział, że są zmieszani. Jeden z mężczyzn w garniturach założył ręce do tyłu i zszedł o kilka stopni w dół.
— Rozumiemy twoje intencje. Jesteś wciąż wierny swoim przekonaniom nawet po przesłuchaniu. Zeznałeś, że konwojenci ze spółki Reeves zostali zamordowani przez nieznane wam osoby próbujące porwać Erena i Christę Lenz. Zarzekałeś się, że Korpus Zwiadowców nigdy nie działał przeciwko monarchii; że jego rozwiązanie wyrządzi szkodę ludzkości. A jednak wydarzyło się coś, co nie pozwala nam wierzyć w czystość twoich intencji. — Erwin zmrużył oczy. Wiedział, że po jego aresztowaniu Levi i Schneider ewakuowali się z oddziałem, planując akcję odbicia, a Hanji ze swoimi ludźmi, ruszyła do Stohess. Rezultatów tych działań niestety nie znał. — Twoja prawa ręka, kapitan Levi, i kilku innych wysoko postawionych oficerów, zbiegło z Trostu po zamordowaniu członków Oddziału Policji, co oznacza, że, zamiast podjąć pokojowe negocjacje z rządem, uciekliście się do dywersji. Jestem osobą reprezentującą ludność cywilną, a to rozumiem jako jawną prowokację przeciw pokojowi. Nie uważasz, że te działania są dostatecznym zaprzeczeniem twoich słów?
A więc żyją. Wyszli z tego cało.
— Racja! Wszystko, czego się dopuścili, świadczy tylko o tym, że w naszym kraju nie ma już powodu dla istnienia tak niesubordynowanej frakcji! — wykrzyknął drugi lord.
Z krzesła umiejscowionego zaraz przy tronie wstał mężczyzna w mundurze z emblematem Sztabu Generalnego. Rozejrzał się po zgromadzonych i zatrzymał wzrok gdzieś obok lewej kolumny. Stojący tłum zasłaniał Erwinowi osobę, na którą patrzył.
— Generale Pyxis... — odezwał się żołnierz, na co starzec wystąpił z szeregu pewnym krokiem. Erwin spojrzał na niego, delikatnie odwracając głowę. — Korpus Zwiadowczy i twój Południowy Garnizon walczyły wspólnie podczas obrony Trostu i ostatniej wyprawy za Mur; w czasie procesu Jaegera i Schneider zeznawałeś przeciwko Żandarmerii. Musicie być w życzliwych stosunkach ze Zwiadowcami. Czy wobec tego, powinniśmy założyć, że tak doświadczony żołnierz, jak ty... Również będzie wobec nas nielojalny?
Erwin zdziwił się; w przeciwieństwie do zatwardziałych lordów z klapkami na oczach Sztab Generalny rozważnie kierował się poszlakami, wysuwając logiczne oskarżenia. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw i miał nadzieję, że nie skomplikują tej i tak zagmatwanej sytuacji.
Starzec wyszedł na środek sali i stanął obok Erwina, nie zaszczycając go ani jednym spojrzeniem.
— Nie, choć uważam, że dążenie do samozagłady jest głupie — odpowiedział poważnym, niepodobnym do siebie tonem, jakby od wczoraj nie miał w ustach ani kropli alkoholu. — Jeśli wojna domowa spowoduje miażdżący spadek liczby ludności, zamieniając naszą ziemię w bezużyteczne zgliszcza, przy kolejnym ataku... Sami tytani będą oszołomieni. — Oficer Sztabu Generalnego zaśmiał się, choć Pyxis wcale nie wyglądał na kogoś, kto żartował.
— Trafnie to ująłeś, generale. My też staramy się chronić ludzkość. Dalszy żywot Korpusu Zwiadowców jest zbędny i, powiedziałbym, niepożądany. Żandarmeria i wszystkie cztery Garnizony Stacjonarne są zdolne przejąć ich kompetencje i chronić ludność cywilną.
Erwin drgnął. Łańcuch na jego kostkach zatrzeszczał cicho, a on poczuł na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Wiedział, że w przypadku kolejnego ataku na Mur ani Żandarmeria, ani Stacjonarka, nawet gdyby połączyły siły, nie zastąpiłyby świetnie wyszkolonych w walce żołnierzy, ruszających na wyprawy. Południowy Granizon Pyxisa może i byłby wtedy najsilniejszą jednostką, jednak i to nie pomogłoby stawić czoła tytanom. Nie miał żadnych wątpliwości, że to, co w stolicy chciało się chronić, nie było ludnością cywilną żyjącą poza Murem Sina.
