#26.
Trost
— Ruszamy natychmiast — zarządził Smith, gdy tylko wysłuchał raportu do końca. — Nie mogli uciec daleko. Nawet w formie tytanów mają ograniczone pokłady energii. Będziemy ścigać ich, dopóki nie opadną z sił. Szykować się do wymarszu — zlecił żołnierzom, po czym spojrzał na Leviego, Inez i pastora Nicka. — Wasza operacja pozostaje niezmienna. Zostajecie w Troście.
— I ze skręconą kostką jestem w stanie rozszarpać ich na kawałki — odezwał się kapitan, mierząc wzrokiem bladą Inez. — Schneider wygląda za to, jakby na polu walki miała stanowić tylko karmę dla tytanów. — Klepnął ją w ramię. — Otrząśnij się, do jasnej cholery.
— Bez dyskusji. — Przerwał stanowczo Erwin. — Po tym starciu musimy być gotowi na kolejną rozprawę, bo ta prawdopodobnie zdecyduje o dalszym losie Korpusu. Pierwsza Brygada Żandarmerii zapewne już wie, że maczaliśmy palce w sprawach kultu. — Spojrzał na pastora Nicka. — I to, że kult przystał wreszcie na nasze pokorne prośby. Od teraz jesteś dla nich takim samym wrogiem jak my. — Generał zmierzył wielebnego ostrym spojrzeniem. — Pomyśl, czy masz coś jeszcze do stracenia — dodał zza pleców.
Levi poderwał się z wozu, nie zwracając uwagi na ból zwichniętej nogi.
— Co ty, do cholery, planujesz?! — syknął, gdy tylko dogonił Erwina. — Po powrocie zza Muru chcesz zorganizować pucz przeciw rządowi?
— Istnieje taka możliwość i to musi wam wystarczyć.
— Kiedyś myślałem, że wszyscy, którzy twierdzą, że jesteś draniem, są w błędzie.
✦
Wśród zmobilizowanych zapanowało nerwowe poruszenie. Widok kilkudziesięciu zniecierpliwionych, wyczekujących osób udzielał się i jej. Wzdrygnęła się. Wokół siebie słyszała tylko zrezygnowane, przerażone głosy i szczęk zapinanych pasków od sprzętu.
W zasadzie była już jedną nogą razem z nimi. Cały ten wyjazd miała już w sobie jak bicie serca — tam w środku. Potem tylko jeden rozkaz, który wybudował mur między mobilizacją a ich chwilowym zdegradowaniem. Żegnała się z ludźmi, wiedząc, że większości z nich już nie powita. Ostateczność tego zrywu niemal wisiała w powietrzu. Odczuwała na sobie tę brutalną prawdę, że oni wszyscy w zasadzie już nie żyją.
Pamiętać ich słowa i spojrzenia. Pamiętać i żyć tą ideą nowego, wolnego życia, jaką po sobie zostawili.
Mentalnie klepała się po ramieniu, nie wierząc własnym myślom; musiała się uspokoić.
Spojrzała na Jeana, który swoją postawą, za każdym razem przypominał jej, że z tą śmiercią trzeba ciągle kontrastować ich napięte bojowo życia. Nie było ceny dającej się porównać z ceną hartowania żołnierzy, dla których — wobec wszystkich niedoborów — tylko w idei znajdowały się koszarowe nadwyżki. Nie wiedziała, jak ma się teraz morale. Gorzka, ciężka treść tych ostatnich dni i tygodni wydzielała z siebie już tylko piorunujące zdziwienia, a nie rozpacz czy ból. Na to było już chyba za późno.
Kirschtein rozejrzał się nerwowo po żołnierzach i, widząc, że szyk jest jeszcze w rozsypce, zeskoczył z konia. Dlaczego zawsze mogli rozmawiać tylko chwilę przed wymarszem? Sankcje stopni i kierownictwa irytowały go. Czasami czuł, że bezlitosna drabina dystynkcji jest tym, co nie pozwala mu choć trochę poznać kobiety, która — wbrew wszystkim innym — doceniała jego starania, znajdując w nim kogoś bardziej wartościowego niż narwanego szczeniaka o zawyżonych ambicjach. Nawet własna matka widziała w nim zazwyczaj trudne, problematyczne dziecko, mówiąc, że zawsze będzie chłopcem w ciele mężczyzny.
Robię błędy, ponieważ dorastam. Ponieważ mam wolę dorastania.
Zacisnął pięści.
Nie jestem już Janeczkiem wzdychającym do pokracznego portretu Mikasy. Nie jestem już despotyczny, tyrański. Naturalnie, mam jeszcze braki. Pierońsko dużo braków. Nie jestem dumny z niczego. Czuję się przez chwilę silny, spokojny i zmęczony. Jak zawsze ostatnio po rozczarowaniu...
