#29.

Trost

       W mieście zapanował ruch. Inez szła chodnikiem, chorobliwie rozglądając się na wszystkie strony.

       Turkot kół dudnił po bruku.

       Ulica pojaśniała, a mroźne, blade słońce wlewało się między domy coraz obficiej. Na werandzie bawiły się dzieci. Między poręczami, odbijając piłkę, trzepotały się małe, pulchne rączki. Przyglądała się tym nieporadnym ruchom, myśląc, że powinna odczuwać chociażby nikły odruch ciepłego wzruszenia, lecz znajdowała w sobie jedynie oschłą obojętność. Zastanawiała się nad swoim stosunkiem do ludzi.

Ludzi?

Czy ta obrzydliwość, której się dopuściłam, zmieniła mnie w nieczułego potwora?

       Spojrzała w drugą stronę i zatrzymała wzrok na drewnianym, obdrapanym szyldzie. Pamiętała, jak dawno temu, po zakończeniu szkolenia, siedzieli w tym zasobnym w trunki i jedzenie lokalu, który teraz, w obliczu szalejących wszędzie niedoborów, powoli zamieniał się w zwykły, przydrożny burdel. Nie poznawała własnego miasta.

Rzeczywiście, sypie się pod własnym ciężarem.

       Czuła do wszystkiego wstręt, ostrą pogardę, spod której przezierała dziwna i bolesna obcość wobec tokowiska sprzecznych interesów wszystkich grup społecznych. Świat żył, zupełnie nie przejmując się wszystkim tym, za co tylu idealistów oddawało życie.

Respekt wobec poświęcenia?

Bohaterstwo Zwiadowców i Stacjonarnych, którzy kilka dni temu polegli za Murem?

       Wszyscy żyli, jakby to się nie stało. Ludzie z koszami rzucali się na resztki gnijących na straganach warzyw. Teraz była pewna tylko tego, że ze wszystkich nadziei, heroicznych czynów i setek nazwisk zostanie jedynie bezkształtna miazga tratowana przez zdziczałe instynkty. Wszystkie ofiary, pięć lat za Murem i powrót do napiętej dyscypliną rzeczywistości, w obliczu podupadającego dystryktu, wydały jej się nagle daremne, bezsensowne i zagubione wśród ślepych fizjologicznych sił kierujących ludzkim życiem.

Czy ja w ogóle mogę teraz rościć sobie prawo do moralnej oceny świata?

       Udając straż Oddziałów Stacjonarnych, wylegitymowała kilku cywilów, którzy wydali jej się podejrzani. Jacyś starsi oficerowie z uznaniem kiwnęli głowami, widząc jej teatralne zaangażowanie. Westchnęła z zażenowaniem, widząc, że to, co cywile mieli w ogromnych pakunkach, było jedynie fragmentami jakichś rozklekotanych mebli, które „mogą się przydać".

       Wydawało jej się, że język klamotów i śmieci, mówi jej o stanie dystryktu aż nadto. Po zaułkach porozrzucane były kupy odpadów; zagrodzona brama i uchodźcy za Rose, uczynili z Trostu małą, zamkniętą enklawę, wobec czego cała logistyka wywozu i likwidacji śmieci została sparaliżowana.

— Kiedy Spółka Reeves miała się dobrze, miasto żyło — mruknął jeden z cywilów.

— Rozumiem. — Westchnęła. — Proszę stosować się do zaleceń oficerów z Centrali i nie opuszczać domu po zmroku. — Wyprostowała się jak tyczka, zasalutowała i odeszła w swoją stronę.

— Gdzie ci pieprzeni Zwiadowcy, którzy od stu lat obiecywali wszystkim lepsze i godne życie? — starszy mężczyzna zadał pytanie do jej pleców. Wzruszyła ramionami i odeszła bez słowa. No, właśnie, gdzie? — Kiedy następnym razem zechcą nas ocalić, powiem im, żeby „poszli won"! — usłyszała jeszcze przytłumiony głos starca zagłuszanego turkotem powozów.

       Szła dalej, chcąc jak najszybciej znaleźć się w koszarach. Z jednego z barów dobiegły głośne krzyki. Podbiegła do drzwi i weszła do środka. Przy stole, mimo bladego świtu, stało trzech Żandarmów z naszywkami zdradzającymi przynależność do oddziałów z Centrali. Jeden z nich ciężko zwalił się na najbliższe krzesło i huknął pięścią w stół. Spojrzał zawadiacko na stojącego za ladą kelnera.

— Panie, kieliszeczki dla mnie i moich kolegów! — wrzasnął. Jeden z Żandarmów, prawdopodobnie trzeźwy, zobaczywszy Inez, zrobił ruch, jakby chciał przyciszyć kolegę, lecz pijany przytrzymał go za rękę. — Nie przejmuj się tymi szczurami! Mamy czas! Kieliszeczki! — Znów uderzył w stół, patrząc na mężczyznę za ladą. — Myślisz, że nie mam forsy?! To patrz! — Wyciągnął z kieszeni wypchaną sakiewkę i huknął nią o blat. — Starczy?! — Na to pytanie mężczyzna pospiesznie podbiegł do stołu z kieliszkami i jakimś trunkiem, nie spuszczając z oczu leżących na ladzie pieniędzy.

       Inez poczuła, jak jej ręce robią się wilgotne. Zrobiła asekuracyjny krok w tył.

— Na co się gapisz, żółtodziobie? — warknął Żandarm, patrząc na nią groźnie. — Spierdalaj stąd.

       Zasalutowała wzorowo, po czym, wyprostowana jak tyczka, udając pewny krok, wystrzeliła w stronę drzwi. Gdy znalazła się na zewnątrz, odetchnęła głęboko. Przypomniała sobie słowa Stacjonarnych, którzy odwiedzili jej ojca.

Centrala jest wszędzie...

— myślała histerycznie, nie mogąc pozbyć się manii prześladowczej. Złapała jakąś dorożkę i służbowo poprosiła o przewiezienie do koszar.

