08: Randka Dla Świętego Spokoju

Zapraszam na zadośćuczynienie po poprzednim kiepskim rozdziale ;) (jakoś musiałam ruszyć z miejsca)

*

Od imprezy imieninowej Dracona minęło kilka dni, a Hermiona mimo upływu czasu wciąż czuła się upokorzona. Unikała jak ognia towarzystwa Malfoya i Longbottoma. Wiedziała, co o niej myślą. Draco miał chorą satysfakcję, a Neville był zażenowany — w końcu to on próbował wyciągnąć ją z łap Dafne.

W środowy wieczór po treningu i porządnym prysznicu, jak zwykle, zajmowała się poprawianiem prac uczniów, tym razem były to testy próbne przed SUM-ami. Zauważyła różny poziom wiedzy w zależności od tematu i tutaj za sukces uznała szeroką znajomość uczniów piątego roku zaklęć i przedmiotów maskujących, o których ona prowadziła lekcje. Ogólny poziom wiedzy jej studentów na bieżących sprawdzianach wypadał zadowalająco. Sposób nauczania skupiający uwagę głównie na słuchaniu wykładu i dobrych notatkach pisanych ręką Hermiony działał znakomicie i nauczycielka nie zamierzała z niego rezygnować. Eksperyment się udał, a ona stała się ulubioną panią profesor dla wielu nastolatków.

Właśnie była w połowie poprawiania testu niejakiej Patricii Clarkson, gdy usłyszała wesołą polifoniczną melodyjkę. Ostrożnie odłożyła pióro i wzięła wibrujący telefon do ręki. Na wyświetlaczu pojawił się napis: Dzwoni Luna Lovegood. Nacisnęła zieloną słuchawkę, przybierając pogodny wyraz twarzy, jakby tamta miała go zauważyć.

– Hej, kochana! – przywitała się z entuzjazmem, wplatając w głos radość, chociaż w ostatnim czasie wcale nie było jej do śmiechu, a o pojęciu wesołości zapomniała.

– Cześć, Hermiono – odpowiedział rozmarzony głos Luny. W tle można było usłyszeć furkot latających papierowych samolocików, stukot maszyn do pisania i pokrzykiwania pracowników Żonglera, którego dziewczyna odziedziczyła po zmarłym ojcu. Była Krukonka znajdowała się w swoim żywiole jako wydawca i redaktor naczelna oryginalnego czasopisma. – Pamiętasz imieniny Draco?

Hermiona jęknęła cicho. Jak mogła ich nie pamiętać. Do dziś śniły jej się po nocach urywki imprezy po Zielonej Wróżce. Oczywiście nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zawarła nową znajomość. Dafne okazała się wyjątkowo miłą i wyrozumiałą kobietą. Hermiona umówiła się z nią w poniedziałek, żeby wyjaśnić swoje zachowanie; obie wtedy też zawiązały sojusz uderzający w postać parszywego manipulanta Dracona Malfoya. Kobieta była w szoku, gdy starsza Greengrass opowiedziała jej, jakie bzdury powiedział jej Malfoy. Obie zostały wykorzystane — Hermiona jako obiekt kpin, a Dafne jako osoba nieświadomie realizująca plan. Panna Granger wytłumaczyła, że nie jest zainteresowana kobietami i powinny pozostać znajomymi; ku jej zdziwieniu, blondynka się zgodziła. Już myślały o kolejnym spotkaniu.

– Em... tak – przyznała. – A o co chodzi?

– Bo poznałam tam uroczego chłopaka. Teodora. – Teodora? Notta? W sumie nie potrafiła określić, czy jest uroczy. Znała go tylko z widzenia, ale jeśli Lunie się podobał, to nie mógł być tak zły, jak reszta Ślizgońskiej bandy. Co prawda zawsze kibicowała Nunie, ale cóż poradzić? Serce nie sługa, a w swych wyborach nie zawsze jest racjonalne. – Wybieramy się w sobotę na randkę.

– O. Och. Gratuluję. Wydawał się taki... spokojny. I ułożony – powiedziała Hermiona, długo zastanawiając się nad przymiotnikami do niego pasującymi. – Potrzebujesz czegoś? – Chętnie służyła przyjaciółce poradą, chociaż ostatnio porady, które dawała sama sobie, bywały lekko nietrafione. Przynajmniej w kwestiach mody i makijażu nie pozostawała zacofana. Przynajmniej w kwestiach urody.

– Bo widzisz... – zawahała się Luna – to będzie podwójna randka. Wybieramy się do klubu i dobrze mieć jeszcze kogoś do towarzystwa – wyjaśniła.

– Podwójna randka?

– Tak. Pomyślałam, że skoro i tak jesteś samotna, to nie będziesz miała nic przeciwko. Przyjdziesz?

Hermiona pomyślała przez chwilę. Fakt, była samotna. Fakt, miała wolny sobotni wieczór. Fakt, nie miała nic przeciwko. Pozostał tylko jeden tyci szkopuł — z nikim aktualnie nie randkowała.

– Ale zaraz... Mówisz randka. Mam kogoś wziąć? – zapytała.

– Nie. My już kogoś dla ciebie mamy.

