11: Zostaniesz Moim Chłopakiem, Malfoy?
Hey Hey You You
I know that you like me
No way No way
No, it's not a secret
Hey Hey You You
I want to be your girlfriend
You're so fine
I want you mine
You're so delicious
I think about you all the time
You're so addictive
Don't you know
What I can do
To make you feel alright
Don't pretend
I think you know
I'm damn precious
And hell yeah
I'm the mother fucking princess
I can tell you like me too
And you know I'm right
~ Avril Lavigne "Girlfriend"
*
Niedziela, powszechnie i na wyrost nazywana dniem wolnym, wcale takim nie była, a przynajmniej nie dla Hermiony. Po porannym treningu Quidditcha i szybkim prysznicu, rozpoczęła pracę nad tekstem notatki z kolejnej lekcji dla pierwszoroczniaków, później miała wybrać się na dwugodzinny patrol, odsiedzieć godzinę, pilnując uczniów na szlabanie w bibliotece oraz jak na szpilkach oczekiwać ewentualnych wizyt studentów w swoim gabinecie, aż do schyłku dnia.
Nie sądziła, że po apelu McGonagall w sobotni poranek, tłumy nieuświadomionej młodzieży zaczną walić drzwiami i oknami. Swoją drogą, zastanawiała się, czy inni nauczyciele też mieli takie problemy, czy wylewność uczniów w stosunku do jej osoby miała tylko podłoże w jej otwartym charakterze. Draco wciąż się lenił, a Neville spędzał całe dnie na świeżym powietrzu. Ku jej zdziwieniu nie odwiedzali jej tylko Gryfoni, ale także przedstawiciele trzech pozostałych domów.
Równomierne stukanie w klawiaturę przerwała cicha muzyczka, wydobywająca się z torebki, niedbale pozostawionej przy jednej z nóg biurka. Hermiona zastygła, gubiąc ostatnią myśl. Pokręciła głową i przewróciła oczami. Nie znosiła, gdy ktoś przeszkadzał jej w akcie twórczym. Schyliła się, rozpocząwszy proces mozolnego przegrzebywania zawartości torebki, a jak najstarsi górale prawią, w kobiecej torebce łatwiej jest się zgubić niż w drodze na Giewont. Doświadczona Poszukiwaczka Skarbów Zaginionych w Otchłani Skórzanej Czarnej Dziury szybko zrezygnowała z pierwszego sposobu odzyskiwania swojej własności. Śmiało więc złapała za brzegi torebki i wysypała jej zawartość na blat biurka. A nawet wtedy nie było łatwo. Wśród dwóch błyszczyków, trzech par chusteczek, śrubokręta, pękającej w szwach kosmetyczki, portfela, notatnika, kalendarzyka, większego kalendarza, zapasowej różdżki, apteczki, zapasowej bielizny i stroju kąpielowego (Godryku, czemu go nie wyciągnęła?), dojrzała wibrujący, świecący i grający telefon. I na co jej było magiczne powiększanie wnętrza torebki?
A któż ośmielił się zakłócić spokój niedzielnego poranka pani profesor? Mogła się spodziewać. Luna. Westchnęła. Przecież dopiero się widziały. Wciąż przeżywała traumę związaną z zakupami urodowymi byłej Krukonki. Przed oczami pojawił się zestaw wybrany przez Lovegood: pasiaste rajstopy, krótka zbyt dziewczęca spódniczka, top i sweterek w postaci bolerka. Tego było za wiele nawet dla Hermiony, która nigdy specjalnie nie uważała się za osobę zaznajomioną z aktualnymi trendami w modowym światku.
- Halo? - odebrała, starając się zabrzmieć optymistycznie i wyrzucając sprzed oczu kolorowe rajstopy.
- Cześć, Hermiono, tu Luna.
No, co ty nie powiesz. Hermiona się uśmiechnęła. Typowa Luna.
Tym razem nie słyszała w tle żadnych odgłosów, co oznaczało, że dziewczyna znajdowała się poza pracą. Dziwne. Spojrzała na zegarek. Przed dwunastą pani redaktor dopinała na ostatni guzik wydanie Niedzielnego Żonglera, zbierającego najważniejsze wydarzenia z minionego tygodnia, aby punktualnie w południe świeżutka gazeta wylądowała w skrzynce każdego z odbiorców.
- Domyśliłam się - odpowiedziała. - No, co tam? Chciałaś poplotkować? Umówić się na spotkanie?
