20: Prezenty, Jemioły i Draco

I won't ask for much this Christmas
I don't even wish for snow
I'm just gonna keep on waiting
Underneath the mistletoe
I won't make a list and send it
To the North Pole for Saint Nick
I won't even stay awake to
Hear those magic reindeers click
'Cause I just want you here tonight
Holding on to me so tight
What more can I do
Baby all I want for Christmas is you
You baby
All the lights are shining
So brightly everywhere
And the sound of children's
Laughter fills the air
And everyone is singing
I hear those sleigh bells ringing
Santa won't you bring me the one I
really need
Won't you please bring my baby to me
 

~ Mariah Carey "All I Want For Christmas Is You"

*

Prawdziwe, białe święta, pomyślała Hermiona, przecierając oczy i wyglądając na zewnątrz. Z siódmego piętra doskonale widziała piękną, śnieżną panoramę włości wokół zamku. Boisko do quidditcha, jeszcze poprzedniego dnia odśnieżone, tonęło w skrzącym puchu, Zakazany Las nie wyglądał tak groźnie, a zamarznięte jezioro, wzmocnione czarami, zamieniło się w najprawdziwsze lodowisko, z którego już od świtu korzystali uczniowie, pozostający w tym roku na święta w Hogwarcie.

Zerknęła na zegarek. Zaśmiała się, bo uświadomiła sobie, iż przespała śniadanie. To nic. Dyżur zaczynała dopiero wieczorem po obiedzie świątecznym i odwiedzinach u rodziców. Skrzaty już zadbały o to, aby nie chodziła głodna, zostawiając na stoliku do kawy sute śniadanie. Przeciągnęła się, wzdychając. Usłyszała chrzęst kości. Zbyt długo siedziała poprzedniego dnia nad książkami, studiując dotychczasowe zadania turnieju trójmagicznego i innych międzyszkolnych zawodów. Chciała być gotowa na każdą ewentualność. Podeszła do kominka, zaglądając do świątecznych, pstrokatych skarpet — po brzegi wypełniały je słodycze. To także była zasługa skrzatów oraz szczodrości dyrektorki szkoły.

Korciło ją, żeby zajrzeć pod choinkę. Rozpakować prezenty od rodziny i znajomych. Czuła się w tym momencie jak mała dziewczynka. To miłe uczucie, odmładzające. Gdy jeszcze mieszkała z rodzicami, święta bożego narodzenia zaczynały się od wspólnego śniadania, dopiero po nim mogła odpakować pierwszy prezent. Na oglądaniu podarków spędzali cały dzień, wcale się nie spiesząc. Wzięła kanapeczkę ze stosiku, aby jak najprędzej znaleźć się w gabinecie, gdzie stało świąteczne drzewko. Po drodze zgarnęła tylko puchaty szlafrok, zarzucając go na ramiona.

Choinka stała naprzeciw biurka, w rogu. Ozdabiały ją bombki, skrzące łańcuchy, skaczące po gałązkach malowane elfiki. Pod najniższymi, uzbrojonymi w szpilki gałęziami, piętrzyły się pudełka, torebki oraz celofanowe folie zabezpieczające prezenty. Na twarzy ostatnio wiecznie zamyślonej i najczęściej ponurej panny Granger zagościł szczery uśmiech; nie żeby była materialistką, po prostu zrobiło jej się milej na sercu. Niczym dziecko, pognała do drzewka, siadając po turecku. Z różowej, miłej w dotyku kieszeni wydobyła różdżkę, przygotowując się do swoistej sekcji prezentów gwiazdkowych.

Wzięła do ręki pierwszą paczkę — przezroczysta folia skrywała w sobie różnobarwne smakołyki, gadżety oraz akcesoria papiernicze. Pokręciła głową. Chyba Ron nie myślał, że tak łatwo da się wkręcić? Oczywiście, prócz psikusów ze sklepu Weasleyów, w prezencie znajdowały się też "normalne" przedmioty. Pytanie tylko, które to? Odłożyła żartobliwy prezent za siebie. Ona kupiła rudzielcowi Niezawodny Notatnik, który sam notował najważniejsze wydarzenia z życia właściciela, później o nich przypominając. Uznała, że to doskonały prezent dla młodego przedsiębiorcy.