       Garnizon wyglądał na dziwnie opustoszały. Widocznie wszyscy drżeli przed wzmożonym systemem kontroli. Po szczycie Muru przemykali konserwatorzy dział i szyn. Inez obrzuciła baraki wojskowe dziwnym, rozbieganym spojrzeniem.

Zabili Nicka. Tutaj...

— Świeżynka! — krzyknął jakiś podstarzały podoficer, z rozczuleniem spoglądając na jej Stacjonarny mundur bez dystynkcji. — A chciałabyś kiedyś dostać pagony? — zapytał zawadiacko — A może jakąś baretkę jak generał Pyxis? — Położył jej rękę na lewym ramieniu na tyle energicznie, że, pomimo zastrzyku, ból rany odezwał się ponownie. Syknęła cicho, mrużąc oczy. — Jakie delikatniutkie! I ty patrolowałaś ulice? — Wskazał na szczyt Muru. — Bo tam, widzisz, są armatki, które trzeba by porządnie przedmuchać i pomóc starszym kolegom, którzy chętnie poszliby już na poranną michę.

— Nie mogę, panie sierżancie. — Wyprostowała się. — Muszę pilnie zameldować się u generała Pyxisa!

— Jaką sprawę do generała może mieć taka drobna ślicznotka?

— Nie chciałby pan wiedzieć, sierżancie — uśmiechnęła się trochę krzywo, a mężczyzna wyraźnie przypatrywał się jej twarzy; widziała, jak rzednie mu mina.

— Nie jesteś jednak taka młodziutka, a miałem nadzieję, że spotkałem uroczą i pełną werwy tegoroczną rekrutkę, której można będzie zrobić przycinkę*.

Inez skrzywiła się.

Na drugi rzut oka, muszę wyglądać zaskakująco staro.

— Czy generał Pyxis jest w Troście? — zapytała, mierząc żołnierza wzrokiem. Zauważyła, że jej poważne i despotyczne spojrzenie wybiło wesołego podoficera z żartobliwego nastroju.

— Ważne? — zapytał lapidarnie.

— Cholernie.

       W milczeniu weszli do baraków. Minęli długi, zniszczony korytarz pododdziału, na którym straszyły obdrapany stół i niewstawione okna. Zapach stęchlizny wdzierał się w nozdrza. Na drugim piętrze siedział oficer dyżurny, który, widząc Inez i żołnierza, machnął tylko ręką. Przed gabinetem Pyxisa, na warcie stała jego adiutantka.

— Meldować.

       Za chwilę w drzwiach ukazał się Dott Pyxis. Gdy tylko zobaczył Inez, uśmiechnął się szeroko; na pewno ją pamiętał.

— Pani kapitan Schneider — wyciągnął do niej dłoń. Sierżant, który przyprowadził Inez, wyraźnie się zmieszał. Pyxis pogładził się po wąsach. — Tylko niech pani nie mówi, że ktoś z mojej dywizji znów skakał pani po pagonach**. Zapraszam. — Szeroko otworzył drzwi i wpuścił ją do gabinetu.

       Inez wyciągnęła z kieszeni munduru małą piersiówkę i postawiła ją na biurku Pyxisa.

Dębowy kazał pana pozdrowić. — Uśmiechnęła się. Generał przyjrzał się naczyniu, po czym podniósł je i przystawił nos do szyjki.

— Tego zapachu nie da się pomylić z niczym... — Pociągnął łyka i westchnął z dziwnym rozmarzeniem. — Ale chyba nie po to tu jesteś. — Pogładził się po wąsach i spojrzał na jej mundur z emblematem Korpusu Stacjonarnego. — Mam tylko nadzieję, że żaden z moich żołnierzy przy tym nie ucierpiał.

— Nie, generale. Zapewniam, że była to spontaniczna, lecz mało inwazyjna akcja. Po prostu, jeden z pana podwładnych odrobinę się upił, przy okazji odbierania przydziału dla kolegów pana Hannesa.

— W normalnej sytuacji, nazywamy to sabotażem. — Spojrzał na nią dziwnie ostro, lecz wyraz jego twarzy za chwilę złagodniał; powiedziałaby nawet, że Pyxis był rozbawiony, ale to uczucie za moment minęło, bo starzec smętnie wyjrzał za okno. — Okoliczności, w których aktualnie się znajdujemy, są jednak bardzo dalekie od normalności.

— Dlatego tu jestem. Straciłam kontakt z jednostką. Musiałam znaleźć drogę przez kogoś zaufanego. — Pyxis uśmiechnął się ironicznie.

— Sam bym tak siebie nie określił. — Westchnął. — Wy nigdy z niczego nie rezygnujecie, prawda?

— Wszystko, co ostatnio robimy, nie jest chyba niczym innym niż desperacką manifestacją rezygnacji — odpowiedziała smętnie. — Są jednak sprawy, z którymi nie można się pogodzić. Tym bardziej teraz... Gdy na wierzch wychodzą brudne sekrety.

— Takich słów nie powstydziłby się twój dowódca. — Generał podrapał się po głowie i spojrzał znacząco na stojącą na biurku szachownicę. Chwycił w dłoń króla i postawił go obok planszy, a jego pole zastąpił postawionym do góry nogami kieliszkiem. — Widzisz, sam kształt figury nie ma tutaj znaczenia. Istotna jest tylko ręka grającego, która decyduje o dalszym losie całej partii. — Wskazał na inne pionki. — Tu gdzieś sytuujemy się my wszyscy, a ktoś, kto spoza planszy swoją ręką bawi się w siłę wyższą, stara się utrzymać nas w wygodnej dla siebie konfiguracji. — Złapał konia. — Trzy ruchy do przodu i jeden w bok, nie inaczej. Tak wynika z samej pozycji i funkcji konia. Jeśli ten koń nie potrafiłby swoim ruchem osłonić szachowanego króla, lecz ułatwić jego likwidację to, w gruncie rzeczy... Po co mi taki koń? — zapytał retorycznie i wziął gońca drugiego koloru, którym pozbył się konia. — Gdyby pionki ruszały się wbrew zasadom, losowo, zwyczajnie przestałbym grać w szachy, a planszę rozbił o podłogę. — Pociągnął z piersiówki porządnego łyka. — To nasza aktualna sytuacja.