- Po części to drugie - przytaknęła Luna. - Słuchaj... Wiem, że trochę późno z tym do ciebie dzwonię, ale dopiero od wczoraj wiem... Chciałam cię zaprosić na imprezę zaręczynową.
- Kogo? - zapytała nieprzytomnie Hermiona, gdyż od pierwszego spotkania Teodora z Luną minęły... cztery tygodnie.
- Jak to kogo? - zaśmiała się przyjaciółka. - Moją i Teodora. Nie wypiłaś jeszcze kawy, Hermiono?
Wypiła kawę, ale nawet podwójna dawka kofeiny, nie przygotowałaby jej na dopiero co zasłyszaną wieść. Właściwie koło ósmej zawsze była po pierwszej dawce niezdrowego pobudzacza. Paskudny nałóg, który zaostrzeniu uległ właśnie w pracy. Przez Malfoya. Przez niego nie kończyło się na jednej filiżance do śniadania. Zazwyczaj aromatyczny napój zastępował drugie śniadanie, kiedy to na przerwie skuszona zapachem, ulegała i przygotowywała kawę dla siebie. Czasem ten podstępny arystokrata bez pytania robił kawę i dla niej i Neville'a (zazwyczaj następowało to, gdy potrzebował zastępstwa na patrolu lub szlabanie; szlabanów akurat był sam sobie winny).
Poderwała głowę, wcześniej tępo kontemplując zawartość swej torebki, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.
Uparli się; wszyscy się uparli.
- Zaczekaj chwileczkę - powiedziała do słuchawki. - Proszę! - krzyknęła w stronę drzwi.
Do gabinetu wszedł Neville. Hermiona uniosła brew. Czy oni zwariowali wszyscy? Najpierw zaręczyny, a teraz co? Czarna koszula? Nowe jeansy? Angielki?! Longbottom z pewnością upadł na głowę, próbując stylem ubierania naśladować Malfoya.
Przyłożyła palec do ust, nakazując mu ciszę.
- No, mów dalej. Więc oświadczył ci się wczoraj? Nie sądzisz, że to zbyt pochopny krok? - Kogo ona pytała? Dziewczynę, która wierzyła w niewidzialne stworzenia? Z jej zdrowiem psychicznym też musiało być cos nie tak. - Znacie się dopiero miesiąc.
Neville otworzył szeroko oczy na wieść o zaręczynach i zapytał bezgłośnie: Luna? Hermiona w odpowiedzi pokiwała głową. Na twarzy zielarza pozostał wyraz głębokiego niedowierzania.
- Kochamy się. Myślę, że to ten jedyny - tłumaczyła blondynka. - Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś, kto z takim entuzjazmem pomagał mi w poszukiwaniu Gnębiwtrysków. On naprawdę zaangażował się w nasze spotkania. Pomaga mi w gazecie. Och, żebyś ty wiedziała, jak wspaniale całuje... A jaki jest w łóżku... Właściwie przeniosłam się do jego rezydencji w tamten weekend. Nie uwierzysz! On ma taki mały labirynt w ogrodzie! Jego rezydencja jest ogromna, jakby mieszkał w pałacu. Biedaczek... musiało mu być smutno samemu w tak wielkim domu. Bo wiesz jego rodzice...
- Wiem. Nie żyją - dokończyła Hermiona. Matka umarła, gdy jeszcze był mały, a ojciec został skazany na pocałunek dementora.
- No właśnie. Przyjęcie odbędzie się u niego w przyszłą sobotę. Rozpocznie się o dwudziestej od kolacji. Obowiązują stroje wieczorowe. Będzie jego babcia i parę ciotek i wujków, a oni wolą takie oficjalne klimaty. Zamówił zespół grający muzykę klasyczną. Umiesz tańczyć tango? Ja nie. Obiecał mnie nauczyć.
- Nie, nie umiem tańczyć tanga. Luna... to już za tydzień.
- No tak, jest tak szybko, ponieważ oświadczył się wczoraj... Dziwnie byłoby, gdybyśmy robili przyjęcie za pół roku przed ślubem - zaszczebiotała Luna wesoło.
- Ślubem?!
- Taka kolej rzeczy. - Hermiona oczami wyobraźni widziała, jak przyjaciółka poczciwie kiwa głową, nie zdając sobie sprawy z tego, że źle odebrała jej zaskoczenie. - Najpierw spotkania, później narzeczeństwo, a na końcu małżeństwo i dzieci. Wiosenna sceneria będzie jak znalazł. Świeża trawa, zielone młode listki, kwiaty na drzewach... Och! - krzyknęła jej do ucha. - I muszę cię ostrzec! Wiesz, że Harry i Ginny to wciąż moi przyjaciele. Ich też zapraszam. Mimo tego zależy mi, żebyś przyszła...
