12: Pokaz Na Pokaz (cz.2)

Spojrzenie blondyna padło na stolik narzeczonych i ich drużbów. Zmarszczył czoło, widząc, jak Hermiona ze słabo ukrywaną złością nalewa sobie kolejny kieliszek wina. Tylko na chwilę spuścił ją z oczu, a już wdawała się w pyskówki z Potterem. Była tak słaba psychicznie, jeśli chodziło o stare związki; zbyt szybko wpadała w niczym nieuzasadnioną wściekłość. To nie mój problem, stwierdził i ruszył żwawo do swojej towarzyszki. Nie powinien się leniwić, jeśli stawką była dość wysoka nagroda, a po rozmowie z matką jeszcze wyższa.

Opadł na swoje miejsce, a szatynka uraczyła go krótkim zerknięciem znad kieliszka. Jej zaciśnięte usta nie wróżyły nic dobrego. Na początek postanowił przepłukać gardło. Sięgnął po sok, co najwyraźniej zdziwiło Hermionę, ale nie skomentowała tego nawet słowem. On też nie miał zamiaru jej tłumaczyć, że alkohol osłabia działanie eliksiru tojadowego, gdyż musiałby wtedy także przyznać się do swojego wilkołactwa. Lampka szampana to i tak zbyt wiele, jak na ostatnią noc przed pełnią, ale miał nadzieję, że nie zepsuła ona całkiem oczekiwanego efektu, jaki przynosił lek. Zazwyczaj cały tydzień poprzedzający pełnie zachowywał całkowitą abstynencję.

— Granger — zaczął, popijając małymi łyczkami napój — pamiętasz, czego oczekiwałem, gdy wzorowo wywiążę się z naszej umowy?

— Jasne. Nie mam sklerozy.

— Zapomnij o tym. — Przyjrzała się mu uważniej, a między jej brwiami pojawiło się wielce mówiące małe V. — Chcę czegoś innego. Gadałem z matką. — Niedopowiedzenie. Głównie to ona mówiła. — Zrobiłaś na niej dobre wrażenie, mimo iż wyraźnie zasugerowałem, że w razie ślubu będziesz brudną plamą w naszym drzewie genealogicznym.

Oczy Hermiony rozszerzyły się do rozmiarów spodków.

— Serio powiedziałeś swojej matce, że jestem... szlamą? — zapytała bez pewności.

Malfoy zaśmiał się i zacmokał, słysząc to określenie z jej ust.

— Nie w takich słowach. — On tylko wyraźnie zaznaczył, po tym, jak Narcyza zapytała, czy ma mu oddać babciny pierścień zaręczynowy, że Hermiona ma mugolskich rodziców i będą problemy z uroczystością zaręczynową i ewentualnym weselem. Bo jak zorganizować je tak, żeby jej mugolscy znajomi nie dowiedzieli się o magii? Rozmowa była długa i mimo zapewnień, że jeszcze nie wie, czy to ta jedyna, matka wciąż schodziła na temat zaręczyn i ślubu. Jakby specjalnie pchała go w tym kierunku. — Za kogo mnie masz? — żachnął się na pokaz, nie tracąc pozytywnego nastawienia. — Przecież jesteś moim skarbem. Ona, o dziwo, nie ma nic przeciwko. — Bylebym tylko się z kimś związał, porzuciła wieloletnie uprzedzenia, dodał w myślach. Granger nie musiała o tym wiedzieć. — Zmierzam do tego, że zaprosiła cię na comiesięczny, niedzielny obiadek, na początku grudnia, a ja chcę, żebyś poszła ze mną jako moja dziewczyna.

— Dlaczego chcesz oszukiwać mamę? — zapytała, gdyż taki rodzaj oszustwa, zdaje się wykraczał poza jej normy moralne. — To twoja sprawa, jeśli tego chcesz, ale przecież możesz powiedzieć, że zerwaliśmy — zaproponowała bezpieczne wyjście.

Draco podrapał się po głowie. Sam rozważał tę opcję, jednakże, gdy przypominał sobie, z jakim entuzjazmem Narcyza mówiła o narzeczeństwie i jak cieszyła się, że wreszcie porzucił swoje postanowienie o dożywotnim kawalerstwie, postanowił jeszcze przez chwilę pociągnąć to przedstawienie. Niech jej się wydaje, że chociaż próbował. W rzeczywistości nie miał zamiaru zmieniać swojego podejścia do życia.

Tak na marginesie planował zrobić z Hermiony jeszcze większą wiedźmę, niż była, mówiąc, że to ona zerwała, dowiadując się o jego przypadłości. Wtedy załamany przez długi czas miałby wymówkę, dzięki której matka dałaby mu spokój. Świetnie sobie to wykombinował.

— Sęk w tym, że podoba jej się myśl, że kogoś znalazłem, a ja... wolę, gdy jest szczęśliwa, a nie, gdy się zadręcza... pewnymi rzeczami — zakończył kulawo.

Niesłusznie, ale jednak, Narcyza obwiniała się o zemstę Voldemorta za fiasko w departamencie tajemnic. Uznała, iż to jej i Lucjusza wina, że Greyback dostał polecenie, aby ugryźć Dracona. Sam młody arystokrata nie obwiniał nikogo, poza samym Czarnym Panem. Jego rodzice poszli za czarnoksiężnikiem-psychopatą ze strachu, a nie z lojalności. Gdy raz wpadło się w bagno, z trudem się z niego wygrzebywało, a Malfoy doskonale to rozumiał.

— Pewnymi rzeczami? — podłapała zawsze czujna Granger.

— Nie drąż — uciął, nie mając zamiaru ani wymyślać wytłumaczenia, ani do niczego się przyznawać. — Tak, czy nie? Zgadzasz się na lekką zmianę umowy?

— Dobrze — pokiwała głową, zgadzając się. — Obiadek raz na miesiąc brzmi lepiej niż wielogodzinne patrole.

— Dziękuję. Chodź na parkiet. Rozerwiemy się trochę — zaproponował.

Po raz kolejny zobaczył zgodne kiwnięcie. Kobieta wzięła ostatni łyk wina, a on dokończył szklankę soku. Podał jej dłoń, aby następnie poprowadzić pomiędzy ludźmi okupującymi parkiet. Aż dziw, że babcia Nott zachowała jeszcze na ostatnie lata dość sił, aby żywo wywijać kulasami.

Znalazł odpowiednie miejsce, z dala od orkiestry, a dostatecznie blisko Pottera wywijającego z Ginny, aby nie ogłuchnąć i nie wyglądać podejrzanie. Aktualnie muzycy przygrywali do energiczniejszego jazzowego kawałka, więc nogi same rwały się do tańca. Przyciągnął kobietę bliżej do siebie, łapiąc ją za talię, a jej samej pozwalając objąć się poniżej karku. W szpilkach wcale nie była taka niska i wreszcie przestała patrzyć pod nogi, prostując zgrabną szyję.

— Harry jest wściekły — powiedziała ni z tego, ni z owego, po kolejnym obrocie.

Jej twarz nabrała rumieńców, a oddech stał się nierównomierny.

— Widziałem — odrzekł. — Obserwowałem was z daleka — przyznał. Przez całą rozmowę z Narcyzą oko samo mu uciekało. — O czym gadaliście?

— Czy to ważne? — wyburczała. — Możesz zwolnić? Nie nadążam...

Zwolnić? Jak, skoro muzyka nie pozwala? A niech jej będzie. Spowolnił swoje ruchy, sprawiając, że stały się one równocześnie mniej energiczne. Na szczęście utwór szybko się skończył. Rozbrzmiały pierwsze nuty wolnej, poważnej, klasycznej kompozycji.

— Nie wyglądałaś na zachwyconą — kontynuował po chwili — a miałaś się dobrze bawić jego kosztem. Co z tobą, łobuzie?

— Był wredny. Przekonywał mnie do zerwania z tobą — pożaliła się, gdy w spokoju poruszali się po kwadracie.

Draco nie przypuszczał, iż Hermiona potrafi całkiem nieźle tańczyć do piosenek mniej klubowych. Po raz kolejny go zaskoczyła.

— Świerzbi go. Dobrze nam idzie. Hmm... — zamyślił się, zastanawiając się, jakich argumentów mógłby użyć Potter w czasie procesu przekonywania. — Mówił coś konkretnego?

— Ostrzegał mnie przed tobą.

— Ach, tak...

Ostrzegał? Rzucił brunetowi rozsierdzone spojrzenie.

Potter doskonale wiedział o chorobie Malfoya i okolicznościach, w jakich ten ją nabył. Draco, zanim otrzymał pozwolenie na nauczanie w szkole, musiał wypełnić sporo papierków, odwiedzić wielu lekarzy i dać paru osobom łapówkę pod stołem. Niezależnie od tego, jaki zawód by wybrał, zawsze wyglądałoby to tak samo.

