21: Te Windy Mają Coś W Sobie

You tell all the boys "No"
Makes you feel good, yeah
I know you're out of my league
But that won't scare me away, oh, no

You've carried on so long
You couldn't stop if you tried it
You've build your wall so high
That no one could climb it
But I'm gonna try

Would you let me see beneath your beautiful?
Would you let me see beneath your perfect?
Take it off now, girl, take it off now, girl
I wanna see inside
Would you let me see beneath your beautiful tonight?

You let all the girls go

Makes you feel good, don't it?
Behind your Broadway show
I heard a boy sayin' "Please, don't hurt me"

You've carried on so long
You couldn't stop if you tried it.
You've build your wall so high
That no one could climb it.
But I'm gonna try

Would you let me see beneath your beautiful?
Would you let me see beneath your perfect?
Take it off now, boy, take it off now, boy
I wanna see inside
Would you let me see beneath your beautiful tonight, oh, tonight?  

~ Labrinth "Beneath Your Beautiful"

*

Niecierpliwe palce niecierpliwego Blaise'a bębniły bezustannie o mahoniowy stolik należący do wystroju gustownego salonu Notta. Spode łba spoglądał na zgromadzonych wraz z nim — z niewiadomych powodów — gości.

Stuk. Stuk. Stuk. Lakierowane drewno odbijało rytm.

Na kanapie ciasno ściśnięci siedzieli Ron, Neville oraz Pansy; na drugim zaś fotelu miejsce znaleźli Teodor trzymający Lunę na kolanach. Od nadmiaru słodyczy, aż Zabiniego mdliło. Wszystkim się szczęściło, tylko nie jemu. Nie miał bladego pojęcia, po co narzeczeni urządzili spotkanie. Od Notta dowiedział się tylko tyle, iż ma się obowiązkowo zjawić we wtorek o siódmej w rezydencji. Przybył więc i teraz oczekiwał na rozwój wydarzeń.

Przystawił do ust szklankę z zimnym Burbonem, którym poczęstował go gospodarz. Przynajmniej tyle miał przyzwoitości, aby nie kazać czekać o suchym pysku.

Luna spojrzała na zegar wskazujący pięć minut po dziewiętnastej. Pokiwała smutno głową, jakby oczekiwany gość się nie pojawił. Wygładziła kremową sukienkę i uścisnęła dłoń Notta.

— Dziękuję, że wszyscy przybyliście — powiedziała, uśmiechając się na swój specyficzny, rozmarzony sposób.

— Wszyscy? — Blaise złapał ją za słówko. On wyraźnie widział, że drugi drużba i pierwsza druhna nie przybyli. Najlepsi przyjaciele Luny i Teodora. To się nie trzymało kupy. — Zdaje się, że kogoś brakuje. Oświeć mnie, dlaczego nie ma Draco i Hermiony?

— Bo to o nich będziemy rozmawiać — odparła Luna, a zgromadzeni, jakby wcześniej się zgadali, wstrzymali oddech.

Zabini zamrugał. A on myślał... Tak nagłe, ważne spotkanie w przeddzień wieczoru kawalersko-panieńskiego nie wróżyło nic dobrego. Ze spokojem zagłębił się w fotel. Nic gorszego powiedzieć już mu nie mogli niż „rezygnujemy z wesela". Wydał wystarczająco galeonów na imprezę, aby siłą zaciągnąć ich przed ołtarz. Tańczące gobliny liczyły sobie drogo... Już nie mówiąc o wilach-striptizerkach, których gaże opiewały na horrendalne sumy. Zakupiony alkohol dałoby się wykorzystać kiedyś tam w przyszłości — o procenty się nie martwił.

— Nie rozstajecie się z Teodorem? Uf! — zaśmiał się były Ślizgon. — Kamień spadł mi z serca... — Uderzył dłonią w udo. — Tak bardzo namęczyłem się nad dopięciem wszystkiego... — Zauważył uniesioną brew Teodora, w której dumnie zgiętym łuczku mógł wyczytać komunikat: zamknij się. — Kontynuuj... — Odchrząknął, ustępując pola Lunie.

— Dlaczego o Draco i Hermionie? — zapytał Ron wyraźnie skonfundowany, zanim gospodyni w ogóle zdążyła otworzyć usta.

— Oni się rozstali — wytłumaczyła krótko Luna.

Blaise ledwo ukrył prychnięcie, znając nagą prawdę łączącą nauczycielkę obrony z wykładowcą eliksirów. Nawarzyli piwa i chyba tylko najczarniejsza magia mogła ich uchronić przed konsekwencjami. On wiedział, że udawanie pary to głupi pomysł.

Zerknął na Rona, który z wrażenia aż złapał się za głowę.

— O nie... Mówiłem ci, Luna, że to zły pomysł ich swatać! Mówiłem! — wyjęczał rudzielec. — Pamiętasz, co mówiłem o trzeciej wojnie czarodziejów? Właśnie się zaczęła! — biadolił nieprzerwanie, rozśmieszając Blaise'a. Miał chłopak smykałkę do aktorstwa, gdyż Zabini prawie uwierzył, że ten rwie włosy z głowy. — To będzie katastrofa... znaczy... em... nie, że wasza impreza, ale oni...

Komediowo-dramatyczny pokaz aktorstwa Weasleya przerwało pukanie do drzwi, po chwili te się uchyliły, a skrzat wprowadził tak samo rudą, jak jej brat, Ginny. Dziewczyna spłoniła się, spostrzegając, iż skupiła na sobie wszystkie spojrzenia. Ze zdenerwowania zaczęła miętosić rąbek tuniki niczym stara, świętej już pamięci, skrzatka Blaise'a, Trwożka.

— Przepraszam za spóźnienie — bąknęła.

— Chcesz ich do końca skłócić?! — wybuchnął Blaise, oskarżycielsko wlepiając wzrok w Lunę.

— Nie... ja tylko... — bełkotała pod nosem Luna, patrząc na swoje jaskrawofioletowe balerinki.

— Luna wytłumaczyła mi sytuację i ja też chcę pomóc. — Na pomoc przyjaciółce przyszła Ginny z wyjaśnieniami. Odzyskała śmiałość.

— Ciekawe kto ci uwierzy po tym, jak uwiodłaś Pottera — wymruczał Ron półgębkiem, nie patrząc na siostrę i ostentacyjnie rozmasowując kark.

Młoda Weasleyówna rozłożyła ręce. Weszła w głąb salonu, patrząc na twarze wszystkich zgromadzonych, jakby chciała przekonać ich o swojej szczerości. Blaise pozostawał nieugięty. Kto podkłada taką świnię własnej przyjaciółce? Tylko najgorszy sort człowieka kradnie ukochanego bliskiej osoby. Zdrowo łyknął ze szklanki, zaplatając dłonie na piersi.

Miał zamiar bronić Hermiony przed parszywymi zdrajcami. W razie, gdyby z Draco się nie pogodzili, a istniało duże prawdopodobieństwo, że właśnie tak będzie, mógł zapunktować u Granger, a może nawet zamazać złe wrażenie z imienin Smoka.

— Popełniłam błąd — przyznała Ginny. Gdyby Blaise nie znał takich manipulantów, jak ona, może by uwierzył w jej skruchę. Przewrócił tylko oczami. — Harry nie był wart straty przyjaciółki. Chcę im pomóc. — Już wystarczająco pomogłaś Hermionie, pomyślał Zabini. — Hermiona nie wybacza łatwo, wiem, ale przynajmniej spróbuję...

Bo się popłaczę od ckliwości tego wyznania. Blaise oparł się na kostkach dłoni, ze znudzeniem wpatrując się w rudą szachrajkę. Nie dziwił się, iż Potterowi chwilowo odpływ krwi z mózgu zaburzył odbiór rzeczywistości — szczwana lisica miała wygląd. Szczupła, wręcz filigranowa, o długich, gęstych włosach, swą czerwienią przyciągających wzrok. Do tego te duże brązowe oczy jak u sarenki. Wcielenie drapieżności o iście szatańskiej duszy. Krucyfiksy na takie panny to za mało. Tutaj potrzeba twardej ręki.

— Już to widzę — wycedził osobiście zaangażowany w dyskusję. — Wpuścimy lisa do kurnika i nam wyżre wszystkie kury, a jajka zadepcze...

