#15.

Mitras, Posterunek Żandarmerii

       Smith ściągnął gęste brwi, bacznie obserwując Hanji.

       Podniosła się z taboretu i — stojąc z dłonią zanurzoną w tylnej kieszeni spodni — rytmicznie przesuwała ciężar ciała z pięt na palce. Kiedy w nocy Levi wyszedł ze Schneider na zewnątrz, Erwin powiedział Zoë, jaki jest jego kolejny krok i co zamierza zrobić, jak tylko zostanie dopuszczony do głosu w czasie procesu. Pamiętał, że pułkownik zrobiła wtedy rundę po szpitalnej sali, po czym wlepiła roztargniony wzrok w czarną taflę szyby prawdopodobnie po to, żeby dojrzeć kapitana i Inez.

Nie wiem, Erwin. To wygląda, jakby... — powiedziała dziwnie niepewnym i zrezygnowanym tonem, z którego wyparował jej codzienny, niezdrowy entuzjazm. — Jakby chciała dokończyć, co ma zrobić, i pożegnać Korpus na zawsze. Choć uważam to pożegnanie za niemożliwe, sądzę, że zasłużyła i wiem, że Levi też...

Potrzebuję każdego człowieka. Szczególnie jeśli mam do wygrania kogoś z takim doświadczeniem. Wyjdzie z tego, choćbym miał sprowokować ją zastosowaniem presji psychologicznej. Mówiła niewiele, ale nie mogę powiedzieć, że niczego się nie dowiedziałem. Przeciwnie. Wiem już całkiem sporo. Może ostatnie miesiące adiutantury u Keitha nie były zbyt owocne, ale i tak sporo mu zawdzięczam.

       Hanji wróciła do obłożonego dokumentami stołu. Skorygowany raport wyprawy sprzed pięciu lat leżał na rogu blatu, niemal świecąc skreśleniami, strzałkami i napisanymi maczkiem notatkami na marginesach; pod nim piętrzyło się jeszcze parę stron zeznań Schneider zwieńczonych jej nieudolnym, rozwleczonym podpisem zdradzającym, że od lat nie trzymała w dłoni pióra.

       Erwin wiedział, że nie powiedziała im jeszcze wszystkiego. Nie mieli na to czasu, a przy tempie jej mówienia, nie zdążyli właściwie spytać o informacje mogące coś wnieść do badań Pionu Naukowego: o tytanów, o próby komunikacji, o potencjalnie dziwne zjawiska; dostali przecież wyraźny trop, że za Murem wydarzyło się coś jeszcze.

       I właśnie między innymi dlatego nie zamierzał tak po prostu wypuścić Schneider do cywila; zresztą, nawet jeśli była wrakiem żołnierza, jej doświadczenie w eksploracji i poruszaniu się po terenie tytanów były nieocenione w kontekście kolejnych planowanych wypraw, tym bardziej że liczył, iż za nieco ponad miesiąc Zwiadowcy po raz kolejny ruszą za Mury bogatsi o absolwentów 104. Korpusu Kadetów, choćby Schneider miała finalnie zostać w bazie ze względu na swoją bojową jałowość. Wcale nie musiała walczyć; w pełni zadowoliłoby go to, gdyby po prostu dzieliła się swoim doświadczeniem z nowo przybyłymi rekrutami, na których głęboko liczył.

       W obecnej sytuacji politycznej mógł się spodziewać o wiele lepszego wyniku niż w ciągu ostatnich dwóch poborów. Choć uważał to za rażącą niesprawiedliwość wobec Pyxisa, zdawał sobie sprawę, iż rozkazy Kittsa Wellmana znacząco podkopały autorytet Garnizonu w oczach rzuconych na pożarcie kadetów. Żandarmeria zaś od lat tkwiła w miejscu i nie zanosiło się na to, by cokolwiek miało zmienić jej nastawienie do spraw niebezpieczeństwa; a jeżeli, Korpus Nile'a werbował jedynie najlepszą dziesiątkę z obu dywizji, czyli dokładnie dwudziestu żołnierzy.

— Co tam się stało... — Hanji powiedziała to bardziej do siebie, po czym przytknęła palec do tlącej się świecy. Zgarnęła spływający wosk i przez moment gniotła go w palcach, a gdy z powrotem stwardniał, wrzuciła go pod sam płomień i ponownie wlepiła wzrok w papiery. — Przeżyli we czworo prawie cztery lata, a potem... Nagłe pojawienie się tytanów? Śmierć Neumanna nieszczególnie mnie dziwi. Nie chciał ich spowalniać i na pewno wdało się zakażenie. Z tego, co powiedziała Inez, miał wygryziony kawał mięsa i zapewne złamane biodro, w końcu... ledwo wyciągnęli go z paszczy. Nie uratowaliby go i zdaje się, że doskonale o tym wiedział. Zrobił z siebie przynętę... — Westchnęła. — Zaginięcie Schulza też prosto wyjaśnić. Został pożarty w czasie zwiadu, dlatego Inez i Ankersmit nie znalazły po nim żadnego śladu, a jedynie przerażonego konia. Ale okoliczności śmierci Ankersmit? — Popukała palcami w blat, jakby coś nie dawało jej spokoju. 

— Schneider doznała urazu głowy, może wstrząsu mózgu, co w połączeniu z mocnym przeżyciem mogło znacząco zakrzywić jej rzeczywistość, ale to i tak nie zmienia faktu, że, gdyby nie coś, prawdopodobnie by tu nie dotarła, bo ostatecznie wykończyłaby ją droga albo kontuzja. W zasadzie obie te rzeczy.

— Nie znam przypadku, żeby tytani ignorowali nieprzytomnych. Jeśli chcesz... sprawdzę to, jak wrócę na stanowisko do Trostu.

— Na sobie? — Zmarszczył brwi, ale Hanji najwyraźniej nie poczuła presji tego spojrzenia.