Żaden z prywatnych przedsiębiorców nie przyjąłby wilkołaka, to też chłopak rozważając, co dalej robić w życiu, skupił się na zawodach, w których zatrudniałoby go odgórnie Ministerstwo. Początkowo rozważał magmedycynę, ale kursy doszkalające były długie i trudne. Nie miałby też gwarancji, że zostanie zatrudniony do pracy z innymi ludźmi jako uzdrowiciel, co najbardziej go interesowało; bardziej prawdopodobne, że wylądowałby na zapleczu w laboratorium lub przygotowywałby mikstury. W Ministerstwie nikt go nie chciał ze względu na czarną plamę w historii jego rodziny. Stanęło na zawodzie nauczyciela. Minerwa McGonagall bardzo mu pomogła; była pierwszą, do której się zwrócił. Wstawiła się za nim, umożliwiając podjęcie pracy. Starając się o pozwolenia, rozmawiał z wieloma ludźmi, w tym z Potterem. Wtedy bliznowaty podpisał się na dokumentach bez zastrzeżeń, ponieważ chciał puścić w niepamięć dawne utarczki.

Malfoy podejrzewał, że tym razem podpadł wybrańcowi. Czy Potter zniżyłby się do wygadania Granger o wilkołactwie? A może osobiście by go zaszantażował? Nie wiedział. Wiedział za to, że po tej nocy będzie musiał uważać, a na pewno powstrzymywać się od bezpośrednich konfrontacji z aurorem.

— Jest po prostu złośliwy — odpowiedziała Hermiona, a Draco oderwał wzrok od Harry'ego.

— Nie inaczej, łobuzie — zaśmiał się. Wpadł na pomysł, żeby trochę zagrać na nosie Pottera. — Odpłaćmy mu. Teraz. Zaraz. Daj się pocałować, gdy skończy się piosenka — zaproponował.

— Nie wyjdzie sztucznie? Wiesz, jeszcze tego nie robiliśmy... razem... i czy nie sądzisz, że to przesada? — podała pomysł w wątpliwość.

— Jak mają uwierzyć w to, że jesteśmy razem, jeśli pozwalasz się całować tylko w policzek? A to, że nie nabieraliśmy razem doświadczenia? — parsknął. — Po prostu zaufaj mi.

— Wymagasz ode mnie cudów.

Tak, jemu trudno było zaufać, a zwłaszcza komuś, kto doświadczał z jego strony wielu upokorzeń. Spojrzała na niego spod rzęs i zasznurowała usta. Dała się dalej prowadzić, rozmyślając nad publicznym okazaniem uczuć.

— Szybka decyzja. Zaraz koniec utworu. Gdy pytałem, czy wiesz, że tak to będzie wyglądać, ty potwierdziłaś i nie miałaś nic przeciwko. To jak? Tak? Nie?

— Cholera... — zaklęła delikatnie i dziewczęco, co wyjątkowo do niej pasowało. Przygryzła wargę, po czym spojrzała mu w oczy. — Tak.

No to teraz tego nie spieprz, podniósł się na duchu.

Mimo że piosenka wciąż trwała, zwolnił. Praktycznie przytulił ją do siebie. Chciał, żeby wyszło jak najbardziej naturalnie. Jej pierś ocierała się o jego tors, więc doskonale czuł jej płytkie oddechy. Na początku, wciąż się kołysząc, lekko musnął ustami jej skroń, składając krótki pocałunek. Tak, jak kiedyś i tym razem w nozdrza wcisnął się jej zapach pomieszany z perfumami i szamponem do włosów. Miał unikać takich sytuacji. A co teraz robił? Właśnie zamierzał doprowadzić do tego, od czego stronił. Po tej nocy musiał raz na zawsze z tym skończyć. Rozbudzanie wyższych uczuć wszystko utrudniało, a zwłaszcza zachowanie racjonalnych myśli i trwanie w powziętych przed laty postanowieniach.

Ten jeden, ostatni raz. Już więcej nie pocałuje kobiety w ten sposób... nigdy więcej...

Po skroni nadszedł czas na szczyt kości policzkowej. Gdy docisnął usta do ciepłej skóry, poczuł na brodzie wilgotny podmuch oddechu. Przesunął rękę z talii nad lędźwie, likwidując pozostałą między nimi odległość. Doznała go; musiała go poczuć, bo wzięła głęboki urywany wdech. Ich ciała oddzielały tylko ubrania.

— Gdybyśmy byli parą... — zniżył głos, tak, żeby tylko ona mogła usłyszeć. Postronni widzieli, jak szepcze jej do ucha. — ... zapewne teraz mówiłbym ci, że cię kocham... a ty byś się zawstydziła... o właśnie, tak, jak teraz... a później...

Odnalazł jej usta i nie czekając na przyzwolenie, pocałował śmiało, jakby od zawsze należały do niego. Jakby ich zbliżenie nie było tym pierwszym. Wciąż kołysał się w rytmie piosenki, lecz taniec nie był jego jedynym zajęciem, a już na pewno nie najważniejszym. Poddała się, początkowo z niewielkim oporem, aż w końcu z zaangażowaniem odwzajemniając pocałunek. Smakowała charakterystyczne, wręcz charakternie, a głębi jej pocałunku nadawało wypite wino. Wybornie. A wszystko to doprawione miękkością warg.

Nie popadaj w przesadę, upomniał się, zanim pogłębił pieszczotę. Pozostawali w nieodpowiednim miejscu dla tego typu pocałunków. Oderwał więc usta i oparł skroń o czubek głowy Granger w czułym, opiekuńczym geście. Zadrżała, ale także wtuliła się w jego ciało, podpierając policzek na męskim ramieniu.

Przestrzeń, w której jeszcze przed chwilą Potter tańczył z Weasley, zionęła pustką, a mężczyzna pospiesznie opuszczał parkiet. Za nim dreptała Ginny, zadając pytania piskliwym tonem. Wybraniec najwyraźniej nie mógł znieść widoku swojej byłej obściskującej się z nowym chłopakiem. I dobrze.

Muzycy uderzyli w ostatnie nuty.

— Deser, skarbie? — zapytał Draco.

Lewe ucho aż zabolało go od śmiechu Hermiony. Ona też widziała.

***

Kto by się tego spodziewał, kolejny wieczór z Granger mijał przyjemnie, a jemu wcale nie spieszyło się, aby dobiegł on końca. Mógłby trwać nawet dłużej. Nie często się mylił, oceniając kogoś, ale jak widać na załączonym obrazku, gdy już mylił, robił to w sposób brawurowy. Hermiona z jego wyobrażeń bardziej przypominała Belzebuba niż zwyczajną kobietę. Owszem, jej charakterek obfitował w cechy, których sam szatan by się nie powstydził, ale bledły one w zestawieniu choćby ze zdolnością do podtrzymywania konwersacji, inteligencją, czy umiejętnościami tanecznymi. Ponoć dobrzy tancerze nie tylko na parkiecie potrafili wyczyniać cuda, a Malfoy skłonny był uwierzyć, że Granger wyszlifowała ten konkretny talent, co w "razie gdyby" wcale by mu nie przeszkadzało.

Malfoy, o czym ty myślisz?, zapytał sam siebie z naganą w wewnętrznym głosie. O niczym konkretnym, postanowił odpowiedzieć. Jakoś, dziwnym trafem, sam sobie nie wierzył. Ale cóż się dziwić, gdy jego myśli wciąż wracały do pocałunku i ochoty, jaką w nim wykrzesał. Jego oczy śledziły każdy ruch Granger, która aktualnie, tak, jak zapowiedziała, hulała z Nevillem, wcześniej obtańczywszy Teodora i Blaise'a. Dlaczego tak na niego działała? Kontemplował nowy problem, przesuwając kciukiem po brodzie, a następnie po ustach. Wciąż pamiętały odbicie Hermionowych warg.

— Tylko się nie zakochaj — upomniał go na żarty Blaise, obserwujący go już od jakiś pięciu minut. — Może od razu pogratuluję ci występu na parkiecie? Świetna robota, gdybym nie wiedział nic o podstępie, uwierzyłbym, że byłem świadkiem niewinnego pocałunku zakochanych.

Oni jedyni siedzieli przy okrągłym stoliku, więc niedyskrecja Zabiniego nie przeszkadzała Malfoyowi. Arystokrata wzniósł oczy ku kremowemu sufitowi.

— Blaise, wiesz, że to niemożliwe, żebym się zakochał. A gratulacje są jak najbardziej zasłużone. Wyjątkowo dobrze mi poszło.

Blaise uśmiechnął się, słysząc ostatnie zdanie. Draco wiedział, co roi się w głowie przyjaciela. Niepoprawny romantyk. Zapewne już dopisywał całą historię na podstawie tego jednego pocałunku, mówiącą o ukrytych w głębi uczuciach, szukających drogi ujścia.

— Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko mało prawdopodobne — podał filozoficznie Zabini. — To nie mój tekst. Kogoś mądrzejszego. Podoba ci się, prawda? — Z pewnością nie miał na myśli tekstu.

— To Granger — odparł Malfoy takim tonem, jakby te dwa słowa wszystko wyjaśniały.

— A to twój argument? Marny coś. Przyznaj, no przyznaj się.

Nadpobudliwy mężczyzna trącił blondyna ramieniem. Przewracanie oczami nic nie dało, gdyż brunet po raz kolejny powtórzył nachalny gest.

— Robi odpowiednie wrażenie — przyznał w końcu arystokrata.

Jej uroda i charakter jak najbardziej odpowiadały Draconowi. Już przymykał oko na fakt, że urodziła się w rodzinie mugoli. W ostatecznym rozrachunku to nie miało żadnego znaczenia, a na pewno nie przesądzało o niczym.

Tak, gdyby młody Malfoy myślał o założeniu rodziny, z pewnością szukałby kobiety w typie Granger; seksownej, charakternej, śmiałej, pyskatej, inteligentnej, wiernej, zdolnej... Na Salazara, skąd on wytrzasnął tyle przymiotników?

— W twoich ustach to mocny komplement. Ale? — Blaise swoim zwyczajem nie potrafił odpuścić tematu, co o dziwo nie przeszkadzało nauczycielowi. Może potrzebował się wygadać?

— Nie zmienię zdania. Nie chcę nikogo na stałe.

— A ona chce kogoś na stałe?

— Nie wiem. Obstawiam, że tak. To ten typ. Pewnie marzy jej się mąż i dzieci.

— A jeśli nie? Co ci szkodzi poudawać trochę dłużej. Nie miała nic przeciwko, gdy ją całowałeś.

Nie do końca tak było, ale Draco nie wyprowadził Blaise'a z błędu.

— Jesteś niepoprawnym romantykiem. Jeszcze powiedz, że powinniśmy udawać do ślubu Notta. Do tego czasu powinniśmy się w sobie zakochać, a ja, wilkołak, powinienem przejrzeć na oczy, waląc konsekwencje, jak na jakimś durnym romansie. Blaise, ogarnij się, życie to nie film, nie książka. Nic takiego się nie stanie.

— Ale chciałbyś bliżej zapoznać się z Granger?

Czemu on tak drążył?

— Kurwa — sarknął — pewnie, że tak. Od tygodnia myślę tylko o niej i tym przeklętym biurku...

Dokładniej o biurku, pośladkach idealnie przylegających do jego blatu i tym, co Malfoy mógłby zrobić, gdyby wyrzucił resztki zdrowego rozsądku do kosza, wypraszając wpierw uczennice, po czym biorąc się do roboty z Granger. Ta fantazja wylądowała w jego TOP3 marzeń erotycznych zaraz po, zajmującym pierwsze miejsce, trójkącie miłosnym z aktorkami Megan Lynx oraz Scarlet Johansson.

Pardon?

— Nieważne, Blaise. To długa historia. Idziemy się przewietrzyć.

Odłożył szklankę po kolejnym soku na stolik. Ponoć jabłka także miały działanie odurzające, co próbował wmówić pewien pracownik ministerstwa podczas kontroli aurorom, po tym, jak zygzakiem na miotle latał nad Londynem. Prasa miała używanie. W każdym razie, Draco jakoś specjalnie nie czuł działania złotego napoju, chyba że takowym określić częstsze wizyty w toalecie. Niestety czasem musiał czymś zając ręce, aby powstrzymać się od chociażby głaskania uda Granger pod stołem. Taki odruch.

Wypatrzył swoją partnerkę w tłumie. Przyznał, że Longbottom całkiem nieźle sobie radził podczas tańca. Nie spodziewał się takiego opanowania kroków po takim fajtłapie. Hermiona zauważyła go jako pierwsza, uśmiechając się i zatrzymując. Coś takiego, żeby Granger cieszyła się na jego widok. Piekło musiało zamarznąć. Odwzajemnił się, przystając obok, jeszcze przed chwilą wirującej, pary.

— Mogę cię porwać na chwilkę, kochanie? — zapytał, wyciągając rękę.

— Och, pewnie — zgodziła się bez szemrania.

Neville rzucił mu przeszywające spojrzenie, którego w żaden sposób nie można było uznać za przyjazne. Jakby nastąpił na ogon wyjątkowo jadowitej żmii. Nie spodziewał się po zielarzu tak zaborczego i jawnie wrogiego zachowania. Hermiona na szczęście nie zauważyła, jak mężczyźni walczą na spojrzenia.

Zacisnął delikatnie dłoń na dłoni Hermiony i ruszył w stronę tarasu za przeszkleniem. Na odchodne zerknął przez ramię i bezgłośnie wyartykułował: przepraszam. Chociaż tyle mógł zrobić, a niewątpliwie Longbottomowi należał się zdrowy, prawy sierpowy na opamiętanie. Ale to później. Teraz nie miał na to czasu, a miejsce i otaczający ich ludzie pozostawiali wiele do życzenia. Jeszcze Potter pałętający się po kątach... Malfoy podejrzewał, że spacyfikowanie Longbottoma skończyłoby się na dołku w ministerstwie, a to z pewnością by mu się nie przysłużyło w rozwoju zawodowym

— Gdzie idziemy? — zapytała Hermiona, widząc, że zbliżają się do przeszklonych drzwi.

— Do ogrodu. Zaczerpnąć świeżego powietrza. Odpocząć od hałasu.

Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął różdżkę. Przywołał swój i Hermiony płaszcz. Nim wyszli w chłód nocy, upewnił się, że szczelnie się zabezpieczyła przed zimnem. Nie chciał dostać za nią zastępstwa.

Naparł na skrzydło drzwi, a lodowaty wiatr wdarł się na salę balową, rozrzedzając duszne powietrze. Przytrzymał skrzydło, aby Granger spokojnie wyszła na zewnątrz. Światło z auli oświetlało spora część ogrodu, ale tam, gdzie się wybierali, już nie docierało. Przeszli kamiennym tarasem i zeszli po schodkach, wchodząc na ścieżkę wysypaną płaskimi białymi i czarnymi kamyczkami. Zauważył, że kobiecie niezbyt wygodnie się szło, to też użyczył jej ramienia, co by nie potknęła się na własnych nogach.

O tej porze roku większość kwiatów zwiędła, pozostawiając po sobie gołe krzaki, tudzież zbrązowiałe, suche liście. Ogród nie prezentował się tak, jak na wiosnę i lato, kiedy róże tworzyły barwny krajobraz. Teodor zawsze dbał o ogród, ponieważ jego matka kochała kwiaty. Co prawda większość roboty wykonywała służba, ale i on czasem przykładał rękę, zajmując się ogrodnictwem. Weszli między kolumny żywopłotu, aby znaleźć się w wysokim niby labiryncie. „Niby", ponieważ Draco znał go jak własną kieszeń. Przez lata nic się nie zmieniło. Doskonale wiedział, gdzie prowadził Hermionę. Nie poznał jednak powodu, dla którego to robił. Tak po prostu wpadło mu to do głowy podczas rozmowy z Blaisem. Że może chciałaby zobaczyć. Że może miałaby ochotę posiedzieć właśnie tam. Może po części to on chciał się odciąć od zbyt wielu ludzi zgromadzonych w jednym miejscu? Czasem miał już dość tłumów, czy to w nocnym klubie, czy na domówkach. A wieczór, jak ten, nastrajał do wyciszenia.

— Dobrze się bawisz? — zagadał, pokonując kolejne rozwidlenie.

— Myślałam, że poczuję się lepiej, wkurzając Harry'ego, ale... to nie to. To nie jest zabawne.

— Ja się bawię świetnie — mruknął. Dziwne, bo poczuł, że powiedział prawdę.

***

Draco się nie przejmował, ponieważ to nie on brał udział w konfrontacji z byłym. Jej dobre serce stało się jej wrogiem, gdyż czuła wyrzuty sumienia w związku z ostrymi reakcjami Harry'ego. Chyba wciąż go kochała. Mówią, że raz pokochana osoba, już nigdy nie będzie nam obojętna. Hermiona zrozumiała tę mądrość.

Gdzie ją prowadził? Bo chyba ją prowadził? Nie zabłądził? Dla niej wszystkie ścieżki wyglądały tak samo, a od zakrętów zakręciło jej się w głowie. Za sobą pozostawiła przytłumione odgłosy muzyki, a pod butami chrzęściły kamienie. Wielkość ogrodu należącego do Notta, w dalszym ciągu ją przytłaczała, wywołując niesamowite wrażenie. Wreszcie wyszli z wąskich, zielonych korytarzy.