Odruchowo przesunął palcem po twarzy, tuż nad górną wargą. Ku własnemu zdziwieniu, poczuł szorstkość wyłaniającego się spod skóry pierwszego, młodzieńczego zarostu, zapewne niedostrzegalnego gołym okiem.
Wydawało mu się, że wszystko jest inne, a zamiast czerni włosów, które Mikasa — jego zdaniem — złośliwie wtedy ścięła, widzi piwne, dojrzałe, wiecznie zmęczone oczy, a pod nimi smagłość, popielatość cieni.
— Rękawiczki — powiedziała Inez, wciskając mu je w dłoń. Poczuł, jak jego puls gwałtownie przyspiesza.
— Proszę zatrzymać. — Wsunął je z powrotem do kieszeni jej munduru.
— Ale tylko na przechowanie, Kirschtein — odparła, łapiąc się na tym, że przejęła brzydki nawyk Leviego polegający na zwracaniu się do ludzi po nazwisku w sytuacjach wymagających powagi.
— Pani kapitan nie rusza? — zapytał zdziwiony.
— Dowódca wydał mi rozkaz zostania w koszarach. — W jej tonie słychać było wstyd i zakłopotanie, jakby miała świadomość wymykania się niebezpieczeństwu. Jean naciągnął kaptur i westchnął ciężko. — Uważaj na siebie — dodała, poprawiając mu niechlujnie wystający kołnierz.
Chłopak machnął ręką. Jego spojrzenie było dziwne — wściekłość i strach, ze zdecydowaną przewagą strachu.
— Zawsze chciałem unikać rzeczy odrażających, a teraz ruszam zabijać dawnych przyjaciół. Tu naprawdę można liczyć jedynie na rozczarowania.
— Gdy widzę twój upór, czasem o nich zapominam. Ponad miesiąc temu mówiłam ci, że będziesz świetnym żołnierzem. Już nim jesteś, bo wobec wszystkich problemów, nie zgubiłeś jeszcze własnego charakteru.
Zapewne brzmiało to jak doświadczenie radości demiurga. Chciała dodać jeszcze coś w stylu, że już dziś wieczorem pić będą nadwyżkowe wina, jednak w ostatniej chwili ugryzła się w język. Powstrzymywał ją strach przed odwrotną sprawczością własnych słów.
✦
Kwatera Główna Garnizonu Trost
Pierwsza Brygada Żandarmerii zapewne już wie, że maczaliśmy palce w sprawach kultu.
Co Smith próbował zasugerować, wypowiadając to zdanie? Inez była przestraszona wszystkim, co działo się dookoła, bo ostatnie słowa dowódcy brzmiały jej jak tajemnicze ostrzeżenie. Dlaczego kazał im tu zostać, podczas gdy za murem liczyło się każde ostrze i koń? Levi miał kontuzję, a ona... Nawet Stacjonarni zdecydowali się zastąpić jednostkę wspierającą i ruszyć z Korpusem Zwiadowczym.
Pierwsza Brygada Żandarmerii mogła oznaczać tylko jedno — działania siatki oficerów spod komendy Djela Sanesa. Czyżby na to chciał ich przygotować ? Czy wreszcie nadchodzi stosowny moment rozliczenia z dowódcą Pierwszej Brygady, o którym Smith wspominał jeszcze przed rozprawą Inez?
Czuła, jak strach zaczyna przypierać ją do muru. Wszystko działo się odwrotnie, wymijając ich przypuszczenia. Porachunki z Sanesem i Tytan-Bestia na odcinku Ehrmich-Yalkell, jak określono go w raporcie.
Levi miał rację. Grunt palił się pod nogami całego Korpusu.
Siedzieli w pustym pomieszczeniu Kwatery Głównej Garnizonu Trost, bardziej przypominającym służbówkę, próbując jakoś poukładać enigmatyczne instrukcje Smitha. Levi omiatał wzrokiem zakurzony regał, niewypastowaną podłogę i porośniętą patyną pompkę przy brudnym zlewie. Prychnął coś pod nosem o pracy służbowych i utkwił wzrok w papierach. Inez milczała, zerkając na niego od czasu do czasu.
— Chcesz się napić? — spytała wreszcie, spoglądając na butelkę jakiegoś taniego trunku z zaopatrzenia, którą dostali do przydziału pieczywa i konserw; miała im chyba zastąpić brak węgla na opał w jednostce, bo wiatr wdzierał się do pomieszczenia przez szczeliny nieco niedbale połatanych ścian gmachu.