Zbladła. Dosłownie czuła, jak krew opuszcza jej twarz. Zapomniała o tym małym, maciupeńkim szczególiku. Pomimo wyjątkowego chamstwa, jakim wykazał się Harry, wciąż pozostawał przyjacielem Luny. Ginny bezsprzecznie również. Może ich stosunki początkowo były niezręczne, ale w końcu musieli zapomnieć o świni podłożonej Hermionie.
Hermiona była jedną z dwóch najlepszych przyjaciółek Luny, więc nieprzyjście na jej kolacje zaręczynową byłoby wielkim faux-pas. Jak bardzo chciała uniknąć konfrontacji z byłym, tak bardzo niewłaściwym byłoby wystawianie Luny. Przełknęła gulę rosnącą w gardle.
- Nie martw się. Przyjdę - zapewniła słabo.
- Bez ekscytacji - zmartwiła się blondynka.
- Wiesz, jak jest...
Wiedziała i rozumiała. Przecież to Luna. Rozmawiały na temat Harry'ego wielokrotnie.
- Będę cię wspierać, kochana. - W słuchawce usłyszała pokrzepiający ton. - Dobra, muszę kończyć. Jeszcze zostało mi tyle listów do napisania. Neville ma telefon?
- Nie, ale jest tutaj.
Hermiona spojrzała na przyjaciela.
- Naprawdę? Daj mi go. Zaproszę go teraz.
Odsunęła telefon od ucha, wyciągając rękę do Neville'a.
- Luna, chce z tobą rozmawiać.
Mężczyzna odebrał telefon, jakby miał do czynienia z bombą. Zaśmiała się, stwierdzając, że za każdym razem wyglądał tak niezgrabnie korzystając z mugolskiego sprzętu.
- Cześć, Luna - przywitał się, po czym na zmianę przytakiwał i słuchał. - Aha. Aha. Jasne, tylko się z kimś zamienię. No... nie wiem, gdzie mieszka Nott. To świetnie. To na razie.
Położył komórkę na wyciągniętej dłoni Hermiony.
- Ale się porobiło - uśmiechnęła się do chłopaka.
- Trochę zacząłem im zazdrościć - wzruszył ramionami.
- Naprawdę? - zdziwiła się, jak dotąd nie widząc, żeby Neville był na jakiejkolwiek randce, nie wspominając o chęci wzięcia ślubu. A przynajmniej jej nic o tym nie mówił. - Chciałbyś wyjść za osobę, którą znasz niecały miesiąc? - Wyraźnie się zmieszał. Porzuciła więc temat. - Powinieneś wybadać u Malfoya, czy Nott czasem nie jest jakimś psychopatą. Rozumiem pośpiech u kobiet. Cykanie zegara biologicznego... ale u faceta?
Znała kobiety, którym po przekroczeniu pewnego wieku włączał się tryb Zdesperowanej Panny Młodej wymiennie z Dam Się Zapłodnić Komukolwiek. Nie rozumiała tego pośpiechu, chociaż sama spodziewała się zaręczyn. No cóż, po paru latach związku miała prawo. Nigdy jednak nie oczekiwała rychłego ślubu i nagłego zakupu zapasu pieluch. Jej kariera dopiero się zaczynała. Co by powiedziała McGonagall, gdyby po niespełna roku nauczania, postanowiła odejść na macierzyńskie, bo macica ciśnie?
- Nie ma rodziny - stwierdził Longbottom, podchodząc do wesoło liżącego ściany kominka ognia. Wyciągnął dłonie, aby je ogrzać. Jej wciąż było zimno po treningu. Listopad przywitał się paskudnymi mrozami. - Może wreszcie zobaczył szansę na jej odzyskanie w osobie Luny? Co w tym złego?
- Masz rację. Nie patrzyłam na to w ten sposób... - W końcu Nott też musiał mieć jakieś potrzeby emocjonalne. Czemu wypruwała z wszystkich facetów uczucia? To przez Harry'ego. Nie raz wspominała, jak zimno ją potraktował. Bez emocji. Znów o nim myślała... - I będzie Harry z Ginny... - jęknęła.
- To faktycznie... - mruknął Neville - problem.