— Nie chcesz, to nie wierz mi, Zabini. Zostaję — fuknęła na niego ruda, sztyletując go spojrzeniami ostrymi jak nowiutki skalpel.

— Teraz dopiero szykuje się katastrofa... Fochy Draco i Miony to nic przy pokazie, jaki zaserwuje nam Weasley. Tak nagle zaczęło jej zależeć na ich szczęściu.

— Odezwał się, a sam próbował poderwać Hermionę — wytknęła mu.

Zakrztusił się nonszalancko pociąganym dla efektu drinkiem; opluł przy tym swój ulubiony T-shirt z nadrukiem 3D, gdzie wąż nawet wystawiał rozwidlony język.

— Sk-ąd? — wykrztusił, pokasłując raz za razem.

Oskarżycielsko wbił wzrok w Lunę, a potem w Neville'a. Tylko oni wiedzieli o jego nieudanym podrywie. Cholera! Byłby udany, gdyby nie Draco, a wtedy ta historia mogłaby potoczyć się całkiem inaczej. Dowód na to, iż jedno zdarzenie ciągnie za sobą łańcuch konsekwencji.

Blondynka siedząca na kolanach Teodora zmarszczyła brwi, wyraźnie tracąc cierpliwość.

— Skończyliście? — zapytała Luna niby wciąż wesołym tonem, ale jednak kryjącym w sobie zalążek groźby.

— Tak — równocześnie odpowiedzieli Blaise i Ginny, po czym popatrzyli na siebie, jakby jedno chciało rzucić się na drugie. Zabini z pewnością poradziłby sobie z utemperowaniem rozbuchanego temperamentu rudej. Wystarczyłaby mu godzina, żeby z lisicy zrobić króliczka.

Luna westchnęła. Rozejrzała się, patrząc w twarz każdej ze zgromadzonych osób. Wyraźnie wyczuć można było napięcie, jakie pojawiło się po przybyciu Ginny. Nie tylko Blaise reagował na nią alergią. Pansy łypała na rudą od czasu do czasu typowo kobiecym wzrokiem sugerującym, iż jest zwykłą szmatą, o ile nie gorzej. Ron naburmuszony, najpewniej pokłócony z siostrą, owszem, przesunął się, ustępując jej miejsca, lecz przez to praktycznie przytulił się do Neville'a, który również nie wyglądał na zadowolonego. Najspokojniejszy pozostawał Nott, który zawsze był ponad towarzyskimi dramatami.

— Jaka jest Hermiona, wiemy — rzekła Lovegood. — Będzie stroić fochy, unikać Dracona, chować się po kątach, zapewne będzie też rozdrażniona. Zje połowę stołu szwedzkiego, wypije co najmniej butelkę wina...

— Z drugiej strony mamy Draco — kontynuował wypowiedź narzeczonej Nott — który chwyci alkoholowy cug, najpewniej podrywając wszystko, co tylko okaże się zbyt wolne, żeby mu uciec...

— Musimy ich pogodzić, bo sam Merlin nawet nie wie, jak to się skończy.

— Ha! — parsknął Blaise, wyobrażając sobie przedstawioną sytuację. — Wszyscy będą się skupiać na ich wzajemnych relacjach bardziej niż na samej imprezie. Gdybym był chamem, żerującym na cudzej tragedii, obstawiałbym zakłady. A tak z ciekawości, myślicie, że kto wyjdzie z potyczki mniej poturbowany psychicznie i fizycznie? — Złowrogie spojrzenia przyszpiliły Zabiniego. Co oni tacy poważni? — Tak tylko pytam. — Uniósł ręce w obronnym geście. — Zażartować nie można...

— Co proponujecie? — podjęła Ginny, wywołując w Zabinim zażenowanie.

— Wymyśliliśmy, że zamkniemy ich razem... — zaczęła Luna.

— ... w jednym miejscu. Z dala od ewentualnych postronnych ofiar — dokończył Teodor.

— Gdzie? — zapytał Ron.

— W pokoju hotelowym? — podała nieśmiało Luna. Nie była pewna tego, co proponuje. I słusznie, według Blaise'a nie miało to sensu. W ogóle godzenie pary, która parą nigdy nie była, zakrawało na szaleństwo, ale on nie mógł się wygadać. Przynajmniej będzie śmiesznie.

— To za duża przestrzeń — oponował Blaise. — Siądą po dwóch stronach i nie będą się odzywać.

— Składzik na środki czystości?

Tym razem Zabini nie powstrzymał się od śmiechu. Przypomniała mu się sytuacja, której świadkiem był po pewnym treningu quidditcha, a która pokazała mu inne oblicze zawsze rozsądnej i grzecznej Granger. Składzik na środki czystości czy składzik na miotły to bez różnicy, Hermionie zapewne przypomniałyby się stare dobre czasy, gdy zdradzała Rona z jego najlepszym przyjacielem. Swoją drogą karma potrafiła być okrutna.

— Co cię tak bawi? — zapytała Luna, widząc, że Zabini prawie się dusi.

— Nie. Nic — wystękał pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu. Ukrył usta za dłonią, starając się opanować.

— Po prostu ich tam wepchniecie? — wątpliwości wylewały się z tonu Ginny.

— Fakt, to głupi pomysł — przyznała Lovegood, wzruszając ramionami.

Po prawej Blaise usłyszał odkaszlnięcie. Pansy, upchnięta między Neville'a a podłokietnik sofy, zwróciła na siebie uwagę. Odezwała się po raz pierwszy od początku spotkania, a na jej twarzy błąkał się pewny, wyjątkowo łobuzerski uśmiech. Z Draco mieli wiele wspólnych cech. Ostatnie lata byli ze sobą dość blisko, Zabini mógłby powiedzieć, że aż za blisko, dlatego nie zdziwiły go słowa czarnowłosej, Ślizgońskiej piękności.

— Winda. Zwabimy ich do windy — spokojnie przedstawiła swoją propozycję, będąc pewną, że trafiła w sedno problemu. Zabini wiedział, że za tą koncepcją kryje się jakiś plan.

— To... genialne! — Natychmiast poparł znajomą. — Później wystarczy ją zaczarować i czekać na magię!

— Potrzebujemy pretekstu — zaznaczyła Luna.

— I ludzi — dodał Teodor.

— Ja mam pretekst. — Uśmiech Parkinson się poszerzył. — Zajmę się Draco. Mam niezawodny plan. Nie musicie się o nic martwić. Dajcie mi tylko działać.

Cokolwiek planowała Pansy, musiało się udać. Znała Malfoya jak nikt inny.

— A Hermiona? — Luna szukała pomocy w twarzach przyjaciół. Nikt nie miał pomysłu. Wreszcie jej twarz złagodniała. — W sumie mogłabym coś wymyślić. Poprawienie włosów, makijażu... Damy radę. Reszta będzie pomagać. Usuwać niepożądane osoby. Przeszkody...

— Ustalmy szczegóły — Blaise nachylił się, żeby uważnie wysłuchać propozycji.

***

Blaise włożył wiele pracy w przygotowanie wieczoru dla narzeczonych; Hermiona była pod wrażeniem tego, jak były Ślizgon zgrabnie wszystko zaplanował i dopilnował, aby wyszło idealnie. Nie spodziewała się tego po mężczyźnie, o którym krążyły legendy, niekoniecznie stawiające go w dobrym świetle, ani też na pozycji osoby znającej się na planowaniu. Wyglądał raczej na takiego, który idzie na żywioł, mając klapki na oczach.

Siedziała na długiej kanapie, popijając drinka i obserwując tańczących ludzi. Nie sądziła, że Luna i Teodor mają tak wielu znajomych. Może nie skupiała się na liczeniu, ale wyglądało na to, iż jest ponad dwieście osób tylko na tym piętrze. Impreza rozciągała się na trzy kondygnacje: strefę dla panów, wspólną i tylko dla pań. Hermiona nie odwiedziła męskiego piętra, ale słyszała coś o tańczących wilach, na piętrze dla pań zaś występowali striptizerzy, urządzający pokazy, tańcząc, prężąc się i pozwalając dotykać. We wspólnej — damsko-męskiej — strefie można było zatańczyć i napić się drinka przyrządzonego przez skrzaty domowe ubrane w schludne granatowe uniformy obsługi hotelowej.