Następna paczka była od rodziców. W środku znalazła kolekcje starych, dziewiętnastowiecznych powieści Jane Austen, zakupionych w antykwariacie, a wśród nich "Duma i uprzedzenie" oraz "Rozważna i romantyczna", dwa najbardziej znane dzieła tej autorki. W końcu każda szanująca się inteligentna osoba, czytająca książki, kiedyś musiała sięgnąć po dzieła tej autorki, aby następnie sypać ckliwymi cytatami z rękawa podczas każdej imprezy ze znajomymi. Lata temu dostała "Alchemika" Paula Coelho, a gdy miała dziesięć lat, rodzice sprezentowali jej "Małego księcia" Antoine de Saint-Exupéry'ego.

Nie spodziewała się upominku od Harry'ego, ale jednak go znalazła. Mała torebeczka kryła w sobie komplet biżuterii: kryształowe kolczyki oraz wisiorek z kamyczkiem. On nic mu nie kupiła i nie raczej tego nie żałowała. Wiedziała, że trzeba zamknąć ten rozdział swojego życia. Schowała złoto z powrotem, obiecując sobie, że gdy tylko znajdzie czas, odeśle prezent. Nie chciała, żeby zbyt wiele sobie wyobrażał. Musiała przed nim postawić sprawę jasno, gdyż męczyły ją takie sytuacje, jak wtedy, kiedy kontrolował szkołę.

Wśród pokaźnej kupki prezentów jeden wyróżniał się na tle innych złotym pudełkiem, obwiązanym czerwoną wstążką. Sięgnęła właśnie po niego. Pociągnęła za luźne końce kokardki, a następnie odłożyła wieczko na podłogę obok siebie zapatrzona w zaskakującą zawartość. Między palce ujęła Złotego Znicza i okręciła wokół własnej osi, oglądając ze wszystkich stron. Wzdłuż piłeczki wygrawerowany został napis "Hermiona Granger, szukająca Walecznych Hipogryfów, 2003/2004". Z wnętrza pudełka wyciągnęła karteczkę, na której znajdowały się życzenia oraz schludny, zamaszysty podpis Draco Malfoya. Poczuła ukłucie serca, ponieważ nie spodziewała się prezentu właśnie od niego. Sama też nic mu nie kupiła. Wypuściła kulkę z palców, a ta przeturlała się na środek dłoni i rozpostarła skrzydełka. Wzniosła się w powietrze, a Hermiona śledziła ją smutnym wzrokiem.

Zachowała się podle.

***

Obiad bożonarodzeniowy odbywał się przy jednym stole i dla nauczycieli, i dla uczniów, którzy z różnych powodów nie pojechali na święta do rodzin. Pech, zrządzenie losu, a może karma usytuowały Malfoya ramię w ramię z Hermioną. Panna Granger wręcz odniosła wrażenie, że blondyn specjalnie wybrał właśnie tę część stołu i to konkretne miejsce na ławie. Jak gdyby nigdy nic, pałaszował smakołyki, a wybór miał szeroki — od gęsiny do indyka, od ciasteczek do puddingu, a wszystko przyozdobione jadalnymi dodatkami jak prosto z programu Anielska Kuchnia; sama Maggy Goose nie miałaby nic do zarzucenia potrawom, a na pewno w tym przypadku nie rzucałaby talerzami.

Nauczycieli została garstka. Longbottom pojechał na święta do babci, a Alice, jako dobra przyjaciółka, która utknęła w strefie przyjaźni, zaproponowała, że odwiedzi staruszkę razem z nim. Hermiona dziwiła się, jak Neville mógł jeszcze nie zauważyć zainteresowania, jakie ulokowała w nim wila; co najdziwniejsze, wydawało się, iż jej czar nie do końca na niego działa. Panna Granger miała za złe Malfoyowi, iż nie uświadomił znajomego, sama zaś uznała, że nie wypada, żeby to właśnie ona — przedmiot jego uczuć — odsyłała go w ramiona innej. Przy stole zasiadała także profesor McGonagall, której domem był Hogwart — prócz dalekich krewnych nie miała rodziny z krwi i kości. Ponoć co roku Trelawney zostawała w zamku i tak było tym razem. Nie było się do kogo odezwać, gdyż dwie starsze kobiety plotkowały między sobą, a Hermionie został Draco.