– Ach – mruknęła. – Aha. A kogo?

Fatalnym zbiegiem okoliczności odpowiedź Luny została zagłuszona przez serię trzasków na linii.

– Mówiłaś coś? – głos dziewczyny przebił się wreszcie przez mur z zakłóceń zasięgu.

– Z kim mam tę randkę? – powtórzyła pytanie Hermiona.

Tym razem, złośliwie, ktoś zaczął krzyczeć po stronie Luny, a jej słowa zmieszały się z tubalnym głosem mężczyzny oznajmiającym: kwadrans do godziny zero!

– Myślę, że się dogadacie – kontynuowała niczego nieświadoma Luna. – Widzimy się w sobotę w Hogsmeade o dwudziestej. Ubierz się wystrzałowo. Idziemy do Kociołka Zmysłów. Och! Trawis! – Lovegood wróciła do pracy, nie rozłączając się z Hermioną. – Ten artykuł nie może być na pierwszej stronie! Jak ty to sobie...

Wreszcie nauczycielka usłyszała znajomy odgłos zwiastujący zakończenie połączenia.

Przez jakiś czas jeszcze siedziała oniemiała. Nie minął nawet miesiąc od rozstania z Harrym, a ona już szła na randkę. Z drugiej strony, nie minął nawet miesiąc odkąd Harry zostawił ją dla Ginny, a ona dopiero teraz wybierała się na randkę. Powinna zrobić to już dawno. Spotykać się z ludźmi i żyć swoim życiem, a nie wciąż zamartwiać się martwym już związkiem z Potterem.

Pozostały dwa pytania, kim jest mężczyzna, z którym umówiła go Luna oraz jak nazwać pairing Luny z Teodorem? O ile na pytanie pierwsze odpowiedź mogła poznać dopiero w weekend, to drugim mogła zająć się już teraz, pomiędzy jednym testem a drugim.

W międzyczasie do głowy wpadło jej trzecie pytanie: co ubrać, żeby zrobić na tajemniczym mężczyźnie jak najlepsze wrażenie?

***

Nie ma gorszego dnia na randkę, choćby tę niechcianą, niż dzień po pełni. Mimo hojnego nasmarowania wszelkich zadrapań, Draco wciąż nie mógł się poszczycić idealną gładkością skóry. Najgorzej, że krwawe rozcięcie widniało na policzku. Tam nie sposób było go ukryć. Koszula z długimi rękawami świetnie zakrywała poharatane przedramiona oraz tors, nogi zasłaniały jeansy. Gdyby był kobietą, z pewnością przykryłby i nieszczęsne zadrapanie na twarzy. Ale nie był. Transwestytą również nie był. Był za to stuprocentowym mężczyzną, który do twarzy używał tylko kremu. O ile o nim pamiętał.

Teodor popłynął na wodach wyobraźni, uznając, że tym, czego akurat teraz potrzeba Draconowi jest randka z nieznajomą. To, że on szukał partnerki na całe życie, nie znaczyło, że Malfoy podzielał jego hobby. Ba, wielokrotnie wspominał mu, iż nie interesują go związki. Jak Expelliarmusem w zadek trolla, odzewu brak. Przyjaciel właściwie postawił go przed faktem dokonanym, wysyłając skromny list, w którym poinformował o sobotniej podwójnej randce, z nim, Luną i nieznajomą. Nie dość, że Draco szykował się na niechcianą randkę, to była to jeszcze randka w ciemno; gdyby na takowej mu zależało, zgłosiłby się do odpowiedniego programu i jeszcze w gratisie dostałby wycieczkę; a tak nie dość, że nic nie dostanie, to jeszcze będzie musiał niańczyć jakąś koleżankę Lovegood, zapewne tak samo ześwirowaną, jak i ona. Ponarzekałby jeszcze na kwestię finansową całego przedsięwzięcia, ale bucem nie był, a przynajmniej w swoim mniemaniu.

Wlepił zmęczony wzrok w lustro, zastanawiając się, czy lepiej zostawić koszulę rozpiętą u góry, czy może założyć krawat. Nazwa klubu Kociołek Zmysłów nic mu nie mówiła, ale znając Lovegood, nie powinien spodziewać się niczego wyrafinowanego. Odrzucił krawat na Stertę Jeszcze Czystej Odzieży Do Ponownego Włożenia. A więc jeansy też zostają, zadecydował. Przetarł oczy, nie mogąc się nadziwić swojemu zmęczeniu. Ziewnął przeciągle, otwierając drzwiczki szafeczki, będące jednocześnie lustrem. Uśmiechnął się, widząc zdjęcie, oparte o ściankę, zrobione w ubiegłą sobotę. Dafne całowała Hermionę, która, o dziwo, odwzajemniała pocałunek. Nie sądził, że pójdzie tak łatwo. W kufrze, spoczywającym w szafie, miał jeszcze setkę odbitek, czekających na odpowiednią okazję do zaistnienia, o ile taka nadejdzie. Draco przecież, w swoim mniemaniu, nie był chamem i może prócz małego szantażyku, nie zrobi nic więcej.

