Rozdział 4 | Ten Dzień Cz. I
Pobudka pierwszego dnia szkolenia nie należała do najłatwiejszych, szczególnie dla Emmy, która od zawsze lubiła sobie dłużej pospać. Jednak chcąc nie chcąc, donośny głos dzwonu postawił cały obóz na nogi.
Gdy wszyscy kadeci w mundurach stawili się już na placu, został oznajmiony plan na najbliższy tydzień. Mianowicie opanowanie sprzętu do trójmanewru. Dla Ymir i Emmy było to praktycznie przyzwolenie na obijanie się. Podczas gdy wszyscy będą się uczyć jak nie zaliczyć gleby one mają już obszerne doświadczenie, w używaniu jak i w naprawianiu sprzętu.
Po tym jak Dowódca skończył tłumaczyć zadania na najbliższe dni, kadeci mogli się wreszcie udać na śniadanie. Pierwsze miejsca jakie zostały zajęte były obok szatyna który i tego dnia miał sporą grupkę słuchaczy. Jednak nie byli świadomi że śniadania są znacznie krótsze kolacji. Słuchacze nie byli nawet w połowie jedzenia gdy dzwon oznajmił koniec posiłku, co wywołało między nimi drobną panikę.
W trzy minuty wszyscy biegiem znaleźli się koło słupów do ćwiczenia równowagi. Nie mogło się obejść bez opierdolu od Generała za guzdranie się. Następnie kadeci dostali instrukcje jak używa się sprzętu, zadanie zostało wytłumaczone i zaczęły formować się kolejki do słupów. Jednym szło lepiej, jednym gorzej, prawdę mówiąc tych drugich było znacznie więcej, co budziło politowanie ze strony Shadis'a który chodził i obserwował poczynania podopiecznych.
Gdy przyszła pora Ymir, nie było jej dane nawet się przypiąć, bo Generał zwrócił jej uwagę -Stój- wszyscy zgromadzeni patrzyli się teraz na mężczyznę, zastanawiając się jaką reprymendę dostanie szatynka -Ty z siostrą idziecie ze mną- rzucił po czym zaczął odchodzić, zostawiając tym samym kadetów z masą pytań. Gdy tylko dziewczyny zaczęły iść, dało się usłyszeć szepty ciekawskich.
Udali się do lasu. Wreszcie Shadis stanął i zwrócił się do nich z kamienną twarzą -Nie ma sensu żebyście ćwiczyły podstawy, dużo mówią o waszych umiejętnościach, więc chcę zobaczyć je na własne oczy- zrobił pałzę a dziewczyny przytaknęły, więc kontynuował. -W tym lesie są porozstawiane są kukły mające naśladować tytany. Przetnijcie im tył szyi. Macie po pięć minut każda.
Zaraz po uzbrojeniu się, i krótkim objaśnieniu jak działają miecze, obydwie wykonały wyznaczone zadanie, a po reakcji Generała, można było wywnioskować że poszło im wcale nie najgorzej. I mimo że nie przyznałby tego głośno, to był pod niezłym wrażeniem, Ymir poszło świetnie, a Emmie jeszcze lepiej, mimo ran z poprzedniej nocy które dawały jej się we znaki.
W międzyczasie przy słupach trwały ćwiczenia. 1/4 osób już miało za sobą pierwszy kontakt ze sprzętem, ale na pierwszy rzut oka widać, że przed nimi jeszcze sporo pracy. Kolejne osoby zaczęły się podpinać gdy szatynki wróciły. Generał przyprowadził je pod słupy i wydał rozkaz aby pomagały reszcie. Emmie nie uśmiechały się jakiekolwiek interakcje międzyludzkie gdy nie miała na to najmniejszej ochoty, lecz nie miała wyjścia, podeszła więc do najbliższego stanowiska i czekała aż czarnowłosa dziewczyna której była teraz kolej się przypnie. Ymir jednak nie narzekała nic a nic, pierwszym co zrobiła to odszukała w tłumie niską blondynkę do której zagadywała wczoraj i podeszła do tego stanowiska, do którego w kolejce stała błękitnooka.
。。。。。
Stałam tu już chyba z pół godziny, dawałam ludziom wskazówki żeby łatwiej im się było utrzymać i faktycznie u niektórych po moich radach widać było progres. Generał krążył cały czas i nas doglądał, nie wyglądało jakby miał jakieś zastrzeżenia a nawet jeśli, to może je sobie o kant dupy rozbić, bo i tak odwalamy za niego jego robotę.
Kolejna osoba się odpięła i przyszła kolej na następną, gdy zorientowałam się że tą kolejną osobą jest piegowaty brunet z wczoraj, z niewiadomego powodu poczułam nagłą potrzebę spoglądania na wszystko i wszystkich oprócz niego. Czułam jego wzrok na sobie -No cześć- przywitał się wesoło. Spojrzałam w końcu na niego, i tak jak myślałam, był uśmiechnięty od ucha do ucha.