Był pewien, że wszyscy zdają sobie z tego sprawę, choć niewidoczne zagrożenie nie docierało do nich w pełnym wymiarze. Zamiatanie problemów pod dywan stanowiło tylko akt samoobrony ludzi, którzy udawali, że żyją ze wszystkimi. To była grupa zamknięta w systemie kastowym; grupa, zebrana w obrębie Muru Sina, gdzie związki między jednostkami polegały jedynie na przynależności do tego samego stanu, a anonimowi cywile zza Rose i z Trostu byli dla nich jedynie bezkształtną masą do wyżywienia. Zasłanianie się ideą z użyciem przewrotnych metod udawanej etyki i iluzji poświęcenia dla ogółu było tylko ich życiem na niby i nieustannym błądzeniem w sferze kłamstwa.
Erwin od początku swojej kariery wojskowej był wypełniony ambicją przełamania. Im bardziej czuł poniżenie żołnierzy z własnej frakcji i przedmiotowe traktowanie cywilów, tym silniej wykształcała się w nim ambicja walki, zastępująca wszelkie uczucia i to dlatego nie wybrał Marie.
Poświęcił się szukaniu sposobów dla takich jak on: ambitniejszych biedaków, żyjących za Murem Rose. Mur Sina był w tym świecie enklawą, w której bogaci zamknęli się przed ludzkością.
Stał się ascetą z własnej woli, choć lubił czytać wieczorami stare, niewysłane listy. Miał ochotę opuścić oczy albo wycisnąć łzę. Rezygnacja z Marie była pierwszym ćwiczeniem, jakiego musiał dokonać, by wiedzieć, czy ma w ogóle szansę na dalsze próby ambicji i walki z kłamstwami rządu.
Naprzód, cokolwiek się stanie.
Zwyciężał strach, żal, tłumił wyrzuty sumienia. Tak zahartowany uwierzył wreszcie, że istnieje acte gratuit, niezależny od jakichkolwiek ograniczeń.
Spojrzał na Pyxisa, na moment łapiąc z nim kontakt wzrokowy, jednak nie wyczytał z jego poważnej twarzy zupełnie niczego. Chciał obserwować Nila, ale ze środka sali nie potrafił go dostrzec.
— Coś jeszcze, Smith?
Erwin uniósł wyżej mimowolnie opadającą brodę.
— Powiedziałem wszystko, co mogłem, i starałem się, jak mogłem. Ratowanie ludzkości nie powiedzie się, jeśli jedynym jego fundamentem będą moje wysiłki.
— Dość. — Oficer Sztabu założył ręce na piersiach i zszedł ze schodów, nie przekraczając linii purpurowego dywanu. Wykonał gest dłonią, na co kilku Żandarmów wystąpiło z szeregu. Erwin poczuł, jak odkuwają mu dłoń od stóp, a silna ręka jednego z żołnierzy, szarpnięciem, podnosi go do góry.
— Powiesić go.
Nie potrafił się na nic zdobyć. Stojąc, dojrzał Nila, któremu — po raz kolejny — posłał jedynie przerażający uśmiech szaleńca. Na sali zapanował gwar, zupełnie, jakby uaktywnił się jakiś zbiorowy sposób odczuwania, lecz Erwin słyszał tylko przytłumiony bełkot. Wydawało mu się, że w tym pomieszczeniu bardzo łatwo zmieniały się stany i strony; że tylko on pozostawał niezmienny, śledząc własne myśli i puls serca. Wiedział, że samo odwrócenie systemu wartości i burzenie gmachów nie polega za Murami jedynie na tym, że dobro zyskuje imię zła, a zło imię dobra; sam przepracował ten problem już dawno temu, jeszcze przed odebraniem generalskich szlifów. Czuł na sobie zaniepokojony wzrok Nila.
Jeszcze raz podniósł głowę i powtórzył ten dziwaczny uśmiech.
Drzwi sali otworzyły się z hukiem. Anka Rheinberger stała w przejściu, ze złożonymi w salut rękami.
— Przebili się przez Mur Rose! Tytani, Kolosalny i Opancerzony zniszczyli bramy obronne i przedarli się do Dystryktu Stohess! Ludzie uciekają za Mur Sina!