- Już widzę ten pokaz - warknęła, postanowiwszy przelać swoją frustrację w pełen pretensji monolog. - Jak to Harry jest szczęśliwy z Ginny. Znając Ginny, będzie się do niego łasić. Całować, wieszać u szyi... Cholerna przylepa. Nie twierdzę, że będzie robić to specjalnie - pośpiesznie się poprawiła - żeby mnie pognębić... po prostu taki ma charakter... Eh... Ten wieczór będzie koszmarem.
Oparła czoło na dłoniach, ułożonych na biurku.
Że też nie potrafiła przejść obok tego wszystkiego obojętnie i odpuścić. Uważała się za osobę opanowaną, ale jak widać spotkanie z byłym i jego dziewczyną ją przerastało.
Wsłuchała się w potrzaskiwania płonącego drewna.
- Niekoniecznie - przerwał ciszę Neville.
- Słucham? - Podniosła głowę.
- Niekoniecznie - powtórzył. - Kto powiedział, że ty masz się chować po kątach samotnie? A gdybyś... pokazała, że świetnie się trzymasz? Że świetnie się bawisz? A gdybyś bawiła się świetnie, ucierając im nosa za niewątpliwą zdradę? To nie jest tak, że Harry cię porzucił i już nie myśli o tobie. Zawsze pozostaje jakaś iskierka rywalizacji... zazdrość? Ty nie będziesz odczuwać zazdrości, patrząc na nich? - zakończył przemówienie pytaniem.
- Szczerze... będę. Będę cholernie zazdrosna.
Będę miała ochotę wydrapać Ginny te brązowe szczenięce oczęta, a Harry'ego pozbawić męskości tępym zardzewiałym nożem, dodała w myślach.
- I Harry tak samo, jeśli zobaczy cię w objęciach innego. Nie masz faceta, ale on o tym nie wie. Możesz z nim pograć.
- Na Godryka! - wykrzyknęła, zachwycona sugestią. - Neville! To genialne! Już sobie wyobrażam jego minę! Jego będzie skręcać, a ja się będę z tego śmiała. Znaczy... nie, żebym popierała pomysł zemsty na Harrym, ale... To genialne! I nawet wiem, kto ze mną pójdzie! Gdy Harry zobaczy mnie z Malfoyem padnie na zawał!
- Malfoyem?! - przeraził się mężczyzna.
Co tak zszokowało Neville'a?, zastanawiała się, przyglądając się wyraźnie rozszerzonym ze strachu oczom, a także niedomkniętym ustom. Postać Malfoya?
Malfoy był najlepszym kandydatem na udawanego chłopaka. Przystojnym, wygadanym, znienawidzonym przez Harry'ego. Po prostu Ideał. Przez chwilę zastanawiała się nad Blaisem, ale on mógłby potraktować ją poważnie, a z Draconem jej to nie groziło. Nie znosili się, więc ewentualne pocałunki, dotyk, czy flirt nie miałby znaczenia. Znając arystokratę, jeśli tylko się zgodzi, to z pełną premedytacją będzie deptał Potterowi po odciskach. A właśnie tego potrzebowała. Jeśli miała wprowadzać ten szalony plan w życie, to zamierzała dopracować wszystko tak, aby wyszło perfekcyjnie.
Bez wątpienia Malfoy był strzałem w dziesiątkę.
- Nienawidzą się i przyznasz, Malfoy to nie byle jaka partia - wyjaśniła. - Potrafi być też uprzejmym sarkastycznym dupkiem. O Godryku! Byleby się tylko zgodził!
- Eee... Malfoy? Raczej się nie zgodzi... - mruknął sceptycznie Longbottom.
- Mówisz o Malfoyu? Chęć zrobienia komuś na złość, a zwłaszcza Harry'emu, podziała na niego jak afrodyzjak. Z miejsca zgodzi się udawać mojego chłopaka. Ha! Ha! Nie zdziwiłabym się, gdyby wyskoczył z jakimś numerem w stylu zaręczyn. Wystarczy wysunąć odpowiednie argumenty.
- Ale jakby się nie zgodził, to ja mogę...
Machnęła ręką, puszczając uwagę przyjaciela obok uszu, po czym zerwała się z miejsca, porywając jeden z błyszczyków. Nie mogła tracić więcej czasu. Kto wie, czy Malfoy nie zamierzał kogoś zaprosić? Musiała temu zapobiec.
- Pogadamy o tym później - podbiegła do drzwi, jednocześnie rozsmarowując kosmetyk na ustach. - Lecę do Malfoya. Zamknij za sobą drzwi, jak będziesz wychodził! - poleciła, nim zatrzasnęła za sobą drzwi.