Godzina nie była wczesna, to też panna Granger czuła pewien wpływ alkoholu na swój organizm. Jej humor, dotychczas grobowy, uległ poprawie do tego stopnia, iż może skusiłaby się na taniec z jakimś przystojnym singlem. Pech chciał, iż większość mężczyzn albo była zajęta, albo lgnęła do Astorii Greengrass i paru jej przyjaciółek odstrzelonych jakby zaraz miały wylądować na pierwszych stronach gazet bądź występować na wybiegu dla modelek. Prychnęła zażenowana, gdy brunetka ruszyła w tany z kolejnym kawalerem. Może Hermiona nie wyglądała na dostatecznie rozluźnioną? Popatrzyła krytycznie na siebie, po czym założyła nogę na nogę, prezentując czarne szpilki, a następnie oparła się na oparciu kanapy, żeby wyeksponować kobiece atuty. Spróbować nie szkodziło. Nieomal się zakrztusiła, gdy natrafiła na parę oceniających, szarych oczu.

Parę metrów dalej Draco siedział przy stoliku z Pansy, jawnie z nią flirtując. A to jakieś szepty na uszko, a to delikatny dotyk. Hermionę, delikatnie rzecz ujmując, wzburzona krew zalała. Nie wiedząc, co zrobić z rękami, przystawiła szkło do ust, prawie wypijając do dna. Co on z nią wyczyniał? Popadała w nieuzasadnioną złość, depresję oraz alkoholizm. Fuknęła zdegustowana; na szczęście, dzięki głośnej muzyce, nikt tego nie usłyszał. Zadała sobie arcyważne pytanie: dlaczego jest zazdrosna o flirt Malfoya z Parkinson? Gdyby nie była tak rozsądnym tchórzem, zapewne właśnie zajmowałaby miejsce czarnowłosej mopsicy. A tak? Siedziała samotnie i nawet nie mogła powiedzieć, że odganiała się od natrętnych adoratorów, gdyż każdy, dosłownie każdy, wędrował do loży zajmowanej przez młodszą Greengrass.

Pansy zauważyła spojrzenie Hermiony, szczerząc śnieżnobiałe, równiutkie zęby w geście przyjaźni, aby następnie wbić jej nóż w plecy — sięgnęła do policzka Draco, przysunęła się bliżej i nachyliła nad stolikiem do jego ucha, bezbłędnie prezentując głęboki dekolt małej czarnej. Panna Granger nie dowiedziała się, co było dalej, gdyż widok zasłonił jej nie kto inny, a sam Harry Potter we własnej osobie. Pozbył się marynarki, prezentując śnieżnobiałą, zapewne sponsorowaną, koszulę opinającą idealnie wyrzeźbione ciało, do tego założył klasyczne, czarne spodnie, w obu rękach zaś trzymał po jednym drinku z cukrową laseczką.

Kobieta popatrzyła na niego groźnie, jakby mówiąc „zgubiłeś się może?". Rozdrażnił ją tym bardziej, iż zasłaniał interesujące ją widoki. Zazdrość zbierała żniwa i nawet Hermiona wpadła pod jej kosę.

— Hej. Jak tam? — zapytał Harry, siadając obok i podając Hermionie drinka.

Alkohol przyjęła tylko i wyłącznie ze względu na złość na Dracona. Jak on śmiał na jej oczach?! No jak?! Przecież oficjalnie się rozstali, a on już... Nie mogła tego pojąć. Z całą stanowczością wolałaby być teraz na miejscu Pansy.

Właściwie zbierając się do wyjścia, w głowie miała myśl, iż pogodzi się z Draco. Ociepli stosunki. Potańczy. Poflirtuje... Niestety on od początku imprezy włóczył się tylko i wyłącznie z mopsicą. Chciała miło spędzić ten wieczór, a towarzystwo nie dopisało. Nawet Neville przyszedł z Alice, bo najwidoczniej babcia uświadomiła mu po świątecznej kolacji, iż Wonderland go podrywa. Gruchali do siebie przez cały wieczór jak dwa gołąbki. Pretensje mogła mieć wyłącznie do siebie — nie powinna być tak zimna i porozmawiać z Malfoyem, kiedy tego chciał. Teraz pokutowała, a jej ustalenia i ambitny, trochę niemoralny plan, wisiały na włosku.

— W porządku. — Oderwała na chwilę oczy od pary znajomych. — Paczka dotarła?

— Nie musiałaś jej odsyłać. Była dla ciebie.

— Nie chciałam mieć biżuterii od ciebie i tak bym jej nie założyła — próbowała go zbyć.

— Nie podobała ci się?

— Nie. To ty jesteś problemem.

Potter się zapowietrzył, a Hermiona w tym czasie rozeznała się w sytuacji naprzeciwko. Pansy wstała, wyciągając rękę do Draco.

— Och. Cześć, Harry.

Zaskoczona i totalnie zapatrzona nie tam, gdzie trzeba, panna Granger dopiero teraz spostrzegła Ginny. Rudowłosa dziewczyna stanęła nieopodal, uśmiechając się jadowicie.

— Cześć — burknął Potter.

— Cześć, Hermiono — przywitała się także z szatynką, wzbudzając jej zdziwienie. — Harry, możemy przez chwilę porozmawiać?

— Nie widzisz, że jestem zajęty? — odwarknął.

— To ważne — nalegała.

W tym czasie Hermiona wypatrzyła Lunę, która machała do niej, pokazując, żeby podeszła.

— Ja pójdę... — oznajmiła nieśmiało, kładąc drinka na swoim miejscu i zabierając elegancką torebeczkę. Na nadgarstku poczuła twardą męską dłoń.

Z niedowierzaniem spojrzała na miejsce, gdzie palce Harry'ego oplatały jej przedramię. Zszokowana otwarła usta. Czy on się dobrze czuje? Zamrugała parokrotnie, upewniając się, iż to nie omamy spowodowane złym alkoholem.

— Zostań, kochanie. — Kochanie?! — Ginny zaraz stąd pójdzie.

Zaniemówiła, wpatrując się w Pottera jak w kompletnego idiotę. Czy jemu się wydawało, że odzyska ją, pomiatając Ginny? No tak, popatrzyła ze złością na Draco z Pansy, zmierzających powoli w stronę wind, przecież teraz jestem wolna, a każdy chwyt jest dozwolony.

— Harry — syknęła Weasley — ty capie, jestem w ciąży.

— Co?!

Uścisk na nadgarstku zelżał, a Hermiona wreszcie mogła uciec.

— Ja pójdę — poinformowała tylko na odchodne.

— Ale jakim sposobem?! — usłyszała za sobą krzyk.

— Skoro już zwróciłam twoją uwagę, czy łaskawie powiesz mi, kiedy odeślesz moje rzeczy?! — odwrzasnęła Ginny, rozpoczynając kłótnię.

Z gardła Hermiony mimowolnie wydobył się chichot, kiedy pojęła, iż ciąża to tylko sposób na zwrócenie uwagi, a Ginny najpewniej uratowała ją od odrażającego byłego. Gdyby nie ona, zapewne jeszcze długo siedziałaby, zaciskając ze zdenerwowania pięści i zęby.

Szybkim krokiem wyminęła Dracona z partnerką, kierując się w stronę roześmianej Luny. Nie zwracała uwagi na mijanych ludzi, starała się też nie oglądać do tyłu, chociaż okropnie ją korciło, aby znów spojrzeć na Malfoya. Może jeszcze nie było za późno, żeby odbić go Parkinsonównie? Postanowiła, że zobaczy, czego chce Lovegood, a później może coś wykombinuje.

— Dobrze, że jesteś. — Blondynka od razu wzięła ją pod ramię, prowadząc w stronę windy. — Musimy poprawić makijaż.

Hermiona zmarszczyła brwi, przyglądając się nienagannie umalowanej twarzy przyjaciółki. O co jej chodziło? Makijaż nie wyglądał na naruszony. No, może trochę czoło i nosek się świeciły, ale ogólnie było w porządku.

— Przecież jest dobry.

— Nie, nie jest. Nie widzisz, jak się świecę? — A jednak o to chodziło... — Chodź. — Luna pociągnęła ją mocniej, prawie biegnąc. — Wszystko mam w pokoju.