Znalazł interesujący go eliksir, którego dwie... a niech będą trzy krople, wkropił do półlitrowej szklanej butelki soku, którą następnie wypił duszkiem, aby prawie natychmiast poczuć się jak nowonarodzony.

Opuścił łazienkę, porywając z biurka portfel, pstryknął palcami, a świece przygasły, przykrywając mieszkanie mrokiem. Zamknął za sobą drzwi i powoli ruszył korytarzem.

Było przed dwudziestą, więc przemykający uczniowie wybałuszali oczy na okaleczoną czerwoną pręgą twarz Malfoya. Tym razem za zgodą McGonagall miał dzień wolny, aby nikt go nie widział w niewyjściowym stanie. Pech chciał, że tym razem wyglądał nadzwyczaj paskudnie. Rana jeszcze rano była wyjątkowo głęboka i zajmowała się nią osobiście pani Pomfrey, teraz pozostała tylko cienka, ale wciąż odznaczająca się, krecha. Nowoczesne metody wspomagające w likantropii działały cuda, w porównaniu do tych sprzed paru lat. Kiedyś zapewne odchorowywałby pełnie przez kolejne dwa dni, a w sam dzień pełni nie nadawałby się do prowadzenia lekcji. Magmedycyna szła prężnie naprzód, dając mglistą nadzieję, że za parędziesiąt lat może udałoby się mu pokonać chorobę.

Wyszedł na dziedziniec, po czym ruszył ścieżką zmierzającą do małej wioski Hogsmeade, zamieszkałej w całości przez czarodziejów. Październikowa noc była chłodna, wciskając się pod skórzaną kurtkę i wywołując gęsią skórkę. Równocześnie przyjemnie było się wyrwać z dusznego, pełnego hałasu zamku, aby chociaż przez chwilę napawać się pięknem wieczoru. Draco uznał, że przecież nie może być tak źle. Jeśli tylko towarzystwo będzie odpowiednie, jakoś przetrwa parę następnych godzin, a kto wie, może nawet będzie... fajnie?

Pod znakiem wskazującym drogę do Hogwartu i Hogsmeade zobaczył postać w czerwonym płaszczyku. Skromnie oświetlała ją pobliska latarnia. Dziewczyna stała z założonymi na pierś rękami, rozmasowując ramiona. Gdy podszedł bliżej, dziewczyną tą okazała się kobieta i to nie przypadkowa, bo Granger. Zdziwił się jej widokiem, ale uznał, że najpewniej tak jak i on, umówiła się z kimś w tym konkretnym miejscu, podszedł więc, nie zwalniając kroku.

– Granger? A co ty tu robisz? – zapytał, oceniając jej wygląd.

Odstrzeliła się, podsumował, widząc mocno podkreślone oczy, nieład artystyczny na głowie i czarne szpilki. Granger najwyraźniej zaczęła zażywać życia po rozstaniu z Potterem. W tamtą sobotę impreza, dziś impreza, nie sądził, że ta sztywniara jest tak rozrywkowa.

– Idę na randkę, a ty? – Randkę? – O Godryku! – Hermiona aż zakryła usta dłonią, gdy światło latarni padło na twarz Draco. – Co ci się stało?!

– Em... – odkaszlnął, nerwowo przygładzając włosy. – Bójka w klubie?

– Z... kotem? – Zmrużyła podejrzliwie oczy. – Czy... wilkiem?

– Z byłą... to była drapieżna była...

– Dałeś się poturbować kobiecie? – zwątpiła.

– A co? Miałem jej oddać? – zapytał sarkastycznie.

– Mniejsza z tym – machnęła ręką. I tak mu nie uwierzyła, ale przynajmniej przestała drążyć.

Draco przesunął nogą żwir, którym była wysypana droga, zastanawiając się, o czym powinien gadać z Hermioną. Czy w ogóle powinien gadać? Ostatnio omijała go szerokim łukiem, a nawet nastawiła przeciwko niemu Dafne. Ale czy on był wszystkiemu winny? Powinna mu dziękować, że dzięki niemu odkryła ukryty głęboko pociąg do kobiet, a nawet poznała kobietę chętną na tego typu zabawy. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Teraz miała podwójną szansę na randkę. A propos randki, to może właśnie umówiła się z Dafne, a on skromny swat nawet nie dostał za to podziękowania?

Spojrzał na kobietę, która z zaciętą miną wpatrywała się w kamyczki pod stopami.

– Przestałaś się boczyć o tamtego drinka? – zagadał.

– Nie przypominaj mi o tym – syknęła, natychmiast podrywając głowę do góry i obrzucając niemymi klątwami. – Nigdy ci nie wybaczę. Gdzie ty miałeś rozum? A jakbym zrobiła coś gorszego od...

– Daj spokój – przerwał jej. – Za kogo mnie masz? Nie pozwoliłbym nikomu cię wyprowadzić, nawet Longbottonowi.

Hermiona już miała coś odpowiedzieć, ale głuchą noc rozdarł odgłos teleportacji. Oboje, jak na zawołanie, zwrócili się w stronę źródła dźwięku. Naprzeciw stał Teodor, trzymający Lunę za rękę. Oboje zaśmiewali się z czegoś, o czym tylko oni mogli wiedzieć. Lovegood uśmiechnęła się do czekającej dwójki nauczycieli.