       Zamyśliła się, patrząc na szachownicę. Przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Levim o rządzie.

— Będziemy zatem ścigać się o to, kto jako pierwszy roztrzaska tę planszę. — Zapadła chwila milczenia. Pyxis kiwał głową z dziwnym, dwuznacznym uśmiechem. — Oni już zaczęli. Po wyruszeniu z Kwatery Głównej byłam śledzona. Centrala wydała rozkaz zlikwidowania mnie. Czy cały Korpus Zwiadowczy jest teraz ściganym wrogiem?

— Kilka dni temu rozmawiałem z generałem Smithem. Rządowi nie podoba się, że Zwiadowcy zaczynają interesować się sprawami wewnątrz Murów. Gdy wykrwawialiście się na wyprawach, byliście niegroźni. Przekroczyliście własne kompetencje, a to może zachwiać całą strukturą rządzenia opartą na bardzo lichym fundamencie, podpieranym lufami pistoletów i terrorem Centrali, która trzyma w łańcuchach nawet prasę. Nawet moi żołnierze, szczególnie ci wybitni... Cóż, byłem zmuszony poczynić pewne kroki, by zniknęli Centrali z pola widzenia ze względu na swój sceptycyzm wobec prowadzonego śledztwa. — Wypił jeszcze łyka. — Zjawiłaś się w odpowiednim momencie. Niedługo zamelduje się u mnie adiutantka generała Smitha, który wraca właśnie ze stolicy. Poprosił mnie o rozmowę. Tylko tak mogę pomóc odzyskać ci kontakt z dywizją. Nie zrozum mnie źle, lecz w obecnej sytuacji nie powinienem narażać własnych ludzi na oskarżenie o sabotaż. Oni i tak drżą na samą myśl o tym, co się stanie, gdy na przykład oficerowie z Centrali przejmą w Troście władzę wojskową, co właściwie już się stało, tyle że nieoficjalnie. Trzeba przeczekać... — mruknął.

— Wiem, dlatego mam pewną propozycję. — Po tych słowach Pyxis po raz kolejny przechylił piersiówkę.

— Za każdym razem, gdy słyszę to z ust jakiegoś oficera Zwiadowców, odczuwam zwykły, żałosny niepokój. Jedyne, co możemy zrobić, to czekać. Grywasz w szachy? — Uśmiechnął się generał, a jego wąsy uniosły się asymetrycznie.

       Zmieszała się. Już otwierała usta, by coś odpowiedzieć, jednak drzwi do gabinetu otworzyły się szeroko. Do pomieszczenia, tupiąc głośno, wpadła Rheinberger; spojrzała na Pyxisa i zmarszczyła brwi. Zbliżyła się do biurka i bezpardonowo zabrała mu alkohol sprzed nosa.

— Myślałam, że skonfiskowałam już wszystko — burknęła z zażenowaniem. Pyxis podniósł obie dłonie w ramach aktu kapitulacji. — Tyle razy mówiłam, że nie zamierzam kończyć jako ktoś, kto zmienia panu pieluchy! — warknęła. Inez przeraziła się; zawsze myślała, że nieposkromiony temperament Hanji Zoë jest nie do przebicia. — Mamy problem, generale. Doszło do incydentu, w którym brał udział oddział Leviego. Prawdopodobnie opuścili tymczasową bazę i pokazali się w mieście. Zostali napadnięci niedaleko zewnętrznej bramy przez kogoś, kto udawał cywilów. Porwano Erena i Christę Lenz, a rozpędzona furmanka z logiem spółki Reeves zdemolowała ulicę — wyrecytowała. 

       Inez zerwała się z krzesła, a Pyxis uśmiechnął ze stoickim spokojem.

— Oddział kapitana Leviego nie daje się tak po prostu napaść — odpowiedział. — Jeśli już do tego doszło, możemy spodziewać się, że było to częścią jakiejś operacji. Zbierz ludzi i zróbcie porządek na ulicy. — Spojrzał ciepło na rozwścieczoną Ankę. — Resztą się nie przejmujcie. Stwarzajcie pozory, ale nie blokujcie oddziału kapitana Leviego.

— Generale — wtrąciła Inez niespokojnym, łamiącym się tonem. — Muszę ruszać.

— W porządku. Oczekiwanie na Nifę na pewno cię nie uspokoi. Wiesz, jak działać?

       Wzięła głęboki oddech i na moment zacisnęła zęby. Zastrzyk przeciwbólowy zaczynał powoli puszczać.

— Dimo Reeves — szepnęła pod nosem. — Moje powodzenie zależy od tego, czy generał pomoże... — Pyxis wyciągnął z szuflady kartkę i pióro.

— Idź do zaopatrzenia. — Spojrzała na dokument, na którym widniał rozkaz wydania sprzętu do manewrów i pagonów z dystynkcjami — To jedyne, co mogę zrobić.

Tego wszystkiego dałoby się uniknąć, gdybym tylko słuchała własnych nerwów... — myślała, przemykając między budynkami za pomocą sprzętu. — Gdyby pieprzyć wszystkie nałożone na mnie przez Smitha rozkazy milczenia. Gdyby wszyscy mogli wiedzieć od początku. — Miała wrażenie, że zamiast rozgoryczenia zaczyna pulsować w niej jakaś symptomatyczna wściekłość, która wzmaga się wraz z poczuciem przyparcia do muru. — Od teraz dramatyzować mogę już tylko w myślach. Cała stolica podminowana przeciw nam. Nie istnieje już żadne aut-aut, nawet jeżeli to wszystko, ten lekkomyślny czyn, wygląda tylko jak żałosne kabotyństwo.

       Pierwszy raz odczuwała do bólu szczerą nienawiść wobec innych ludzi. Rozejrzała się po mieście. Na ulicach było pełno patroli. W puszce świszczały resztki gazu. Do magazynów Spółki Reeves było na szczęście już niedaleko.