— Teleportujmy się... — zaproponowała panna Granger trzeźwo.

— No co ty?! Przecież to może zaszkodzić dziecku! Chodź.

Nie odezwała się w odpowiedzi, wiedząc, iż na punkcie bezpieczeństwa dziecka Luna miała bzika, a tłumaczenie, że rozszczepienie jest prawie niemożliwe, kiedy jest się spokojnym i skupionym na celu, nie docierało. Pozostało jej westchnąć, ostentacyjnie przekręcić oczami i wejść do windy.

Stanęły przed drzwiami, które prawie natychmiast się otwarły, wypuszczając z kabiny Blaise'a i Rona. Zabini puścił oczko do panny Granger, co przywołało na policzki kobiety rumieniec wstydu. Nie zapomniała tamtej imprezy i obciachu, który sobie narobiła. Wciąż było jej wstyd za to, że wystawiła Blaise'a, dlatego wolała go unikać w sytuacjach bardziej prywatnych.

— Och, zapomniałabym! — wykrzyknęła nagle Luna, uderzając się z otwartej dłoni w czoło. — Teodor jeszcze chciał, żebym mu coś przyniosła... Oj... co to było... Wiesz co? Jedź sama, przygotuj malowidełka, ja zaraz do ciebie dotrę.

Znów nie zostawiając Hermionie szansy na sprzeciw, dziewczyna uciekła, za nią zaś pojawił się Draco, ze zmarszczonym czołem przyglądający się żwawo przebierającej stopami na wysokim obcasie Pansy.

***

Ten wieczór nie należał do udanych, a zwłaszcza od momentu, w którym Draco dowiedział się, jak astronomiczną sumę pochłonęło to całe przedsięwzięcie. Obiecał sobie, iż zamorduje Blaise'a gołymi rękami. Jutro. Dzisiaj nie miał już na to ochoty ani siły.

Miał idealny widok na samotną Hermionę. Samotną z powodu amortencji, którą dolał do drinków podczas krótkiego pobytu na męskim piętrze. Zadbał o to, aby każdy singiel („Stawiam wszystkim bez kuli u nogi!") znajdujący się na obiekcie, zapadł na uczucie do Astorii Greengrass. Niestety przed Potterem, abstynentem, nie mógł jej ochronić. Cóż za pech, że właśnie teraz zapragnął z nią porozmawiać.

Draco poczuł na swoim policzku dłoń Pansy, a gdy na nią popatrzył, zauważył tylko i wyłącznie dwa okrągłe cycki tuż przed swoim nosem.

— Myślisz, że ktoś zauważy nasze zniknięcie? — usłyszał jej kobiecy, lekko zachrypnięty szept.

— W życiu — odpowiedział, uśmiechając się łobuzersko.

— Widzę, że nie jesteś zainteresowany tańcem... Mam pomysł, co moglibyśmy teraz zrobić... — powiedziała, przysuwając się bliżej i gładząc grzbiet jego dłoni.

— Mhym... — spojrzał przelotnie na Hermionę. Nie wyglądała na zadowoloną z towarzystwa. — Co moglibyśmy zrobić? — zwrócił się do Pansy.

Po raz drugi nachyliła się do jego ucha. Jej oddech delikatnie łaskotał.

— Chodźmy do mojego pokoju. Zabawimy się tak, jak w moje poprzednie urodziny.

Wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Doskonale wiedział, co miała na myśli. Mimo ilości alkoholu wypitego tamtego wieczora pamiętał wszystko. To, co wtedy zrobili, było niesamowite. Wcześniej nigdy się tak dobrze nie bawił. Tylko on, ona i podłoga. Ciało przylegające do ciała. Uwielbiał poznawać granice swoich możliwości, z przyjemnością oglądał także wygibasy w wykonaniu nadzwyczaj rozciągniętej Pansy. Miała do tego talent. Od dawna chciał to powtórzyć.

Kochał grać w twistera, a tylko jednej jedynej rozgrywki w tę grę żałował — kiedy po partyjce rozbieranego pokera, w którą grał z Dafne, Pansy i Blaisem, dziewczyny wymyśliły nagiego twistera. Pomysł początkowo mu się podobał, do czasu, gdy wylądował twarzą w (na pewno nie) twarz z pośladkami Zabiniego.

— Namówiłaś mnie — zgodził się, uznając, że już nic ciekawszego go tej nocy nie spotka. Na tańce nie miał ochoty, a od alkoholu stronił; poza tym parę drinków z eliksirową wkładką gdzieś się zapodziało. Wolał na nie nie natrafić.

Towarzyszka wstała, wyciągając do niego rękę. Parsknął śmiechem, bo to on powinien być gentlemanem, a nie Parkinson, ale taka właśnie była — mało delikatna, zadziorna i dominująca. Podniósł się, nie korzystając z pomocy (w końcu miał odrobinę godności), po czym wziął kobietę pod ramię. Nie spiesząc się, ruszył w stronę wind w holu. Ostatni raz popatrzył na Hermionę, która właśnie oswobodziła się z łap Pottera i pognała przed siebie. Wkrótce ich wyprzedziła, zatrzymując się przy Lunie. Po krótkiej wymianie zdań dziewczyny potruchtały, jakżeby inaczej, także do windy.

Tego wieczoru Hermiona wyglądała olśniewająco za sprawą makijażu i ubioru, a Draco żałował, iż wciąż się do niego nie odzywała. Chętnie oglądnąłby ten cud z bliska. Może nawet z bardzo bliskiej odległości. Na razie mógł tylko i wyłącznie pooglądać uciekający kobiecy tyłek w kremowej mini.

Uśmiechnął się, czując, jak Pansy smyra go przy każdym kroku. Było to przyjemne uczucie. Przez chwile po głowie chodziła mu myśl, że może lepiej wyszedłby na amnezji dotyczącej osoby Granger. Parkinson wcale nie miałaby mu za złe, gdyby po raz kolejny nadużył jej przyjaźni. Podświadomość podpowiadała mu, że to, co sobie wymyślił, nie ma racji bytu, a Hermiona nie jest z tych kobiet, które by się na to zgodziły. Ostatnio analizował sytuację i uznał, że dobre jest tylko jedno wyjście.

Drzwi jednej z wind otwarły się, a ze środka wyszedł Blaise z Ronem. Co oni robili razem? To musiało poczekać. W Draco się zagotowało, kiedy zobaczył, jak jego przyjaciel puszcza oczko i uśmiecha się do Granger. Po moim trupie, ty podstępna gnido, zaburczał Malfoy w myślach, na chwilę zapominając o Pansy, która bez ostrzeżenia puściła jego ramię. Dopiero po chwili zauważył brak Parkinson przy swoim boku. Obejrzał się za siebie.

— Zapomniałam torebki — oznajmiła, rozglądając się, jakby miała kobiece szpargały znaleźć gdzieś w najbliższej okolicy.

— Daj spokój z torebką. — Draco wzruszył ramionami.

— Poczekaj na mnie w pokoju — poleciła kobieta, pospiesznie się oddalając.

Zmarszczył czoło, zastanawiając się, dlaczego nie użyła accio. To alkohol. Na pewno alkohol. Ponownie wzruszył ramionami i wszedł do windy. Twister nie zając, nie ucieknie. Mieli przed sobą dużo czasu.

Wcisnął guzik z napisem „-1" — pokoje dla gości znajdowały się w podziemiach, kiedy wszystkie wyższe kondygnacje służyły do rozrywki. W hotelu można było znaleźć kino, dyskotekę, pole golfowe, kręgle i wiele, wiele innych. Hermiona wdusiła przycisk jeszcze niższego piętra.

Cicho szumiąc, drzwi windy się zasunęły, odcinając dwójkę czarodziejów od hałasów. Draco poczuł szarpnięcie i szum. Winda zjeżdżała w dół. Wtem rozległ się chrzęst, zgrzyt, podłoga zadrżała, a Malfoy poleciał na jedną ze ścian. Coś trzasnęło, zagłuszając modlitwy mężczyzny do Merlina — jak spadną z takiej wysokości, to będzie koniec; zostanie z nich mokra plama. Spojrzeli na siebie, jakby przewidywali finał tej nieszczęsnej podróży. Mechanizm się zatrzymał. Światła zgasły, pogrążając malutkie pomieszczenie w egipskich ciemnościach. Draco nie widział nic.