— Nie mogę wymagać, żeby Moblit albo ktokolwiek inny... Mogę im próbować pokazać drogę nauki, Erwin, ale zmuszenie ich do czegoś takiego nie wchodzi jeszcze w grę. Jeśli zrozumieją moje metody, będą robić to dobrowolnie, w pełni świadomi ryzyka, ale ryzyka bez przerażenia i przekonania o natychmiastowej śmierci. Na razie jest za wcześnie, choć... kto wie? — Zarumieniła się lekko, sprawiając, że Erwin poczuł się nieco niezręcznie. Przypuszczał, co kryło się za tym niby-nieśmiałym uśmiechem. — Może, gdy wrócę, Sawney, Bean i Moblit czymś mnie zaskoczą? — Zatarła ręce. — Nie mogę się doczekać raportów! Moblit wciąż robi fenomenalne postępy metodologiczne!

— Hanji — Smith chłodno sprowadził ją na ziemię, czując, że rozmowa zmierza w stronę niezwiązanej ze sprawą dygresji. Gdy pojawiał się temat badań i natury tytanów, Zoë w zasadzie przekraczała próg realnego świata, odpływając we własne rewiry kończyn, tkanek, szkieletów i szacowanych reakcji na bodźce.

— Wybacz, ja po prostu... — wymamrotała niby zwiedziona. Miała do tego prawo. Wezwaniem do stolicy oderwał ją od pracy nad operacją, na którą wyczekiwała latami, nerwowo znosząc ciągłe odmowy: rządu, kościoła, Shadisa, nawet jego. — Wrócimy do tego, wiem. — Zdjęła okulary, żeby potrzeć oczy; dopiero teraz zauważył, jak bardzo były podkrążone.

       Właściwie powinni odpocząć przed procesami, ale w przeciwieństwie do Leviego koncentrującego wszystkie siły na rozprawie Jaegera, najwyraźniej czuli się rozstrzeleni w zbyt wielu kierunkach. Erwina naprawdę fascynowała ta swoista solidność kapitana, który mimo wielu bodźców z zewnątrz potrafił skoncentrować się jedynie na swoim zadaniu, wręcz wytłumiając wszystko, co tylko mogło go rozproszyć. On, Miche i Hanji wciąż zbaczali w odgałęzienia, podczas gdy Levi, zwyczajnie parł do przodu, zupełnie nie oglądając się tam, gdzie nie był wołany; wystarczało, że miał swój rozkaz.

— Nie uważam, żeby kłamała. Raczej pominęła pewne fakty w obawie, że...

— Że jej nie uwierzymy? — zapytała retorycznie Hanji. — Przesłuchiwał ją Garnizon i Centrala Żandarmerii, to raczej naturalne, że kieruje nią zasada ograniczonego zaufania do nas i... — Ciężko wypuściła powietrze. — Do samej siebie. Powiedziała, że uciekały z Ankersmit przed tytanami, że wypadła z siodła i prawdopodobnie straciła przytomność, a gdy się ocknęła, widziała parujące szkielety, roztrzaskane ciało koleżanki i martwego, zmiażdżonego konia; jej własny uciekł.

— Przypadek samounicestwienia lub kanibalizmu wśród tytanów? — Smith wbił wzrok w pułkownik, doskonale zdając sobie sprawę, co mu odpowie.

— Znam takie dwa, z czego pierwszy oparty jest jedynie na moich przypuszczeniach. Wciąż nie jestem pewna, co wtedy zobaczyłam. Gdyby Levi nie...

— Mówisz o tytanie mieszkającym przy zwłokach Ilse Langer?

Nie widział tego osobnika na własne oczy, lecz nie śmiał wątpić w jego wyjątkowość. Hanji wróciła z tamtej wprawy załamana i przez kolejny tydzień praktycznie nie rozmawiała z Levim, który pozbył się potwora, ratując Oulo Bozado przed śmiercią.

— Jego twarz i krzyk... — Ręce Zoë nieznacznie zadrżały. — Wyglądał, jakby czegoś żałował. Uderzał głową w drzewo. Cierpiał, a przecież nic mu nie... To było okropne, prawie ludzkie. Histeryczne. Złapał się dłońmi za skórę na twarzy i ciągnął ją tak... To trochę przypominało chęć samounicestwienia, ale pewnie tylko moim zdaniem. Dla Leviego to był po prostu tytan, taki sam jak wszyscy inni, tak samo niebezpieczny, tak samo zasługujący na śmierć... A może to ja wciąż jestem w błędzie? — Westchnęła, oparłszy łokieć o blat, i położyła policzek na zaciśniętej pięści. — Wiem, jak to brzmi, ale moim najgorszym nocnym koszmarem nie są polegli przyjaciele, ale właśnie ten krzyk, płacz... — Nie dokończyła. Najwyraźniej zdała sobie sprawę, że znowu odbiega od tematu. — Wybacz. — Wyprostowała się, a Erwin już widział, że usiedzenie w miejscu zaczęło stanowić na niej wyzwanie, bo po raz kolejny włożyła palce w roztopiony wosk, który zgniotła w kulkę i wrzuciła do świecy, gdy zastygł. Wreszcie wstała, najwyraźniej odczuwając fizyczną potrzebę dynamiczniejszego ruchu. — Drugim przypadkiem jest Eren. Raport polowy mówi o rozgryzaniu karków i pozbywaniu się tytanów z zaskakującą łatwością. Inez powiedziała, że widziane po odzyskaniu przytomności szkielety nie mogły być dziełem jej koleżanki. Miała niewystarczający ekwipunek i mimo że to, co mówię, jest okropne, to nie jestem pewna, czy w takich warunkach Levi dałby sobie radę w pojedynkę.