Zatrzymała się, żeby lepiej przyjrzeć się miejscu, do którego zawitali. Przywodziło na myśl spokój i wątpiła, iż Draco wybrał je przypadkowo. Pośrodku labiryntu znajdowała się ostoja dla zagubionych w postaci okrągłego placu, którego centralnym punktem była ażurowa altanka z białego drewna. W kwieciste miesiące musiała wyglądać pięknie i przywodzić na myśl miejsca fantastyczne z książek i filmów. Wspierała się na czterech szerokich ścianach, dzielonych przez wejścia. Malfoy pociągnął ją do tego naprzeciw wyjścia z labiryntu, którym weszli na placyk.

Usiedli na wygiętej w łuk ławeczce. Kobieta uniosła głowę, patrząc przez otwór w kształcie gwiazdy na niebo. Odzyskawszy pozytywne nastawienie, zachłysnęła się czarem nocy. Żadnych chmur, tylko gwiazdy i wielki księżyc. Zerknęła kątem oka na Draco; on także wpatrywał się w niebo, a na jego twarz padała srebrna poświata, podkreślając niesamowity kolor oczu i nadając im blasku. Poruszył się, wydobywając różdżkę, wymruczał pod nosem zaklęcie, a zaraz potem Hermionę ogrzało ciepłe powietrze.

— Piękny księżyc — zagadnęła, widząc, że znów spojrzał na nieboskłon.

— Mhym — zaburczał mało pogodnie. — Nawet mi się podoba.

Czy usłyszała w jego głosie nutkę złości?

— Nawet? — Już nie wspominała o tym tonie. — Nigdy nie podziwiałeś piękna nocy? Szkoda, że nie ma pełni.

— Tak, bardzo szkoda.

Znów brak entuzjazmu. Umilkła, nie wiedząc, czy to jej wina, czy coś się stało. A może tylko przestał udawać? Zachowywać pozory? W końcu łączyła ich tylko i wyłącznie umowa. Może wolał sobie odpuścić. Nie oceniała.

Oparła się wygodniej, zaplatając nogę za nogę. Ułożyła głowę na ściance altany, aby bardziej komfortowo oglądać widoki.

Przed oczami przeleciały sceny z tego wieczora, od ich wejścia, do wyjścia na ogród. Wyglądało na to, że Malfoy zapracował na swoją zapłatę. Czasem wracała myślami do propozycji Draco. Trochę nie w smak jej było oszukiwanie Narcyzy, ale to jego decyzja, ona się tylko dostosowywała. Przypomniała sobie, co kiedyś powiedział, że nie szuka kobiety na stałe. Matka zapewne nie pochwalała jego deklaracji, możliwe, że obecność Hermiony u boku jej syna, poprawiła jej humor i dała nadzieję. Może tego właśnie oczekiwała; namiastki normalności. Może Draco chciał dać Narcyzie chociaż chwilę fałszywego szczęścia. Jakiekolwiek powody kierowały mężczyzną, panna Granger ich nie rozumiała. To nie twoja sprawa, powtórzyła po raz kolejny.

— Nie wiedziałam, że jesteś spokrewniony z Teodorem — powiedziała, wciąż w głowie mając panią Malfoy.

— Czemu tak twierdzisz?

Blondyn przekręcił głowę, aby na nią spojrzeć. Wzruszyła ramionami, skrzyżowanymi na piersi.

— Bo na przyjęcie przyszła twoja matka, która, z tego, co zaobserwowałam, zna wielu członków jego rodziny.

Kiwnął, przyjmując jej wyjaśnienie do wiadomości.

— Nie jesteśmy spokrewnieni... a na pewno nie w ostatnich trzech, czterech pokoleniach — rozpoczął wyjaśnienia, a po złości nie pozostał najmniejszy ślad. — Gdzieś tam w szesnastym wieku nasze drzewa genealogiczne mają połączenie, ale... nieważne. Nott zaprosił moją mamę, ponieważ po śmierci własnej bardzo często przebywał w Malfoy Manor. Jego ojciec był wiecznie zajęty, więc podrzucał go do kolegów, żeby ktoś inny się nim zajmował. Często też siedział u Blaise'a, ale chyba nie polubił państwa Zabini. Moja matka zna rodzinę Notta, ponieważ to nie pierwszy jej raz, kiedy przychodzi na jego przyjęcie. Jego rodzina bez przerwy coś świętuje... tak już mają.

— To przykre, że tyle lat spędził samotnie... tutaj... w tej wielkiej rezydencji.

Rozejrzała się wokół, rozkładając ręce. Gest miał znaczenie czysto metaforyczne, gdyż ponad żywopłotem widziała tylko granat, a na nim świetlistą, nieskończoną ilość gwiazd.

— Bez przesady. Ma służbę — zaśmiał się, pochylając w przód i opierając łokcie na udach. Rozbawiony, nieporadnie przeczesał palcami włosy, zapominając, że zostały ścięte.

— Bardzo śmieszne. Chodziło mi...

— Wiem, o co ci chodziło — wszedł jej w zdanie. — Ale teraz mu się udało. Ma Lovegood. Pokręconą właścicielkę jeszcze bardziej pokręconej gazety. Doprawdy, nie sądziłem, że właśnie ona go zainteresuje. Obstawiałem, że w jego typie są bardziej ułożone kobiety.

— Jak ja? — poddała propozycję; pierwszą, która przyszła jej do głowy.

— Nie, Granger, jakbyś się nie starała, ty nigdy nie będziesz ułożona — prychnął przyjacielsko, wcale nie mając ochoty jej obrazić.

— Pierwsze słyszę... — wyburczała niby urażona jego słowami.

— A kto podstępem wpakował nas w tę sytuację?

Podniosła rękę i przyłożyła palec do ust. Zdawało jej się...

Nie zdawało, znów to usłyszała. Chrzęst kamieni ocierających się o siebie pod podeszwą buta. I śmiech.

— Słyszałeś? — zniżyła głos. I znowu. Chrzęst stał się ostrzejszy i nadzwyczaj wyraźny, jakby ktoś był tuż za rogiem. — Ktoś idzie... — Poczuła dłoń na żuchwie, która zmusiła ją do spojrzenia prosto w twarz Draco. Skonfundowana zamarła. — Malfoy, co ty...

Reszta zdania utonęła w ustach Malfoya. Dowiedziała się, co robi. Nie musiał jej odpowiadać. Wyraźnie czuła szorstkość skóry otaczającej wargi, a także je same, lekko spierzchnięte, ale nie w sposób odrzucający. Naparł na nią, równocześnie zagarniając bliżej. Lewą dłonią przytrzymywał jej kark, powstrzymując przed ucieczką, a prawą sunął od kolana w stronę biodra. Po pierwszym szoku, wywołanym gwałtownością napaści (tak, to niewątpliwie była napaść), odgadła jego zamiary i tak jak na parkiecie wczuła się w pocałunek. Teraz jednak było inaczej. W porównaniu do płytkich muśnięć w czasie tańca tym razem wręcz penetrował jej usta. Postanowiła nie siedzieć niczym ta przysłowiowa kłoda, zarzucając mu ręce na ramiona. Wtedy też Draco poszedł o krok dalej, a jej zaparło dech, gdy wsunął język do jej ust.

Chrzęst zachrzęścił niedaleko, a śmiech ustał, jak ścięty ostrzem. Otwarła oczy, które w chwili zetknięcia się jej warg z wargami Malfoya, odruchowo zamknęła. Zobaczyła Harry'ego trzymającego Ginny za rękę. Skupiła się właśnie na tych rękach, bo zaraz potem Potter wyrwał dłoń i zacisnął ją w pięść. Spojrzała wyżej, jego twarz pociemniała, a żyły niebezpiecznie wybiły się ponad skórę. Odwrócił się na pięcie, opuszczając altankę. Ginny trwała przez chwilę w miejscu, jakby starała się zrozumieć, co właśnie zaszło. Wreszcie do niej dotarło, rzuciła się za swoim chłopakiem. Hermiona mogłaby przysiąc, iż usłyszała płaczliwy krzyk.

Szukali spokojnego miejsca na psoty, a znaleźli obściskujących się nemezis. Dobrze im tak.

Uśmiechnęła się, a uśmiech nie pozostał długo na jej obliczu. Została przyciągnięta, a Malfoy powrócił do poprzedniego zajęcia. Wyciskał na jej ustach coraz zachłanniejsze pocałunki, a ona, nie wiedzieć czemu, towarzyszyła mu w grzesznym czynie.

Czemu go nie odepchnęła?

— Mal... — wymruczała, a przynajmniej się starała — foy...

— Mhym? — odmruknął, a pomruk ten zadudnił w ustach Hermiony.

— Oni... już... poszli... — poinformowała między kolejnymi ruchami ust. I języka. Natarczywy ściągał ogrom jej uwagi.

— Wiem... — odparł jak gdyby nigdy nic.

— Aha...

Czemu go nie odepchniesz?, zapytała racjonalna część jej osobowości. Bo nie chcę.