— Co? Co się dzieje? — zapiszczała wyraźnie spanikowana Hermiona.

Winda stanęła w akompaniamencie przerażających trzasków, światła zgasły, no pomyślmy, co się dzieje...

— Winda się zepsuła — podsumował sytuację Draco.

— Nie gadaj, Sherlocku — syknęła. — Dlaczego? Jak? Przecież to magiczna... — Nieomal słyszał, jak trybiki w głowie Granger się obracają. — No nie...

— Wielkie umysły myślą tak samo. Pomyślałaś o tym, co ja, prawda?

— To ich sprawka. — Tym razem w jej głosie słyszał irytację. Jakaż szkoda, że nie mógł jej zobaczyć. Zawsze tak śmiesznie marszczyła nosek. — Ich wszystkich. Mogę się założyć, że na ten pomysł wpadła Luna.

Nie chodziło o grę w twistera... Draco poczuł pewien zawód. Parkinson go oszukała, zwabiła do pułapki, zostawiła na pastwę losu i zwiała. Nie podejrzewał, że akurat ona wzięłaby udział w takim przedsięwzięciu. Nie ona... Przecież czasem byli kimś więcej niż zwykłymi przyjaciółmi, nie powinno jej zależeć na „związku" między nim a Granger. A jednak jej zależało. To skłoniło arystokratę do refleksji — może uznała, że w moim przypadku związek z drugą osobą się sprawdzi? Może powinienem spróbować? Nie. Bał się ryzyka.

— Pansy, ty szczwana lisico... — powiedział cicho.

Sięgnął do kieszeni marynarki. Zdziwił się — była pusta. A może wsadził ją do spodni? Tam także nie znalazł różdżki. Zimny pot oblał jego twarz. Jego najlepsza przyjaciółka pozbawiła go atrybutu czarodzieja! Najzwyczajniej w świecie go okradła!

— Em... — jęknął. — Hermiono? — rzucił w przestrzeń. — Masz może różdżkę?

— Szukałam — dobiegło gdzieś z prawej — i... — usłyszał serię szelestów — nie. Ktoś wyciągnął ją z mojej torebki. Nie potrafię teleportować się bez różdżki.

— Ja też. — Nie był tak uzdolniony, jak Dumbledore czy Voldemort. — Pomyśleli o wszystkim. To w końcu nasi przyjaciele — zaśmiał się histerycznie — święcie przekonani, że uratują nasz związek. Tak doskonale nas znają, iż nie zauważyli, że my wcale nie byliśmy razem. — Co za banda ślepych idiotów! A nie, Blaise wiedział. Neville wiedział. Zapewne dobrze się bawili, wymyślając ten mało śmieszny żart. — Dzięki ci, że przez ciebie tkwimy po ciemku w pieprzonej windzie.

— Przeze mnie?! Mogłeś się wtedy nie zgadzać na ten układ! — krzyknęła.

— Siła argumentów przyćmiła moją trzeźwą ocenę — odpowiedział, znów mając przed oczami biurko Abraxasa i krągłe pośladki.

— Słucham? — zdziwiła się Hermiona.

— Tak tylko do siebie mamrotałem.

— Co zrobimy?

— Nic. Możemy ewentualnie pogadać — zaproponował.

— Nie.

Nie to nie. Założył ręce na pierś. Szkoda, że nie widziała jego fochów. Do dupy z tym brakiem światła. Zawsze współczuł niewidomym, ale teraz jego poziom empatii wybił się ponad skalę.

Nic nie widział, za to słyszał sporo. Stała w odległości jakiegoś metra, oddychała spokojnie, ale lekkie stukanie obcasa zdradzało, że jest zdenerwowana. Pytanie czym? Jego obecnością? Nie stanowił dla niej zagrożenia i niespecjalnie się narzucał. Rozumiał znaczenie odmowy. Ciemnością? Nie, nie mogła bać się ciemności — nie kobieta, która weszła do Zakazanego Lasu, kiedy grasował w nim wilkołak. Tym, że przegapi imprezę? Jak dotąd chyba nie bawiła się najlepiej. To akurat była trochę jego wina, ale tego nie wiedziała. Może to wszystko razem ją przerastało? Miał ochotę ją przytulić, pocieszyć, ale wiedział, że raczej nie da się mu dotknąć.

Zaczął kombinować, co zrobić, aby oczyścić atmosferę.

— To może ja coś powiem? — zaproponował, wreszcie przerywając, wcale nie tak cichą, ciszę. — I tak musisz mnie wysłuchać.

— Wcale nie muszę.

Prychnął.

— Ja i tak ci powiem. Chodzi o to...

— La la la! Nic nie słyszę! Nic nie słyszę! — zaśpiewała dość głośno, zagłuszając jego wypowiedź.

— Serio?

— Żartowałam. — Zaśmiała się; to dobry znak. — Zawsze chciałam to zrobić.

— Aha.

— Mów — poleciła. — Przecież cię nie powstrzymam. Wykorzystajmy produktywnie ten czas, który ofiarowali nam nasi ukochani przyjaciele — wyraźnie słyszał sarkazm w jej tonie. — Przysięgam, że jak dorwę Lunę... Ugh! Nawet ciąża jej nie uchroni. Zastrzegam tylko, że wcale nie muszę odpowiadać na pytania i inne takie. W ogóle nie muszę się odzywać. Zgoda?

Zaskoczyła go. Nie spodziewał się takiej otwartości; jeszcze lepszy znak. Może wcale się już na niego nie boczyła?

— Masz dziś dobry humor czy to dzień dobroci dla fretek? — zapytał.

— I to, i to — rzekła beztrosko. — Jakbym czasem została Ministrem Magii, ustanowię dzień dobroci dla fretek. Obiecuję.

Niepokojąco optymistyczne. Draco nie miał jednak zamiaru doszukiwać się podstępu.

— Ja powiem, co mam powiedzieć, a ty sobie milcz, jak musisz.

— Okay.

Wziął głęboki wdech. Wiedział, co chciał powiedzieć, ale myśli tak łatwo nie zamieniały się w słowa. Nie widział Hermiony, co nadawało rozmowie pewną dozę niepewności. Nie mógł obserwować jej reakcji; wyrazu twarzy i gestów. Nie mógł mieć pewności, jak odbierze jego wyznanie. Tak. Wyznanie to dobre określenie. Miał się przed nią obnażyć.

Najwyżej dostanie torebką po łbie.

— Ostatnio coś do mnie dotarło — zaczął, ważąc każde słowo. — Podobasz mi się i to tak cholernie. Zaczęło mi też brakować naszego przekomarzania. Wolałem, gdy jednak spędzaliśmy razem czas. Został mi tylko Longbottom, a koło Longbottoma ciągle kręci się Alice, a ja nie mogę przy niej wytrzymać. Gdybyś nie była na mnie zła, czas wolny spędzałbym z tobą.

— Chyba nie chcesz mi się oświadczyć?

— W którym momencie mojej wypowiedzi wywnioskowałaś, że chcę z tobą ślubu? Zresztą, miałaś się nie odzywać — zarzucił jej.

— Czego ty chcesz, Draco? Słowa „cholernie mi się podobasz" niekoniecznie współgrają z „zostańmy przyjaciółmi".

— Nie wiem, czego chcę. Znaczy nie... — poprawił się — ja wiem, jak muszę postępować, ale to niekoniecznie jest to, czego ja chcę.

Zamilkł, pozostając przy ostatnich słowach. Poprzednia kłótnia wiele namieszała w jego sposobie postrzegania siebie. Odkrył, że nie potrafi być obojętny na płeć przeciwną. Niektórzy mówią, że łatwo jest sobie odmawiać, że w końcu zapomina się o przyjemności czerpanej z obcowania z zakazanym. Ale do cholery, Granger nie była cukrem do herbaty, o którym tak łatwo można zapomnieć. Nie była papierosami, które przy odpowiedniej sile woli można rzucić. Nie była rzeczą, a człowiekiem, osobą, która zbyt mocno wlazła Malfoyowi za skórę, żeby mógł od tak się jej pozbyć. Wspólna praca, treningi, parę przygód, spiski — coś między nimi zmieniły, mącąc w poukładanym życiu Draco-wilkołaka.