-A ty co w takim dobrym humorze?- spytałam bezuczuciowym tonem marszcząc nieco brwi i podając mu linki.
Brunet się tym pytaniem jednak nie speszył, i zapinając się odpowiedział -Cieszę się z miłego towarzystwa- patrzył mi się teraz prosto w oczy. Czując się dziwnie w nietypowej sytuacji odeszłam kilka kroków od chłopaka żeby mógł zacząć ćwiczenie, zarazem nie zmieniając mojego wyrazu twarzy. Jednak jemu najwyraźniej zebrało się na gadanie. -To... co robiłyście jak was nie było?
-Nie twój interes.
-Racja, ale jestem ciekawski- znów się wyszczerzył. Uciekłam wzrokiem na lewo byle nie spotkać się znowu z jego brązowymi oczami, ale po chwili byłam zmuszona znowu spojrzeć na niego -Wooo..!- zachwiał się na linkach i gdybym nie przytrzymała go za rękę to już by wisiał głową w dół.
-Tch, uważaj- skomentowałam.
-Wybacz- nerwowo się zaśmiał. Pomogłam mu złapać pion i go puściłam, ale co chwila się przekrzywiał i na zmianę tracił i odzyskiwał równowagę -To cięższe niż się wydawało, trochę mi to pewnie zajmie- powiedział jakby lekko zawstydzony, lecz nie tracąc wesołego tonu.
Westchnęłam i przybliżyłam się do chłopaka -Po prostu musisz wyrobić sobie nawyk. Pamiętaj gdzie masz środek ciężkości i dostosuj układ ciała tak żeby był równo rozłożony. Inaczej będziesz w kółko walił głową w grunt- przewróciłam oczami. Złapałam jego ramię aby przesunąć je tak aby złapał równowagę i faktycznie chłopak przestał się kiwać -Widzisz?
-No racja, mogłem na to wpaść wcześniej, bardzo ci dziękuję- powiedział gdy był już opuszczany z linek.
-Tak tak, już już, tylko przestań się tak do mnie szczerzyć- założyłam ręce na piersiach, i przewróciłam znowu oczami.
-Jak sobie życzysz- jego uśmiech się zmniejszył, ale nie zniknął kompletnie. Chwilę później spuścili go z powrotem na ziemię żeby kolejna osoba mogła zacząć ćwiczenie. Jednak zanim wrócił do kolejki podszedł trochę bliżej mnie -Wiesz co, jest coś o co chci...
-KADET JEAGER! CO TY ODPIERDALASZ?!- rozniósł się głos dowódcy a wszystkie rozmowy nagle ucichły. Stał przy słupie obok i patrzył się na chłopaka który wisiał głową do dołu. Po chwili zorientowałam się że to ten chojrak który w planach ma wbić wszystkie tytany, no z takimi umiejętnościami życzę szczęścia.
Myślałam że po chwili złapie równowagę i wróci do pionu, ale mijała już druga minuta a on nawet nie drgnął, po prostu wisiał tam jakby sparaliżowany, dopóki jedna czarnowłosa dziewczyna nie zwróciła jego uwagi mówiąc do niego po imieniu. Dopiero wtedy jakby wróciła mu świadomość i zaczął się kiwać, usiłując się wyprostować, ale wszystko na nic, musieli opuścić go z lin.
-Kurde, słabo to wygląda- skomentował pod nosem Marco.
Dowódca stał jeszcze chwilę w miejscu patrząc na chłopaka a po chwili odwrócił się w drugą stronę, gdzie stała większość rekrutów -Koniec! Na dziś wystarczy wam ćwiczeń- na te słowa wszyscy zaczęliśmy się rozchodzić. Rzuciłam okiem na szatyna który jak większość zgromadzonych patrzyła jeszcze chwilę jak dwójka przyjaciół podchodzi do chłopaka którego przed chwilą opieprzał Shadis, mnie jednak nie interesowało to w najmniejszym stopniu więc udałam się w stronę baraków.
Po kilku krokach jednak poczułam uścisk na nadgarstku. Odwróciłam się natychmiast i zobaczyłam że to wysoki, piegowaty szatyn, który po raz kolejny miał wymalowany uśmiech na twarzy, tym razem jednak jakby bardziej zawstydzony -Wybacz że się do ciebie tak przyczepiłem ale, chciałem zapytać... jako że nie mamy już do końca dnia żadnych ćwiczeń to... może chciałabyś się ze mną przejść na spacer? Z tego co wiem to niedaleko jest dość ładne jezioro, moglibyśmy tam pójść po obiedzie?- wpatrywał się we mnie z nadzieją w oczach.