Odbudowa zniszczonych w czasie ataku skrzydeł koszar szła, jak widać, marnie; w sporej części niższych pomieszczeń nie wstawiono jeszcze okien, więc całe pierwsze piętro było wyłączone z użytku, a Sztab Garnizonu, chwilowo, przeniósł się na samą górę; postawione naprędce drewniane baraki dla żołnierzy bez oficerskich szlifów wyglądały jak małe, ciasne pudełka.
Nie chciała wiedzieć, co Levi myśli o ich tymczasowej kwaterze i miejscu pracy, w którym według Pyxisa „mieli mieć zapewniony spokój i względną konspirację". O powrocie z Nickiem do Centrali za Rose nie było mowy. Czekali na raport i powrót Korpusu z frontu, mnąc w głowach niewiadomy wynik operacji Smitha. Musiała wystarczyć im ta nieestetyczna klitka, jakieś biurko, jakieś wyżarte krzesła, wątpliwa apteczka i rozkładane łóżka polowe noszące setki podejrzanych plam.
Miała wrażenie, że zaraz oszaleje; nie dość, że fizycznie czuła się coraz gorzej, to jeszcze zeznania ocalałych z pozostałej w Centrali grupy Zachariusa zdradzały pojawienie się nowego tytana. Bestii. Starała się to wszystko wypierać, wiedząc, że musi skupić się na dokończeniu zadania, które — paradoksalnie — zapewniło jej względne bezpieczeństwo w obliczu ruszenia za Mury Trostu reszty Korpusu ze Smithem na czele.
— Lej to ścierwo — mruknął Levi. — Podejrzewam, że smakuje tak, jak wygląda nasz tymczasowy gabinet. Może chcesz dorzucić tu jeszcze dym?
— Levi, błagam cię! — żachnęła się, bezradnie podnosząc ton.
Nie krył irytacji; z jego manią czystości i ewidentną nerwicą natręctw wszystko dookoła musiało być nie do zniesienia, choć jej nie robiło to większej różnicy. Spała i mieszkała o wiele gorzej, a za Murem nawet pluskwy z Centrali wydawały się lepsze niż nocowanie na wysokim drzewie pod przepoconą, podartą opończą lub cuchnącą niewypreparowaną skórą. Czuła, że jeszcze chwila i Levi dołoży tym swoim oburzeniem własną pięść do jej narastającej frustracji.
Opuściła powieki, rozmasowała skronie, powtarzając uparcie, że bywało już gorzej i jakoś się z tego wygrzebała.
Zdjęła z komody dwa blaszane kubki i, gdy zajrzała do ich środka, od razu podeszła do zlewu, żeby je umyć. Miała wrażenie, że jeśli usłyszy jeszcze jedną uwagę na temat pomieszczenia, jego wyposażenia i warunków sanitarnych, naprawdę zwariuje. Mimo chłodu, umiejętności trzymania dyscypliny i konsekwencji charakteru, w Levim na dłuższą metę było coś... konsekwentnie nieznośnego. W tej chwili w pełni rozumiała prześmiewcze przytyki Hanji, które od czasu do czasu wyrywały jej się w czasie przygotowań do wyprawy.
Westchnęła ciężko. Myjąc naczynia, miała wrażenie, że jej mięśnie i kości zastąpiono jakąś rozmiękłą galaretą. Ciało nie poddawało się poleceniom, a palce drżały, jakby atakowała ją anemia. Złapała butelkę i obtarła rękawem przyprószający ją kurz.
Ile minęło od wymarszu?
— Schneider, do kurwy nędzy! — warknął Levi, przywołując ją do porządku. Dopiero teraz zauważyła, że kubek jest napełniony, a ona leje alkohol na blat.
Kurwa...
Musieli się uspokoić; oboje byli zdenerwowani, ale kapitan najwyraźniej wyładowywał stres na obskurnym otoczeniu niemal zapraszającym go do wyżycia się. Inez wzięła z rogu pomieszczenia wyschniętą do twardości ścierkę, zastanawiając się, jak zatrzymać tę przeklętą machinę wszechobecnego znerwicowania. Swojego i jego.
— Jak myślisz, co się teraz stanie? — zapytała, wykręcając wino ze szmaty do zlewu; ostra woń siarki niemal paliła ją w oczy.