Sytuacja dziwna, acz wygodna, nadzwyczaj także przyjemna. Co ona sobie myślała, zgadzając się na pocałunek? Ale go nie przerwała. Została w tym szaleństwie. Tak, to było szaleństwo, kiedy posiadała wiedzę o nastawieniu Malfoya. Lecz, czy rzeczywiście jej to przeszkadzało? Czy przeszkadzał jej jednorazowy charakter tej przygody? Czy przeszkadzały jej pocałunki? Na jej ustach... policzku... szyi... dekolcie. I ponownie na ustach? Czy przeszkadzały jej ręce błądzące po jej ciele? Badające kontur talii... biodra... uda... pośladka... i wyżej, kiedy wsunął dłoń pod płaszcz, przez cienki materiał dotykając okrągłej piersi.

Powinna go odepchnąć. Powinna uderzyć go w twarz. Powinna mu zrobić awanturę. Powinna przypomnieć, że nie tak się umawiali. A później powinna odejść i ochłonąć w toalecie, gdzie nikt by jej nie widział. Powinna, ale tego nie zrobiła.

Zamiast go odepchnąć, wczepiła palce między gładkie kosmyki i oddała głęboki pocałunek. Zamiast uderzyć, pogładziła linię szczęki. Zamiast krzyczeć, westchnęła, chłonąc kolejny dotyk, odbijający się echem w głębi jej ciała i podsycający gorejące podniecenie. Umowa nagle straciła znaczenie, wobec ochoty na ugaszenie pragnienia, które niezaspokojone, pozostawało w ukryciu przez tygodnie, aż do tego dnia.

Zadrżała, mimo wewnętrznego gorąca ciała; to noc przypominała o swoim chłodzie. Oprzytomniała. Otworzyła oczy, zarzucając pocałunek, wyswobadzając się przynajmniej odrobinę z męskiego uścisku. Draco spojrzał, a ona przez gęstą parę z oddechów, objęła wzrokiem jego twarz. Napuchnięte, przekrwione wargi lśniły, jego policzki były zaczerwienione, tęczówki błyszczały, a włosy ułożył nieład. Zapewne wyglądała podobnie.

— To... chyba... nieodpowiednie... miejsce — wydusiła, czerpiąc rześkie powietrze.

Czy ona naprawdę powiedziała właśnie to? To zabrzmiało jak propozycja. Ale czy propozycja byłaby czymś złym?

W każdym razie zrozumiał i już nie było odwrotu i tłumaczenia, że jednak nie miała na myśli udania się w ustronne, ciepłe miejsce, a raczej zakończenie na tym etapie, do którego doszli. Bo doszli do etapu. Cały wieczór był wędrówką, której finał mógł zakończyć się tylko w łóżku. Jak skrócona historia związku. Najpierw spacer pod ramię, następnie splecione ręce, pocałunek w policzek, niewinny pocałunek w usta, namiętny pocałunek w usta, dotyk zachłannych dłoni. Pozostał tylko seks. Mogła poczuć się gotowa. Jednorazowa przygoda nie wymagała zaangażowania. Z pewnością była gotowa.

Poczuła znajomy zestaw odczuć towarzyszących aportacji, a następnie stanęła na nogach w ciemnym pokoju. Tylko na chwilę, bo popchnął ją, a ona nieprzygotowana poleciała do tyłu. Nie było twardego lądowania, lecz miękkość materaca. Zaraz potem znalazł się nad nią, powracając do zaborczych pieszczot, naznaczając pocałunkami drogę od szyi do obojczyka. Zrzucił z ramion kurtkę, która klapnęła na podłogę.

— Gdzie jesteśmy? — zapytała, starając się dojrzeć w ciemnicy coś więcej niż mizerne kontury. Okna zasłaniały grubsze zasłony, częściowo broniąc dostępu księżycowemu światłu.

To na pewno nie Hogwart, uznała trzeźwo. Do Hogwartu nie można się było teleportować bezpośrednio, gdyż broniły przed wtargnięciem czary.

— Sypialnia — zsunął płaszcz z jej ramion — dla — rzucił go na podłogę — gości. — Położył się obok niej na ramieniu, odgarniając jej włosy znad ucha, po czym przygryzając jego płatek. — Ciii... Granger... — szepnął.

Chwilowo ją uciszył, gdy wargi stopiły się w jedno, odbierając zdolność mowy. Jego dłoń zsunęła się po policzku, szyi, piersi i osiadła na sekundę na talii, a później znów ruszyła, w dół przez kolec miednicy, udo. Udrapowała materiał sukni na biodrze, a chłód prześlizgnął się po skórze okrytej tylko cienką pończochą. Zaśmiał się, gdy wymacał koronkowe zwieńczenie, podtrzymujące rajstopę. Pozbył się jej zbędnych szpilek.

Oparła ręce na jego ramionach, a prawą ułożyła na krawacie, który zgrabnie poluzowała, jakby robiła to nie raz; zsunęła go przez głowę i rzuciła na poduszkę. Później, nie przerywając pocałunków, postanowiła rozebrać Draco z marynarki i koszuli. Westchnęła, wtulając głowę w jego bark, gdy podciągając suknie, specjalnie musnął jej krocze. Podniecenie zataczało coraz szerszy krąg, uwrażliwiając większe i większe połacie skóry. Wróciła do odpinania guzików i odsłoniła klatkę piersiową. Pod palcami doświadczała jej twardo-miękkiej struktury, a także skąpego szorstkiego zarostu na mostku. Malfoy pomógł sobie i jej zsuwając ubrania z ramion i rzucając je na systematycznie powiększającą się kupkę. Jej suknia, należąca w praktyce do niego, również dołączyła do reszty ciuchów. Została w samej bieliźnie, obserwując, jak Draco klęczy na stopach, wcześniej ściągnąwszy buty, aby uporać się z paskiem od spodni.

— Nie mogę w to uwierzyć... — odezwała się, podziwiając kontury męskiego ciała, bo wzrok wreszcie przyzwyczaił się do ciemności. — My nawet nie jesteśmy ze sobą. Jeszcze wczoraj warczałeś na mnie, bo zużyłam resztkę mleka bez laktozy... — paplała bez sensu. Jak nigdy wcześniej czuła zdenerwowanie.

Zamarł, opierając dłonie na biodrach. Pasek smętnie zwisał na rozpiętych spodniach.

— Jesteśmy dorośli. Przeszkadza ci to? — zapytał. — Możemy...

— Nie. Ja tylko lubię mówić... — zawstydziła się swoją nieporadnością. Mogła się nie odzywać, ale jak zwykle coś ją podkusiło.

— Więc nic nie mów więcej... — zaproponował, zsuwając spodnie z pośladków.

Widok półnagiego Malfoya na łóżku był wystarczającym powodem, żeby zaniemówić. Powrócił do niej, przyciągając do swojego emanującego gorącem ciała. Teraz kiedy dzielił ich tylko materiał bielizny, doznała go dokładnie, każdą krzywiznę czując na sobie. Erekcja wbiła się w podbrzusze, przywołując grzeszne myśli. Zaczęła z utęsknieniem wyczekiwać kolejnego kroku. Powiodła do męskich majtek, odchylając rąbek, na co Draco na zachętę uszczypał zębami płatek jej ucha. Sięgnęła głębiej, tworząc ramę dla wypełnionego pulsującą krwią trzonu; poruszyła dłonią, aby w rewanżu usłyszeć jak Malfoy wypuszcza głośno powietrze. Nie pozostał dłużny, pocałunkami wyznaczając drogę do opuchniętej piersi, czekającej tylko na zdecydowany dotyk; objął ją, a sterczącego sutka zassał i przygryzł, co pociągnęło za sobą ból, podsycający pożar, który ogarniał kolejne części ciała, swe źródło mając w kroku, który aż nadto doświadczał pustki, niecierpliwie czekając na wypełnienie.

I kolejne tortury, gdy wyswobodził się z jej palców, skupiając swoją uwagę niżej. Łóżko skrzypnęło, gdy ukląkł między nogami, językiem penetrując jej kobiecość. Zacisnęła dłonie na narzucie, przeżywając dogłębnie każde liźnięcie, smagnięcie, ssanie, czy sam oddech drażniący delikatną skórę. Nie potrzebował wiele, aby doprowadzić ją na skraj. Tak długo stroniła od podobnych temu doznań, iż osiągnięcie spełnienia pozostało kwestią czasu. Spazm przeszył jej ciało, ogarniając przyjemnością, od której po pewnym czasie chciała uciec. Zamknęła oczy, napawając się chwilą.

Materac po bokach jej tali się ugiął, a zaraz potem poczuła, jak Draco wdziera się do środka. Ostrożnie, powoli, mozolnie torując sobie drogę, aż w końcu ich biodra złączyły się w jedno. Przystanął w swych działaniach na krótką chwilę, jakby dając jej czas na oswojenie się z sytuacją. Bezruch jednak nie trwał długo. Po pierwszym pchnięciu ustawicznie przyspieszał tempa, aż osiągnął pewną stałą. Zaplotła nogi na jego biodrach, zwiększając głębokość penetracji. Opadł na nią, obejmując mocnym uściskiem. Wczepiła palce między jego włosy, lekko ciągnąc, w chwilach zapomnienia. Ocierał się całym sobą, w środku i na zewnątrz, nie dając uciec ulotnej błogości.