Jeśli wierzyć Stacjonarnym, to jego sprawka. Mogę założyć, że Centrala wstrzymała im pozwolenie na transport między dystryktami. Mogę też założyć, że zagrozili mu konfiskatą majątku. Dlatego tylu ludzi straciło pracę. Szukał zabezpieczenia w razie fiaska. Wiedział, że jeśli się nie ugnie, miasto zapadnie się w biedzie, pod własnym brudem. Centrala uderza, w kogo popadnie, i trzeba przyznać, że robią to bardzo skutecznie.

       Obraz zmęczonych i wynędzniałych cywilów przelewających się przez ulice Trostu był nie do wymazania.

       Wylądowała niedaleko magazynów. Wzięła głęboki oddech, rozglądając się, czy nikt jej nie śledzi.

Czysto.

       Ta industrialna część miasta w niczym nie przypominała prostych, a zarazem urokliwych domów przysłupowych, rozsianych na terenie całego dystryktu. Magazyny otoczone były wysokim ogrodzeniem, a masywne ściany budynków nie opierały się na grubej drewnianej belce. Pamiętała, gdy — jako dzieci — za wszelką cenę chcieli tu wejść, by pobawić się w chowanego. „Spieprzajcie", powiedział wtedy stojący na warcie strażnik.

Reeves musiał mieć swoich ludzi, coś w rodzaju prywatnego oddziału, który nie rekrutował się z żołnierzy.

       Brama była otwarta. Przy stróżówce leżał nieprzytomny człowiek. Jego pusty pas zdradzał, że zabrano mu pistolet. Przez cały plac ciągnęły się świeże ślady kół. Przemknęła między pustymi skrzynkami i przylgnęła do zimnej ściany.

Cisza.

       Rozejrzała się uważnie. Jedno okno leżało roztrzaskane na ziemi. Na teksturze zmurszałego tynku wyszczerbione były wąskie, głębokie szczeliny.

Kotwiczki?!

       Wzięła na rękę trochę piachu i obejrzała go dokładnie. Świeże — pomyślała, przegarniając palcem garść ziemi, w której widniały jasne drobinki skruszonej ściany. Pospiesznie otrzepała ręce i niedbale wytarła je o spodnie. Byli tu. Jeszcze mocniej przykleiła się do winkla.

       Usłyszała brzdęk metalu i instynktownie spojrzała w górę. Przy małym okienku, na dachu, zauważyła drobną skuloną postać ze sprzętem do manewrów. Do jej uszu dobiegł huk wystrzału, który zmusił ją do instynktownego schowania się za róg budynku. Kula świsnęła o jedną z pobliskich ścian.

— Conny! — wrzasnęła przez zęby, wychylając się zza węgła.

O mało mnie nie trafił.

       Chłopak spojrzał najpierw na pistolet potem na nią, po czym z konfuzją opuścił broń.

— Pani kapitan! — wykrzyknął. Inez wbiła kotwiczki w ścianę i wciągnęła się na dach. Kurczowe trzymanie się linki sprawiało jej ogromny ból; zastrzyk przestał działać. Syknęła. Springer patrzył na nią z niedowierzaniem. — Jestem tylko na czatach... — tłumaczył się. — Usłyszałem ruch i zobaczyłem postać... — dukał przerażony.

— Na szczęście nic się nie stało. Nie krzycz. — Inez wytarła pot z czoła, nie chcąc myśleć, co byłoby, gdyby ją trafił.

Zabita przez towarzysza broni z powodu własnej nieostrożności — myślała z zażenowaniem i kłębiącym się z tyłu głowy strachem.

       Conny wsadził głowę w malutkie okienko.

— Wszystko w porządku! Czysto! — krzyknął.

       Zeskoczyli z dachu. Z magazynu wytoczyła się spora grupa ludzi.

— Co to był za strzał? — zapytał Levi. Conny nerwowo podrapał się po ogolonej głowie z nieco głupkowatym uśmiechem. Zza ściany budynku, powoli wyszła Inez.

— Nie uważałam — wymamrotała.

       Jean szeroko otworzył oczy i jednym szybkim ruchem zsunął z siebie ciemną perukę. Spojrzał na nią ze szczerym i dojrzałym wzruszeniem. Chyba chciał poderwać się z miejsca, by podbiec w jej stronę. Kapitan zatrzymał go ruchem ręki.

— To nie jest pora na jakieś sielskie scenki — przewrócił oczami, próbując tym zamaskować ledwo widoczny uśmiech, który wkradł się na jego twarz.

— Strzelałeś do wszystkiego, co się rusza, młotku?! — warknął Jean, posyłając Connemu mordercze spojrzenie. Levi machnął ręką.

— Taki miał rozkaz, a ty powinieneś wiedzieć, że nie tak łatwo posłać Schneider do diabła. — Levi klepnął chłopaka po ramieniu. — Wyprowadźcie naszych podopiecznych — zwrócił się do Jeana i Mikasy. Wskazał na magazyn i zatrzymał wzrok na Arminie, który, gdyby nie nieco ostrzejsze rysy twarzy, wyglądałby jak Historia. — A ty ściągaj wreszcie tę kieckę. Nie chcę po raz kolejny patrzeć, jak jakiś staruch ślini się na twój widok.

       Inez dziwacznie przekrzywiła głowę. Chyba po raz pierwszy widziała wyraźnie, że Levi wygląda na zadowolonego, a jego twarz nie marszczy się w grymasie, przywodzącym na myśl jedynie towarzyszący mu nieodparcie nieprzyjemny zapach.

       Baza tymczasowa znajdowała się w pustej kamienicy, a na miejscu czekali — bezpieczni i ukryci — Eren i Historia. Członków kompanii Reevesa, związanych, ulokowano w piwnicy i podzielono się wartami.

       Inez siedziała w ciasnym pokoju, niby odpoczywając. Ściągnęła kurtkę Stacjonarnego i powiesiła ją na oparciu. Rozebrała się do podkoszulka, by obejrzeć obojczyk. Rana była gorąca i pulsowała, a opatrunek nasiąkł wydobywającym się z niej płynem.