— Śmiałość Erwina przechodzi moje najodważniejsze przypuszczenia — bąknął. — Czasami zastanawiam się, w co, z kim i kim on tak naprawdę gra. Jedno jest pewne, nie możemy wypuścić naszego nowego znajomego. Niech siedzi w barakach. Jeśli się do niego dobiorą, domyślasz się, co go czeka. W ogóle... — Levi zawiesił głos w niepodobny do niego sposób. — Wygląda na to, że robi się naprawdę gorąco. Trzeba porozmawiać z Nickiem, zanim będzie za późno. Erwin chyba liczy na to, że znajdziemy coś, co będzie dla niego pieprzonym asem w rękawie.
— Wydaje mi się, że skoro zaczęliśmy od religii, powinniśmy też na niej skończyć. — Wytarła ze stołu resztki wina, słysząc chrobot zostających w ścierce drzazg, po czym odrzuciła ją w ten sam róg. Po izbie rozlało się głuche plaśnięcie, a ona, nie chcąc własnym milczeniem pozwalać kapitanowi na skomentowanie tego, dodała: — Nie bez powodu dostaliśmy ostrzeżenie. Coś musiało wyprowadzić Sanesa z równowagi. — Bezwładnie klapnęła na łóżko.
Zaskrzypiało.
Levi wziął kubek i usiadł obok.
— Co przez to rozumiesz?
— Kiedy byłam przesłuchiwana, co chwilę powtarzał, że tacy jak ja szkodzą monarchii. Słowem, zagorzały z niego rojalista. Jeśli nasze grzebanie w tej sekcie, zdaniem Smitha, wyprowadziło go z równowagi, możemy wywnioskować tylko jedno: odkrywanie filarów wiary jest groźne dla rządu. Sanes miał pełną świadomość, że moje zeznania nie są kłamstwem, lecz mimo to... był gotów się mnie pozbyć. Takie miałam przeczucie. Wyczuł we mnie zagrożenie dla monarchii.
— Dorwę tego śmiecia — prychnął Levi. — Dobrze, że wyznaczyłem cię do tego zadania. Może i jesteś beznadziejnym oficerem, bo twoi podwładni gapią się na ciebie maślanymi oczyma, ale jednak... Potrafisz dzielić się doświadczeniem.
— Coś ty powiedział?
Przez moment nie wiedziała, czy powinna go zignorować, czy może się zdenerwować i dać mu do zrozumienia, żeby sobie darował. Owszem, widziała, jak patrzył na nią Jean, ale nie mogła mu tego zabronić, choćby zamierzał się w niej podkochiwać. To było częste w koszarach, a oficerowie udawali po prostu, że nie widzą wymierzonego w nich specyficznego spojrzenia młodych widzących w nich niedoścignione ideały, do których było zapewne dalej niż bliżej. Przecież Levi robił to samo, gdy Ral...
— Tylko to, że otworzyłaś słuszny trop — puścił jej pytanie mimo uszu. — Jak zdradził nasz nowy przyjaciel, Lenz stale była pod okiem członków kultu. Jeśli rzeczywiście tak było, a oni wiedzą, że my wiemy...
— Możemy mieć poważne kłopoty. — Inez nerwowo podniosła się do pozycji siedzącej. — Jeśli istnieją nieoficjalne powiązania kapłanów z rządem, a my założymy, że Nick powiedział prawdę... Wszystko przemawia ku temu, że Christa Lenz nie była tylko dziewczynką niewiadomego pochodzenia, lecz kimś, kto mógłby rozsadzić od wewnątrz całą strukturę rządzenia.
— Przyprowadź go. Czas zacząć zabawę od nowa.
✦
Inez siedziała na krześle z otwartym Dziennikiem Ilse Langer na kolanach, nie słuchając nawet, o czym Levi rozmawiał z pastorem Nickiem. Po dłuższej chwili wpatrywania się w ostatnie słowa Ilse podniosła wreszcie głowę. Teraz wiedziała, co kapitan miał na myśli, mówiąc, że powinni podstępem zmusić go do powiedzenia czegokolwiek. Zdziwili się oboje, ponieważ Nick po ostatnich zdarzeniach wydawał się mniej zatwardziały.
— Pierwsza Brygada zaczęła polowanie — podkreślił jeszcze raz Levi, mierząc wzrokiem wielebnego.
— Są słabi — odrzekł Nick. — Ich działania oparte są na niezwykle kruchym fundamencie. Nie mają dostępu do głębszych prawd, którym my poświęcamy całe swoje życie. Można powiedzieć, że to metafizyczna słabość „wielkich ludzi". — Odchrząknął.
Levi sceptycznie zmarszczył brwi.
— Wszyscy członkowie kultu mieli obowiązek obserwacji Christy Lenz? Wszyscy wiedzieli o jej pochodzeniu? — zapytał, stawiając wszystko na jedną kartę udawaniem, że zna już prawdę.