Lekko znudzona profesor obrony przed czarną magią popijała sok dyniowy, od czasu do czasu sięgając po karmelka. Podziwiała też zaśnieżone, ciemniejące niebo pod magicznym sufitem Wielkiej Sali.

— Podoba ci się prezent ode mnie? — szepnął Draco, nachylając się do kobiety.

Przełknęła ślinę. Tego właśnie się obawiała.

— Tak, Draco — przytaknęła, chowając ręce pod stół, bo nagle zaczęły się pocić — jest cudowny. Jest mi głupio, bo ja nic dla ciebie...

— Nie szkodzi — przerwał jej. Brakowało tylko obojętnego machnięcia ręki, aby dopełnić tekst i ton.

Malfoy wydawał się dumny ze swojego podarku i faktu sprezentowania go pannie Granger. Powinien być dumny. Dawno nie dostała czegoś tak symbolicznego, co wzbudziłoby jej uczucia. Wzruszyła się treścią wygrawerowaną na zniczu. Wiele dla niej znaczyła. To tak, jakby Draco docenił pracę wkładaną w treningi Quidditcha, mimo wielu niemiłych opinii, które wygłaszał każdej niedzieli i środy, a czasem i częściej, kiedy cała trójka młodych nauczycieli miała czas na ćwiczenia. Równocześnie było jej przykro, bo ona nic mu nie kupiła, rozpamiętując się w złości. W sumie już od jakiegoś czasu nie doświadczała zdenerwowania, mijając go na korytarzu lub dzieląc wspólne powietrze w pokoju nauczycielskim. Chyba jej przeszło.

— Ja... nie pomyślałam — przyznała. — Byłam zła na ciebie.

— Ja pomyślałem i to wystarczy. Nie musisz nic mi dawać. Jestem niegrzecznym chłopcem, nie zasługuję na prezenty — zażartował.

Hermiona się uśmiechnęła.

— A co do mojego... zachowania... widzę, że próbujesz mnie udobruchać. Doceniam twoje zaangażowanie, ale ja... nie potrafię przejść obok tego, co się wydarzyło, obojętnie. Zraniłeś mnie.

Pod stołem, podczas wypowiadania każdego ze słów, panna Granger wyłamywała sobie palce. Ta rozmowa strasznie ją stresowała i dlatego unikała jej od tygodni. Uciekała przed Malfoyem i każdą próbą konwersacji. Zachowywała się mało dojrzale — wiedziała o tym, ale nie chciała nic zrobić. Tak było prościej. Miała swoje powody, żeby postępować tak, a nie inaczej.

— Doskonale o tym wiem. Dotarło to do mnie. Przepraszam.

— Ja chyba też powinnam przeprosić. Moja reakcja była przesadzona.

Draco wykrzywił twarz, jakby chciał pokazać, że faktycznie się z tym stwierdzeniem zgadza, ale nie wypadało mu wypowiedzieć tego na głos.

Sięgnęła po pasztecik, zajadając się ze smakiem kruchym ciastem. Skrzaty dały z siebie wszystko. Uczniowie powoli się ulatniali, wracając do własnych spraw: znajomych, telefonów i zapewne knucia czegoś niezgodnego z regulaminem. Ona też uznała, że najwyższy czas zaglądnąć do sypialni i wyszykować się na odwiedziny w rodzinnym domu. Tata pewnie od dawna doglądał indyka, a mama stroiła stół.

— Słuchaj... — Przed wstaniem z ławy powstrzymał ją Draco. Spojrzała na niego. — Wieczorem w Malfoy Manor będzie kolacja. Przyjdzie Andromeda z Teddym, a także Teodor z Luną. Wybierzesz się ze mną?