– No nareszcie – Draco i Hermiona westchnęli jednocześnie, po czym popatrzyli ze strachem na siebie nawzajem.

– Zaraz. Czy... ta randka ma być z nią? – oburzył się Draco.

– Luna! Z nim!? – nie dowierzała Hermiona.

Nott nachylił się do Lovegood.

– Mówiłaś, że Hermiona się zgodziła.

– Bo tak było – pokiwała głową Luna. – Prawda, Hermiono?

– Nie usłyszałam z kim ma być ta randka – zaczęła tłumaczyć zaczerwieniona ze wstydu Granger – a ty się rozłączyłaś...

– To ma być ta piękność, o której wspominałeś? – żachnął się Malfoy, niedyskretnie wskazując na swoją towarzyszkę wieczoru. – Gdzie ty masz oczy, Nott?

– Ty sklątko! Jak możesz mnie obrażać?! – fuknęła Hermiona.

Dwójka nauczycieli sztyletowała się spojrzeniami, a każde zacięte nie chciało ustąpić w bezgłośnej bitwie. Draconowi drgała lekko warga, a Hermiona furczała w myślach tak głośno, że nawet on to słyszał. Słyszał też epitety, którymi z pewnością go obrzucała. W życiu by nie pomyślał, po przeczytaniu listu od Notta, że randka w ciemno przyniesie mu randkę z Granger.

Na Salazara! On nawet w największej desperacji nie zaprosiłby Granger na randkę. Choćby była ostatnią kobietą na ziemi. Wolałby, aby ludzkość wyginęła. Właśnie pożegnał nadzieję na miło spędzony wieczór, a zaczął rozważać taktyczny W Tył Zwrot i powrót do łóżka.

– Spokojnie. Spokojnie. – Luna wyszła im naprzeciw, uspokajająco machając rękami. – To ma być miły wieczór. Dla wszystkich. – Spojrzała i na Dracona i na Hermionę. – Wraz z Teodorem uznaliśmy, że taka podwójna randka to świetna okazja, żebyście się lepiej poznali i być może polubili. Pracujecie razem, a zachowujecie się gorzej niż dzieci.

Draco prychnął.

Polubić? Granger? Przecież te wyrazy nie mogły występować razem, a przynajmniej nie w jego słowniku. W dodatku nie potrzebował lepiej jej poznawać, to co o niej wiedział, z całą stanowczością wystarczyło.

– Może czas przeprosić Hermionę za Zieloną Wróżkę? – podsunął Teodor.

I znów ktoś mu wypomina Zieloną Wróżkę. Oni nie rozumieją geniuszu, który krył się za tym nietypowym planem. Najpierw Blaise uszkadza mu nos, później Granger stroi fochy przez cały tydzień, Dafne zrywa wątłą nić znajomości (nadszarpniętą przez odwołanie zaręczyn z Astorią), a na końcu jego najlepszy przyjaciel sugeruje mu przeprosiny. I ty przyjacielu przeciwko mnie? Tyle ci dałem! Dałem ci zaufanie, zagwarantowałem spokój! Dałem miotłę, dzieliłem pokój! A ty? Przyjaźń wystawiłeś na szwank!

Może jeśli się zgodzi, wszyscy wreszcie dadzą mu na jakiś czas spokój? To nęcąca myśl. W sumie, nie może być aż tak źle, a jeśli spróbuje, to nikt nie będzie mu wmawiał, że nie próbował; a dwie osoby przez jakiś czas przestaną mu truć cztery litery o Zieloną Wróżkę. Fakt, mógł wtedy rozegrać to inaczej, ale potrzebował jak najszybciej znaleźć przedmiot ewentualnego szantażu. Nikt nie powie, że Draco nie zabezpiecza swoich interesów, a także wygody życia.

– Niech wam będzie – zgodził się, przerywając przesyconą oczekiwaniem ciszę. – Ale to nie jest randka – zaznaczył dobitnie.

– Co ty na to, Hermiono? – zapytała Luna.

Zmarszczyła czoło. Malfoy wiedział, że wietrzy podstęp. Nie byłaby sobą, gdyby nie widziała wszędzie spisków dotyczących jej osoby. Tak po prawdzie to się jej nie dziwił, bo taki stan rzeczy był też jego niemałą zasługą. Ech... może faktycznie przesadziłem?

– Wyjątkowo zgodzę się z Malfoyem – oznajmiła. – Pójdę, ale niech nikt sobie niczego nie wyobraża.

– W marzeniach, Granger. W marzeniach – prychnął swoim zwyczajem.

– A więc... ruszamy – zarządziła trochę niepewnie Lovegood. – Teodorze, weź Dracona, ja wezmę Hermionę.

***

Wylądowali w jednej z Londyńskich ciemnych, nieuczęszczanych uliczek. Hermiona puściła dłoń Luny, cicho jej dziękując. Tuż obok zmaterializowali się Teodor i Draco. Na dobrotliwego Godryka! Co ona takiego zrobiła, że los pokarał ją randką z tą szują Malfoyem? Przecież była grzeczna. Karma nie może się wiecznie na niej odgrywać za tych parę błędów z przeszłości.