— Tylko wyżsi kapłani. — Westchnął Nick. — Niżsi nie przeszli jeszcze rytuału wtajemniczenia w naszą filozofię życia opierającą się na całkowitym zawierzeniu spływającej na nas łasce.
— Nie musisz być tak nadmuchany w wyrażaniu myśli. — Kapitan rzucił szybkie spojrzenie za swoje plecy, w stronę Inez. — Wystarczy już, że siedzę tu z nią — prychnął. — Kto zbudował Mury?
— Naprawdę, nie mogę wam nic zdradzić. Dość już powiedziałem... — Wielebny bronił się rozpaczliwie, jednak Levi nie wydawał się przekonany.
— Co mówi ci imię Ymir? — wtrąciła Inez, decydując się na ostateczny, ślepy strzał. Pastor Nick wzdrygnął się i szeroko rozwarł oczy.
— Skąd znacie to imię?! — wykrzyknął.
— To my tu zadajemy pytania — warknął Levi. Na czoło wielebnego wstąpiły drobniutkie kropelki potu.
— Oznacza Matkę-Wieczność noszącą wszystkie cechy boskie — odpowiedział wymijająco i ostrożnie. — Ymir jest dla nas początkiem i wyzwoleniem. Modlitwy do niej decydują o naszym wtajemniczeniu. Może nam ofiarować wolność, lecz może ją też zabrać.
— Jesteście przekonani, że Ymir jest najpotężniejszą istotą tego świata?
— Jej potęga wyodrębnia dziewięć filarów stanowiących przymioty i umiejętności podarowane ludziom. Te boskie dary pozwoliły człowiekowi zadomowić się w złowrogim świecie. Umożliwiła stworzenie bezpiecznego miejsca, które nazwane zostało na cześć imion jej córek: Marii, Rosy i Siny. Profanowanie Murów noszących święte imiona budzi jej gniew, dlatego tak się przed nim wzbraniamy. Samo jej imię było tajemnicą, by uchronić świętość przed zbezczeszczeniem, jakiego dopuszczali się ludzie, nadając je własnym córkom.
✦
Kuliła się na łóżku w prowizorycznej klitce nazywanej kąśliwie gabinetem. Chłody uderzyły w tym roku bardzo wcześnie, choć jesień nie była jeszcze tak dojrzała; zresztą, Inez już od kilku dni czuła się osłabiona, ale jej pogarszający się stan wciąż postępował za sprawą tymczasowych warunków mieszkaniowych.
Pogoda była ostra, choć ładna. Do pomieszczenia wpadło kilka promieni bladego, mroźnego słońca, oświetlając nacieki na ścianie. Po chmurnym południu przejaśniło się, a delikatna jasność prześwietlała mgliste powietrze. Żółte liście drzew rosnących wzdłuż kamienic zalśniły wilgocią.
Levi wyglądał przez okno, a Inez drżała jak w febrze. Trzęsło nią od środka, gdzieś z głębi brzucha. Dreszcze bulgotały jej aż w piersiach, a do gardła nadbiegały, jedne po drugich, irytujące łaskotki. Czuła jak cierpną jej stopy. Jednocześnie zamierała ze strachu na myśl, co się stanie.
— Dalej pokutujesz za tamten wieczór, co?
Ściągnął kurtkę i narzucił nią Inez tak niedbale, że spadła jej na twarz.
Pachniała ładniej niż wszystko dookoła; czymś świeżym, drzewnym, a zarazem... Zrobiło jej się nagle gorąco, coś ścisnęło ją za mostek, serce przyspieszyło. Już prawie zapomniała, że istnieje coś takiego jak hipnotyzujący, męski zapach ubrań, który można było poczuć dopiero przy bliższym kontakcie. Miała już swoje lata, swoje wysłużyła i coś podobnego potrafiło przypomnieć jej, że kiedyś...
Zaczerwieniła się na samą myśl o tym, że w tak ważnej chwili ma głowę zapchaną głupstwami. Zsunęła kurtkę Leviego z oczu, nie chcąc pokazywać policzków. Wolała nie wiedzieć, co by o tym pomyślał.
Kapitan przeszedł w stronę biurka i grzebał w podejrzanej apteczce.
— Bardzo interesująca grupa wywiadowcza — prychnął, przystawiając do nosa fiolkę z przezroczystym płynem. Domyśliła się, z czego drwił. On kulał, ona kichała po kątach, a Nick w bogato zdobionej szacie siedział w paskudnych barakach, klepiąc modlitwy, w które sam chyba przestawał wierzyć. — Jeśli nas wreszcie dopadną jakimś uzbrojonym oddziałem, dostaną chyba odznaczenia za rozbawienie tych dupków z Centrali. — Usiadł na łóżku i podał jej mały kieliszek. — Pij. Masz stanąć na nogi.