Na nowo wezbrała w niej fala emocji. Wydawało się mu, że jak przeprosi, to wszystko wróci do normy? Że znów pójdą na imprezę jako para? Zacisnęła pięści. Miała wrażenie, że znów chce ją wykorzystać. Że znów ma robić za przykrywkę dla Draco-Wilkołaka, jakoby prowadził normalne życie? Niedoczekanie.

— Wybacz, ale nie... — odpowiedziała grzecznie, przybierając pogodny wyraz twarzy. Wstała od stołu. — Koniec udawania. Powiedziałam, żebyś rozgłosił, że się rozstaliśmy — szepnęła, zanim się odwróciła, żeby przekroczyć siedzisko.

Wstał. Dotarł do niej podmuch powietrza, a także mocna woń perfum. Stanął obok niej. Na szczęście biesiadnicy zajęci byli swoimi sprawami i nie zwracali uwagi na ścierającą się parę.

— Póki nikt nie pytał, nie musiałem nic mówić — oponował. — Zbierasz się?

Ruszył za nią.

— Tak, obiecałam mamie, że wpadnę do nich przynajmniej na godzinkę. Zobowiązałam się do dyżuru tego wieczora.

Rzuciła na niego szybkie spojrzenie, następnie ogarnęła sytuację przy stole. Nikt się za nimi nie oglądnął. Teraz jedynie obrazy mogły plotkować.

— Odprowadzę cię — zaproponował, równając się z nią.

— Nie potrzebuję... — jęknęła. Tego jej brakowało... Dracona na karku. — A zresztą. — Wiedziała, że i tak z nim nie wygra. — Jeśli musisz.

Tuż przed progiem Wielkiej Sali, wziął ją pod ramię. Nie zaprotestowała.

Nagle zatrzymała się jak wryta, otwierając oczy ze zdumienia. Cały hol, a także przyległe korytarze, ozdobione zostały jemiołami. Wisiały wszędzie — pod sufitem, zawieszone na błyszczących łańcuchach z choinek w powietrzu, zaczepione o lampy, wetknięte pod przyłbice zbroi.

— O jej... — jęknęła. — Irytek?! — krzyknęła, chcąc skarcić psotliwego ducha.

— Daj spokój — Draco także ocenił rozległy obszar żartu. — Nikomu tym krzywdy nie zrobi.

Popatrzyła na niego, zastanawiając się nad jego uwagą. Fakt. W czym niby przeszkadzają zwykłe, świąteczne jemioły? Wzruszyła ramionami.

Ruszyli w stronę schodów, kiedy nagle coś ich zatrzymało. Nie! Nie... nie... to nie może być... a jednak. Utknęli pod jemiołą, a niematerialne ściany broniły przed postawieniem choćby jednego kroku. Ze złością spojrzała na zielone liście i na Malfoya. To z pewnością jeden z limitowanych, świątecznych dowcipów Weasleyów.

Draco zachichotał, nachylając się do Hermiony. Oburzona wystawiła dłoń, broniąc się przed pocałunkiem.

— Co robisz? — syknęła.

— To tradycja — wytłumaczył. — Inaczej nas nie puści.

— Draco, z hipogryfa spadłeś? Chyba nie myślisz, że będziemy się całować pod jemiołą, jak para napalonych nastolatków? — wyraziła swoje wątpliwości, żywo gestykulując.

— Myślę, że wystarczy buziak w policzek — odparł Draco spokojnie, nie mogąc powstrzymać łobuzerskiego uśmiechu.

— Och — pojęła, że i ta droga jest prawidłowa. Zarumieniła się ze wstydu, bo nie pomyślała wcześniej. Ona raczej myślała... — Aha. W takim razie...

Stanęła na palcach, składając na świeżo ogolonym policzku, pachnącym jeszcze płynem po goleniu, pocałunek. Wreszcie mogła zrobić kolejny krok. Poskutkowało.

Poskutkowało, ale tylko na chwilę, gdyż utknęli pod kolejną jemiołą.