Czego więc chciał? Chyba nie musiał mówić. Chyba się domyślała. Chciał jej. Jej umysłu i ciała. Chciał z nią obcować, nie bojąc się, że ją zrani. Chciał z nią spróbować. Chciał. Na tym się kończyło. Nie mógł.

— Zauważyłaś, że gdy się nie widzimy, lepiej nam się rozmawia? — odezwał się po chwili.

— Zauważyłam, że chyba jesteś... szczery.

— Pierwszy raz w życiu ktoś zaprząta moje myśli tak, jak ty. — Chwilowa ślepota okazała się wybawieniem, coraz łatwiej i śmielej wyrzucał z siebie, to, co leżało mu na sercu. — Nie jestem romantykiem, nie zakochałem się, ja po prostu... A wszystko przez to dziecko, którego nie było. Przez chwilę pomyślałem, że może jednak jest sposób, żebym miał rodzinę.

— Ja myślę, że to, że jesteś wilkołakiem, wcale nie czyni z ciebie wiecznego samotnika. Myślę, że właśnie dlatego powinieneś kogoś mieć. Kogoś, kto będzie cię wspierał.

Myślała o sobie? Czy ona byłaby gotowa na takie poświęcenie? Nie życzył jej tego, ale równocześnie był też egoistą.

Już to rozważał. Od lat nie myślał o niczym innym, tylko o sposobie jak założyć bezpieczną rodzinę. Kiedyś samotność go dobije. Niektórym się udawało: Lupin i Tonks, Weasley i Delacour. Do czasu. Kiedyś mogła im się podwinąć noga. Remus nie bez powodu wzbraniał się od związku z Nimfadorą. Wiedział, jakie są konsekwencje. Starsza para zmarła bohaterską śmiercią, a młodsza jakoś sobie radziła. Takie związki były jedną wielką niewiadomą, a nie znał zbyt wielu ich przykładów. Mógłby spróbować, ale ogarniał go paniczny strach na myśl, że kiedy się przyzwyczai, niespodziewanie wydarzy się coś złego, a on zostanie z wyrzutami i tym przysłowiowym złamanym sercem.

— Kogoś, kogo pogryzę pewnej księżycowej nocy? — zapytał, o dziwo, bez szyderstwa w głosie. — Kogoś, kto później będzie się mnie bał tak, jak ty?

— Ja wcale... — Westchnęła. — Nie boję się ciebie.

— Twoje zachowanie temu przeczy.

Stuk. Stuk. Stuk. Ostatnie stuknięcie rozległo się bardzo blisko. Poczuł palce na swojej piersi. Macała w powietrzu, szukając go. Oparła się o ścianę, stając z nim ramię w ramię. Bardzo blisko; ocierając się nagim ramieniem o materiał garnituru. Jeśli próbowała pokazać, iż się nie boi obcować z wilkołakiem, wyszło jej całkiem nieźle. Prawie jej uwierzył.

— Już się nie boję, Draco. Ja tylko brzydzę się tym, co zrobiłeś.

— No co ty nie powiesz? Ja też się tym brzydzę. To było kurewsko złe.

— Nie klnij.

— Cholernie złe?

— To też jest przekleństwo.

— Cholera to choroba.

Usłyszał stłumiony chichot; zakrywała usta dłonią.

— Niech ci będzie. Jeśli już rozmawiamy szczerze, to ja... Ja wtedy faktycznie pomyślałam, że ty możesz chcieć czegoś ode mnie. Nie czegoś. Po prostu mnie. Przestraszyłam się i w głowie ciągle miałam odmowę. Nie powinnam pakować się w żaden związek. Z nikim. Nie teraz. Mam na to czas. A ty wtedy tego wcale nie chciałeś. Po prostu mnie zwodziłeś.

— Źle to wyszło.

— Wiem.

Cisza w ciemności wcale nie była taka niezręczna. Nie było spojrzeń błądzących po kątach, spojrzeń sugerujących „a może ty coś powiesz?". Draco czuł się swobodnie w tej ciszy.

— Co ci się we mnie podoba?

Wyrwany z zadumy, automatycznie popatrzył na Hermionę, a przynajmniej na miejsce, w którym powinna znajdować się jej głowa.

— Hmm?

— Mówiłeś, że ci się podobam. — Jej głos zadrżał, a ton stał się nienaturalnie wysoki. Przełknęła też ślinę. — Chciałabym wiedzieć, co ci się we mnie podoba.

Nie był pewien, czy dobrze odbiera jej sygnały. Cholera, miał nadzieję, że nigdy nie oślepnie, bo chyba by sobie nie poradził. Zmienił pozycję, stając naprzeciw Hermiony. Blisko, ale równocześnie tak, aby dać jej trochę swobody i miejsca na ucieczkę, jeśli się mylił. Na razie nie uciekała.

— Żebym nie wyszedł na rasowego samca, zacznę od twojego charakteru — rozpoczął przemówienie. — Kiedyś byłaś irytująca. Co ja gadam? Dalej jesteś, ale w taki seksowny, kobiecy sposób. Nie zauważałem, że ten jazgot, wydobywający się z twoich ust, ma jakiś sens i czasem potrafisz powiedzieć coś inteligentnego. Rzadko, bo rzadko, ale jednak. Skoro omówiliśmy już twoją inteligencję, przejdźmy do poczucia humoru. — Zaśmiała się, nie pozostawiając mu złudzeń. Delikatnie, bez pośpiechu, położył dłonie na jej talii. Nie zrzuciła ich. — Śmiejesz się z moich żartów — kontynuował — a doskonale o tym wiesz, że pragnę poklasku, a kąpię się tylko we własnej znakomitości. Dlatego tak dobrze pachnę. Podoba mi się to, iż potrafisz się mi postawić, a manipulantką jesteś wyśmienitą. Dałbym ci się manipulować cały dzień, uwierz mi. Pieprzę jak potłuczony. Możemy wreszcie przejść do tego, co najbardziej w tobie lubię?

— Co to będzie, Draco, bo chyba się nie domyślam... — wesoło powiedziała.

— Twój... — znalazł jedną z rąk jej ucho i przysunął do niego usta — tyłek... — wyszeptał, a dłoń, która pozostała na talii zsunął niżej, zaciskając palce na pośladku. — Panno Granger, nie poczułem pani dłoni ma mojej twarzy wymierzającej karę — zironizował. — Może powtórzę... — Powielił poprzedni gest, miętosząc materiał sukienki opinającej kształtne ciało Hermiony. — Popsułaś się?

— Ty też mi się podobasz... — wyznała cicho, a krew odpłynęła z twarzy Draco. Poczuł nieprzyjemny chłód.

— Cholera... mówiłem...

Już miał wygłosić tyradę o tym, że on jest wilkołakiem, że żadnego związku, że żadnej rodziny, że żadnych dzieci, kiedy mu przerwała.

— Nie chcę związku. Ty też nie chcesz. A może po prostu jakoś to będzie?

— Czy ty mi właśnie zaproponowałaś to, o czym pomyślałem? Nie mylę się? — upewnił się, wybałuszając oczy, jakby to mogło mu pomóc odegnać czerń.

— Nikt nie musi o tym wiedzieć. Nie sądzisz, że tak będzie łatwiej?

— Sądziłem, że to ja będę cię musiał na to namawiać. Nawet przygotowałem przemówienie na któryś z zimnych wieczorów, kiedy już mi wybaczysz. Mogę je wrzucić do kominka. — Starał się rozluźnić atmosferę głupim gadaniem. Nagle dotarło do niego, jak poważna jest ta sprawa. — Dlaczego tego chcesz? Faktycznie tego chcesz, czy myślisz, że mnie w sobie rozkochasz i jakoś to będzie?