***
Prędzej piekło zamarznie, niż przepuszczę cię na kolejny rok, warknął Draco w myślach, agresywnie kreśląc po idiotycznej odpowiedzi na jedno z pytań otwartych. Co za imbecyl!
Rozdrażniony przeleciał wzrokiem po pergaminie, załamując się nad głupotą podopiecznego. Jak tyś trafił do Slytherinu, matole? Zamoczył pióro w krwistoczerwonym kałamarzu i przez całą szerokość karty napisał TROLL, wielkimi literami, aby podkreślić nędzność wiedzy niejakiego Toma Tuckera. Dla pewności jeszcze dwukrotnie podkreślił, zanim pod oceną złożył swój podpis. Walnął test na z wolna powiększająca się kupkę po prawej.
Nigdy więcej nie zrobię pytań otwartych, zarzekł się, sięgając po kolejny arkusz. Już widząc odpowiedź na pierwsze pytanie, westchnął. Wyraźnie zaznaczył, żeby wypisać wady i zalety kociołków ze stopu metali z dodatkiem krzemionki. Nie same wady. Wyznaczył zero punktów na dwa możliwe.
Łup.
Poderwał głowę, przekrwionymi oczami wgapiając się w przybysza. Już miał wrzasnąć, ale powstrzymał się, widząc, że ma do czynienia z Granger. Uściślając - z Granger w jego ulubionej ołówkowej spódnicy z rozcięciem z tyłu.
- Ależ proszę. Nie krępuj się. - Rozłożył zapraszająco ręce. - Cóż cię sprowadza w me skromne progi, Granger?
Szatynka uśmiechnęła się zjadliwie, idąc wzdłuż ławek. Rzuciła potępiające spojrzenie na uczennicę, pucującą blat jednej z ławek za pomocą niewielkiej szmatki. Przeniosła spojrzenie na Dracona, zasiadającego za topornym biurkiem.
- Och, najpierw szukałam cię w twojej norze, ale Filch powiedział, że gnębisz ucznia w sali eliksirów - zaszczebiotała, szczerząc zęby. - Nie pomylił się. Dobrze, że nie dałeś jej szczoteczki do zębów - wskazała pierwszoroczniaczkę.
- Świetny pomysł. Pomyślę o tym następnym razem. - Odgarnął włosy sprzed oczu. - Do rzeczy.
- To rozmowa prywatna - zaznaczyła, sugestywnie patrząc na towarzyszącą im dziewczynkę.
- Yhym... - mruknął. - Connery - huknął, a dziewczę aż podskoczyło - zajmij się porządkowaniem eliksirów w składziku. Sprawdź daty ważności, przeterminowane wrzuć do pudła... Ułóż fiolki alfabetycznie, a mówiąc alfabetycznie, mam na myśli: patrząc na więcej niż tylko pierwszą literę. Wyjdziesz dopiero, jak ci pozwolę.
- Dobrze, panie profesorze.
Jak miód na jego uszy. Wreszcie się nauczyli, jak powinni go nazywać. Dziewczynka zabrała ze sobą szmatkę i ruszyła na tył sali, zmierzając do składziku na eliksiry. W sumie mógł pomyśleć o tym wcześniej. Bardziej przydałby mu się porządek w zapasach niż na ławkach. Ci imbecyle i tak brudzili je co lekcje.
Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, Malfoy machnął różdżką, rzucając zaklęcie muffliato. Gówniara nie musiała słyszeć ich prywatnej rozmowy, o czymkolwiek by ona nie była. Z pewnością Granger trująca mu dupę wzbudziła w nim większe zaciekawienie niż Longbottom poprzedniej nocy. Swoją drogą, ciekawe jak mu poszło zapraszanie jej na randkę? Znając jego ślamazarność, jeszcze się pewnie za to nie zabrał.
- Tak, Granger? - zapytał, odsuwając testy na bok. Przynajmniej na chwilę mógł odpocząć od tych niegodnych jego uwagi wypocin.
- Jak zapewne wiesz, Luna i Teodor organizują imprezę zaręczynową...
- Jego pieprzona sowa - przerwał jej, wyraźnie zdenerwowany - obudziła mnie o szóstej rano, Granger. W niedzielę. Ten fakt przyćmił mój entuzjazm na myśl o tym wydarzeniu. Za karę w prezencie dam mu niewyłączalny budzik ustawiony na równą piątą. Niech go szlag... Raz w życiu zniżę się do kupienia czegoś od Weasleya, ale będzie warto... - Walnął pięścią o blat.