Zapanował popłoch. Smith poczuł, jak trzymający go Żandarm zwalnia uścisk, po czym upadł na podłogę. Podniósł się z trudem i uważnie obserwował żołnierzy.
Wszyscy wyglądali, jakby chcieli gdzieś biec. Ze spanikowanego tłumu wyłoniła się szczupła sylwetka Dotta Pyxisa. Jego ludzie — jako jedyni — stali spokojnie na baczność, gotowi do natychmiastowego wykonywania rozkazów.
— Zapewnić im drogę ucieczki! Wszystkim jednostkom Garnizonu wydać rozkaz skierowania się do wschodniej dzielnicy Muru Rose, w celu ochrony cywilów. Wszyscy żołnierze są zobowiązani opuścić posterunki. Ochrona uchodźców jest priorytetem! Ewakuacja ma przebiegać szybko i sprawnie, a tytani zagrażający ludziom zlikwidowani! Każde złamanie rozkazu traktowane będzie jako dezercja! — zagrzmiał Pyxis.
Erwin spojrzał porozumiewawczo na Nila, jakby chciał przypomnieć mu ich ostatnią rozmowę, lecz to wzajemne mierzenie się wzrokiem przerwał krzyk lorda:
— Nie! Zablokować wszystkie bramy w obrębie Muru Sina! Nie możemy pozwolić, by uchodźcy się tu dostali!
Zapadła cisza. Pyxis zmiażdżył lorda ostrym spojrzeniem, a Nile Dok, podszedł o kilka kroków do przodu:
— Lordzie, czy to nie jest skazanie cywilów na pewną śmierć?!
— Tak, jak powiedział Smith, wojna domowa jest, w tej sytuacji, nieunikniona. Zwiększanie liczby przeciwników jest nierozsądne!
— To tylko teoria! — wrzasnął Nile.
— Generale Dok, dlaczego, do jasnej cholery, nie podjęliście jeszcze żadnych działań?!
— Czy nie ma innego rozwiązania?
— Nie ma. Wykonać!
— Wolę być z ludźmi na terenie muru Rose! Możecie to potraktować jak sprzeciw wobec tak nieetycznych rozkazów. — Nile zmarszczył brwi, a jego twarz zaczęła nagle wyglądać groźnie.
Erwin nie wierzył w to, co słyszał. Przez chwilę wydawało mu się, że Dok zwarł się w sobie, mówiąc to wszystko na przekór własnym przekonaniom. Po chwili jednak zobaczył w jego twarzy coś, czego nie widział od czasów szkolenia — determinację. Dopiero po tym, pomyślał, że Nile tak naprawdę nigdy nie potrafił utrzymać się w roli chłodnego, wyrachowanego gracza. Zapewne w obliczu zagrożenia rodziny starał się znaleźć rozwiązanie, które byłoby zdolne ją ochronić.
Nile Dok nie był człowiekiem, dla którego dostateczną nagrodą była wolność czy patetyczne rozpięcie skrzydeł. Liczyła się tylko rodzina. Erwin rozumiał tę determinację. Głęboko szanował ten gest sprzeciwu, wiedząc, że Nile przestał być wiernym psem elity. To, co dla Smitha było czymś oczywistym, Dok traktował zapewne jako desperacką ostateczność.
Marie...
Smith wiedział, że jeśli miałby znów wybierać, zrobiłby to samo, choć czytając dawne listy, czuł od nowa swoją bitwę żalu z kartką; gdyby znów musiał wybierać, po raz kolejny poszedłby w kierunku potężnej, pancernej masy czynu.
— A więc zdradzasz króla?! — krzyczał lord.
Nile spojrzał na niego z taką samą pogardą, z jaką patrzył na Erwina podczas akcji w Dystrykcie Stohess.
— To nie jest zdrada.
— Możesz doliczyć i mnie, lordzie — Dott Pyxis zrobił krok do przodu, po czym odwrócił twarz do Nila: — Czyżby zdziwiła cię ich decyzja, generale?
Dok zmieszał się. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, drzwi do sali audiencyjnej otworzyły się ponownie, a w przejściu stanął głównodowodzący, otoczony oficerami Sztabu Generalnego. Wszystko ucichło, a zgromadzeni stanęli na baczność, mamrocząc coś szeptem:
Generał armii? Co robi tutaj sam Darius Zackley?!