— Spirytus?! — Wykaszlała po wzięciu potężnego haustu niewiadomego płynu.
— Nie ma nic innego. Nawet herbaty, a byłoby miło, gdybyś przestała wreszcie rozsiewać zarazki.— Wzruszył ramionami, a ona poczuła, jak spirytus przyjemnie rozgrzewa od środka, choć nadal męczyło ją nieprzyjemne pieczenie w gardle. Poczuła ten obrzydliwy, szpitalny posmak, jakby wylizała właśnie wanienkę do dezynfekcji narzędzi. Przyjemny zapach kurtki Leviego rozlał się w gryzącej woni lazaretu.
— Ile czasu minęło od wymarszu?
— Cztery godziny. Powinniśmy się sprężyć, bo i z twoimi umiejętnościami do dywagowania, tkwimy w martwym punkcie. Cała ta dyskusja jest wyprana z życia i mętna. Nick, mówiąc tak dużo, nie powiedział w zasadzie nic. On wcale nie wygląda, jakby przejmował się swoją aktualną sytuacją. Trzeba koniecznie dokładnie sprawdzić tę Lenz w rejestrze urodzeń, w szpitalu, gdziekolwiek. Gdzieś musiał zostać jakiś ślad. Co było w jej aktach osobowych, które dostałaś z Korpusu Kadetów?
Zastanowiła się chwilę.
— Wioska ulokowana gdzieś na pograniczu Nedlay i Orvud... — Zerwała się z polówki, której szkielet wydał z siebie irytujący trzask. — Wcześniej sądziłam, że mogła zmienić miejsce zamieszkania... Teraz sama nie wiem.
— Że co?
— Dlaczego kończyła szkolenie w Południowej Dywizji Korpusu Kadetów, skoro w tamtym okręgu pobór prowadzi Północna? Nie wydaje ci się, że to trochę wysłanie jej na drugi koniec świata? — Zmarszczyła brwi.
— Kurwa... Trzeba byłoby tam pojechać, ale to wykluczone. To prawie osiemset kilometrów w linii prostej. Nie dość, że sama podróż zajęłaby mnóstwo czasu, to jeszcze wymagałoby to panoszenia się po wszystkich dzielnicach, co już zaprzecza tajności. Sprawdziliby nas przy każdej bramie, przy każdym pierdolonym wjeździe, nie wspominając już o tym, że ja sam z siebie jestem spalony.
— Zostaje Korpus Kadetów. Część akt wypełnianych przed poborem na szkolenie jest w archiwum jednostki. Do nas trafiają jedynie noty i to, co idzie do książeczek wojskowych. Tak czy inaczej, musielibyśmy mieć dużo szczęścia.
— Nie wiemy nawet, czy koszary Shadisa nie są pod obstawą Żandarmerii. A może Nick chce nas po prostu wyprowadzić w pole? Nie wydaje mi się, ale nie możemy tego wykluczyć.
— Przyciśnij go, a ja...
— Co? Jesteś pewna, że chcesz tam jechać?
Patrzył na nią przez chwilę, próbując odgadnąć, o czym myśli. Nie chciał puszczać jej samej, lecz wiedział, że któreś z nich powinno być w koszarach, gdy reszta wróci zza Muru.
Jeśli w ogóle ktoś wróci.
Kostka pobolewała go coraz silniej. Nerwowo zmarszczył brwi, czekając na odpowiedź.
Inez dźwignęła się z łóżka i oparła o parapet. Miała wrażenie, że słyszy własne, przyspieszone tętno. Szczerość wydawała jej się w tym momencie delikatna, słaba, zbędna.
— Czy to twoje powitanie z pracą ponad siły? — zapytał znowu.
— U nas każdy teraz pracuje ponad siły. Sam powinieneś wiedzieć o tym najlepiej, że to jest i dobrze i źle, jak każde „ponad".
— Tak, ostatnio prowadzimy kurewsko zajadliwy tryb życia. — Przytaknął chłodno. — Czasem zaczynam mieć dość pieprzonego ascetyzmu, powściągu, panowania na sobą czy jak tam, ale wiem, że tego nie wolno nawet w najgorszym razie, bo wtedy wścieknie się wszystko. — Machnął ręką. — Nie mamy czasu na jakieś durne autokontemplacje. — Wstał i podszedł do niej na bardzo bliską odległość. Wyciągnęła tylko rękę i mocno ścisnęła go za nadgarstek.