- Skończyłeś?
- Yup - potwierdził. Uspokoił nerwy. - Mów dalej.
- Więc nie muszę ci tłumaczyć tego całego fenomenu. Świetnie. Ja też wybieram się na tę imprezę - poinformowała, a Draco przewrócił oczami. Wszak to było oczywiste; już dawno przyjął ten fakt do wiadomości. - Luna zaprosiła także Harry'ego i Ginny. Chciałabym... - Zobaczył wahanie? Wyraźnie dostrzegł lekki rumieniec na policzkach. Ściągnął ręce z piersi i położył przed sobą, czekając na dalsze słowa. - Bo przecież i tak idziesz, prawda? - Zaczekała, aż Draco pokiwa głową. - Chciałabym, żebyś udawał mojego... chłopaka. - Chłopaka? Kąciki jego ust uniosły się, tworząc idealnie szyderczy uśmiech, co Granger zauważyła. - Zanim mnie wyśmiejesz... To dla mnie ważne. To chociaż częściowo pomoże mi przetrwać te parę godzin. Chciałabym, żeby Harry też poczuł zazdrość. Tak, jak ja czuję...
Powstrzymał się od złośliwej uwagi, a raczej całej ich listy, dusząc śmiech w zarodku. To dla niej ważne, też coś. Zmienił nieznacznie pozycję, obawiając się, że zaraz nie wytrzyma i wybuchnie śmiechem. Podparł brodę na dłoni, częściowo zasłaniając usta.
- Dlaczego nie poprosisz o to Neville'a? - zapytał.
- Wiesz, jaki jest Neville, a ja chcę dopiec Harry'emu. Harry'emu zawsze skakało ciśnienie, gdy cię widział, pomyśl, jak się wścieknie, gdy zobaczy nas razem...
- Bardzo dojrzale - skomentował.
- Nie wymyśliłam tego sama. To Neville podsunął mi pomysł.
Tym razem miarka się przebrała, a blondyn aż położył się na biurku, zanosząc się gromkim, szaleńczym śmiechem.
To już wiedział, że Neville próbował, ale poległ. Nie znał chyba drugiego tak fajtłapowatego faceta. Poszedł umówić się na randkę, a załatwił Hermionie kolejną randkę z Draco. Wróć. O ile Draco się zgodzi, a jak na razie nic go do powiedzenia tak nie przekonało.
- Och - zachichotał, ocierając łzę. - Aha. Dlaczego przychodzicie ze swoimi problemami właśnie do mnie? - zrzędził. - Czy ja wyglądam na kogoś, kogo obchodzą wasi byli i przyszłe dziewczyny?
- Neville radził się ciebie, jak poderwać dziewczynę? - zdziwiła się Granger.
- Tak. Chociaż mam wrażenie, że ona o nim nie myśli, tak, jak on o niej.
Opuścił wzrok na papiery.
- Głupia - usłyszał nad sobą głos Hermiony. - Przecież Neville to idealny kandydat na męża. Jest czuły, opiekuńczy, miły... - wymieniała.
- Czyżby? - podjął Malfoy. - Brałabyś go pod uwagę, gdyby obrał sobie ciebie za cel miłosnych umizgów?
Hermiona się zaśmiała.
Tak jak myślał. Pewnie teraz uraczy go tłumaczeniem, że Neville to jej przyjaciel.
- Malfoy, mówimy o Neville'u. O moim przyjacielu. - Bingo! - Chciałam go zeswatać z Luną, ale pojawił się Teodor. A czy brałabym go pod uwagę? Co to ma do rzeczy?
Brak odpowiedzi to odpowiedź, maleńka. Poszerzył uśmiech. Znał się na ludziach doskonale. Zmysł obserwacji był u niego nadzwyczaj rozwinięty. Longbottom mógł pożegnać się z perspektywą ożenku z Granger, choćby nie wiadomo jak się starał. Zawsze pozostanie przyjacielem.
Różdżki w górę dla naszego przyjaciela, poległego we friendzonie, zażartował w duchu.
Przynajmniej wypił dobrą ognistą.
- Nieważne - urwał temat, który niekoniecznie go obchodził. - Moja odpowiedź brzmi nie. Tam są drzwi - wskazał za plecy Granger.
- Draco... - mruknęła uwodzicielskim tonem.
Mruknęła... uwodzi... Zaraz? Co?
- Draco? - powtórzył osłupiały swoje imię.