— Co tu się dzieje, generale? — zapytał lord drżącym głosem.
Postawny mężczyzna w okularach rzucił przelotne spojrzenie na stojących na baczność żołnierzy, przeszedł przez całą długość sali, nie zatrzymując się nawet na linii dzielącej purpurowy dywan i marmurową posadzkę. Stanął przed samymi lordami i królem, zostawiając na nieskazitelnej czerwieni ślady piasku z ulicy.
— Ten raport był kłamstwem — powiedział spokojnie, spoglądając na zszokowanego szlachcica. — Nie zostaliśmy zaatakowani przez tytanów. Ludność zamieszkująca tereny Muru Rose jest bezpieczna.
— Co to wszystko ma znaczyć?! — wykrzyknął mężczyzna z niedowierzaniem.
Zackley spojrzał na Dotta Pyxisa i skinął głową.
— To ja wymyśliłem ten plan — odezwał się starzec, marszcząc przyprószone siwizną brwi.
— Pyxis?! O czym ty, do cholery, mówisz?!
— Cóż, nie ukrywam, że mieliśmy wielkie szczęście, ponieważ Oddział Policji jest teraz rozproszony. Mimo wszystko postawiłem na szali życie własnych ludzi, co było bardzo trudne. Postanowiłem was jednak sprawdzić i... jeśli okazałoby się, że naprawdę zależy wam na uratowaniu cywilów, po prostu przyznałbym się do tego zdradzieckiego planu. Jeśli podjęlibyście działania mające zapewnić im bezpieczeństwo, służyłbym wam lojalnie do samej śmierci. No, właśnie, jeśli... Naprawdę chciałem wierzyć, że nie będę zmuszony sprzeciwiać się tak głupiej decyzji skazującej na śmierć ponad połowę ludności, tylko dlatego, żeby wam nic się nie stało. Nawet jeżeli niewiele wiemy o tytanach i żyjemy w opłakanych warunkach... To wciąż jest lepsze niż powierzanie naszego życia komuś takiemu jak wy.
— To niedorzeczność! Myślisz, że ludzie, ot tak, będą was słuchać? Was? Zapijaczonych szczurów zza Rose? Jeśli uda wam się przejąć kontrolę, to i tak żaden lord nie opowie się po waszej stronie!
— Nie macie już na to wpływu — przerwał mu Zackley, po czym odwrócił się do lordów plecami i podszedł do Smitha, wyciągając z kieszeni jakiś dokument. — Spójrz na to, Erwin. To raport, dostarczony mi przez Moblita Bernera. Twoja podwładna Hanji Zoë wykonała w Stohess świetną robotę, doprowadzając do ujawnienia tych informacji. Wywołały one w obrębie Murów ogromne zamieszanie, a wszystko to, dzięki agencji prasowej Belk. — Głównodowodzący obrzucił przerażonych lordów pogardliwym spojrzeniem i wzmocnił ton, żeby wszystko dokładnie słyszeli. — Wydrukowane tam sprostowanie obejmuje świadectwo syna Dimo Reevesa, który przeżył rzeź, jakiej dopuścił się Oddział Policji. Potwierdził tym samym, że było to zaplanowane działanie, mające na celu oskarżenie Korpusu Zwiadowczego. Oprócz tego agencja prasowa ujawniła, że monarchia zmusiła wszystkie pokrewne im instytucje do szerzenia propagandy. Raport Zoë potwierdził też informację, że... — Zackley spojrzał na siedzącego na tronie mężczyznę. — Że król Fritz jest podstawionym oszustem, a rodzina szlachecka sprawująca faktyczną władzę, wciąż pozostaje w ukryciu. Te informacje wydrukowano w dzisiejszym wydaniu prasy na terenie Dystryktu Stohess. Do jutra wszyscy mieszkańcy Murów będą je znać.
Erwin uśmiechnął się delikatnie, wczytując się w brzydkie pismo Hanji. Wdzięczności, jaką ją darzył, nie potrafił nazwać żadnym słowem.
Zdążyłaś ze wszystkim. Zdążyłaś zrobić jeszcze więcej niż...
Przyjaciółko?