Manewr mnie zabił. Nie był wkalkulowany w dzisiejsze wysiłki.

       Zacisnęła zęby i syknęła przeciągle, odklejając od skóry gazę, która przez cały dzień zdążyła silnie przywrzeć do ciała.

       Słyszała przytłumione głosy zza ściany; ulicę z jej wściekłymi zgrzytami, piskiem i dudnieniem. Ostatnio stała się bardzo wrażliwa na hałasy. Było to chyba związane z nadwątleniem jej systemu nerwowego i wzmożonej pobudliwości, połączonej z piętnem prześladowania.

       Nie potrafiła wyzbyć się poczucia, że jest obserwowana. Każdy najmniejszy szmer wtrącał ją w stan chorobliwego niepokoju. Wszystkie zniekształcenia obecne w strukturze państwa rozdrażniały ją i przygnębiały.

Ukrócić to wszystko?

       Przy tak drastycznie postawionym pytaniu zatrzymywała się wiedziona zdrowym i naturalnym odruchem sprzeciwu.

Oszalałam.

       Spojrzała na leżący na szafce mały kawałek kuli, który od wyjścia z domu towarzyszył jej, spoczywając spokojnie w kieszeni. Nie wiedziała, dlaczego ją wzięła; być może po to, by trzymać na smyczy własne poczucie realności, by tym talizmanem przypominać sobie — wciąż i nieprzerywanie — że rzeczywiście nie ma już odwrotu i czas zamienić defensywę na natarcie.

       Podniosła się z krzesła i oparła dłonie o parapet. Okno ich „nowego domu" wychodziło na brzydki, nieuporządkowany teren miasta, dokąd znoszono wszystkie odpady przyciągające zbieraczy będących źródłem ulicznego jazgotu. Wieczorem miała być kolejna odprawa, na której zdecydowała przedstawić swój ryzykowny plan — przypominający jakąś sztubacką zabawę — skok na archiwum. Spojrzała jeszcze raz na kawałek kuli, jakby to on był wszystkiemu winien.

W końcu... wszystko albo nic.

       Ktoś zapukał do drzwi.

       Levi wszedł do pokoju i postawił na szafce filiżankę z herbatą. Zatrzymał wzrok na leżącym obok Inez pocisku, po czym spojrzał na Schneider.

       Pierwszy raz widział jej blizny w dziennym świetle. Na ramionach i przedramionach ciągnęły się ślady po dawnych, głębokich zadrapaniach, jakby ktoś przeciągnął Inez przez ciernisty krzew — z jednej na drugą stronę. Szramy wchodziły na dekolt i ginęły pod obcisłą koszulką. Przewrócił oczami, zatrzymując je na świeżej ranie.

— Gorzej wygląda niż boli — skłamała, przerywając niezręczną ciszę.

       Skrzywił się.

— Co się wtedy zdarzyło i jak nas, do cholery, znalazłaś?

— Jedyne co usłyszałam to to, że „Djel przesyła pozdrowienia".

— Nie wiem, ile Erwin zamierza jeszcze czekać z dobraniem mu się do dupy — prychnął kapitan z wyraźną irytacją.

— Zapewne wie, co robi.

— Wierzysz w to? — Jego oczy błysnęły agresywnie i odrobinę przerażająco. Wbił w nią kamienny wzrok, myśląc cały czas tylko o tym, że po jej zaginięciu, Erwin zabronił reagować, skazując ją na łut szczęścia lub przypadku. — Wierzysz? — powtórzył pytanie, zbliżając się do niej o kilka kroków. Inez cofnęła się w obronnym geście, a jej plecy dotknęły zimnej, obdrapanej ściany. Milczała. — Wierzysz, że wszystko, co ten drań robi, nie jest jedynie górą kłamstw, którą on nazywa walką? Że dla niego od dawna, poza celem, liczą się też środki? — Inez odwróciła się, nie mogąc znieść jego wściekłego spojrzenia. Patrzyła w skupieniu na drzwi, jakby dokładnie badała ich strukturę. Levi chwycił ją za brodę i obrócił jej twarz w swoją stronę. — Jeśli tak, jesteś żałosna i naiwna — dodał, nie puszczając jej brody. — Pomimo zdziesiątkowania Korpusu na ekspedycji zabronił reagować w twojej sprawie. Pomimo własnego kalectwa, nie oddał dowodzenia. Wreszcie, pomimo polowania na Zwiadowców, paradował w mundurze po stolicy. Jego nie interesują cudze życia. Nie interesuje go nawet własne. Jedyne, na co kieruje wzrok, to cel.

       Puścił ją, odwrócił się gwałtownie i usiadł na łóżku. Inez wzdrygnęła się, a w jej oczach zaszkliły się łzy. Czuła się rozczarowana i oszukana, potraktowana jak rzecz, która straciła swoje zastosowanie.

Zabronił reagować?

       Mocno zacisnęła pięści. Za każdym razem, gdy myślała o rozkazach, zagrożenie docierało do niej jedynie złagodzonym i przytłumionym rykoszetem, ponieważ nie dotyczyło jej samej. Nie potrafiła myśleć o własnej śmierci. Wbrew pozorom, o śmierci innych myślało się znacznie prościej. Przerażało ją to, a wizja, że w czasie zaginięcia ktoś jej szukał, rozpadła się w sypki popiół.

       Desperacko trzasnęła pięścią w parapet.

— To może nas też powinny przestać interesować środki! — wrzasnęła drżącym głosem, a Levi miał wrażenie, że wróciła zupełnie inna, niż wyjechała. Domyślał się, co było powodem; sam nie wiedział, co by zrobił na jej miejscu, dlatego wolał to na razie zostawić.

— Zapewne, dlatego zamierzam dopaść Sanesa własną metodą, nie pytając nikogo o zgodę. Jedyną osobą, z którą chcę się w tym celu układać jest sam prezes Reeves. Skąd o nim wiedziałaś? — Strzelił w nią suchym pytaniem przywodzącym na myśl przesłuchanie i wydawało mu się, że zaczął tego żałować. Inez mrugnęła łagodnie, niby sugerując, żeby się nie przejmował.