— Cóż, gdyby nie ostatnie wydarzenia sam wątpiłbym w prawdziwość tej historii. Teraz zakładam jedynie jej niekompletność, bo zdaje się, że Schneider pominęła to, co stało się pomiędzy przebudzeniem, a jej odwrotem w stronę Murów. Jeśli podjęła taką decyzję, mniemam, iż sądziła, że to, co ukryła, dalekie jest od wszystkiego, co nawet my uważamy za normalne. I choć Schneider sprawia wrażenie, jakby było jej już wszystko jedno, w rzeczywistości działa bardzo ostrożnie, może sama nas sprawdza. Jest tak, jak mówisz. Nie wydaje mi się, żeby mimo prawdopodobnego ocalenia jej życia, pałała do nas szczególnym zaufaniem po tym, co przeszła po powrocie i w Centrali. Jest załamana, boi się, ale ma też wyjątkowo rozwinięty instynkt samozachowawczy i, zdaje się, coś jeszcze.

— Też to zauważyłam... — pułkownik zaśmiała się tragicznie. — To trochę przypomina uczucie, które zawsze towarzyszy mi, gdy idę z listem i pakunkiem do rodziny poległego. Nieprzyjemny zmysł? Skrajna forma uczucia, które hamuje nas przed upomnieniem się o pożyczone komuś pieniądze. Szczególnie uderzyło mnie to w chwili, kiedy próbowała usprawiedliwić zachowanie swojego dowódcy. Miała do siebie pretensję, że je zgeneralizowała, spłaszczyła. Wstydziła się tego...

       Hanji przytknęła nos do szyby. Erwin podniósł się z krzesła i stanął za jej plecami.

— Dobrze się zachowałaś, okazując empatię. — Położył dłoń na ramieniu Zoë. — Obawiam się, że gdyby Levi kontynuował swoją ofensywną retorykę, nie zyskalibyśmy i tego.

— Dlatego wydawało mi się, że mimo czasu, prawie w ogóle na nią nie naciskałeś...

— Może lepiej, że na ten moment niewiele wiemy. — Odsunął się w stronę biurka, po czym wziął plik dokumentów. — To tutaj, to sprawy czysto militarne. Nie powinny wywołać paniki czy niepokoju ani w Zackleyu, ani w rządzie. Resztą zajmiemy się na własną rękę z dala od oczu opinii publicznej. Powinniśmy wreszcie zacząć obudowywać się czymś, co już niebawem może przeważyć szalę, jeśli w odpowiedniej chwili zadziałamy z zaskoczenia... — Ostrożnie odłożył papiery, wbijając w Hanji znaczące, władcze spojrzenie. — Ustalenie rzekomego pomiędzy jest twoim nowym, tajnym zadaniem od chwili, gdy Schneider zostanie uniewinniona i przekazana pod rozkazy Korpusu. Jesteś dowódcą Pionu, będziesz wiedziała, co robić. — Dodał, nie zmieniając wyrazu twarzy.

       Był właściwie pewien wyniku procesu, a gdyby potoczył się on inaczej, niż zakładał, ułożył już plan awaryjny, którego droga wciąż wiodła do tego samego punktu. Wiedział, że jego decyzja wyda się niektórym skrajnie kontrowersyjna. Levi nadal spodziewał się uniewinnienia i zdjęcia z Inez obowiązku czynnej służby, ale Smith rozumiał tę sprawę zupełnie inaczej.

       Zachowanie Schneider samo podpowiedziało mu metodę. Jak trafnie zauważyła Hanji, kobieta nie była jedynie rozpadającym się wrakiem żołnierza; była też kimś, na kim ciążyło ogromne, zupełnie bezzasadne poczucie winy, kimś, kto — mimo wypalenia — wrósł w Korpus na tyle, że raczej nie odnalazłby się w innym życiu. Choćby to, że niosła ze sobą zniszczoną kurtkę ze Skrzydłami Wolności, było bezpośrednim dowodem na jej samozapętlenie się w tym, co chciała i czego nie chciała odrzucić, dowodem jakiegoś specyficznego sentymentu, którego nie złamał ani czas, ani trauma. Pięć lat za Murem mogło skruszyć każde wcześniejsze „nie mogę i nie chcę". Schneider zapewne sama o tym nie wiedziała, ale najwyraźniej cechowała ją wyraźna miłość do „oprawcy", który przybrał abstrakcyjną postać Korpusu.

       Jak ludzie zawsze wstydzili się upominać o pożyczone pieniądze, tak był pewien, że i ona nie będzie mieć odwagi głośno sprzeciwić się temu, co postanowił, gdy zostanie postawiona przed faktem dokonanym i poczuje, że ktoś powierzył jej jakieś obowiązki. Być może wydawało się to podłe, lecz Erwin wiedział, iż na dłuższą metę to po prostu oficerska przysługa, zdolna ocalić Inez przed tym, przed czym nie można już było ocalić żadnego okaleczonego weterana. A jeśli to ocalenie miało nieść ze sobą korzyści dla Zwiadowców i ich pozycji politycznej...

Nie zrobisz z niej żołnierza, choćbyś...

       Ostatecznie, nie znalazłszy tego, czego szukał, zawsze mógł przyznać Leviemu rację, a jej pozwolić odejść. To także była gra. I jeśli Erwin finalnie miałby ją przegrać, niczego cennego by nie stracił; zresztą, przyzwyczajony do oczekiwania, mógł w to grać latami. Dott Pyxis zapewne powiedziałby, że takiej okazji nie wykorzystałby tylko głupiec.

— Rozkaz.

       Twardy ton Zoë i niosący się po pomieszczeniu dźwięk pięści uderzającej o pierś sprowokowały go do powściągliwego, pewnego uśmiechu rozmytego w zwierciadle nocy.

Mitras, szpital

       Ciszę sali łamał jedynie furkot skrzydeł przelatującej, tłustej ćmy. Ciemność zaczynała powoli mętnieć wstającym na horyzoncie żółtym pyłem, sunącym ciężką smugą po zębatej linii dachów stolicy. W rogu, między okienną ramą a gzymsem lśniła misterna pajęcza nić, na której błyskały osiadłe kropelki rosy.