Gołąbki wpadły w swe ramiona, jakby ta parosekundowa rozłąka trwała wieczność. Jakby widziała uczniów Hogwartu. Jednego dnia zacięci wrogowie, a już następnego darząca się dozgonną miłością para; o ile w przypadku nastolatków tłumaczyła to burzą hormonów, to niewiele młodszej przyjaciółki nie rozumiała. Wydawała się zakochana w facecie, którego poznała przed tygodniem. I gdzie tu sens, gdzie tu logika? Dla Hermiony ta sytuacja zakrawała na szaleństwo, niemieszczące się w żadnych z szeroko pojętych norm dopuszczalnej normalności. Nie można zakochać się w siedem dni. Przecież to niemożliwe.

Cała czwórka ruszyła w stronę światła, w tym konkretnym przypadku oświetlonej latarniami głównej ulicy, Luna uwieszona u ramienia Teodora, a Draco w bezpiecznej odległości od Hermiony. Typowe, pomyślała panna Granger, łypiąc na blondyna chowającego dłonie w kieszeniach skórzanej kurtki.

Klub dla czarodziejów znajdował się po drugiej stronie ulicy, a mugolscy imprezowicze zdawali się go nie dostrzegać. Wejście świeciło z daleka nadmiarem różowo-fioletowo-turkusowych jaskrawych neonów. Przed drzwiami — z wymalowanym, poruszającym się i od czasu ziejącym ogniem smokiem — ustawiono barierkę, wzdłuż której ustawili się goście, czekający na swoją kolej, aby wejść. Luna nie skierowała się na koniec kolejki. Ruszyła prosto do wykidajły.

– Pani Lovegood – mężczyzna zauważył blondynkę. – Szef z pewnością ucieszy się, widząc panią – powiedział, a następnie odsunął się, robiąc miejsce całej grupce.

Zachowanie ochroniarza niespecjalnie zdziwiło Hermionę. Żonglera, jako najlepsza przyjaciółka właścicielki, dostawała regularnie za darmo, a gdy już brakowało jej książek, opakowań po kosmetykach i innych takich do czytania, sięgała i po tę gazetę. Kiedyś zatrzymała się na dosłownie sekundę na artykule dotyczącym nowo otwartego klubu w jednej z dzielnic Londynu. Kociołek Zmysłów musiał być właśnie tym klubem. Co w nim było takiego wyjątkowego? Nie wiedziała, bo nie przeczytała tamtych stron.

Hol powitał ich serią krzykliwych plakatów, kolorowymi światłami jarzeniówek oraz głośną poprockową muzyką. Nie spodziewała się, że w klubie usłyszy takie utwory, raczej stawiała na łupanki w stylu elektronicznym. Weszli głębiej na salę taneczną otoczoną przez zatrważającą liczbę lóż. Każda z połów pomieszczenia miała swój własny bar wraz z zapleczem... gastronomicznym. Nad wyspami barowymi zobaczyła podświetlone menu ze zdjęciami kanapek, frytek i innych fast-foodów. Klub urządzono w sposób ekstrawagancki, rozstawiając kociołki z darmowym kolorowym ponczem dla gości, a także dekorując sufit i kolumny niczym podczas święta Halloween.

Czwórka znajomych zajęła najbliższy wolny przezroczysty stolik otoczony kanapą w kształcie podkowy otwartej na parkiet. Nott przecisnął się pierwszy, potem Luna. Draco przepuścił Hermionę, aby ta zasiadła obok przyjaciółki, a sam klapnął na brzegu siedziska, nie za blisko, ani nie za daleko swojej towarzyszki na ten wieczór. Gdy usiedli, Hermionę przytłoczył ogrom przestrzeni. Klub był przynajmniej pięć razy większy od Hogwarckiej Wielkiej Sali, a cieszył się taką popularnością, że między tańczącymi z trudem przeciskały się kelnerki w granatowych, kusych uniformach.

Muzyka puszczana przez DJ przenikała każdą komórkę ciała, tłukąc się rytmicznie w mięśniach i tkankach. Pulsowała, oszołamiając zmysły, torpedowane zewsząd doznaniami. Panna Granger zauważyła także intensywny zapach świeżo skoszonej trawy, pergaminu oraz kwiatów lawendy. Świeczki palące się na stoliku zostały nasączone Amortencją.

– Co zamawiamy? – zapytał Teodor, patrząc w stronę baru.

– Oby nie Zieloną... – zaczął Draco, ale celnie wymierzony cios łokciem Hermiony pod żebra wycisnął powietrze z jego płuc, przerywając złośliwą wypowiedź.

– Ognistą – zadecydował Nott, karcąco patrząc na dwójkę nauczycieli. – Przyniosę jeszcze menu.

Wszyscy pokiwali zgodnie, więc Teodor nie czekał dłużej i ruszył w stronę baru.