— Centrala obłożyła sankcjami całą jego spółkę, odcinając dostawy i paraliżując transport towarów między dystryktami. Widziałeś, co dzieje się na ulicach? Kiedy byłam u ojca, Stacjonarni przychodzili, jak zwykle, po bimber. Sporo na ten temat wiedzą. Mówi się, że Żandarmeria z Centrali wymusiła na nim współpracę, pod groźbą bankructwa całego Trostu. Mieszkałam tu od urodzenia i dobrze wiem, że Spółka Reeves od zawsze była głównym rdzeniem przemysłu tego miejsca. A teraz? Ludzie tracą pracę i lądują na ulicy. Zaczyna brakować lekarstw i żywności. Jak myślisz, co mogli obiecać Reevesowi w zamian za współpracę?

— Wznowienie działalności... — odpowiedział Levi. — Jak zwykle nie wracasz z pustymi rękami. Dzięki temu będę wiedział, w jaki sposób wynegocjować z nim najkorzystniejszy „kontrakt".

— Jest przerażony i przyparty do Muru. Przez nas i przez nich. Sam by ci o tym powiedział.

— Być może. —Wzruszył ramionami. — Jednak pozycja górowania nad ludźmi jest zawsze bardziej komfortowa.

— Co zamierzasz? — Usiadła obok niego i wlepiła wzrok w podłogę.

— Dam mu prawdziwych Erena i Historię, jeśli tylko przystanie na moją „ofertę handlową".

— Będziesz dyskutował jak kupiec?

— Jak człowiek. — Spojrzał jeszcze raz na jej nieestetyczne blizny, a następnie na mały, lekko zadarty nos. — Może lepiej byłoby zaśmiać mu się w twarz bez odrobiny litości, sam nie wiem. Powoli głuchnę na własne zasady w imię... życia. Nie mam już w sobie tyle jadu, co wcześniej, Schneider. Wszystko bierze w łeb.

       Inez wzięła głęboki oddech. Wydawało jej się, że twarz kapitana dziwnie złagodniała.

A może zawsze taki był, tylko nigdy tego nie dostrzegłam? Chyba sama tępieję etycznie. Ja i mój plan.

       Obserwowała Leviego dłuższą chwilę; teraz jego wzrok był wbity w podłogę. Widziała, że musiał być tym wszystkim wstrętnie zmęczony i rozczarowany. Kto nie był? W zasadzie, nigdy niczego nie wygrali, a jedyne wydarzenie, nazwane chyba cynicznie „zwycięstwem ludzkości" — użycie mocy tytana do załatania dziury zrobionej przez innego tytana — brzmiało jak akt krępującej rozpaczy.

— „Nie chciałbym okazać się tym, za kogo mnie masz", pamiętasz? — Uśmiechnęła się delikatnie, muskając palcami jego palce, jakby jednocześnie chciała i nie chciała złapać go za dłoń. — Nigdy nie byłeś potworem.

       Dokończyła zdanie, na co on sam nie odważył się w chwili, gdy, jeszcze w Centrali, po skończonym zebraniu rozchodzili się do gabinetów. Nie wiedział, czy chce usłyszeć, co dokładnie kryje się za tym zdaniem; czuł, że Inez zdejmuje z niego jeden ciężar, nakładając tym samym drugi, zupełnie inny, tkwiący w utajeniu gdzieś we wszystkich szczelinach pancerza. To było jednocześnie miłe i okropne; w jakiś sposób przerażające jak zmiana, której się równocześnie pragnie i boi. Na początku był na nią wściekły, że tak po prostu zostawiła go z echem mocniejszych rozmów, z niedopowiedzeniem tej swojej metody, że niemal zmusiła go do wygarnięcia Smithowi prawdy; że sama jej obecność, brak zdań uważanych za słabe i śmieszne stał się dla niego czymś w rodzaju pustej wyrwy. Wzdrygnął się; Schneider nie wyglądała, jakby zamierzała skończyć, a on...

— Starałam się to wszystko zrozumieć, cały twój wstręt, dla snobów, burżujów, wesołych szlacheckich domów, koszarowych bzdur, wstręt wobec emocji nawet; całą tę dziwną nieszczerość wobec piękna i szczęścia, byle by odwrócić od nich swoją uwagę, bo one deprawowały nasz stosunek do własnego życia, że może moglibyśmy jednak dostać od niego kiedyś coś poza śmiercią, rozczarowaniem i nędznym „wiatrem wolności" za Murem...

       Zamarł. Nie potrafił jej niczego odpowiedzieć, bo czuł, że każde słowo w rozmowie z nią zaczyna stawać się ryzykowne i było to zupełnie inne ryzyko niż to, które towarzyszyło mu w trakcie Smithowych „działań w ciemno".

— Czułem się tam wolny tylko jeden raz — odpowiedział lapidarnie i spojrzał jej w oczy. Lekko przesunął dłoń po jej palcach; były lodowate. — Choć podskórnie wiem, że to, co nazywamy wolnością, wciąż gdzieś tam jest.

       Nifa zawzięcie skrobała piórem po kartce. Smith chwilę wcześniej przerwał swój monolog, by dać jej wszystko zanotować. 

       Inez siedziała przy stole, wpatrując się w generała i pusty rękaw jego kurtki, choć wiedziała, że to bardzo niezręczne i niepoprawne.

       Miała do niego żal, choć jeszcze bardziej nienawidziła siebie za chorobliwe trzymanie się życia. Strach przed śmiercią wydał jej się kuriozalnie obrzydliwy. Towarzyszyło jej dziwne poczucie... Jakby sam desperacki akt przerażenia stawał się zaprzeczeniem postawy, którą kiedyś uważała za etyczną. Westchnęła.

W gruncie rzeczy, każdy chciałby wyjść z tego cało. Czy to źle? Czy wszyscy musimy dokonywać czynów na miarę tak wielkich ludzi jak Smith?