       Inez spojrzała na słabe odbicie własnej twarzy i szyi odciętych od reszty ciała linią szorstkiego ręcznika. Dźwięk odbijającego się od parapetu — na zmianę rzucanego i podnoszonego — okrągłego kawałka stali niemal zlał się z otoczeniem, przypominając rytmiczne kapanie wody.

       Wpadający przez szczeliny z okien chłód jeżył jej włosy na ciele. Choć wykąpała się już jakiś czas temu, nie potrafiła zmobilizować się do tego, żeby po prostu rozwinąć leżący na łóżku pakunek z ubraniami, który przyniosła tu nad ranem jakaś dziewczyna z Korpusu Zwiadowczego, zwalniająca z warty stojącego przed drzwiami olbrzymiego pułkownika.

       Pamiętała, że została odprowadzona do łazienki, że stała jak własne widmo, bezmyślnie, prawie mechanicznie ciągając za uchwyt pompy do wody, że ogóle nie czuła się czyściej, jakby problem ciężaru na ciele leżał zupełnie gdzie indziej niż w prozaicznej potrzebie zmycia z siebie brudu przesłuchania i ostatniego wieczoru, jakby ów brud nie był jakością samą w sobie a czymś w rodzaju czyhającego niebezpieczeństwa, zagrożenia, kruchości, skalania wewnątrz, jakby nie był tak realny, jak tkwiący za paznokciem nieestetyczny pasek czarnej ziemi.

Dlaczego tego nie zrobiłam? Przecież...

       Rzuciła krążkiem po raz ostatni, słysząc rezonujący w głowie metaliczny brzdęk. Ostatnia część przesłuchania szła mozolnie i choć mówienie sprawiało jej wyraźną ulgę, nie była w stanie zwerbalizować wszystkiego. Nie powiedziała ani słowa o Zeke, o błyskawicy, o guziku, którego grawer skrywał coś zupełnie nieznanego. Sama nie była pewna, czy te wydarzenia nie działy się jedynie w jej głowie; dopiero ten drobny przedmiot uświadamiał Inez, że jeszcze nie zwariowała.

       Ludzie za Murami, nawet jeżeli nie byli kimś takim jak Zwiadowcy, wciąż żyli w jasności i względnej klarowności, w niekomfortowym komforcie poczucia, że zawsze można było podeprzeć się stwierdzeniem: wiem, widzę, rozumiem, mimo że Pion Naukowy wciąż mówił o niezrozumieniu.

       Nie było wiadomo, skąd wzięli się tytani ani jaką mają naturę, ale ich obecność i funkcjonowanie nie pozostawiały żadnych złudzeń, bo wszystko i tak zasadzało się na prawidłowości zabójcy i ofiary. A jednak w przypadku Zeke, w obecności dokładnie tej samej zasady słabego i silnego, Inez napotykała przerażającą ciemność szpary, przepaści, w którą zapadał się umysł tak żałośnie niegotowy na wszystko, czego nie rozumiał i nie porządkował.

       Miała wrażenie, że wyjęcie z tego mroku majaków choćby ręki, było czymś zupełnie niemożliwym. Zwiadowcy mogli znosić ogromnie dużo, ale nie pokusiłaby się o stwierdzenie, że aż tyle. Nie łudziła się, że ktokolwiek jej uwierzy, skoro za Murami tak drastycznie oddzielało się ludzi od tytanów. Zeke zaś wyglądał jak ktoś, kto ostatecznie złamał granicę między jednym a drugim, mimo że ona nic z tego nie rozumiała.

       Jego gra w uratowanie Inez życia, parę nieistotnych pytań, prawie zabawa jedzeniem — w ogóle — obecność w takiej odległości od Murów były czymś, z czym nie umiała sobie poradzić, bo sama zaczynała uważać się za wariatkę, znajdując dziesiątki argumentów poparcia. Teraz wiedziała, że wtedy niemal zatraciła możliwość trzeźwego myślenia.

       Nie miała żadnej gwarancji, że nawet ktoś tak ekscentryczny, jak pułkownik Hanji Zoë, nie zamknąłby jej w placówce dla psychicznie chorych. I o ile utwierdzała się w przekonaniu, że Zwiadowcy, powinni wiedzieć, o tyle, gdy tylko przychodziło do ubrania tego w słowa, czuła się jakby rozpędzona biegła na nieruchomy przedmiot.

       Pamiętała, że kilka dni temu, gdy zobaczyła przyniesionego do celi obok chłopaka, coś wywołało w niej znajomy, niemal bolesny skurcz przerażenia. Widziane jedynie przelotnie bruzdy zniszczenia na skórze pod oczami i na policzkach były dziwnie znane, a samo myślenie o nich wywoływało w niej paniczny strach, identyczny z tym, który pojawił się w chwili, gdy patrzyła na naznaczoną tym czymś przystojną twarz jasnowłosego mężczyzny w okularach twierdzącego, że jest podróżnikiem, wyrzutkiem zafascynowanym nieznanym światem; kimś, kto odrzucił rodzinę, by wybrać zupełne wyzwolenie.

       I choć w celi uznała to za majak nieracjonalnie działającego umysłu, teraz gdy przypomniała sobie ogromne, ciągnięte przez Żandarmów łańcuchy zupełnie nieproporcjonalne w stosunku do drobnego ciała chłopaka, gubiła się jeszcze bardziej. Gdyby tylko nie czuła oporu przed zadaniem Zwiadowcom kilku pytań, gdyby ktokolwiek wyjaśnił jej, w jaki sposób ktoś był w stanie zrobić dwie wyrwy w tak ogromnych Murach...