Obserwował, jak kobieta zbliża się do biurka, opierając biodro o jego kant. Spojrzała w jego oczy, kradnąc jego firmowy łobuzerski uśmiech i puszczając oczko. Nie! Nie! Nie! To nie mogła być Granger! Nie ona! Nie na jego biurku! A jednak. Wsunęła się głębiej, pewnie siadając na zabytkowej płycie z czarnego dębu, wystruganej przez dziadka Abraxasa. Podniosła udo, aby założyć jedną nogę za drugą. Paskudna manipulantka. Do tego zboczona, a on przecież był taki grzeczny. Oparła się na dłoni, stukając długimi czerwonymi paznokciami o polakierowany blat.
Podniósł głowę, luzując zapięcie koszuli. Skrzaty stanowczo przesadzały z grzaniem. Przecież nie było jeszcze zimy. Utkwił w niej wygłodniały wzrok.
- Pamiętasz, jak wygadałeś się o mojej przygodzie w składziku na miotły? - zapytała cicho, zawadiacko, niby od niechcenia machając nogą.
Doskonale wiedziała, że spojrzy. No i spojrzał. Chętnie ukarałby się jak Zgredek za swoje instynktowne odruchy, jednakże jemu okładanie się po twarzy lampą nie przystoi.
- Mhym... - nieokreślony dźwięk wydobył się z jego gardła.
Doskonale pamiętał, co mówił o składziku na miotły, chociaż wolałby zapomnieć. Baby zawsze wszystko wypominały. Dosłownie, jakby gdzieś tam zawsze pod ręką miały notatnik służący do pognębienia faceta.
- Masz szansę, żeby to naprawić... - Pochyliła się nieznacznie do niego. - Wystarczy, że przez jeden... dosłownie jeden... wieczór będziesz udawać mojego chłopaka.
- Mhym... - Weź się w garść, Malfoy, to tylko baba! Ale na jego biurku. W szkole. W miejscu publicznym. Salazarze! W składziku była uczennica, a ona tak bezwstydnie... No i te uda. I gdyby pochyliła się jeszcze bardziej... to też piersi. Cholera! Malfoy, miałeś lepsze!, ganił się w duchu. Może i lepsze, ale nie były Granger. - Pottera też przekonywałaś w ten sposób? - odzyskał zdolność mowy.
Po co ciągnął temat? Wystarczyło odmówić.
- Dla niego miałam specjalne sztuczki - odparła sugestywnie. Czy ona z nim? Nie. Tak. Flirtowała. Świat się walił. - A ciebie znam wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że lubisz ulegać kobiecym wdziękom. Widziałam, jak gapisz się na mój tyłek, Malfoy... Jesteś typowym facetem.
Już miał zaprzeczyć, ale dostrzegł, że Granger ma rację, a racja ta zaczęła doskwierać w spodniach. Chcąc nie chcąc, oparł się o biurko, żeby przypadkiem nie zauważyła, jak zmaga się z pewnym problemem.
W takich sytuacjach jak ta powinien myśleć o rzeczach przyziemnych.
Quidditch.
Miotła.
Hermiona dosiadająca miotłę.
Nie, to wcale nie pomagało.
- Mhym. Wiesz, że nie wystarczy wszystkim oświadczyć, że jesteśmy razem? - ciągnął temat, mając nadzieję, że ją odstraszy. Przecież starała się zachowywać grzecznie. Obyczajnie. Poprawnie moralnie. No, pomijając tę sytuację. Siedzenie praktycznie na jego nosie nie było ani obyczajne, ani moralne. - Jesteś tego świadoma?
- Naturalnie. Nie jestem głupia. Wiem, że będziemy musieli wczuć się w swoje role.
- Dasz się pocałować? - Przekrzywił głowę, odruchowa patrząc na jej usta. - Nie uciekniesz, gdy moja ręka przypadkowo... zsunie się po twoim tyłku? - Zacisnął palce, które aż rwały się, aby musnąć napięty materiał spódnicy. - Jesteś świadoma, że twoje towarzystwo umniejszy mój szlachetny status? - Zaczął wysuwać pretensjonalne argumenty. - Jesteś świadoma, że pozbawisz mnie szansy na zabawienie się z kimś innym? Nie wiem, czy to nie za duże poświęcenie, jak za jedno... - parodiował ją - jedyne... zdanie o składziku na miotły. Daj mi coś jeszcze, Granger.
- Czego chcesz? - podjęła.