Zaskoczyła mnie jego propozycja, ale nie byłam zainteresowana -podziękuję- odwróciłam się z powrotem w stronę w którą wcześniej zmierzałam z zamiarem odejścia od chłopaka.
-Dobra nie ma sprawy- odpowiedział jednak w jego głosie słychać było, że był zawiedziony. Od razu naszła mnie refleksja: dobrze zrobiłam odmawiając mu? Nie było mi jednak dane głębiej zastanowić się nad tym pytaniem bo znowu przerwał mi głos chłopaka.
-Emma poczekaj!- stanęłam i lekko zirytowana powoli odwróciłam się do Marco, który szybkim krokiem do mnie podszedł -Wszystko w porządku?- spytał przejęty.
Zdezorientowana odpowiedziałam -Tak? Czemu pytasz?- on tylko wskazał palcem na moją prawą nogę, spojrzałam w dół i zirytowałam się gdy zobaczyłam że na materiale moich spodni znajduje się plama krwi. Szybko połączyłam fakty i zorientowałam się że to z rany na zewnętrznej części uda. Ze wszystkich które dostałam tamtej nocy ta była najgłębsza, i najwidoczniej krew przesiąknęła przez bandaż -Cholera- syknęłam i jeszcze szybszym krokiem niż wcześniej, udałam się w stronę baraków.
-Hej nie uciekaj, zaczekaj!- uczepił się mnie -powiesz mi co ci się stało? To wygląda poważnie- szedł zaraz obok mnie, na jego twarzy cały czas widniało zmartwienie. Niestety miał też rację, krwi było sporo, aż sama byłam zdziwiona że wcześniej tego nie zauważyłam.
-Zadrapanie i tyle.
-Na zadrapanie mi to nie wygląda- byliśmy już obok baraków.
-Patrz a nie wpadłabym na to że jesteś lekarzem- rzuciłam z wielką dozą sarkazmu ciągle unikając jego wzroku.
-Mówię poważnie- stanął teraz przede mną, zagradzając mi drogę. Z jego twarzy uśmiech zniknął kompletnie, a zastąpił go grymas zmartwienia -Daj sobie pomóc.
-Powiedziałam ci że nic mi nie jest. Czego do cholery nie rozumiesz?!- zaczęłam się denerwować.
-Tego dlaczego nie pozwalasz sobie pomóc- czułam jak jego wzrok się we mnie wbija.
-Po prostu muszę skądś wytrzasnąć opatrunek i to tyle- rzuciłam próbując go wyminąć jednak on nie chciał odpuścić.
-Więc poczekaj tu, i pozwól chociaż żebym ci go przyniósł- w jego głosie słychać było troskę.
Nie odczepi się ode mnie prędko z tego co widzę, stwierdziłam zrezygnowana -Dobra- skierowałam wzrok na lewo, byle uniknąć kontaktu wzrokowego.
Uśmiech wrócił na twarz szatyna i zaczął zmierzać w nieznanym mi kierunku -Zaczekaj tu! Zaraz wrócę!- i zniknął za jednym z budynków. W mojej głowie za to zaczęła się debata, faktycznie na niego poczekać? Czy go olać i wrócić w spokoju do baraków.
● ● ● ● ●
。。。。。。。
-ZŁODZIEJE!!!- krzyknął ktoś z tłumu, a wzrok wszystkich ludzi powędrował na trójkę rabusiów, frunących nad zgromadzonymi na ulicy -WEZWIJCIE ŻANDARMERIĘ!
Mimo że trójka przyjaciół wiedziała że za chwilę wojsko znowu podejmie próbę złapania ich, nie przejmowali się tym za bardzo, z prostego powodu. Jeszcze nigdy nikt nawet nie zbliżył się, do sukcesywnego złapania ich.
Tak jak przewidywali, pojawili się żołnierze, jednak na plecach zamiast zielonego jednorożca, widniały skrzydła wolności, co znaczyło jedno. -Zwiadowcy!- Farlan oznajmił przyjaciołom.
-Farlan, Isabel- zwrócił im uwagę Levi, gdy się na siebie spojrzeli, wiedzieli że to czas żeby się rozdzielić, kiwnęli głowami na znak że wiedzą co robić i się rozdzielili. Każde poleciało w sobie dobrze znanym kierunku w celu zgubienia ogona.
Levi przeskakiwał przez budynki, do niektórych nawet wchodząc aby skołować Zwiadowców. Jednak gdy ktoś nagle na niego skoczył z góry, brunet się tego nie spodziewał. Gdyby musiał walczyć tylko z jednym przeciwnikiem, niemiałby najmniejszego problemu. Kiedy przyłączyłby się kolejny, było ciężej lecz wciąż brunet byłby na wygranej pozycji. Ale los tej walki został przesądzony kiedy Levi zobaczył, że jego towarzysze zostali złapani. Z złością wypuścił z ręki nóż, z braku innych opcji.