       Jej własny strach stawał się coraz bardziej bezczelny; w tej chwili uniemożliwiał nawet zrobienie tego, co trzymało ją przy życiu przez tak długi czas, po raz kolejny udowadniając miażdżącą przewagę nie-ja nad ja, jakby już na zawsze Inez miała pozostać zniekształcona, przerażona i wstrętna.

       Ścisnęła guzik z miażdżonym potworem, zamykając go w zwartej pięści, po czym odwróciła się od okna i ciężko klapnęła na łóżku, na którym leżał pakunek. W rozrzedzonym świtem świetle lampy widziała rozlewający się na opuchniętej ręce fiolet; na rozkaz Smitha zdjęła temblak jeszcze przed kąpielą, nie zadając zbędnych pytań o to, dlaczego zdecydował o nieporuszaniu tematu generała brygady w czasie procesu, zbywając ją mało przekonującym: wkrótce do tego wrócimy.

       Nie wiedziała, jaka atmosfera panowała między podjednostką Żandarmerii a Zwiadowcami, ale po wizycie Smitha w Centrali była pewna, iż o wiele bardziej napięta niż wszystkie wzajemne stosunki struktur militarnych za Murami. Zresztą i tak nie odważyłaby się kwestionować zdania swojego-nieswojego dowódcy, cokolwiek zamierzałby zrobić z Djelem Sanesem, który, obok Zeke i Keitha Shadisa, trafił na listę jej najgorszych koszmarów.

       Cała postać Smitha, poza tym, że od zawsze napawała ją przerażającym respektem, wymuszała też pewne postawy tak silnie, że Inez czuła się jeszcze bardziej rozdwojona i niespójna. Gdy kończyli przesłuchanie z Zoë, bo kapitan Levi został oddelegowany do przygotowania się do swoich rozkazów, prawie czuła się znów żołnierzem, choć to uczucie wyparowało tak szybko, jak się pojawiło. Erwin Smith w jakiś niewyjaśniony sposób wymuszał na niej poczucie obowiązku wobec Ludzkości.

Twój przyjaciel dokonał czynu wybitnego, wymagającego wielkiej odwagi. Gdyby nie jego poświęcenie, prawdopodobnie wszyscy byście zginęli.

— powiedział na sam koniec, gdy prosił o stopień i przydział Martina do wpisania do pośmiertnych odznaczeń, a ona miała ochotę wybuchnąć. Już właściwie zaczynała mówić coś o braku pocieszenia, lecz ostatecznie skończyła na „wybacz, generale".

Nie winię cię za te słowa. Dla większości żołnierzy zapewne po czasie stają się prawdą. Jednak wszyscy uparcie trwają przy pierwotnej decyzji, nie wyrzekając się jej do samej śmierci. Wraz z zaprzestaniem prób, choćby jałowych, zniszczylibyśmy nadzieję, która nigdy nie stanie się pustym terminem, równoznacznym z niedosięgalną abstrakcją. Każdy mój raport to nie jest tylko bitwa żalu z kartką. To dowód na to, że tyle osób uwierzyło w słuszność sprawy na tyle, by oddać za nią to, co mieli najcenniejszego: życie.

       Nie wiedziała, czy rzeczywiście ją rozumiał. Przez te wszystkie lata, od feralnej wyprawy w czterdziestym trzecim, myślała o podobnych słowach jedynie w kontekście zaprzeczenia, ale gdy Smith je wypowiadał, czuła wstyd na samą myśl o tym, że choć jako kadetka wybrała Korpus z żarliwą wiarą, bardzo szybko przekonała się o jej łamliwości; wystarczyło raz, niemal cieleśnie przeżyć własną śmierć i przeleżeć parę tygodni w lazarecie. Wtedy już nie wierzyła w żadną wzniosłą bzdurę zdolną wytłumaczyć powód, dla którego się umiera.

       Nie była już pieszczochem ciosów, ran, żołnierzem obdarowanym przez okrucieństwo, nie zabiegała o nie, nie nosiła go z dumą niczym rzucony w wir walki bohater, nie pisała z żołnierskim pozdrowieniem: tato, walczymy!, mimo że kiedyś wydawało jej się, iż potrafi i może, bo to właśnie — dawniej była pewna — budowało morale.

       Chciała, lecz nigdy nie była taka jak oni: jak bohaterowie, jak idealni spadkobiercy wojskowych pokoleń dostający na dwunaste urodziny swoje pierwsze ostrogi po ojcu, matce lub starszym, poległym rodzeństwie; nie była jak Grassowie, jak Neumannowie, jak...

       Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić bulgoczące wściekle myśli. Czuła, że siedzenie tu ją wyniszcza, zjada, lecz fakt ostatniego zadania budził nadzieję na cywilne zadręczanie się do woli; cywilne, a więc lepsze, oddalone od tego wszystkiego, od czego nie udało jej się uciec przez ostatnie siedem lat.

       Wyciągnęła rękę po paczkę owiniętą w szary papier o nieprzyjemnym zapachu. Gdy tylko ją odpakowała, wewnętrzna próba osiągnięcia spokoju roztrzaskała się na kawałki. Zza tektury wyłoniły się ciemne, wysokie cholewy. Pod butami leżała złożona w kostkę reszta: jasnobrązowa kurtka z korpusówkami, białe bryczesy wzmocnione pełnym lejem i jasna koszula; pasków i rzemieni — brak.

       Siedziała w ręczniku dłuższą chwilę, bezwiednie rozgrzebując na łóżku części umundurowania. Nie wiedziała, czy łzy pociekły jej ze zmęczenia, czy po raz kolejny uważała swoje życie za wyjątkowo podły żart.

Sztab Generalny

       W sali było więcej pustych miejsc niż ludzi; same mundury, jakby wszystko odbywało się po kryjomu w hermetycznym gronie żołnierzy zamkniętych w jednym pomieszczeniu przed okiem cywilów.