Poczuł na plecach nieprzyjemny dreszcz. Milczał, wpatrując się w dłoń Inez. Za chwilę podniósł wzrok na jej przerażoną twarz. Lenz była za Murem, a musieli z czymś skonfrontować wątpliwe i mgliste zeznania Nicka. To było jedyne rozwiązanie na teraz, które mogło ich do czegoś doprowadzić.
— Levi... — Spojrzała na niego, po czym utkwiła wzrok w czubkach własnych butów. — Mam złe...
— Bierz sprzęt — przerwał ostrym, zdecydowanym tonem. — Wiesz, jak jest. Gdyby...
— Przecież Smith powiedział, że na terenie dystryktu...!
— Pieprzyć, co ten drań powiedział. Zakładaj to gówno albo nigdzie nie jedziesz.
✦
Trost nie wyglądał zwyczajnie. Po opustoszałych ulicach po cichu przemykali cywile. Przed karczmą siedział jakiś patrol Stacjonarki z pękatymi kuflami piwa w dłoniach, jakby to, że ich koledzy z dywizji ruszyli ze Smithem jako jednostka wspierająca, nie miało żadnego znaczenia.
Inez rozejrzała się nerwowo, bo każdy napotkany człowiek wyglądał teraz podejrzanie. Miała wrażenie, że zaczęła wariować; dłonie wilgotniały jej od potu. Pierwszy raz doświadczała czegoś podobnego, czując się w rodzinnym mieście jak ścigany złodziej.
Oddychała ciężko, kompulsywnie przyglądając się wszystkim otaczającym ją twarzom. Odczuwała jakiś chorobliwy lęk, choć nic nie zwiastowało czyhającego niebezpieczeństwa. Ostrzeżenie Smitha złowrogo dźwięczało jej w głowie.
Nikt na nią nie patrzył, lecz jej wydawało się, że robią to wszyscy. Czuła się śledzona, tropiona; że ktoś idzie jej śladem, by wreszcie ją dopaść, poniżyć, upokorzyć lub wręcz unicestwić.
Próbowała uspokoić oddech, powtarzając sobie, że wszystko to spowodowane jest jedynie życiem w stałym stresie psychologicznym, który — obok wstydu — stał się cechą jej charakteru.
Strach przed schwytaniem, torturowaniem paraliżował ją, choć najbrutalniejszy i najbardziej paniczny lęk odczuwała wobec jednego — złamania się podczas śledztwa.
Nie panikować. Nie wariować...
— myślała, rozglądając się po zaciemnionych bocznych uliczkach, w pełni świadoma, że to, co teraz robi, wygląda jeszcze bardziej podejrzanie. Wiedziała, że stałe poczucie zagrożenia, ten spacer po cienkiej linie, prowadzą do znalezienia się na pograniczu życia i śmierci, pewnej kompulsywności przerywanej zapaściami związanymi z brakiem ratunku. To długotrwałe przerażenie prowadziło w linii prostej do destrukcji.
Chyba się wypalam.
Koń parsknął nerwowo, potrząsając łbem. Skrzywiła się z niesmakiem, choć przyznała Leviemu rację, że opasła, cywilna szkapa zwróci mniejszą uwagę niż smukły i zwinny wojskowy koń. Nerwowo szarpnęła wodzami. Zwierzę szło ociężale, słuchając jej według własnego upodobania.
Wszystko wyglądało na pozór normalnie. Jakaś kobieta niosąca kosz z warzywami, żebrak pod ścianą kamienicy i uwieszone na poręczy dzieci w brudnych ubraniach. Inez wzięła głęboki oddech i spojrzała w drugą stronę. Staruszek z laską i jakaś wtulona w siebie para zakochanych. Na schodach młodzi mężczyźni.
Bez mundurów?
Zdziwiła się. Jeden zerknął na nią kątem oka. Podejrzane. Skręciła w wąską uliczkę, po czym zawróciła. Już ich nie było. Jeszcze bardziej podejrzane. Wykonała kolejny nawrót w tę samą uliczkę, przejeżdżając ją po całej długości. Znowu ich zobaczyła, nie mogąc wyzbyć się wrażenia, że twarz jednego z nich wygląda znajomo.
Jej serce zakotłowało się niespokojnie, a skroń zapulsowała.
Mam ogon. To nie są cywile — myślała panicznie, wiedząc już, że jest obserwowana. Dopiero teraz przypomniała sobie, skąd znała tę ostrą, młodą twarz o wydatnych kościach policzkowych i zaczesane na jedną stronę jasne włosy zasłonięte kaszkietem; do tego jasne, niemal bezkrwiste usta. Gdy zamknięto ją w celi, w podziemiach Centrali Żandarmerii w Mitras, ten młody mężczyzna prowadził ją do gabinetu Djela Sanesa.