Jej serce waliło jak młotem, próbując wyskoczyć z klatki piersiowej. Kręciło jej się w głowie, jakby wdychane powietrze nie wystarczało. Wpiła paznokcie w męskie plecy, gdy niespodziewanie fala gorącej, pulsujące, drążącej i zniewalającej ekstazy, rozpłynęła się w podbrzuszu. Jęknęła cicho w ucho kochanka, wtulając twarz w jego szyję. Wtedy też dokładnie usłyszała szybki rytm wybijany przez jego tętnicę. Zaraz potem i on zadrżał, nabierając więcej powietrza w płuca. Wycofał się, wyciągając mokre od wydzielin przyrodzenie i przetoczył się na bok, spoczywając na plecach i ciężko dysząc. Zerknęła i nawet pomimo braku mocnego światła mogła dostrzec wilgoć zroszoną na jego twarzy. Księżyc przebijał się przez zasłony. Niebieska poświata wydobywała wyraźne kontury, szybko opadającej i podnoszącej się klatki piersiowej, a także lekko uchylonych ust.

Zza drzwi dobiegały przytłumione i dalekie odgłosy rozmów. Już samo to, że wybrali się na prywatną imprezę w środku uroczystości zaręczynowej, zakrawało na szaleństwo, nie mówiąc już o świadomości, że ktoś mógł ich przyłapać.

Stało się, a Hermiona uspokajała oddech, zapewniając sumienie, że wszystko jest w najlepszym porządku. To tylko Malfoy. Nie, to aż Malfoy. Teraz, ilekroć będzie go mijać na korytarzu, wspomni zabawę w pokoju gościnnym Notta. Nawet, teraz gdy o tym myślała, poniżej pasa coś się w niej budziło. Zastanawiała się, czy odtąd będzie niezręcznie. Nie. To Malfoy. Nie ma mowy o niezręczności. Znając go, zakładała, że raz za czas zdarzy mu się przypomnieć jej o tej nocy i umowie, która wymknęła się spod kontroli.

— To było... takie złe... — mruknęła bardziej do siebie niż do niego.

— Słucham? — Spojrzał na nią z pretensją. Chyba. Nie widziała dokładnie. W każdym razie wziął jej słowa do siebie.

— W sensie niewłaściwe — poprawiła się szybko — nie chodzi mi o twoją... technikę. Była dobra.

— Nie mam nic do zarzucenia swojej technice.

— Och — zdziwiła się jego pewnością siebie — naprawdę?

— Coś ci nie pasowało? — zapytał podejrzliwie.

— Co? Nie — natychmiast zaprzeczyła. — No może czasem się nie zgrywaliśmy.

— To, że się nie zgrywaliśmy, to nie tylko moja wina.

— Racja.

Tu winę ponosiło tylko ich niedoświadczenie we wspólnym korzystaniu z uroków seksu. To dałoby się wypracować, gdyby... Nie, Hermiono, żadne "gdyby". Już więcej nie wsiądziesz na tego konia, bo prędzej, czy później ty się przywiążesz, a on zrzuci cię ze swego grzbietu, robiąc ci krzywdę. Tak jak Harry. Narwani mężczyźni to niebezpieczne typy. Wolała zakręcić się koło jakiejś spokojniejszej odmiany tego brzydszego rodzaju człowieka.

— Nie to było więc problemem — stwierdził Draco, kładąc się na boku, bez skrępowania pokazując swoje nagie ciało, a także patrząc na to należące do Hermiony. Kobieta dyskretnie położyła się tak, aby zakryć najintymniejsze strefy nogą i ramieniem. — Dobra, Granger, mów, co było źle. Konstruktywna krytyka.

— Powinniśmy wracać na przyjęcie... — Zmieniła temat, napinając mięśnie, aby w każdej chwili się zerwać z łóżka.

— Nie wypuszczę cię z łóżka, póki mi nie powiesz.

Aha. To był ten moment, w którym powinna uciekać. Nim podniosła się choćby na ramiona, mężczyzna, przewidując jej ruch, dopadł do niej, łapiąc za nadgarstki, unieruchamiając je nad głową, a jej ciało przewracając na plecy i przygniatając ciężarem swojego. Zabawa w kotka i myszkę najwyraźniej się mu spodobała, gdyż w kość łonową wbijał się dowód jego podniecenia. Zaskakujące, że już był gotowy na kolejny raz.

— To żenujące — skomentowała zaistniałą sytuację. Ona i on nadzy tarzający się po łóżku dla gości. Ale w sumie... czy przed chwilą nie robili tego samego?

— Wyobraź sobie, że ja jestem w tym momencie bardziej zażenowany — odparł, mając na myśli uwagę o tym, że nie do końca spełnił nadzieje pokładane w nim jako w mężczyźnie.

Czyli musiała mu powiedzieć? Westchnęła, przewracając oczami. Malfoyowi z pewnością nie uszedł uwadze ten gest, gdyż ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Oddychali praktycznie tym samym powietrzem.

— Chodzi tylko o to, że...

Przerwała, podnosząc barki, aby spojrzeć w stronę drzwi, jakby to miało wspomóż zgłośnić i wyostrzyć usłyszane dźwięki. Ktoś kręcił się nieopodal. Może nie pod drzwiami, ale na pewno szedł korytarzem na tym piętrze.

Niedobrze, podsumowała.

***

— Ubieraj się — zakomenderował Draco, sprawnie podnosząc się do pionu. Zerknął na kobietę, której twarz przybrała wyraz tryumfu. — Nie ciesz się tak, później wrócimy do tego tematu — zapowiedział.

Jeszcze nigdy nikt nie narzekał na seks z nim. Ten przykry fakt niewątpliwie zmiażdżył jego męskie, wywindowane ego.

Pochylił się, ze sterty szmat wydobywając bokserki. Łypnął na Granger, która, kręcąc biodrami, wciągała na uda koronkowe figi, które następnie zajęły swoje miejsce, tylko częściowo zakrywając okrągłe pośladki. Wiele by dał za to, żeby cofnąć czas i wybrać inne miejsce. Jeszcze by jej pokazał pełnie swoich zdolności. Nie śmiałaby nawet pisnąć słowa o tym, że było coś nie tak. Ze złością zaciągnął pasek. Z pewnością by jej pokazał, a ona nie siadłaby na tyłku przez najbliższy tydzień. Nadeszła kolej koszuli, a Malfoy wyżywał się na każdym guziku. Jeszcze by go błagała o kolejne razy. Przełożył krawat przez głowę. A on by się drażnił, powoli doprowadzając ją na skraj orgazmu. Bardzo powoli. Uśmiechnął się na myśl o wijącej się pod nim Hermionie. Zarzucił marynarkę na ramiona.

Obrzucił kobietę spojrzeniem. Przygładzała materiał sukni, który on wymiętosił swoimi chętnymi dłońmi. Cholera. Nawet, teraz gdy groziło im odkrycie, miał ochotę ją rozebrać i pieprzyć ponownie.

Powinien odłożyć pragnienia na bok. Aby uspokoić swój rozbuchany temperament, podszedł do lustra, przyświecając sobie różdżką. Znów o sobie przypomniała w postaci czerwonej smugi w kąciku ust; o głębokich pocałunkach budzących ukrytą w nim bestię. Nie wiedział, czy to wina wilkołactwa, ale czasem chuć domagała się natychmiastowego zaspokojenia.

— Czemu akurat czerwona? — wyburczał, ścierając szminkę Hermiony ze swojej skóry.

Ujarzmił też sterczące we wszystkie strony, potargane włosy. Tak jak kiedyś powiedział: dziwka w sypialni, dama w salonie. Kątem oka ocenił zdolność kobiety do wyjścia między ludzi. Odsunął się, kiedy podeszła do lustra.

Nie przeszkadzając jej, machnął różdżką, aby pościelić łóżko, noszące ślady ich fizycznego zbliżenia. Żywił nadzieję, iż żadne inne ślady nie zostały na miejscu zbrodni. Nott by go chyba ukatrupił, gdyby dowiedział się, że któraś z jego babek spała w sokach jego i Granger.

— Gotowa? — zapytał.

— Yhym — pokiwała głową, układając ostatni kosmyk.

Nacisnął klamkę, wyglądając przez szparę na korytarz. Nikogo nie było, a światła na tym piętrze pozostały zgaszone. Dał jej znak, żeby poszła za nim. Zamknął drzwi, gdy tylko przekroczyła próg.

Skierowali się do schodów. Zeszli w dół, a tam czekała na nich niespodzianka w postaci Blaise'a.