— Znowu — parsknął Draco radośnie.

Z czego ten kretyn się cieszy?!

— Żarty sobie ze mnie stroisz?

— To tradycja.

— I będziemy tak pod każdą jemiołą się zatrzymywać?

— Dokładnie. — Wyszczerzył zęby.

— Co w ciebie wstąpiło?

— Uważam, że to zabawne. Nie masz poczucia humoru?

— Nie w takich sytuacjach. — Zmierzyła go rozeźlonym wzrokiem z góry na dół. — Idę na górę.

Raz po raz machając różdżką, Hermiona, próbowała ściągnąć zaklęcia z roślin. Po kolejnym przeciwzaklęciu wreszcie się udało, a jemioły skupiły się w jednym miejscu nad głową Draco.

Nie oglądając się za siebie, czym prędzej ruszyła, nieomal biegnąc. Za sobą usłyszała kroki, odbijające się od ścian pustych, przylegających Hogwarckich korytarzy. Nie musiała patrzeć w tył, aby wiedzieć, że to Draco. Przewróciła oczami. Jego szczeniackie zachowanie ją drażniło. Czego on w ogóle od niej chciał?

Na nadgarstku poczuła zimną obręcz z męskiej dłoni, która zacisnęła się, sprawnie ją zatrzymując. Westchnęła, złowrogo zerkając spod rzęs.

— Mam dość tego, że mnie unikasz — powiedział i już nie wyglądał na tak wyluzowanego, jak wcześniej. W jego oczach się coś tliło. Smutek. Może desperacja. Wolała tego nie oglądać. — Nie unikniemy rozmowy. Mam do ciebie parę pytań.

— A ja nie mam dla ciebie odpowiedzi — rzekła surowo.

Po ostatniej rozmowie czuła żal i za wszelką cenę starała się nie dopuścić do kolejnych wątpliwości. Kolejnych zgubnych myśli. Starała się skupić na tym, co aktualnie wychodziło jej najlepiej — na nauczaniu. Nie potrzebowała kolejnego rozpraszacza.

Po tamtym wieczorze, kiedy Draco przyznał się do wilkołactwa, a także pokazał, jak zimnym człowiekiem jest — jak bardzo nie dba o uczucia innych — ona sporo myślała. Odnajdywała też w sobie gesty, które przecież miejsca mieć nie powinny. Z jeszcze większym zaciekawieniem obserwowała młodego Malfoya, równocześnie bojąc się tego, że zostanie przyłapana. Coś ją w nim fascynowało, a ona nie rozumiała, co nieracjonalna część jej ja widzi w kłamcy. Nawet pod tą cholerną jemiołą myśli lawirowały między tematami zakazanymi: ustami, wyrzeźbioną, twardą piersią, smukłymi plecami, szorstkimi dłońmi. Przez chwilę towarzyszyła jej myśl "a gdyby przejść to pole minowe w tańcu namiętności?". Nie skorzystała z okazji, gdyż zawsze wygrywał rozsądek i kalkulacja.

— Nie znasz pytań — zarzucił jej.

Pokiwała głową. Bądź twarda, Hermiono, on się tylko tobą bawi, upewnia się, że zabierzesz jego tajemnicę do grobu. Zależy mu tylko na sobie, a ty jesteś tylko środkiem do osiągnięcia bezpieczeństwa. Jego tajemnica była bezpieczna, a ona nie potrzebowała przekupstwa, żeby mu to zapewnić.

— Znam cię — rozciągnęła usta w sztucznym, bladym uśmiechu. — To było miłe, spokojne świąteczne popołudnie. Proszę, nie niszcz tego.

Gdy tym razem się odwróciła i ruszyła przed siebie, nie usłyszała echa obcych stóp. Dobrze, niech tam zostanie, pomyślała.

— Wesołych świąt, Hermiono — odbiło się od ścian.

— Wesołych świąt. Draco — powiedziała w eter.

*

Rozdział przejściowy... Uwierzcie mi, nie mam kiedy pisać... 

Ale, ale...

Następny rozdział, myślę, że będzie wart czekania ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top