Kurwa! Jak mogłam być taka głupia?!
Dotknęła długiego płaszcza, jakby chciała upewnić się, czy sprzęt do manewrów nadal pod nim jest. Zawróciła jeszcze raz, by znaleźć się na swojej poprzedniej drodze. Zabębniły dzwony. Cywile poderwali się z miejsc. Z zaułka widziała rozmywające się sylwetki ciągnące w kierunku dawnej bramy.
Cholera, wracają!
Zza węgła padł strzał z pistoletu. Koń zarżał przeraźliwie i runął na ziemię, zrzucając ją z grzbietu. Huk wystrzału nadal dźwięczał w jej uszach. Podniosła się z bruku, zrzucając płaszcz ukrywający sprzęt. Już na nią czekali.
— Djel przesyła pozdrowienia — usłyszała zza pleców.
Odwróciła się instynktownie i nacisnęła spust do wystrzału linek. Zwarła powieki, popełniając tym samym podstawowy błąd rekruta. Jej uszy przeszyły przeraźliwe jęki, zagłuszane bębnieniem dzwonu. Otworzyła oczy i gwałtownie wyszarpnęła linki z ciał napastników. Słyszała chrzęst rozrywanych tkanek. Jeden dostał w kark i zginął na miejscu, bo kotwiczka prawdopodobnie przebiła mu tętnicę. Drugi runął na ziemię i, trzymając rozharatany brzuch, darł się wniebogłosy. Trzeci stał przed nią z wycelowaną bronią, a jego dłoń dygotała na chwycie pistoletu.
Młody Żandarm wpatrywał się w leżących na bruku żołnierzy, a jego kolana telepały się. Może widok krwi był dla niego czymś nowym? Patrzyli na siebie przez chwilę, stojąc w bezruchu, a Inez wiedziała, że jeśli ten chłopak teraz strzeli, przegrała. Leżący na ziemi, postrzelony koń poruszył łbem. Wzdrygnęli się oboje zupełnie przerażeni.
Usłyszała huk prochu jeżący wszystkie włosy na ciele i świst kuli wwiercającej się w ciało. Poczuła, jakby ktoś uderzył ją gdzieś w obojczyk tępym narzędziem. Całą lewą stronę jej korpusu przeszył nagle niewyobrażalny ból. Słyszała własny puls, chciwie łapiąc oddech. Osunęła się na ziemię. Na jej ubraniu pojawiła się duża plama krwi, sięgająca od obojczyka po brzuch. Pieczenie wdzierało się w każdą komórkę ciała.
Kurwa, dostałam!
— myślała histerycznie, próbując dźwignąć się na nogi.
Szybko odwróciła głowę. Dojrzała tylko znikający za winklem kawałek koszuli. Dzwon nadal zawodził. Podniosła z ziemi rzucony wcześniej płaszcz i przy pomocy ostrza wyszarpnęła z niego spory kawałek materiału, który przycisnęła do rany. Spojrzała na leżące na bruku ciała, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Zabiłam człowieka.
Wrzasnęła rozpaczliwie, przerażona własnym dziełem, widząc bladego chłopca, z którego ust wypływała wąska strużka krwi. Drugie ciało leżało nienaturalnie wywinięte, skurczone. Widywała setki zwłok, jednak ten jeden obraz zmroził jej krew w żyłach. Dookoła było pusto. Pół miasta zgromadziło się zapewne pod zewnętrzną stroną Muru. Przeszył ją zimny i nieprzyjemny do granic dreszcz, a na czoło wstąpiły kropelki chłodnego potu. Oblizała suchą wargę, czując przy tym niepohamowane pragnienie.
Krew przeciekała przez przytknięte do obojczyka resztki płaszcza. Zrobiło jej się zimno. Jedną ręką odpięła paski od sprzętu. Zrzuciła z siebie całe żelastwo, wiedząc, że w tym stanie, nie będzie mogła utrzymać się w pionie nawet minuty, a dodatkowy ciężar tylko ją spowolni.
Mogą tu wrócić.
Od początku była spalona, a Żandarmeria musiała deptać im po piętach od samego wymarszu z Ehrmich, skoro tylko czekali na spowodowane powrotem Zwiadowców zamieszanie zdolne wygłuszyć wystrzały.
Oparła się o ścianę, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Koń leżał obok z przestrzelonym karkiem. Wirowało jej w głowie, a całe ciało pokryła gęsia skórka. Musiała poszukać schronienia, zanim całkiem opadnie z sił lub się wykrwawi.
Zimno...
✦
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top