       Robiło jej się niedobrze. Od powrotu za Mury nie widywała niczego poza pagonami wskazującymi na wysoką rangę rozmówców, ale teraz przybrało to jakąś ostateczną, skumulowaną formę, bo wszyscy znajdowali się w jednym miejscu: porucznicy, kapitanowie, podpułkownicy, pułkownicy, generał brygady, generałowie dywizji, generał armii... Pstrzyło jej się w oczach od gwiazdek, belek, węży, od wszystkich ich kombinacji poupychanych nad kieszeniami, na naramiennikach, na nadgarstkach.

       Nawet gdy starała się bardzo uważnie słuchać, miała wrażenie, że słowa oficerów zlewają jej się w jedną masę, w której co jakiś czas padało słowo Korpus, że całe to posiedzenie karmi ją jedynie podchodzącą do gardła żółcią, a stres piecze w samych trzewiach. Niezrośnięta, niezagojona ręka pulsowała pod kurtką, jakby za moment miała wybuchnąć od środka; chwilowy brak usztywnienia sprawiał, że Inez mimowolnie nią ruszała, nie potrafiąc zapanować nad własnym ciałem i nie wiedząc, czy nasilający się ból pobudzał ją do kontaktu z rzeczywistością, czy bardziej otępiał.

       Mimo przysłanego z zaopatrzenia munduru bez dystynkcji nie czuła się częścią tych wojskowych deliberacji, choć — paradoksalnie — była przecież ich tematem i wszyscy siedzieli tu z jej powodu; z jej powodu korytarz przed drzwiami był omglony oparami papierosowego dymu, zmuszając zabieganego sierżanta sztabu do natychmiastowej wymiany popielniczek; w gruncie rzeczy Sztab Generalny bardzo przypominał pod tym względem urząd lub hol Garnizonu, od których różniła go chyba tylko potężna, elegancka megalomania wystroju i pedantycznie zamiecionych dywanów.

       Zackley zaszeleścił papierami. Nie wiedziała, dlaczego ją to przerażało, ale odbierała to jako dany tępemu rekrutowi znak dowódcy, że jego cierpliwość nie jest do końca bezpieczna. Atmosfera była ciężka. Inez starała się nie obserwować ani Stacjonarnych, ani Żandarmów; każde spojrzenie na Sanesa odbierało jej resztki poczucia stabilności, jakby spod starych, zdezelowanych fundamentów wysunęła się podpora. Nagle dotarło do niej, że jeśli nie weźmie się w garść, trafi w miejsce, z którego nie wygrzebie jej nawet Erwin Smith.

— Nie było mnie w dystrykcie, gdy to się stało, generale — Dott Pyxis zwrócił się bezpośrednio do Zackleya, prawdopodobnie w celu wyjaśnienia powodu lawiny zdarzeń. — Ale zapewniam, że wyciągnąłem już konsekwencje wobec moich podkomendnych, którzy w panice ominęli procedury przekazania sprawy oficerom prewencji, kierując ją prosto do Stołecznej Żandarmerii, jakby miała ona wagę państwową, polityczną. Gdy tylko Garnizon przedstawił mi okoliczności, przysłałem ze Stohess pismo zezwalające prewencji na przesłuchanie zatrzymanej, by chociaż ujednolicić zarzuty, wyświadczając tym samym śledczym z Mitras, którzy nie dokonali oględzin miejsca zbrodni, niemałą przysługę. Nie zdążyliśmy przesłać dokumentacji; oficerowie pracowali po godzinach, co przy tak napiętym grafiku operacji, jakie byliśmy zmuszeni przejść, uważam za sukces swojej dywizji.

— Przepisy jasno mówią, czym skutkuje utrudnianie śledztwa Centrali — wtrącił Sanes, spoglądając nieufnie na Pyxisa. — Zrobiliście to, obchodząc regulamin. To karygodne.

— Karygodne? — zapytał starzec, a Inez wydawało się, iż usłyszała w jego głosie nutę żałosnego rozbawienia. Coś się nie zgadzało. Pamiętała przesłuchanie w Troście i już wtedy miała pewność, że odbywało się ono między wierszami regulaminu, a stojąca teraz obok Pyxisa oficer działała na własną rękę. Wystawił dokument z wsteczną datą? — Nie wydaje mi się, żebym był przepisowo zmuszony prosić cię o pozwolenie na działania na terenie mojego dystryktu, generale. Jak sama nazwa wskazuje, twoje dowództwo sięga brygady, moje zaś wszystkich południowych dywizji. Różnic między naszymi stopniami uczy się na pierwszym roku w Korpusie Kadetów i z tego, co wiadomo z mojej książeczki wojskowej, nie mam jeszcze uwiądu starczego — dodał bardzo łagodnie Pyxis. W jego tonie było znać ogromny dystans do samego siebie, ale mimo to rozmowa między oficerami zaczęła przybierać kształt niejawnej przepychanki politycznej.

— Przepisy mówią o niewchodzeniu sobie w kompetencje. Garnizon nie ma prawa mieszać się w działania śledczych z Centrali. Tak jak moja jednostka nie może ingerować w przebieg działań patrolowych, konserwacyjnych czy militarnych prowadzonych na terenach podlegających pod twoje rozkazy, generale — zareplikował dyplomatycznie Sanes; obrzucali się tymi „generałami" na tyle skutecznie, że Inez poczuła się tu jeszcze bardziej niepotrzebna i zagubiona. W końcu nie miała żadnych informacji o operacjach obu korpusów z ostatnich pięciu lat. — W chwili działań twoich podwładnych sprawą zajmowała się już Pierwsza Brygada Żandarmerii. Czy wynikało to z niekompetencji konserwatorów, nie wiem, wiem jednak, że byłem zmuszony zareagować natychmiast, gdy tylko dostałem informację.