       Brak ręki nie umniejszał jego aparycji dostojności i elegancji. Smith wydawał się nie przywiązywać większej wagi do tak katastrofalnej niedomogi, jaka zaatakowała jego ciało. Wpadła w konfuzję, bo słowo „okaleczony" było tutaj zupełnie nieodpowiednie.

— Ile czasu minęło od wyruszenia Leviego i Hanji za konwojem Reevesa?

— Niecałe dwie godziny — odpowiedziała Nifa, podnosząc głowę znad sterty papierów.

       Smith zmarszczył brwi.

— Jeśli rzeczywiście Reeves obiecał wystawić im Sanesa... Możemy choć przez chwilę czuć się zwycięscy. Taki obrót spraw pozwoliłby nam zejść z pozycji obserwatorów i uciekinierów. Możliwe stałoby się przejście do ofensywy.

       Pyxis spojrzał na niego podejrzliwie.

— Nie myślę, aby należało zejść pospiesznie z tej pozycji — powiedział. — Przeciwnie, skłonny byłbym doradzać dokładne okopanie się i zbadanie terenu. Łatwo mogę sobie wyobrazić, że znajdujemy się teraz w takim właśnie okopie, z którego widać cały obszar. — Sięgnął po kieliszek, jednak Anka zgromiła go wzrokiem. — Jeszcze jest cisza, lecz nie wolno się łudzić. Wystarczy lepiej natężyć słuch, aby złowić nadciągające ze stolicy pomruki. — Nerwowo podrapał się po wąsach. — Chwila, a ukażą się oddziały opancerzonych praw moralnych: jedne pod znakiem korony, drugie wśród łopotu sztandarów Żandarmerii z Centrali. — W tonie starca słychać było cierpką ironię.

— Sanes jest praktycznie nasz. Nie sądzę, by Levi dał się oszukać. Jeśli uwierzył Reevesowi, możemy spokojnie przygotować się do natarcia i rozprawienia się z Centralą. Spokój wewnątrz Murów umożliwi nam kontynuowanie operacji, jaką, dalej i niezmiennie, pozostaje odzyskanie Marii i odnalezienie piwnicy Jaegerów.

       Inez nerwowo podniosła się z krzesła. Niespokojnie pikietowała po pokoju, zastanawiając się nad swoją niewypowiedzianą propozycją. Smith spojrzał na nią z zaciekawieniem.

— Inez, coś cię dręczy?

— Żandarmeria z Centrali stacjonuje w Troście, co znaczy, że kwatera Pierwszego Oddziału jest praktycznie bez obstawy. Jeśli Leviemu i Hanji uda się złapać Sanesa i Ralpha, zostaną pozbawieni dowództwa, a my zyskamy zakładników. Pomyślałam, że warto byłoby przetrzepać tę siedzibę.

— Wykluczone! — wyraźnie zaoponował Pyxis. — To otwarty zamach stanu! Nikt nie odważyłby się...

— Właśnie. Nikt. Zatem jest to ruch, którego nie mogą się spodziewać — wyjaśniła, nie wierząc własnym słowom.

       Erwin uśmiechnął się. Schneider była ostatnim żołnierzem, po którym by się tego spodziewał. Nie wiedział, czym spowodowana była ta zmiana, jednak przypuszczał, że kobieta dołączyła właśnie do wyznawców skrajnej nienawiści wobec rządu.

A może nienawidziła go od samego początku?

— Masz konkretny plan, jak to zrobić?

— Tak. — Dziwnie spojrzała na Smitha. — Leżąc w łóżku, miałam mnóstwo czasu na rozmyślania — dodała, a Erwin wyraźnie wyczuł w jej głosie wyrzut, który w pełni rozumiał.

— Dlaczego chcesz to zrobić?

— Nie pozwolę, żeby zbrodniarz, który dwa razy prawie mnie zabił, zmusił do morderstwa, zniszczył moje rodzinne miasto, podnosił rękę na cywilów, uniknął stryczka. Chcę oddać mu medal za zasługi dla państwa, a akta jego wątpliwych śledztw podrzucić do wydawnictwa, gdy tylko nadarzy się okazja. Chcę, żeby dostał swój proces, jak ja dostałam swój. Nie mam już nic do stracenia. Obrzydliwe czyny wymuszają nieodwracalne zmiany. — Usiadła naprzeciwko Erwina, który nadal patrzył na nią z niemałym zaciekawieniem. Schneider złapała kontakt wzrokowy z Pyxisem. — Rozmowa o szachach pomogła dokonać mi ostatecznego wyboru.

— Wiedziałem, że z waszymi „propozycjami" zawsze jest coś nie tak — westchnął starzec. Anka, widząc jego minę, oddała mu piersiówkę.

— Na tę chwilę nie dostajesz zgody. — Zaoponował ostro; mimo zamiłowania dla gry losowej, ten krok nawet jemu wydawał się zbyt radykalny taktycznie, choć kusił zebraniem dowodów, na które Erwin czekał latami. Schneider nadal nie wydawała mu się zbyt stabilna, lecz jej monolog wciąż meandrował mu gdzieś po warstwach psychiki. Dowody... Żeby jej na to pozwolić, musiał mieć pewność, że Centrala rzeczywiście pozostała bez dowództwa, a akcja Hanji i Leviego zakończyła się powodzeniem. — Wrócimy do tej rozmowy.

       Miasto ucichło. Inez była zdenerwowana całym przebiegiem zebrania, z którego oddelegowano ją do tymczasowej kwatery; widocznie Smith sejmikował o czymś z Pyxisem w cztery oczy, a ona domyślała się, że wobec nowej sytuacji polityczno-militarnej po cichu buduje się jakiś zwarty front.

       Nowy Oddział Specjalny rozlokował się w salonie. Siedzieli, próbując rozładować napięcie. Nie było tylko Erena i Historii. Ackerman wpatrywała się pustym wzrokiem w ścianę. Inez słyszała, że prawie rzuciła się na Leviego, gdy ten, w czasie negocjacji z Reevesem, obiecał oddać mu prawdziwego Jaegera i prawdziwą Reiss.