Wraz z Nottem zabrakło tematów do rozmów. Luna zafascynowana rozglądała się we wszystkie strony, a Draco ścignął kurtkę, następnie wieszając ją na prywatnym wieszaku. Bez słowa przyjął płaszczyk Hermiony i Luny, po czym znów opadł na siedzenie, wbijając wzrok w wypastowane buty.

Panna Granger poszła w ślady Krukonki zerkając na parkiet, na którym szaleńczo bawili się goście. Uśmiechnęła się, widząc radość na ich twarzach. Przynajmniej oni dobrze się bawili. Hermiona miała pewne wątpliwości co do przebiegu swojego wieczora.

– Co, Granger, wypatrujesz drugiej Dafne? – z zamyślenia wyrwał ją szept Malfoya.

Wzdrygnęła się i popatrzyła nań wymownie.

– To nie jest zabawne.

– Owszem jest.

– Co jest zabawne? – zapytała Luna wbita z transu.

– Nic – odpowiedzieli jej równocześnie.

– Och.

Na horyzoncie pojawił się Teodor, a za nim wysoko lewitująca tacka z dwoma butelkami Ognistej oraz czterema szklankami i jednym menu. Zastawa zgrabnie wylądowała na stole. Nott podsunął kartę z przekąskami Lunie.

– Chcesz coś zjeść?

– Och. Pewnie. – Dziewczyna zaczytała się w potrawach.

Draco i Hermiona spojrzeli na siebie. Kobieta nie sądziła, że Malfoy to zrobi, a jednak...

– A ty chcesz coś zjeść? – ... zaproponował jej kolację.

– Jak będę chciała, to sobie zamówię – odparła bez zastanowienia, będąc w niemałym szoku.

– Ukradłaś mi kwestię – marudził. – Ale na serio, Granger, chcesz coś zjeść? Picie na pusty żołądek to zły pomysł.

Od ciebie nic nie chcę, zaparła się, zaciskając wargi.

– Jakiś ty troskliwy. Póki nie wypiję drinka od ciebie, nic mi nie grozi – stwierdziła ostro, po czym dodała: – A kolację jadłam w Hogwarcie.

– Spoko. – Uśmiechnął się zjadliwie. – Luno, czy mogłabyś mi podać kartę, gdy już wybierzesz?

– Pewnie. – Luna zerknęła znad karty, uśmiechając się przyjaźnie. – Wezmę hamburgera – oznajmiła, stukając w jedną ze stron, tak, żeby Teodor widział. – Fajnie, że mają tu takie barowe jedzonko. Masz, Draco. – Przesunęła kartę po blacie.

Hermiona obrzuciła dłuższym spojrzeniem stronę z potrawami. Połowę zajmowały kanapki, różne rodzaje hamburgerów, cheeseburger, frytki, hot-dogi, kebaby, a także inne dostępne w każdym dobrze zaopatrzonym barze. Przeczytała też spis drinków. Większość nazw nic jej nie mówiła. Ona raczej posługiwała się nazwami mugolskimi, a te z całą stanowczością aż ociekały magią, bo jak inaczej można powiedzieć o Jednonocnej Amortencji, czy Tęczowym Jednorożcu?

Usłyszała subtelne chrząknięcie i przeniosła wzrok na Dracona, który poruszył znacząco brwiami. Zauważył, że czytała menu. Już wiedziała, co zaraz usłyszy, wiedziała też, co jej duma każe odpowiedzieć.

– Granger, na pewno nic nie chcesz?

Im dłużej patrzyła na zdjęcia tych wszystkich zakazanych pyszności, tym bardziej miała ochotę coś przekąsić. Ale nie. Głos NieRóbMiŁaskiRozsądku, stanowczo podpowiadał kwestię na taką okazję jak ta:

– Obędzie się.

Draco mruknął przytakująco, a na jego ustach błąkał się dziwny, nieokreślony uśmiech w stylu: i tak wiem lepiej.

– Jak wolisz. Ale później nie mów, że nie proponowałem. Już widzę, jak będziesz mi wypominać przez następny rok – Wstał z miejsca i machnął dłonią przed twarzą zapatrzonego w Lunę Teodora. – Chodź, Nott.

Obaj mężczyźni weszli w tańczący tłum, przedzierając się do baru.

– Jak wpadliście na tak niedorzeczny pomysł? – zapytała Hermiona, mając na myśli swoją nie-randkę z Draconem.

– Blaise podsunął go Teodorowi – wzruszyła ramionami Luna.

– Ach...

***

Kolejka do zamówień ciągnęła się długim wężykiem wzdłuż baru. Draco opierał się o kontuar i w miarę postępu, przesuwał się o kilkanaście centymetrów. Klub nie robił na nim żadnego wrażenia, gdyż przywykł do odwiedzin w takich miejscach, jak to. Czerpały one z mugolskich pomysłów garściami, tworząc nietypową magiczno-niemagiczną mieszankę.

Malfoy obserwował tańczących nieopodal ludzi. Nikt w takich miejscach nie mówił, jak powinno się ubierać, to też panował kompletny misz-masz w kwestii doboru stroju; od eleganckich kreacji, przez przebrania rodem z balu maskowego, do luźnych dresów.