— Nie, Draco, nie łudzę się, że mógłbyś się we mnie zakochać. Czuję to, co ty. Samotność. Być może za bardzo przyzwyczaiłam się do obecności mężczyzn w moim życiu? Od lat nie byłam tak samotna. Brakuje mi ciebie, naszego wspólnego czasu, treningów, rozmów na przerwach. Brakuje mi przyjaźni — wymieniła szybko, jakby nie chciała zgubić ulotnych myśli. — Równocześnie nie potrafię być dobrą przyjaciółką, kiedy jesteśmy sami. Zdarza się, że zaczynam pragnąć czegoś więcej. Racjonalna część mojej osobowości bez przerwy kalkuluje i przewiduje. I wiesz co? Gdybyśmy zaczęli się przyjaźnić, prędzej czy później doszłoby do czegoś więcej. Więc albo nie mamy nic, trwając w samotności, albo weźmiemy to, co możemy, łamiąc pewne zasady i uciekając od odpowiedzialności.

Analizował każde wypowiedziane słowo. Nie był sam w swoich pogmatwanych uczuciach. Weszli w to bagno, kiedy Draco zgodził się udawać. To tamto wydarzenie przełamało pewne wzniesione przez lata bariery. Późniejsze spotkania tylko zmieliły gruzy rozbitego muru na miałki pył. Przyjaźń. Też nad tym myślał i doszedł do podobnych wniosków. Po co odwracać wzrok i mówić, że wcale się nie wiedziało o pewnych konsekwencjach niektórych decyzji, jeśli były podane jak na tacy? Wystarczyłby jeden wspólny wieczór, butelka wina i chwila zapomnienia, a przyjaźń przestałaby być przyjaźnią. Lepiej wytłumaczyć sobie wszystko teraz, niż później, jeśli któreś przypadkiem się zakocha. Może to nie było do końca prawidłowe rozumowanie, ale Malfoy wierzył, iż umowa ochroni ich od niechcianych oczekiwań.

Unikać się i żałować, że się nie spróbowało czy spróbować, przekonać się i ewentualnie wtedy wszystko zakończyć? Odpowiedź była prosta. Jakiś wredny głosik zaśmiewał się z Draco, twierdząc, że przyjaźń z korzyściami jest tym samym, co związek. Malfoy wolał się łudzić, iż tak nie jest. Wolał trwać przy myśli, że wyeliminowanie zaangażowania coś zmieni.

— Więc... — mruknął — najpierw seks pieczętujący umowę czy może omówimy warunki tej umowy?

— Draco... — zaburczała Hermiona ostrzegawczo.

— Fakt, wyglądasz na taką, która najpierw czyta drobny maczek... — Zamyślił się, zastanawiając się, na czym najbardziej mu zależy. — Nie śpimy razem. — Nie chciałby się przyzwyczajać do jej ciepłego ciała w swoim łóżku, później mógłby z trudem zasypiać, gdyby to polubił. Poza tym wspólne noce były zarezerwowane dla par i tego miał zamiar się trzymać. Oni mogli kraść tylko małe fragmenty późnych wieczorów. Jeszcze gorzej, jakby zapomniał o pełni... — Pamiętamy o zabezpieczeniu. — Mimo iż cieszył się na wieść o dziecku, raczej wolałby nie popełniać poprzedniego błędu. — Nie spotykamy się z innymi. Nie zakochujemy się w sobie. Pasuje? Podpisujemy?

— Nie spotykamy się z innymi?

Usłyszał niedowierzanie?

— Nie dzielę się zabawkami, a tym bardziej kobietami — wytłumaczył.

— To zrozumiałe, po prostu myślałam, że ty... Nieważne.

Znów pokutowała jego przeszłość; gdzie się nie ruszył, ona czekała za rogiem, aby zdzielić go cegłą z napisem „rzeczywistość" w twarz. Od incydentu w Zakazanym Lesie nie uprawiał seksu z żadną kobietą, co czasem mu doskwierało.

Pora uświadomić Granger.

— Skończyłem z sypianiem z przypadkowymi kobietami. Już jakiś czas temu. Staram się też nie pić alkoholu, tak na wszelki wypadek, jakby to miało osłabić działanie eliksiru tojadowego. — Do głowy przyszła mu jeszcze jedna myśl. Ciężko będzie ukryć ocieplenie (chyba wrzenie) stosunków między nimi, to też musieli wrócić do punktu wyjścia. — Mam jeszcze ostatni warunek: niech myślą, że wciąż jesteśmy razem. To, że tak nie jest, zostawimy dla siebie. Pasuje? Podpisujemy?

Zachichotała, wyobraził sobie jej roześmianą twarz, zaróżowienie na policzkach, roziskrzone spojrzenie. Mógł się założyć, że wypowiadając swoją kwestię, wychodząc z inicjatywą, była czerwona jak burak. Kiedy grała, tak jak wtedy w sali eliksirów, potrafiła powstrzymać rumieniec wstydu, lecz gdy przyszło jej mówić prawdę, tę intymną, przypominała niedoświadczoną nastolatkę.

— Dokończysz monolog o tym, co ci się we mnie podoba? — zapytała cichutko.

— Naturalnie. — Wziął głęboki oddech, obniżając nieco ton swojego głosu, aby brzmiał uwodzicielsko. Dłonie, ułożone na talii, zsunął w dół, zataczając półokrąg na kobiecych pośladkach. — Twój tyłek. Nie za duży, nie za mały. — Ścisnął delikatnie pupę Hermiony. — Jędrny. — Przesunął parokrotnie dłońmi po materiale sukienki. — Idealnie okrągły. Podobają mi się twoje oczy, które, założę się, właśnie teraz błyszczą. — Ze wstydu i pożądania do mnie, dodał w myślach. Już była jego. — Twoja miękka skóra. — Prawą rękę odkleił od pośladka, przesuwając nią wzdłuż dłoni, nadgarstka przez przedramię, ramię, obojczyk, aż do szyi. Pod cienką skórą trzepotała tętnica. Słyszał wyraźnie, jak krew uderza o jej ścianki. Hermiona łaknęła dotyku, którym chciał ją obdarować. Powoli. Dozując przyjemność. — I chyba usta. — Nie było to łatwe, ale trafił za pierwszym razem, muskając lekko rozchylone wargi. Czekała na to. Jej oddech, jeszcze spokojny, ale już rwący się, pachniał słodkim sokiem i alkoholem. — Są aksamitne. Jedwabne. Jedwab jest w cenie, prawda? — Wrócił do przerwanej na wstępie czynności. Zagłębił się w wolnym pocałunku. Subtelnym, nienatarczywym. Idealnie wpasowywała się w jego tempo. Współgrała, jakby odczytywała jego intencje. Może czekała na kolejne słowa? — Całujesz, jakby ci za to płacili, a to tylko ja. Tylko Draco... Chyba wiesz, że mój majątek uległ znacznemu uszczupleniu? — zażartował. Nigdy nie podejrzewałby jej o materializm, gdyż sama wolała dochodzić do zamierzonych celów. Nie chciałaby, żeby ją kupował. Nie była z takich dziewczyn. Ona się angażowała. Teraz też się zaangażowała. Kolejny pocałunek pożegnał płycizny, penetrując głębiej. Zassał miękki język, a ona nie pozostała w tyle, lekko podgryzając jego usta. Na jakiś czas zarzucił przemowę na poczet elektryzującego pocałunku. Działał na niego, stawiając wszystkie komórki jego ciała w stan gotowości. Wolał jednak, żeby to nie toczyło się tak szybko, jeśli miał dać z siebie wszystko. — Podoba mi się, że tak do mnie pasujesz. — Ręka z szyi powędrowała na pierś. Objął ją, czując pod palcami ruch rozszerzających się i kurczących żeber. Gdyby nie brak światła, z pewnością nie zauważałby takich szczegółów. — Yhym... Cholera... To też uwielbiam. — Oplótł ją mocniej, w sposób niedelikatny, agresywny. Kobiece westchnięcie dotarło do jego uszu, działając nań niczym najskuteczniejszy afrodyzjak. Pragnął znaleźć się w niej. Zaraz. Za chwilę. Już. Natychmiast. — Przez ciebie nie mogę myśleć... — A pulsowanie na dole wcale nie pomagało. — Na czym stanąłem? A tak. Piersi. — Bez ostrzeżenia uszczypnął twarde wzniesienie sutka. Tym razem jęknęła. Wyraźnie. — Mieszczą się w mojej dłoni. Ledwo. Takie ponoć są najlepsze. — Próbował być romantykiem, ale zbyt ciasne spodnie ponaglały go do dalszych ruchów. Objął jej talię, przysunął się bliżej. Wpił w spragnione usta. Pragnęła go chyba tak mocno, jak on ją. Przesunął dłonią wzdłuż pośladka, nie zapominając o ściśnięciu, złapał pod udo, unosząc kobiecą nogę. Oparł się biodrami na jej wzgórku, uciskiem zapewniając sobie chwilową ulgę. Nie mogła nie poczuć ciężaru, z jakim się zmagał. — Że też musisz tak na mnie działać — wymruczał. — Te windy mają coś w sobie...