Nie docierały do niego krzyki lordów kierowane w stronę króla. Trzymał tę kartkę, jak największy skarb, przypominając sobie twarze żywych i poległych żołnierzy Korpusu. Żałował, że pogrzebał już tylu Zwiadowców, którzy, ginąc, myśleli zapewne, że była to walka, gubiąca gdzieś po drodze swój własny sens, mierzony praktycznymi sukcesami. Westchnął ze smutkiem, jakby oddawał im cichy hołd. Za chwilę jednak podniósł głowę i zacisnął pięść na raporcie Hanji.
To nie koniec. Naprzód, cokolwiek się stanie.
Powtórzył w myślach zdanie, które trzymało go przy życiu i wyzwalało z niego niepohamowane rezerwuary energii. Oczami wyobraźni widział zwisający z szyi Erena kwadratowy klucz do piwnicy.
Żyć i rosnąć w siłę, by w końcu uderzyć. — Tylko to jedno prawo miało teraz sens. — Pokonać wreszcie stuletnie poniżenie życia w niewiedzy. Odzyskać to, czego nas pozbawiono.
Wziął głęboki oddech i dopiero po chwili zauważył, że stojący przed nim żołnierz czeka, by rozkuć mu nogi.
— Erwin, wygląda na to, że wygrałeś zakład — usłyszał głos Nila skierowany do swoich pleców. — Nie jesteś zadowolony? — zapytał Dok, widząc jego ściągnięte w skupieniu brwi.
— Nile, wiesz o tym, że ludzkość czeka teraz bardzo niebezpieczna podróż.
— Wszyscy wiedzą, że to twoja walka. — Dawny przyjaciel klepnął go po ramieniu i skinął głową z szacunkiem. — I nawet gdyby ktoś chciał cię w niej wyręczyć, nie pozwoliłbyś odebrać sobie tego jedynego celu, do którego dążyłeś przez wszystkie dni w koszarach. Kiedyś myślałem, że to rozumiem.
— A jednak pamiętasz jeszcze nasze rozmowy.
— Erwin, ty naprawdę... — Nile chciał po raz pierwszy od zakończenia szkolenia zapytać go o uczucia do Marie, jednak nie był w stanie wypowiedzieć tego na głos. Smith w milczeniu odwrócił twarz.
Przerwał im Darius Zackley.
— Panowie, mamy posiedzenie do nadrobienia — oznajmił, po czym skinął głową w stronę swoich żołnierzy. — Brać ich. — Wskazał na lordów i króla. — Wiecie, co robić. Zajmę się nimi później. — Zackley wszedł po wszystkich stopniach i usiadł na tronie, wskazując na krzesła obok. Generałowie zbliżyli się niepewnie i zajęli dawne miejsca elity zza Siny. — Jesteśmy zobowiązani do uporządkowania pewnych faktów. — Generał poprawił okulary i spojrzał z powagą na Erwina. — Sztab Generalny przejmuje władzę wojskową nad wszystkimi obszarami administracyjnymi do czasu zlokalizowania miejsca ukrycia córki Roda Reissa i przywrócenia monarchii. Macie już jakiś trop?
— Niestety. Oddział Policji skutecznie pokrzyżował nam plany dotarcia do Roda Reissa. — Erwin pochylił głowę na znak bezradności.
— Rozumiem. Cóż, raport Hanji Zoë naprawdę wiele wyjaśnił. — Jeden z żołnierzy podał mężczyźnie teczkę z dokumentami, a Zackley mechanicznie złożył podpis na kilku kartkach. — W tej sytuacji, moim obowiązkiem jest oczyszczenie ciebie i Korpusu Zwiadowców ze wszystkich zarzutów, a działania oddziału Leviego uznać za obronę konieczną. Szczerze mówiąc, jestem ci winny wyjaśnienia, Smith. — Generał z zakłopotaniem podrapał się po brodzie. — Nie miałem pojęcia o problemach twojej frakcji ani o tym, czym tak naprawdę się zajmujecie. Wiedziałem tylko tyle, że twoje działania nie mogły być kierowane przeciwko ludzkości. Dlaczego nie zameldowano mi o tym wcześniej? — Zmarszczył brwi, a jego twarz wyglądała nieprawdopodobnie srogo.