– Wiesz, że z tego nic nie będzie? – zapytał znudzony Draco, stojącego obok Teodora. – Z tej całej randki? – sprecyzował. – Cholera, ona nawet nie chce ze mną rozmawiać. Wciąż tylko się nadyma.

– Cóż mam ci powiedzieć, Malfoy? Jesteś palantem. Może w tym tkwi problem? – Nott wzruszył ramionami.

– Potrafię być miły, jeśli chcę.

– To zacznij chcieć.

– Dzięki za radę. – Nadeszła kolej arystokraty na złożenie zamówienia. Uśmiechnął się zawadiacko do obsługującej kelnerki. – Poproszę duże frytki, a do nich ketchup i sos czosnkowy. Stolik numer trzydzieści dwa. – Położył galeona na blacie, a dziewczyna zajęła się odliczaniem reszty. Draco zauważył uniesiona brew Teodora. – No co, Nott? Nie będę się z nikim dziś całował.

– Chodziło mi raczej o duże frytki. Wilczy apetyt?

– Poniekąd. Zobaczysz zaraz. – Malfoy odebrał parę sykli i knutów, po czym przesunął się, robiąc miejsce przy kasie Nottowi.

Skierował swój wzrok w kierunku zajmowanej loży. Hermiona gawędziła z Luną. Wreszcie się rozluźniła. Gdy obok niej siedział, czuł, jakby miał do czynienia z osobą spetryfikowaną strachem; jakby bała się jego towarzystwa, a zwłaszcza przypadkowego dotyku. Nie powinna się obawiać — niespecjalnie zależało mu na bliższym kontakcie z nią.

Nigdy nie spodziewał się, że Granger będzie potrafiła podkreślić swą urodę. Za czasów szkolnych widywał ją głównie w paskudnych nieforemnych swetrach, plisowanych spódniczkach i porozciąganych spodniach. Dziś prezentowała się nawet znośnie. Okazało się, że pod płaszczykiem ukrywała różową sukienkę, która w połączeniu z mocnym makijażem i czarnymi szpilkami wcale nie nadawała niewinnego wyglądu. Hermiona wystroiła się, żeby zrobić wrażenie na facecie, z którym została umówiona na randkę. Częściowo jej się udało, bo Draco nie mógł powiedzieć złego słowa ani o stylizacji, ani o tym, jak się w niej prezentowała. Mógł śmiało uznać, że nie wstydził się z nią pokazywać publicznie. Niemniej, z pewnych względów, cieszył się, iż to pierwszy, a zarazem ostatni raz, gdy gdzieś z nią wychodził.

Poczuł trącenie w ramie, które oderwało go od kontemplacji urody Gryfonki. Nott wskazał na stolik. Rozpoczęli mozolne przeciskanie się między podskakującymi ludźmi.

Kiedy dotarli na miejsce, dziewczyny popatrzyły po sobie i umilkły, chociaż jeszcze przed paroma sekundami zażarcie o czymś rozprawiały. Mężczyźni usiedli koło swoich partnerek. Malfoy miał niedoparte wrażenie, że tematem przerwanej dyskusji byli oni. Nie zdziwiłby się, gdyby to właśnie on stanowił trzon poruszanych tematów. Ale cóż poradzić? Przywykł do tego, że ludzie albo mówili o nim źle, albo w ogóle, a spory wydatek finansowy na przeróżne akcje charytatywne wcale nie zmienił sposobu, w jaki postrzegała go większość społeczeństwa. Pochodził z rodziny Śmierciożerców i tę łatkę będzie dźwigał już do końca życia. Dobrze, że tylko parę osób wiedziało o jego przypadłości. Z takim kontem mógłby się tylko spakować i udać na Syberię.

– Jak tam Żongler? – zagadnął Lunę, przerywając ciszę. Miał być miły? To będzie.

– Świetnie. – Właścicielka była wyraźnie dumna ze swojego czasopisma. Natychmiast rozpromieniała i podchwyciła, najpewniej swój ulubiony, temat. – Ostatni nakład dodrukowywaliśmy. Wywiad z Austinem Montgomerym zrobił furorę.

– No cóż... – Draco podrapał się po skroni. Wstyd się przyznać, ale czasem sięgał po Żonglera. Lektura tych bzdur poprawiała mu humor. I mieli też krzyżówki. – Twierdził, że porwali go mugole i przeprowadzali eksperymenty... Nie jestem pewien, czy można wierzyć jego słowom, zwłaszcza że znaleziono go w mugolskim szpitalu. Może po prostu go... badali?

Zauważył pełne niedowierzania spojrzenie Hermiony.

– To ten, którego potrąciła ciężarówka i cudem ocalał? – dopytała, nie spuszczając wzroku z Malfoya.

No, proszę, zarechotał w myślach. Najwidoczniej z Żonglerem było jak z „M jak Magia", niby nikt nie ogląda, ale wszyscy wiedzą o tym, że jedna z głównych bohaterek wleciała miotłą w kartony.

– Tak. Dokładnie ten. Myślał, że przejedzie obok niego jak Błędny Rycerz.

– Po takim uderzeniu z niemagicznego człowieka nic by nie zostało... Jakimś cudem nieświadomie rzucił na siebie zaklęcie tarczy.