— O, tutaj jesteście — rzekł entuzjastycznie brunet. — Chciałem się pożegnać, bo... — Zmarszczył brwi, urywając w połowie zdania. — Wiesz, że rodzina Notta będzie tutaj spać? — Podniósł palec, wskazując na szyję Malfoya.

No, pięknie, westchnął w duchu blondyn, ścierając resztki szminki. Roztarł czerwony kosmetyk między opuszkami.

— I co w związku z tym? — zapytał Draco, udając, że nie wie, o co chodzi przyjacielowi.

— Chyba zostawiliście grzecznie porządek, nie zostawiając po sobie niespodzianek?

— Blaise, no co ty... — oburzył się — czy ty coś sugerujesz? Ja tylko pokazywałem Granger widok z drugiego piętra.

Hermiona zgodnie pokiwała głową.

Grzeczna dziewczynka.

— Ładna fontanna, co nie, Hermiono? — zagadnął Zabini, a Malfoy zacisnął dłoń w pięść, zgrzytając zębami. — Spod dłuta samego Michała Anioła.

— Tak, robi wrażenie — zgodziła się kobieta bez zastanowienia.

Arystokrata uderzył się otwartą dłonią w czoło i pokręcił głową z rezygnacją.

— Nott nie ma fontanny — wyjaśnił, wołającym o pomstę do nieba tonem.

— Och... — jęknęła.

Lepsze och niż ups, stwierdził. Wciąż jednak wątpił we wszędzie opiewaną elokwencję byłej Gryfonki.

— Impreza was już znudziła i wyruszyliście poszukać mocniejszych wrażeń? — Blaise skrzyżował ręce na piersi. — Dobrze, że babcia Nott jeszcze jest na chodzie. Dostałaby biedna zawału, gdyby was przyłapała. Albo wujek Charles. A nie... on to by się pewnie dołączył... a ciotka Genewia? Wypaliłaby wasze grzechy na stosie. Nie toleruje seksu przed ślubem.

— Daj spokój, marudzisz jak moja matka — prychnął Draco.

— Narcyzie byłoby wstyd za twoje nieobyczajne zachowanie.

Zabini pogroził mu palcem, przyjmując postawę Wkurwionej Pani Malfoy.

— Śmieszne.

— Skończyliście? — wtrąciła się w końcu Hermiona. — Blaise, dziękujemy za troskę, ale co się stało, już się nie odstanie. Wracamy na przyjęcie.

Ani Draco, ani tym bardziej Blaise się nie sprzeciwili. Ruszyli ku kolejnym schodom.

— Pewnie nie słyszeliście, w końcu byliście zajęci, Potter i Weasley już wyszli — poinformował Zabini wesoło. — Pokłócili się, ciekawe o co... hmm?

— Że niby my wiemy? — mruknął Draco.

— Och, nie bądźcie tak enigmatyczni, ja i tak jestem już wtajemniczony, powiedzcie, co zrobiliście... proszę...

Para wymieniła spojrzenia. Blaise i tak będzie drążył, a prędzej czy później wyciągnie prawdę na światło dzienne. Draco wolał zamknąć znajomemu usta, mówiąc, jak było.

— Wygląda na to, że Potter wcale nie ma cię gdzieś, Granger — zwrócił się do kobiety. — Najwyraźniej wściekł się, gdy zobaczył, jak się całowaliśmy. Nie dziwię mu się, pamiętając twoje zaangażowanie.

— Wciąż mu zależy? — dopytała dość mocno skołowana.

— Najwyraźniej — potwierdził Zabini, zwący siebie specjalistą od związków.

— Chyba nie zamierzasz do niego wracać w razie gdyby? — Draco oparł się o kamienną barierkę zabezpieczającą schody, gdy dotarli na parter, patrząc uważnie na Granger.

Wyraźnie dostrzegł wahanie, a także speszenie tym, że ktoś wywlekł na światło dzienne jej chore nadzieje. Tak, powracanie do niewiernego dupka, Draco przypisywał wyjątkowo upierdliwej i nieuleczalnej chorobie psychicznej — ślepemu romantyzmowi, według którego, jeśli ktoś kocha, to się zmieni. Gówno prawda. Ludzie się nie zmieniali.

— Co? — zachichotała, starając się nieporadnie ukryć zmieszanie. — Nie — zaprzeczyła piskliwym kłamliwym głosikiem. — Nie. Skądże.

— Twoje spojrzenie mówiło coś całkiem przeciwnego — podsumował Zabini, mówiąc to, co sam Malfoy miał na myśli. Granger kiepsko grała.

Niby nie obchodziły go dalsze losy Hermiony, niemniej poczuł wewnętrzny obowiązek, żeby nie zostawiać tej sprawy bez jakiejkolwiek ingerencji. Postanowił więc wyrazić swoje zdanie, dając przy okazji oczywistą radę.

— Granger... — westchnął, jakby rozmawiał z wyjątkowo naiwnym dzieckiem; ale czy wiara w dobro ukryte w bucach, nie była naiwna? — Nie darzymy się bardzo ciepłymi uczuciami, moje rady zapewne masz gdzieś, ale nie wraca się do faceta, który cię zdradził. Znów to zrobi.

Znał ten typ człowieka z doświadczenia, więc jak mało kto mógł opierać się pewnie na tym stwierdzeniu.

Jego ojciec prezentował się bez zarzutów jako głowa rodziny tylko na zdjęciach i w publicznych miejscach. Lucjusza wiecznie nie było w domu, gdyż połowę dnia spędzał przykładnie w pracy, żeby następnie się wyżyć gdzieś na mieście. Prowadził wyjątkowo bogate życie nocne, a także uwielbiał udzielać się towarzysko, najczęściej otaczając się kobietami. Łase na kasę, jak przysłowiowe niedźwiedzie na miód, ciągnęły do Malfoya Seniora stadami. A on miał gest. W życiu przerobił wiele kochanek, a te ulubione obsypywał biżuterią, kupował im mieszkania, a później porzucał, bo zawsze znajdowała się młodsza i bardziej interesująca.

Narcyza wiedziała o zdradach, lecz nie mogła nic zrobić, żeby ukrócić męczący proceder. Odejść też nie mogła, bo zabraniały tego przysięgi małżeńskie.

I tak Draco dorastał, obrastając w środku w nienawiść do osób pokroju ojca, przez które kobiety płakały całymi nocami. Postanowił, że on nigdy nie powtórzy tego błędu. Biorąc pod uwagę jego obecną sytuację, było to łatwe, bo nigdy nie powinien mieć stałej partnerki.

— Daj spokój, nie wrócę do niego — odpowiedziała Hermiona, wyciągając go z otchłani czarnych myśli.

— Twoja decyzja.

— Ja spadam — powiedział Blaise, patrząc znacząco na drzwi wyjściowe. — Miłej zabawy.

— Cześć — pożegnała się Hermiona, po wymienieniu krótkiego uścisku z Blaisem.

— Umówimy się na ognistą — zapowiedział Draco. — Wyślę sowę.

— Telefon se kup — zaburczał Zabini, ściskając rękę Malfoya, po czym odwrócił się i zniknął, teleportując się do mieszkania.

Sala zapraszała w swoje progi. Draco wyciągnął rękę, aby zaprowadzić kobietę na aulę.

Pokręciła głową, przebierając nogami.

— Najpierw muszę... przypudrować nosek.

— Aaa... aha...

Zrozumiał, a przynajmniej tak mu się wydawało, ukrytą w zdaniu informację. Chociaż nie miał pewności. Nie. Jednak nic nie rozumiał, a wolał nie dociekać.

— O cholera, gdzie moja torebka? — jęknęła.

— Drzwi i okna są pozamykane. Nie przywołuj jej. Chyba wiem, gdzie ją znajdę.

Okręcił się wokół własnej osi, lądując pośrodku altanki. Spojrzał na samotną kopertówkę, czekającą grzecznie na swoją właścicielkę. Musiała o niej zapomnieć, gdy Draco penetrował jej usta, dążąc do czegoś więcej.

Na tolerancyjnego Salazara. Co go podkusiło, żeby dążyć do czegoś więcej?! W kościach rozchodziło się drążące przeczucie, że wkrótce pożałuje, iż dał się ponieść swoim fantazjom. Może to magia tego miejsca? Tutaj skradł pierwszy pocałunek kuzynki Notta. Jak jej było? Anastazja? Angela? Mniejsza z tym.

Wziął głęboki oddech, miętosząc miniaturową torebkę między palcami. Teraz musiał to wszystko załagodzić. Upewnić się, że Granger nie będzie chciała więcej, niż mógł jej zaoferować. Powinien wymyślić, co zrobić z tą nową sytuacją. Na razie miał w głowie pustkę. Zaklął i skupił się na holu rezydencji Notta.