— To było rzeczywiście ryzykowne, ale woleliśmy działać z zaskoczenia. Nie mogliśmy pozwolić sobie na bierność. Przewidywałem już dawno, że to wszystko się wydarzy, nie sądziłem jednak, że w takich okolicznościach. Gdy odsłonięto fragment muru w Dystrykcie Stohess, nabrałem podejrzeń. Wiedziałem, że prędzej czy później, dojdzie do wrogiej konfrontacji, jeśli nie z kultem... — Erwin spojrzał na Nile. — To z Żandarmerią. Nie mogliśmy pozostać bez dowodów. Musieliśmy je zebrać, podczas gdy Pierwsza Brygada zajmowała się jedynie ich fabrykowaniem. Tylko działanie w ciszy mogło zapewnić nam odpowiednio mocne podstawy, by teraz...
— Jeśli chodzi o działania z zaskoczenia, twoi ludzie są niezastąpieni i nieprzewidywalni.
— Nie tak, jak się spodziewałem — odparł Erwin. — Daliśmy się podpuścić i wpadliśmy w pułapkę, zastawioną przez Oddział Policji. Powinniśmy przewidzieć ich ruchy, a to oni przewidzieli nasze.
— Z tego, co zameldował mi Berner, nie pozostaliście z pustymi rękami.
— Zgadza się. Z powodzeniem udało nam się zinfiltrować posterunek Pierwszej Brygady, zanim zdążyli wyczyścić archiwa.
— Czyli jednak miałeś jakiś pomysł, Smith. — Zackley uśmiechnął się dziwacznie, na co Dott Pyxis odchrząknął.
— Nie ja — sprostował Erwin, ignorując zszokowany wzrok Nila. — To była akcja zaplanowana samodzielnie przez jednego z moich z kapitanów. Inez Schneider sama wysunęła propozycję pozyskania dokumentów Djela Sanesa. Z Levim i kilkoma absolwentami ze 104. Drużyny Treningowej wykonali ten plan z powodzeniem, nie oddawszy nawet jednego strzału.
— Inez Schneider? — zamyślił się Zackley. — Pamiętam naszą rozmowę sprzed kilku miesięcy i śmiem twierdzić, że ryzyko się opłaciło. Chętnie też zaczekam na proces Djela Sanesa. Z tego, co zaraportowała Zoë, musiał mieć wiele do ukrycia. Dobrze, że dysponujesz tak oddanymi sercami, Smith. Po ostatnich wyprawach wasze szeregi znacznie uszczuplały. Cieszę się, że masz jeszcze choć kilku kapitanów, których możesz awansować na pułkowników.
— Ja także. Gdy zagrożenie wewnętrzne zostanie w pełni zażegnane, możemy z powodzeniem powrócić do planu odzyskania Muru Maria.
— Dobrze. Nie musisz martwić się już sprawami stolicy. Powiedzmy, że pojmani... są w dobrych rękach. — Zackley wyglądał podejrzanie, co nie umknęło uwadze pozostałych generałów.
— Naprawdę nie sądziłem, że będziemy zmuszeni to zrobić — odezwał się Pyxis, który pogładził się po wąsach, jakby to miało mu zastąpić pociągnięcie łyka z piersiówki. — Jeśli ludzkość będzie podzielona, nie stawimy czoła zewnętrznym wrogom — dodał, po czym spojrzał znacząco na Nila. — Wszyscy przechodzą to samo szkolenie, a jednak tak wiele nas różni. Żandarmeria nosiła się do tej pory wysoko, umywając ręce od spraw poza Murem Sina, nie sądzisz, generale? Czy frakcja spod znaku jednorożca już całkowicie zatraciła swój pierwotny cel? — zapytał, a Zackley spojrzał na starca z zaciekawieniem. — Być może moi ludzie nie są świetlistym przykładem moralności, a już na pewno nie jestem nim ja sam. Nie sądzisz jednak, Dok, że to wszystko zawędrowało stanowczo za daleko?
— To prawda — odparł Nile; w jego głosie wybrzmiało zmieszanie. — Muszę postarać się o przywrócenie pierwotnej dyscypliny. Żandarmeria rzeczywiście zamknęła się na ludzkość, nie mówiąc już o tym, czym stała się Pierwsza Brygada. Musimy się przeorganizować.
— Skoro generał twojej miary zauważył własne błędy, powinniśmy być dobrej myśli — Pyxis uśmiechnął się. — Przywykłem do tego, że dowódcy to specyficzny typ osobowości. Typ, który nade wszystko, ceni zazwyczaj tylko swoje zdanie. Nasza natura powoduje, że własne pomysły podobają nam się zawsze najbardziej. Każdy z nas zamknął się we własnych koszarach... — Zamyślił się. — Dopiero niedawno zdecydowałem, że wydam mojej jednostce rozkaz wsparcia Zwiadowców za Murem i, choć okupiłem to kolosalnymi stratami, nie żałuję tej decyzji. Myślę, że to krok naprzód. Możemy liczyć też na twoje wsparcie, generale?