Kilka dni temu w podziemiach przed ich siedzibą pojawił się mężczyzna z informacją i propozycją. Ostrzegł ich o zamiarach wojska i że w niedługim czasie podejmą próbę złapania ich. Propozycja za to miała polegać na dołączeniu do Zwiadowców i przy najbliższej okazji przejęcie pewnych papierów oraz zabiciu Erwina Shith'a. Levi wahał się co do tej oferty, myślał o przyszłości, a perspektywa życia na górze była niewątpliwie kusząca. Zwłaszcza że sami w tempie jakim im to szło, długo jeszcze nie uzbieraliby na wyjście z podziemia. Jednak przyjęcie tej oferty oznaczałoby dla niego rozstanie się z ukochaną córką na bliżej nieokreślony czas. Mimo zapewnień że nie zostałaby sama w podziemiach to i tak brunet nie mógł się na to zgodzić, a jego towarzysze rozumieli i popierali jego decyzję, im również zależało na bezpieczeństwu Emmy.
Zleceniodawca mimo że nie zdołał ich przekonać, powiedział że nie muszą zgadzać się na to teraz, lecz prędzej czy później i tak zostaną złapani. Wtedy mogą zdecydować o podjęciu współpracy, i jeśli nastąpi to w przeciągu następnych dwóch miesięcy, mają udać się pod konkretny adres z dokumentami, a wtedy dostaną swą zapłatę, jeśli wyznaczony czas minie to oferta zostanie anulowana. Niestety, stało się tak jak nieznajomy powiedział, zostali złapani.
Gdy już cała trójka była skłuta, dostała ultimatum: albo dołączą do Zwiadowców, albo staną przed sądem i odpowiedzą za wszystkie swoje przewinienia. Nie mieli wyboru -Zgoda. Dołączymy do was- odpowiedział brunet, na co blondyn lekko uniósł kąciki ust ku górze. -Ale mam jeden warunek.
Erwinowi wrócił poważny wyraz twarzy i zmarszczył lekko brwi -Jaki warunek?
Gdyby wzrok Levi'a mógł zabijać, Erwin był by już dawno martwy -Będę mógł zabrać stąd ze sobą moją córkę- Blondyn spojrzał się na niego i przez chwilę zapanowała cisza.
-Wojsko to nie miejsce dla dzieci, nie może się tam szwendać- zrobił pałzę i rozejrzał się dookoła. Zaczął się zastanawiać. Mimo że był tu w czysto zawodowej sprawie to nie mógł odgonić od siebie refleksji jakie to miejsce mu podsuwało . Ludzie nie powinni mieszkać w takich warunkach, a już szczególnie nie dzieci, i napewno nie same. Wziął wdech i po jeszcze chwilę trwającej ciszy wpadł na pomysł. -Jedyne co mogę zrobić, to obiecać że zostanie umieszczona w sierocińcu. Tam na powierzchni- spojrzał się w górę, ale jego uwaga została szybko zwrócona z powrotem na bruneta.
-Nie ma takiej opcji! Nie zostawię jej samej!- wzburzył się Levi, ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek jeszcze został sprowadzony na ziemię.
-To jedyna propozycja jaką otrzymasz, i płynie jedynie z mojej dobrej woli- odparł stanowczo.
Brunet wbił wzrok w ziemię. Targały nim emocje. Czół złość, smutek, w pewnym stopniu dezorientację i co najgorsze: bezsilność. Myśl o rozłące z osobą która jest dla niego całym światem wydaje się surrealistyczna. Jednak nie miał żadnej innej opcji. -Dobrze- odpowiedział z ciągle spuszczoną głową. Jego przyjaciele widzieli w jakim stanie się teraz znajdował. Samym im było okropnie przykro na wieść o rozłące z dziewczynką, więc mogli sobie jedynie wyobrazić jak czół się w tej sytuacji Levi.
Jednak decyzja już zapadła. I jedyne co im pozostało to mieć nadzieję że nie będą jej żałować.
--------------
Ohayo!
Dobra! Macie tu noże 🔪🔪🔪 możecie mnie zadźgać... Wiem że nie było rozdziału dwa miesiące 😶 I nie, nie mam żadnej dobrej wymówki. Jedyne co mi pozostaje to obiecać że aż takiej dużej przerwy raczej już nie będzie.
Przez to ile czasu minęło pewnie połowa osób które to czytała nie pamięta nawet o co w tym ff chodziło, i się nie dziwię. Ale mam nadzieję że mimo to rozdział się wam spodobał 🥰
Śmiało komentujcie i wyczekujcie nowego rozdziału, który obiecuję pojawi się bardzo niedługo 😌😉
Następny rozdział: Ten Dzień Cz. II
Bayo!
-The_Doves
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top