— Sądziłeś, że moi ludzie ujęli Rozpruwacza, którego nie potrafiliście złapać od paru dekad? — Pyxis zmarszczył siwe brwi, spoglądając na Sanesa z lekkim pobłażaniem. Inez słyszała o nim wiele rzeczy, jednak nie spodziewała się, że generał Południowych Dywizji Garnizonu będzie tak solidnie bronił swoich ludzi, a jednocześnie zachowa się sprawiedliwie wobec ich uchybień. Utarty w powszechnym obiegu portret starca zupełnie jej się rozmywał.

— Ustaliliśmy, że prawdopodobnie nie żyje, choć nie sądzę, żeby miało to jakikolwiek związek z toczącym się właśnie postępowaniem.

— Wybacz dygresję, generale — Pyxis kurtuazyjnie schylił głowę; w tym geście było coś przewrotnego i niejednoznacznego. — Nie jesteśmy tu po to, żeby wzajemnie obrzucać się niechęcią. Powinny interesować nas tylko fakty. Jeśli mogę... — Złapał kontakt wzrokowy z Zackleyem, na co ten przytaknął przyzwalająco. — Dlaczego generał Smith nie został listownie zawiadomiony o tym incydencie? — Spojrzał przelotnie na Inez. — Wszak tocząca się sprawa, przynajmniej według ustaleń kapitan Wolf, dotyczy żołnierza z jego dywizji, którego wydzieramy sobie jak kawał mięsa.

— 56. Wyprawa za Mur uniemożliwiła nam kontakt ze Zwiadowcami.

— Z tego, co wiem, blokada ulic w moim dystrykcie miała miejsce nieco później niż przejęcie sprawy Inez Schneider przez Stołeczną Żandarmerię — zareplikował natychmiast ze stoickim spokojem.

— Nie sądzę, by z tego powodu wyprawa miałaby zostać wstrzymana. Generał Smith zbyt długo walczył o budżet.

— Dałbym radę — wtrącił Erwin, mierząc Sanesa przenikliwym spojrzeniem. Do tej pory praktycznie się nie odzywał, jakby dawał sprawie toczyć się własnym torem. Zresztą słowa Pyxisa nie potrzebowały w mniemaniu Inez żadnego wzmacniania. — Budżet wyprawy nie był wystarczający, bym zdołał w pełni wyposażyć dwustu ludzi. Znaczna część Korpusu została w bazie. Gdyby zaszła taka potrzeba, z pewnością znalazłbym oficera, który zająłby się sprawą w moim imieniu, tym bardziej że, z tego co mi wiadomo, twoi podkomendni szukali czegoś w archiwum Korpusu Zwiadowczego.

— To oczywiste, w końcu zatrzymana podała się za żołnierza spod twojej komendy. Sprawdzenie tego tropu jest wręcz jaskrawą oczywistością.

— I co ustaliłeś, generale Sanes? — Zackley wcisnął się w oparcie trzeszczącego krzesła.

— Gdybym uznał, że zatrzymana mówi prawdę, z pewnością poinformowałbym o tym generała Smitha i oddał ją pod jego rozkazy, jednak... Sprawa wyglądała na niezwykle skomplikowaną. Mamy tu do czynienia z jawnym przykładem oszustwa, które zasadza się na braku rozróżniania rzeczywistości od fikcji. Zatrzymana nie wykazała się chęcią współpracy. Zabezpieczone w Garnizonie dowody w prostej linii prowadzą do podejrzeń, że budując legendę, uciekła się do wyjątkowo paskudnych metod, dokonując gwałtu na bezpieczeństwie ludzkości, której przyrzekaliśmy bronić. Garnizon przekazał nam przedmioty świadczące o tym, że w wyniku działań zatrzymanej śmierć poniosła co najmniej jedna osoba. Mundur Korpusu Stacjonarnego miał na sobie wiele śladów krwi.

       Zackley przeniósł wzrok na Inez.

— Jak to wyjaśnisz?

Wstała, wyprężając się na baczność.

— To moja krew. W czasie przeprawy przez Shinganshinę przebrałam się w koszarach. Po nocy spędzonej na szczycie muru krwawiłam z nosa.

— To niedorzeczność. O sile zeznania decydują dowody, znacznie bardziej obrazowe od słów — burknął Sanes. — Generale Smith, sam najlepiej znasz statystyki swojej dywizji. Czy gdyby ktoś powiedział ci, że przeżył pięć lat za Murem, nie zaśmiałbyś się gorzko?

— Być może, lecz chwilę później pomyślałbym, że istnieje szansa, iż mój cel nie jest tak daleki, jak sądzicie.

— Niestety, brak dowodów ma o wiele większą moc niż żarliwe poręczenie zatrzymanej, a nawet o wiele większą niż twoje.

— Skąd tak pewne przypuszczenie, że nie mam dowodów? — zapytał z powagą Smith, wbijając w Sanesa świdrujące spojrzenie.

       W jego rysach czaiło się coś niebezpiecznego; chyba właśnie przechodził do ataku. Zdawało jej się, że w tej chwili zrozumiała ruch swojego dowódcy polegający na zamieceniu sprawy cielesnych tortur pod dywan. Nie znała dokładnych pobudek mężczyzny, lecz zdawkowe: wkrótce do tego wrócimy, nabrało dla niej nowego zabarwienia, jakby Smith podprogowo przekazywał Sanesowi wieść, iż ma go w garści. Z drugiej strony przerażeniem napawał ją fakt potencjalnego „wkrótce", bo znacznie osłabiał stwierdzenie: to już ostatni raz.

— Czy przedłożony mi raport jest jedynym dowodem, generale Smith? — sceptyczny ton Zackleya rezonował w powietrzu jeszcze długo po wypowiedzeniu pytania, po którym zapadła cisza.

— To istotnie mocny dowód, lecz z pewnością nie jest on jedynym, czym dysponuję na poparcie swojego stanowiska. Reszta z nich nie jest jednak moją zasługą. Tutaj należy oddać głos podwładnej generała Pyxisa, kapitan Katii Wolf.