— Oczywiście — odpowiedział automatycznie Nile.
— Gdy tylko wrócę do garnizonu, zapytam swoich ludzi o chęci przeniesienia. W czasie ostatnich starć, Erwinie, dość mocno oberwaliśmy. Sądzę jednak, że wśród moich żołnierzy znajdzie się kilku takich, co z chęcią zmienią frakcję i dołączą do Skrzydeł. Jeśli myślimy poważnie o odzyskaniu Marii, nie możemy działać jak wcześniej. Żandarmeria nie powinna stanowić przywileju zamożnych. Być może, jej status działa na korzyść końcowych wyników kadetów podczas szkolenia, jednak prawdą jest, że najlepsi dołączają do tego Korpusu tylko po to, by zaprzepaścić swój talent.
— Na razie naszym priorytetem jest odnalezienie Erena i Historii — wtrącił Erwin. — Moje oddziały doskonale znają swoje rozkazy, jednak sytuacja w obrębie Murów zmusiła żołnierzy do rozproszenia. Niestety, nie wiem z jakim skutkiem. Jeśli miałbym ocenić ich szanse w ciemno, powiedziałbym, że Schneider i Levi, jako zbrojne ramię planu, poradzą sobie bez względu na wszystko. Rezultaty pracy oddziału Hanji Zoë, są już w naszych rękach.
— Tak, musimy jak najszybciej uporządkować sprawy polityczne i przywrócić monarchię. — Zackley skinął głową. — Wydałem Bernerowi rozkaz podania do wiadomości publicznej niezatajonych informacji o zamachu stanu i kształtowaniu się nowego rządu. Dość już władania rady królewskiej tych rozpasanych knurów, którzy sami potrzebowali nieustannego radzenia.
— Jakie są rozkazy, generale?
— Rób swoje, Smith. Znam cię na tyle, by wiedzieć, że ty zawsze masz plan awaryjny. Gwarantuję, że stolica zapewni całe wymagane na rzecz akcji zaplecze materialne i militarne.
— Trzeba czekać — wyjaśnił Erwin. — Zanim zostałem aresztowany, wydałem Hanji rozkaz zlokalizowania posiadłości rodziny Reiss, co wydaje się niezwykle trudne. Nie pamiętam, żeby na terenie Murów istniała jakaś wielka rezydencja. Mam jednak pewne podejrzenia, które mogą okazać się trafne, lecz wymagają sprawdzenia. Bez tych informacji i Oddziału Leviego nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Możecie wierzyć lub nie, ale ten oddział i Eren, to nasza najsilniejsza broń.
✦
Mur Rose, Pogranicze
Inez nie wiedziała, co czuła, gdy Hanji przekazała informacje, dotyczące wydarzeń w stolicy. Słyszała tylko pełne entuzjazmu okrzyki, a w kącikach oczu mignęli jej ludzie rzucający się sobie na szyje — uśmiech Mikasy, łzy Sashy, gdy Conny wziął ją na barana, braterski uścisk Jeana i Marlo.
Znowu jesteśmy wolni!
Do tej pory — pomimo całego wysiłku woli wymierzonego w samą siebie — odnosiła przykre wrażenie, że wszystkie przejawy szczęścia czy radości, więdną, stłumione kamiennymi prawidłami codziennych zdarzeń i jałowych wysiłków. Wydawało jej się, że przygniecione kwiaty wychodzą wreszcie spod zwalisk, i pomimo buntu przeciw własnym korzeniom zaczynają piąć się ku górze.
W blasku wschodzącego słońca i wszechobecnego szczęścia tylko Levi wydawał się przepełniony czymś cierpkim, a jego wątpliwa radość(?) miała dziwnie zamyślony charakter. Stał z boku z łagodnym wyrazem twarzy, lecz Inez wiedziała, że coś nie daje mu spokoju.
Nigdy nie pozwalał porywać się emocjom, a wiadomości dobre i złe przyjmował z niezwykłym opanowaniem; a jednak w tej chwili wydawał jej się wręcz smutny. Wiedziała, że ich ostatnie działania sprawiły, że wszyscy pobrudzili sobie ręce, a skok na posterunek okazał się ślepym strzałem, ale...