To pewne, że więcej wolnego czasu. Skrzyżował ręce na piersi, odchylając się do tyłu. Jego kobiecy pocieszyciel, a zarazem najlepszy druh, w końcu się uspokoił, dzięki czemu Draco mógł wreszcie swobodnie przejąć stery w tej konwersacji i poprowadzić ją tak, aby wyjść na zgodzie najlepiej.
- Przez najbliższy miesiąc będziesz poprawiać przeklęte testy z eliksirów... - Wskazał brodą na piętrzący się stosik. - I może weźmiesz moje patrole w piątkowe i sobotnie wieczory? - podał propozycję. Zmarszczyła brwi, co dało mu do zrozumienia, że może przesadza i należy załagodzić żądanie. - Oczywiście, to drugie tylko, jeśli dobrze wywiążę się ze swojego zadania. Sama zadecydujesz, czy warto było się ze mną wiązać. - Błysnął zębami.
- Zgoda - odparła bez wahania.
- Mhym... - zamruczał teatralnie - skarbie, lepiej zejdź z tego biurka, bo jeszcze naprawdę skonsumujemy nasz udawany związek... To chyba byłaby dobra rozgrzewka, nie sądzisz?
Granger wybuchła perlistym śmiechem, a w kącikach orzechowych oczu pojawiły się wesołe zmarszczki. Nachyliła się, tak, że od twarzy Malfoya dzieliło ją parę centymetrów.
- Nie liczyłabym na to, kochanie.
Natychmiast zeskoczyła z biurka i wygładziła spódnice. Zlustrowała twarz Dracona, skupiając się na włosach, które ją okalały.
- Mówił ci ktoś kiedyś, że lepiej wyglądałbyś w krótkich włosach? - zapytała.
- Och, Granger - sarknął, jakby powiedziała coś wyjątkowo naiwnego. - Mój tata nosił długie włosy, mój dziadek nosił długie włosy, mój...
- Oby te długie włosy były jedynym błędem, jaki powtórzysz po ojcu, Malfoy.
Zacisnął szczęki, powstrzymując się przed rzuceniem klątwy. Wredna wiedźma. Najpierw go uwodzi, żeby następnie obrażać jego, jego włosy i jego ojca. Na imprezie zaręczynowej będą bawić się przednio; w to nie wątpił.
- Ale przyznaj... - zagadnął, nie odpowiadając na jej zaczepkę. - Lecisz na mnie. W innym wypadku nie przyszłabyś właśnie do mnie. Jestem atrakcyjny.
- Ach, to? - prychnęła lekceważąco. Zaprawdę, im dłużej z nim przebywała, tym więcej jego zachowań przejmowała. Mogła zaprzeczać, ale on wiedział, co to oznacza. Podobał jej się, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy. - Ginny będzie skręcać z zazdrości. Podobałeś się jej.
- Nie udawaj. Wiemy doskonale, że na dłuższą metę nie dałabyś rady się mi oprzeć. Oczywiście, gdybym coś robił w tym kierunku.
Wzruszyła ramionami. Zeszła z podwyższenia i ruszyła w stronę wyjścia z klasy.
Miała na sobie buty na obcasie, więc nie dało się nie zauważyć, z jaką gracją poruszają się jej pośladki przy każdym kroku. Musi coś ćwiczyć. Takie pośladki nie robią się same z siebie. A jeśli to zasługa treningów Quidditcha? Dzięki ci, McGonagall, za wpisanie jej do drużyny. Nie zapomniał też podziękować po cichu Potterowi za ciasteczkową depresję.
- A ty nie udawaj - spojrzała na niego przez ramię - że nie podziwiałeś moich kształtów.
Żachnął się udawanym oburzeniem. Że niby on? Gdzie tam. Wyszczerzył się jak szczeniak. Nie posądzał jej o posiadanie poczucia humoru wpasowującego się w jego gust. To ci niespodzianka.
Drzwi zamknęły się za nauczycielką, a Draco zatarł ręce. Podsunęła mu pewien pomysł. Postanowił sam zatroszczyć się o kreację dla Hermiony na sobotni wieczór. Zetnie włosy, jak zasugerowała, ale odbije to sobie, ubierając ją tak, jak jemu się to będzie podobać. Z korzyścią dla obu stron. Ona nie zrobi mu wstydu (zapewne wciskając się w skromną różową kieckę), a Potter zagotuje się z zazdrości.
Witajcie wolne piątki i soboty! Witajcie Weekendowe zabawy do białego rana!
Och... I witaj wściekły Neville'u.
*
11 rozdziałów za nami :D Zdaje się, że wyjdzie ich co najmniej 30, a objętością całość dorówna EC ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top