— Niezaprzeczalnie... — odparła krótko.

Miała szansę, żeby się wycofać, ale tego nie zrobiła. Uznał, że to pozwolenie na dalsze kroki.

Znalazł rąbek sukienki i dwoma rękami podciągnął ją wyżej, po drodze natrafiając na koronkową górę od pończochy. Trochę go to zastanowiło, ale pewność zyskał, dopiero muskając materiał majteczek. Panna Granger wcale nie była taka święta, jaką udawała, bo w innym wypadku, po co ubierałaby bardzo wyjściową bieliznę? Tak chcesz się bawić, spryciulo? Wiedziałaś, że zaciągniesz kogoś do łóżka. Może nawet mnie. Uwierzył, że samotność bardzo jej doskwierała. Idąc tym tropem, bez większego skrępowania wsunął rękę między gorące uda. Była wilgotna, cały spód koronkowej bielizny był tego świadectwem. Zsunął majteczki niżej, pozwalając im opaść aż do stóp. Obcasy stuknęły, gdy Hermiona wyszła ze zbędnej w tej chwili części garderoby. Nie czekając na oklaski, czy specjalne zaproszenie, Draco sam poradził sobie z klamrą od paska, zamkiem, na końcu uwalniając swoją męskość. Nie mógł dłużej czekać, bo niechybnie skończyłoby się to katastrofą w jego spodniach. Podsadził Granger wyżej, bezbłędnie się w nią wsuwając. Ciepłe, ciasne tkanki otuliły jego przyrodzenie, dając częściową ulgę. Poruszył się raz, drugi... Pomagała mu. Wpasowywała się w coraz szybsze tempo. Wtulił twarz w jej odsłonięty obojczyk, modląc się o to, żeby wytrzymać jak najdłużej. Gdyby wiedział, przygotowałby się wcześniej, a tak? Szczęście, że nie skończył jak niedoświadczony nastolatek; w sumie... pewnie by nawet nie zauważyła, później tylko uznałaby go za impotenta.

Jego skupienie na chwilę wyparowało, kiedy zza drzwi wydobyły się przytłumione krzyki, a później wiwaty. Nie miał stu procentowej pewności, ale chyba słyszał wybuchy fajerwerków.

Dwunasta. Nowy rok.

Zaśmiał się, nie przerywając nawet na chwilę prywatnej imprezy.

— Szczęśliwego nowego roku, Granger... — wysapał w mokry od potu obojczyk.

— Nawzajem, Malfoy... — wydyszała, najwyraźniej nie mając mu za złe, że użył jej nazwiska. W tym momencie on też miał to gdzieś.

Poczuł to. Dreszcz przebiegający przez ciało kochanki. Masujące go skurcze. Rozluźnił się, pozwalając także i sobie na pełną przyjemność.

***

Blaise przyznał Hermionie rację w kwestii składzików na miotły, co prawda składzik na środki czystości nie był tym samym, a zapach nie zachwycał, jednakże były Ślizgon czuł magię tego miejsca.

W wątłym świetle, wydobywającym się z różdżki leżącej nieopodal, mężczyzna zobaczył zaniepokojony wyraz twarzy swojej partnerki. Czyżby zawiódł ją swoimi zdolnościami? Ponoć całował świetnie, a każda z jego dwudziestu czterech kochanek mogła to potwierdzić.

— Skarbie, nie zapomnieliśmy o czymś? — zapytała Ginny.

Mężczyzna zmarszczył brwi. Pogłówkował chwilę, po czym zaśmiał się odkrywczo. Sięgnął do kieszeni marynarki, wydobywając prezerwatywę. On nigdy nie zapominał o zabezpieczeniu, a zwłaszcza podczas stosunku z takimi sprytnymi kobietami jak Weasleyówna. Dbał o swoją wolność, a także o swój portfel. Może i zrobiła na nim wrażenie, besztając Pottera przy wszystkich, ale nie popadał w przesadę — jeden pokazowy upiorogacek mógł najwyżej zapewnić jej miejsce na jego ptaszku, żeby zaś stanąć u jego boku, musiała się bardziej postarać (na przykład dobrze obsługując się jego ptaszkiem). Jego wymagania nie były wszak wygórowane.

— Ja nigdy nie zapominam.

Błysnął zębami.

— To chyba nie było to. Mam wrażenie, że o czymś zapomnieliśmy...

No i psuła cały nastrój.

— Przestań wreszcie nad tym myśleć, Ruda.

— To był zły pomysł — fuknęła, próbując wstać z podłogi. Zapobiegliwy Blaise jednak ją powstrzymał, co nie było trudne, zważywszy na to, iż oboje wcześniej sporo wypili.

Przetoczyli się po niewielkiej powierzchni, a Zabini wylądował na górze, gotów do działania.

— Wątpliwości przejdą, gdy wsadzę go między twoje... — próbował dokończyć poetycką myśl.

— Na Godryka! — pisnęła Ginny, kiedy mężczyzna zamienił słowa w czyn.

— Ciii!

Faktycznie, o czymś zapomnieli, Blaise jednak uznał, iż ten problem może poczekać do jutra. Teraz miał coś ważniejszego do zrobienia.

***

Słońce przebijało się przez częściowo zasunięte kotary, za którymi znajdował się balkon. Promienie oświetlały pobojowisko pozostałe po wieczorze kawalersko-panieńskim; wśród balonów, dmuchanych seks-lalek, penisów oraz cycków, konfetti, śmieci, a także innych pozostawionych przez gości rzeczy przechadzał się hotelowy skrzat. Skrzat ten swoje lata miał już za sobą, to też nie raz sprzątał po tego typu imprezach.

Raz po raz pstrykał palcami, unosząc przedmioty zgubione przez imprezowiczów za pomocą lewitacji, tudzież zbierając śmieci w jedną kupkę, która później grzecznie lądowała w wielkim worze. „Dzień jak co dzień" mógłby pomyśleć, jednakże pewna rzecz odbiegała od ogólnie przyjętego schematu — czerwona, mrugająca lampka nad jedną z dwóch wind.

Kartofel, jak nazywali go współpracownicy, podrapał się łysej głowie tuż nad lewym uchem. Zamrugał wielkimi oczami, po czym wzruszył ramionami. Może nikomu nie przeszkadzała popsuta winda, dlatego nie zgłoszono usterki? Nie wiedział.

Poczłapał w głąb korytarza i stanął przed wielkimi wrotami. Wymruczał pod nosem parę standardowych zaklęć; szybko odkrył, że ktoś przy windzie majstrował. Nie przejął się tym specjalnie. Wyrecytował jeszcze trzy dodatkowe formułki, aż mechanizm wreszcie ustąpił. Winda ruszyła, wjeżdżając na trzecie piętro. Po krótkim sygnale dźwiękowym drzwi się rozsunęły, a oczom Kartofla ukazała się żałosna — bo raczej nie romantyczna — scena.

Na podłodze windy leżała dwójka czarodziejów. Kobieta i mężczyzna. Słońce padło na śpiących na łyżeczkę imprezowiczów, skutecznie ich budząc. Skrzat przyglądnął się parze. Twarz mężczyzny umazana była czerwoną szminką, włosy sterczały we wszystkie strony, a jego koszula wystawała ze spodni, które były niedopięte. Kobieta mogła pochwalić się całkowicie rozmazanym makijażem, podartymi pończochami oraz fryzurą nieróżniącą się praktycznie niczym od fryzury partnera. Koło jej głowy leżały czarne, koronkowe majteczki.

Czarodzieje zauważyli oniemiałego skrzata.

— Co? Już po imprezie? — zapytał blondyn, mrużąc oczy.

Łup.

Lewitujące własności gości pana Zabiniego grzmotnęły o podłogę, tak samo, jak nieprzytomny skrzat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top