Czy chodziło tylko o to? Wiedział. Musiał wiedzieć o zamachu stanu, a tej dwójki nie zostawił wcale na obserwacji, jak myśleliśmy, ale ufając im całkowicie, posłał do Hanji, do Stohess.
Odwrócił się plecami do wszystkich i odszedł kawałek, kierując twarz na monotonne szeregi drzew. Wydawało jej się, że w jego zachowaniu była ukryta jakaś odwrotna i niewyrażalna treść wszystkich dobrych wiadomości. Widziane z obu stron obrazy były nie do pogodzenia. Inez stała pośrodku tej mieszaniny szczęścia i ponurej powagi, nie wiedząc, gdzie jest jej miejsce. Rwała się w obie strony, lecz nogi odmawiały jej posłuszeństwa. Miała wrażenie, że przykleiły się do podłoża.
Bała się, że jej uczucia, po raz kolejny, zostaną odebrane jako odruch litości. Przypuszczała, że samo słowo litość w kimś takim, jak Levi, mogło budzić jedynie coś na pograniczu strachu i obrzydzenia.
To nie jest litość.
Wydawało jej się, że cała ich relacja była czymś na swój sposób pięknym, dojrzewającym w ciszy, niejasnym, nienazwanym, sankcjonowanym przez wojskową dyscyplinę. Zapewne oboje wiedzieli o tym, że tam, gdzie jest dyscyplina, uczucie nie powinno się rozlewać; powinno być za to mocne, odporne na wszystkie ciosy.
Levi.
Nie potrafiła powiedzieć, ile dałaby, żeby to wszystko mogło odbywać się bez ciągłego oczekiwania na przyczajone zło. Zbliżyła się do niego o parę kroków i znów zastygła w bezruchu.
Czy ty na pewno mnie teraz potrzebujesz, Levi?
Podeszła jeszcze kawałek, stanęła za jego plecami i powoli, niby z wahaniem, pochyliła głowę do przodu, wtulając twarz w tył jego kurtki przesiąkniętej zapachem lasu, trawy i wilgotnej ziemi.
Wyciągnęła ręce, oplotła palcami przedramiona Leviego i pocałowała go lekko, położywszy wargi na jego karku. Czuła pod opuszkami, jak ściągnięte mięśnie napinają skórę. Dotykała go z paradoksalną, chłodną czułością, lecz miała wrażenie, że jej skóra stała się nagle gorąca, jakby nie istniały między nimi żadne niedomówienia, żadne kwestie nieporuszone, bolesne. Z oddali nadal dobiegały entuzjastyczne krzyki oddziału. Powietrze wydawało się ciepłe, a łagodne podmuchy delikatnie kołysały gałęziami drzew. Zastanawiała się, jak to możliwe, że takie sytuacje zawsze zaprawione są grą powietrza, świateł i cieni.
Levi poruszył się. Wyplątał ręce z jej palców i, odwróciwszy się, dotknął wierzchu jej dłoni. Widziała jego oczy, w których rysowała się jakaś dostojna powaga. Tętno uderzyło żywiej w jej skroniach.
— Wolni! — gdzieś z oddali dobiegł do nich wrzask Jeana, wypełniony wszechobecną radością.
Czy rzeczywiście wolni, Levi?
Widząc jego twarz, już wiedziała, że kiedy tylko odszedł, czekał.
— Wolni! — krzyczał ktoś w tle.
Nie wiedziała, co go tak gorzko bolało. Mogła się tylko domyślać, lecz w tej sytuacji wolała nic nie mówić. Jedyne, czego pragnęła, to dać mu teraz swoją obecność. Coś podpowiadało jej, że tego potrzebował, choć nigdy by się do tego nie przyznał. Kapitan ułożył palce na brodzie Inez i delikatnym ruchem przysunął do siebie jej twarz. Pocałunek był krótki, przelotny i chłodny.
Inez wydawało się, że lekko zaciemniony pejzaż wybuchł zupełnie inną polichromią kolorów. Cała sytuacja przejęła ją głębokim dreszczem.
— Słyszałem każdy twój krok — odezwał się.
Jego ton był matowy jak zawsze.
— Levi...
— Wolni, Schneider. Ciesz się.
✦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top