— Pani kapitan. — Zackley skinął porozumiewawczo, na co oficer Garnizonu z impetem wstała z miejsca i natychmiast, z lekkim nieokrzesaniem, uderzyła pięścią w pierś. — Spocznij. Czy to pani zajmowała się tą sprawą z polecania generała Pyxisa?

— Ja — odparła lapidarnie, lecz z należytym szacunkiem. — Gdy tylko po Garnizonie rozniosła się informacja o wieczornym incydencie na szczycie Muru, natychmiast zawiadomiłam pułkownik Brzenską, która skierowała się drogą służbową do Stohess, do generała. Otrzymałam odpowiedź twierdzącą, by zebrać wszystkie dowody i sprawdzać tropy mogące pomóc Korpusowi Żandarmerii w rozwiązaniu tej sprawy. — Podeszła do biurka, kładąc na nim jakiś dokument. — Dobrze znam miasto i tereny graniczne, rejestr kradzieży, ataków, zaginięć i zabójstw, co znacznie usprawniłoby śledztwo, lecz oficerowie z Centrali nie chcieli ze mną rozmawiać. Sprawdziłam miejsce incydentu. Po zewnętrznej stronie Muru były świeże szczeliny zostawione przez starszy typ kotwiczek, których ostatnia partia wyjechała z fabryki broni dziesięć lat temu. Po modernizacji wyszedł z użycia, a po ataku na Dystrykt Shinganshina zupełnie o nim zapomniano.

       Położyła na biurku Zackleya kolejny papier, a Inez nie mogła wyjść z szoku. Gdy Wolf przesłuchiwała ją w Garnizonie jako porucznik, nie zanosiło się na to, żeby kiedykolwiek miała zaprzątać sobie głowę grzebaniem w jej problemach; była ostra, odpychająca i wyjątkowo nieprzyjemna.

— Zgadza się — odparł głównodowodzący, śledząc wzrokiem podane przez kapitan zapiski. — Proszę kontynuować.

— Konserwatorzy zarekwirowali zatrzymanej części sprzętu do manewrów, lecz numery seryjne były niemożliwe do odczytania. W czasie przesłuchania zatrzymana zapisała mi identyfikator na kartce. Sprawdziłam to dopiero dwa dni temu, po ustabilizowaniu się sytuacji w Troście, więc z oczywistych względów nie mogłam skontaktować się z oficerem łącznikowym Stołecznej Żandarmerii. Specyfikacja potwierdzona przez pracownika fabryki jest na drugiej stronie.

— Zapisany na kartce numer? Z całym szacunkiem, pani kapitan, ale... — Sanes wstał, a Wolf łypnęła na niego pogardliwym spojrzeniem; widocznie nienawidziła, gdy ktoś jej przerywał.

— Ile seryjnych numerów broni znasz na pamięć, generale? — zareplikowała, a Inez niemal czuła napinającą się atmosferę. — Być może jakiś zapadłby panu w pamięć, gdyby przysłał nam pan wsparcie złożone z pańskich rzekomo niezawodnych ludzi?

— Pani kapitan — uciął Zackley. — Jest pani świeżo po awansie, nie chciałbym zostać zmuszony do zamazania go postępowaniem dyscyplinarnym za publiczną zniewagę oficera i munduru. — Posłał Wolf zniesmaczone spojrzenie, po czym przewrócił stronę. — Według specyfikacji sprzęt zatrzymanej pochodzi z zaopatrzenia przeznaczonego na przyczółek zaopatrzeniowy za Murem Maria. — Popatrzył na Inez. — O numerze?

— Jeden — odpowiedziała, czując, że pot niemal kropli jej się na dłoniach. Gdyby jej nóg nie zasłaniała ława, zapewne wszyscy dostrzegliby ich wyraźne dygotanie; wszystko działo się zbyt szybko. — Wracałam ścieżką armii budowaną przez Korpus Zwiadowczy przez pięć lat i chciałam...

— Rozumiem. Czy kapitan Wolf chciałaby coś dodać?

— Zatrzymana jest absolwentką tej samej drużyny treningowej, co ja. Od początku pamiętałam nazwisko, a gdy spytałam zatrzymaną o związany ze szkoleniem szczegół, odpowiedziała zgodnie z prawdą.

— Coś jeszcze?

— To wszystko, generale. — Dostawiła obcasy z trzaskiem, po czym odwróciła się energicznie, by wrócić na miejsce.

— Generale Sanes, jesteś w stanie ustosunkować się do przekazanych dowodów?

— Uważam, że to tylko poszlaki oparte na bardzo wyolbrzymionych powiązaniach. Osobiście nie traktowałbym ich z namaszczeniem, z jakim zrobiła to kapitan Wolf. Przez wzgląd na bezpieczeństwo monarchii i ludzkości wnioskuję o areszt i odroczenie postępowania w celu zebrania prawdziwych dowodów.

       Kobieta natychmiast odwróciła twarz w jego stronę, lecz nic nie powiedziała.

— Generale Smith?

— Przedstawiłem dowody, które zebrałem w porozumieniu i współpracy z siostrzaną frakcją. Szczegółowość informacji jest tak dobitna, że nie uznałbym ich za poszlakę. Wręcz przeciwnie, jestem gotów zaręczyć, że zatrzymana to Inez Schneider, Kadetka 100. Drużyny Treningowej, Żołnierz Korpusu Zwiadowczego od 838 roku i powinna zostać natychmiastowo przywrócona do służby czynnej. Jako generał Korpusu Zwiadowczego wnoszę również o przywrócenie jej utraconego w 844 roku stopnia porucznika i podniesienie go do rangi kapitana. Ponadto, pewien wojskowych osiągnięć mających ogromne znaczenie dla dalszego funkcjonowania Korpusu Zwiadowczego, będę ubiegał się o wpisanie jej na listę odznaczeń.

       Zapadła cisza, ale Inez miała wrażenie, że jej kotłujące się serce trzęsie całą salą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top