***

— Wciąż nie rozumiem, dlaczego Neville zachowuje się z taką rezerwą. — Malfoy puścił w duchu wiązankę przekleństw, gdy kobieta nagle z przyziemnych i miłych tematów, weszła na grząskie grunty otaczające postać Neville'a.

A tak było dobrze.

Po powrocie do sali balowej zajęli się tym, czym powinni zajmować się cały wieczór, czyli brylowaniem wśród znajomych, uśmiechaniem się do zdjęć i prawieniem fałszywych komplementów (to ostatnie akurat w jego przypadku). Zatańczyli jeszcze do paru kawałków. Zapomnieli o tym, co wydarzyło się w gościnnej sypialni Notta. Oczywiście, zbliżenie zbliżyło ich do siebie i Hermiona jakby mniej przypominała przerażoną dziewicę, kiedy zdarzało się mu otrzeć tu, czy tam lub ją pocałować. To znacząco ułatwiało udawanie.

Jego matka, niczym początkujący szpieg, niedyskretnie pojawiała się w przeróżnych miejscach, najczęściej oddalonych od pary na odległość umożliwiającą podsłuchiwanie. Towarzystwo Narcyzy było trochę męczące.

Po północy postanowili wrócić do zamku, mając w perspektywie poranny trening Quidditcha, z którego nie zwalniał nawet potężny kac, jak wielokrotnie przekonał się arystokrata.

Podążali ścieżką, puszczoną przez błonia Hogwartu, prowadzącą aż do wielkich drzwi wejściowych.

— Zrobiłam mu coś? Mówił ci coś? Często się widujecie — drążyła, nie przejmując się wyjątkowo sceptyczną miną rozmówcy.

— Nie tak często, jak ci się wydaje. Cholera, myślałem, że oszczędzisz mi tego tematu.

— Ty coś wiesz — stwierdziła pewnie.

— Wiem — przyznał, zmęczony już tą całą szopką. Postanowił więcej nie kryć Neville'a, uznając, że prawda popchnie sprawę bruneta do przodu. Lub też do tyłu. Jedno z dwóch. Przynajmniej nie pozostanie w miejscu. — Udzielałem Longbottomowi rad, jak ma poderwać dziewczynę, pamiętasz? Chodziło o ciebie.

— O mnie? Neville chce poderwać mnie? — niedowierzała.

— To właśnie powiedziałem. Wściekł się na mnie, ponieważ zgodziłem się na ten wieczór z tobą. Poddając ci pomysł zdenerwowania Harry'ego, zrobił to, bo myślał, że wybierzesz jego do roli swojego faceta — wyjaśnił pobieżnie. — Myślał, że w ten sposób coś osiągnie.

— Ty matole! — sapnęła jękliwie. Malfoy był określany w gorszych słowach, to też zbytnio się nie przejął. — Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym, gdy do ciebie przyszłam?! — podniosła głos, kiedy stanęli przed topornymi drzwiami. — Przez ciebie Neville jest na mnie zły.

— Na nas oboje. Jakie to ma znaczenie? I tak byś go nie chciała.

— Skąd wiesz, czego bym chciała? Tak dobrze mnie znasz?

Czy ona była... wściekła? Z pewnością. Doskonale widział to po jej drżących nozdrzach, a także napiętej twarzy. Coś nowego. Nie spodziewał się takiej reakcji. Ale co on o niej wiedział? Jej opryskliwy ton i jawne czepialstwo w pewnym stopniu go rozdrażniły. Na razie jednak trzymał nerwy na wodzy.

— Najwidoczniej nie... — odpowiedział, patrząc pod nogi, na oświetlony, żółtym światłem naściennych lamp, kamienny podest. — Nie przewidziałem tego, że pójdziesz ze mną do łóżka, a nawet alkohol nas nie usprawiedliwia, bo oboje jesteśmy trzeźwi. — Zerknął na nią spode łba, badając jej reakcję. Zacisnęła wargi w wąską bladą linię, nie odzywając się, najwyraźniej czekając na jego dalsze słowa. — Dobra, tak bardzo cię nie znam, więc wytłumacz mi, dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego mnie nie odepchnęłaś, gdy posunąłem się za daleko? Doskonale wiesz o tym, że nie będzie z tego związku. Doskonale wiesz, że to nie miało nic wspólnego z romantyzmem. Dlaczego, Granger?

— Nie wiem! — wybuchła. Zmęczenie i złość, dały o sobie znać. Pokręciła głową, aby wyrzucić z siebie jednym ciurkiem następne zdania: — Po prostu chciałam zaszaleć. Olać konsekwencje. Dlaczego mi się dziwisz? Nie mogę postępować w ten sposób? Powiedz mi, ja nie mogę raz przespać się z przypadkowym facetem, bo cały świat się zawali? Ty prawie co tydzień wyrywasz inną laskę w klubie.

— A ja idealnie nadaje się do bycia przypadkowym facetem. Świetnie.

Ona nawet nie podejrzewała, jak uraziła tym stwierdzeniem jego osobę. Nic o nim nie wiedziała, a oceniała. Wiedział doskonale, że jej wydawało się, że nie powiedziała nic takiego. Ale powiedziała, a on w środku poczuł ogromną wściekłość.

— Sam się prosiłeś o takie traktowanie.

— Co nie znaczy, że musisz mi tym rzucać w twarz. Dam się przelecieć Draco, bo jemu i tak jest obojętne, kogo posuwa! — przedrzeźniał jej sposób mówienia. Zbliżył się do niej o krok, zmuszając, żeby podniosła głowę, gdy do niej mówił. W uszach słyszał krew pulsującą w tętnicy, napędzanej złością. — Nie takich słów się spodziewałem od ciebie — warknął. — Pracujemy razem, a i tak jestem przypadkowym mężczyzną. Znamy się od lat, a i tak jestem przypadkowym mężczyzną. Więc nie muszę pytać, jak czujesz się z tym, co zrobiliśmy. To nic nie znaczyło. Świetnie. To wiele ułatwia. Czym ja się martwiłem? Że cię zranię? Pomyliłem się, przyjmując, że mogłabyś oczekiwać czegoś więcej ode mnie. Dobrze, że między nami wszystko wyjaśnione, bardzo się cieszę. Nie martw się, więcej tego nie powtórzymy. — Patrzył prosto w rozszerzone ze strachu oczy. Bała się? Niech się boi i więcej nie zbliża. Prychnął, zaplatając ręce na piersi. — Wiesz? W sumie co mnie obchodzi twoje i innych, podobnych tobie, zdanie? Nie rozumiesz, co stoi za moją decyzją. Nie masz pojęcia. Zejdź mi z oczu. Testy zostawię ci w pokoju nauczycielskim.

Odwrócił się, szarpiąc za klamkę. Poczuł dłonie zaciskające się na jego ramieniu. Zerknął na Granger.

— Teraz widzę. To źle zabrzmiało, przepraszam. I nie jestem zła o Neville'a... ja tylko... ten wybuch...

— Powiedziałem — przerwał jej — żebyś dała mi spokój — wyartykułował każde słowo wyraźnie. — Śpij dobrze, Granger.

Wyrwał rękę z kurczowego uścisku, ruszając śmiało przed siebie, w stronę lochów.

Na szczęście nie musiał więcej się z nią użerać, bo nie poszła za nim. Z jednej strony żałował wymiany zdań, ponieważ wydawało się mu, że ten wieczór coś zmienił w ich stosunkach. Na lepsze. Tak jakby przełamali pewną barierę. Możliwe, że polubiłby ją w takim stopniu jak Neville'a. Mógł się powstrzymać od brania do siebie jej słów, ale nie potrafił. Zwłaszcza że akurat na punkcie swojego postanowienia o pozostaniu kawalerem był przewrażliwiony. Wielokrotnie próbowano mu wmówić normalną, szczęśliwą drogę, prowadzącą do idealnej rodziny. Jego rodzina nie byłaby idealna, a ludzie przekonujący, że będzie inaczej, żyli z głowami w chmurach, trzymając się mrzonek o sprawiedliwej miłości dla wszystkich. On w to nie wierzył i nie miał zamiaru uwierzyć.

I była druga strona. Przynajmniej nie musiał się nią przejmować, aż do spotkania z matką na obiedzie. I nie było problemu w postaci ewentualnego zauroczenia jego osobą. I wszyscy byli szczęśliwi, chociaż chwilowo mogli odnosić inne wrażenie, jednakże z biegiem czasu, wrażenie się zetrze, a pozostanie przekonanie o słuszności podjętych w gniewie decyzji.

Draco wiedział, że tak będzie. Przeżywał takie sytuacje nie raz. Upierdliwe jak deja vu, zawsze powracały, a towarzyszyło im dziwne uczucie.

*

16000 słów za nami ;) Jak to poprawiałam, to myślałam, że mnie szlag trafi ;P Rozdział sytuacjami i tytułem nawiązuje do EC, więc jeśli odnosiliście takie wrażenie, to było jak najbardziej prawidłowe.

Miłego weekendu ;)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top