— Nic mu nie będzie. — Sasha usiadła obok dziewczyny, podsuwając jej pod nos nadgryzioną przez siebie bułkę. Jeszcze przed akcją, Reeves po cichu przysłał do kwatery ludzi z zaopatrzeniem mającym uroczyście przypieczętować kontrakt.

       Wszyscy wyglądali na przerażonych; sama się bała, choć po ostatnich zdarzeniach ufała Leviemu właściwie bezgranicznie; gdyby nie wyperswadował jej złamania rozkazu działania w cywilu i nie wbił do głowy konieczności zabrania sprzętu...

       Wstała opieszale i wyszła do kuchni. Wyciągnęła spod stołu butelkę kontraktowego wina i napełniła ozdobiony zaciekami kieliszek. Siedziała tak przez chwilę i, wpatrując się w alkohol, myślała, czy pomoże. Wiedziała, że Levi i Hanji są na akcji i zaklinała wszystko, byle by tylko wrócili cali.

Trzeba mieć więcej siły. Więcej hartu. Tak się tylko mówi, lecz kiedy zaczyna się zadawać sobie pytania: w imię czego?, wszystko zaczyna się wściekać. Godne życie? Klatka Zwana Murem?

       Drańskie i uwodzicielskie metafory półgłówków w rodzaju Shadisa wwiercały jej się w czaszkę, pytając o swoją proweniencję.

Mit?

       Pomyślała o Jeanie, który jeszcze przed wyprawą powiedział jej, że nie potrzebował w tym wszystkim wzniosłego oderwania się od ziemi. Był, mimo wszystko, od niej mądrzejszy. Nie zapychał sobie głowy czymś, co miałoby ukwiecać świat w imię propagandy heroizmu. Głęboko odczuwał groźbę końca świata i to musiało mu wystarczyć.

       Odwróciła głowę.

       Stał tam, oparty o futrynę i patrzył na nią w milczeniu. Przeszył ją zimny dreszcz. Chłopak zbliżył się do niej i, bardzo delikatnie, przykrył jej pobliźnione ramiona własnym swetrem. Inez wstała, uśmiechając się blado. Wyciągnęła z szafki drugi kieliszek i napełniła go winem.

— Przed wyprawą chciałam powiedzieć ci, że już wieczorem pić będziemy nadwyżkowe wino. Wszystko to... Przeciągnęło się w czasie.

— A ja obiecywałem sobie tyle razy, że nigdy nie będę jego dublerem, a wylądowałem w peruce. — Chłopak upił trochę wina i skrzywił się. — Chyba jeszcze nie przywykłem do tego smaku — skomentował trunek, którego, gdyby nie łaskawość Reevesa, zapewne nigdy by nie spróbował, zadowalając się koszarowymi popłuczynami.

— To drogi koniak za Siną pewnie też by ci nie smakował. — Zaśmiała się całkiem szczerze, wyraźnie przyglądając się jego twarzy. — Ile ty masz lat, Jean? — Zapytała, choć dobrze znała odpowiedź; chciała po prostu mu coś uświadomić.

— Siedemnaście — odpowiedział i, odrobinę speszony, oblał się rumieńcem, dostrzegalnym nawet w słabym świetle świeczki.

— Zabawne. W twoim wieku wiedziałam, jak smakuje dobre wytrawne wino, a nigdy nie zabiłam tytana. — Westchnęła z zażenowaniem. — Od pożarcia jedenastego generała Zwiadowcy jeździli na wyprawy o wiele rzadziej.

— Ale... Keith Shadis w Korpusie Treningowym budził strach i respekt. Bałem się go.

— Ja też, ale podejrzewam, że z zupełnie innych powodów. W 844, kiedy na wyprawie skrytykowałam jego plan i rozporządzanie ludzkim życiem, przystawił mi pistolet do głowy, grożąc, że zastrzeli mnie za defetyzm. Byłam zszokowana, że puszczał łączników pojedynczo, na całą hordę tytanów. Zależało mu na tym, by podać informację do innych flanek. Formacja Smitha była jeszcze w powijakach i projekcie. Powiedział, że jeśli ruszą pojedynczo, zwiększą nasze szanse. Widziałam jak żołnierze, posłusznie wykonując rozkazy, ginęli w paszczach tych potworów. Każdy jeden. Jakaś część mnie wzdrygnęła się z obrzydzeniem, wykrzykując mu wszystko prosto w twarz. Przystawił mi pistolet, zagroził śmiercią, po czym powiedział, że będę następna. Gdy tytan rozerwał dziewczynę przede mną, mój kolega z Korpusu Treningowego powiedział, że ruszy zamiast mnie.

       Jean szeroko rozwarł oczy.

— Zginął?

— Przedarł się na lewą stronę szyku i przekazał informację. Kiedyś obiecałam sobie, że za wszystko się odwdzięczę. I wiesz, co stało się za Murem? Oddał za mnie życie, a ja nie mogłam nic zrobić. Żyłam i żyję z setką niespełnionych obietnic. Chciałam ci tego oszczędzić, bo dostrzegłam w tobie ten sam burzliwy pierwiastek, który determinował mnie do działania i pakował w kłopoty, bo potem... — Nie skończyła.

       Jean delikatnie rozwarł usta i wpatrywał się w kieliszek z winem. Inez podniosła się z krzesła i stanęła przy oknie. Gdzieś z głębi mieszkania usłyszała trzaśnięcie drzwi.

Levi?

       Oboje poderwali się z miejsc i natychmiast ruszyli do przedpokoju. W przejściu stała przemoknięta Nifa. Wyciągnęła zza płaszcza jakiś dokument.

— Kapitan Schneider — przeczytała na głos.

Zdezorientowana Inez chwyciła papier i rozwinęła go na oczach wszystkich.

Mamy ich. Masz zgodę na akcję.


______________________________________

* przycinka — żargonowo: chrzest bojowy organizowany młodym żołnierzom

** skakać [komuś] po pagonach —  żargonowo: brak zachowania dystansu rozmowy wobec starszego stopniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top