– Państwa zamówienie. – Głęboki i kobiecy głos kelnerki przerwał konwersację.

Taca z dwoma hamburgerami i frytkami zawisła nad stolikiem, a blondynka pochylając się, głównie w celu rozdania zamówień, niby przypadkiem zaprezentowała wyjątkowo wycięty dekolt Malfoyowi. Odpowiedział jej uśmiechem, ale po uchwyceniu zdegustowanego spojrzenia Granger, opanował trochę swoje męskie odruchy. Jeszcze mu przyzwoitki brakowało. Przecież nie robił nic złego, tylko patrzył. A ona nie miała nic do tego. Nie kontynuował niewerbalnego flirtu z kelnerką tylko dla świętego spokoju.

– Smacznego. – Kobieta wyprężyła się, odwróciła na pięcie i wmieszała się w tłum, kręcąc biodrami.

Draco pożegnał smutnym spojrzeniem szansę na małą, nic nieznaczącą przygodę. Granger nawet nie była z nim w związku, a już odbierała przyjemność z życia. Westchnął nad swoją niedolą i przysunął frytki bliżej.

Każdą pojedynczą frytkę maczał w ketchupie lub sosie czosnkowym, po czym powoli wkładał do ust, teatralnie rozpływając się nad swojskim barowym smakiem. Robił to wszystko na pokaz, tak, aby Hermiona dokładnie widziała. Jego plan miał spore szanse powodzenia, gdyż Granger zerkała to w jego talerz, to na jedzących Lunę i Teodora. Był ciekawy, jak długo duma powstrzyma ją od podjadania.

– Chcesz frytkę, Granger? – Zagarnął trochę sosu na frytkę i pokazał ją Hermionie.

– Nie – odpowiedziała, pospiesznie odwracając wzrok.

Kobiety. Znał doskonale takie zachowanie. Spotykał się z tyloma przedstawicielkami płci pięknej, iż o jednym wiedział doskonale — uwielbiają jeść, a zwłaszcza to, co znajduje się na talerzu faceta. Nie wiedział, czym jest spowodowana ta dziwna anomalia, ale choćby ich talerzy zawierały to samo, to jego zawsze wyglądał dla kobiety apetyczniej. Słysząc, że laska nie chce nic albo chce sałatkę, brał dla siebie większą porcję.

No, Granger, na ile starczy ci samozaparcia?

Pochłaniał frytki, nie spuszczając wzroku z Hermiony, która uparcie wgapiała się w parkiet. Kiedy myślała, że nie patrzył, jej wzrok wędrował do kupki jedzenia. On nie wychodził ze swej roli, rozpływając się nad każdą frytką, jakby jadł danie z rąk samego Jamesa Ramseya, właściciela Anielskiej Kuchni.

Po raz kolejny przyłapał Granger na molestowaniu wzrokiem jego talerza. Zaśmiał się, przez co kobieta się zarumieniła. Kolejną frytkę zamoczył w ketchupie i podstawił centralnie pod jej nos. Bawił go jej upór, gdyż kwestią czasu było, żeby uległa. Hermiona przewróciła oczami, ale nachyliła się, zjadając frytkę. Dosłownie jadła mu z ręki. Przesunął talerz w jej stronę. Wreszcie zaczęła jeść.

Draco podniósł głowę, łapiąc spojrzenie Teodora. Uniósł brwi, jakby chciał przekazać: a nie mówiłem? Nott pokręcił głową.

***

Godzina minęła w przyjemnej atmosferze. Mimo początkowego dystansu między Hermioną a Draco, atmosfera wreszcie się rozluźniła, a tematy rozmów, gładko przechodziły od jednego do drugiego. Główna zasługa przypadała w tym przypadku Lunie, która okazała się duszą towarzystwa i łączyła całą grupę w harmonijną całość.

Hermiona wypiła już jednego drinka i zaczynała sączyć drugiego, wciąż w pamięci mając swoją ostatnią wpadkę wynikającą ze zbyt dużego zaufania do swojej głowy (oraz mężczyzn serwujących drinki). Pod czaszką czuła lekką nieważkość, a jej humor uległ znaczącej poprawie. Wbrew pozorom, wieczór okazał się doskonałą odskocznią od codziennych obowiązków, a także odpoczynkiem od ciągłego napięcia.

Po kolejnej wymianie zdań, tym razem na temat ostatnich zmian w Ministerstwie Magii, Luna wskazała Teodorowi parkiet. Już od pewnego czasu kołysała się w rytm muzyki, wyraźnie dając do zrozumienia, że czas wyładować trochę nagromadzonej energii w ruchu.

– Chodź, Teo – powiedziała, popychając mężczyznę ku krańcowi wściekle różowej sofy.

W ten sposób Hermiona została sam na sam z Draconem. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki i ugodzeniem zaklęciem Obliviate, dziewczyna nagle zapomniała o wszystkich tematach, jakie dotychczas chciała poruszyć. Miała totalną pustkę w głowie. Bez pomocy w postaci Luny, nie potrafiła rozmawiać z blondynem. Znajomy z pracy najwyraźniej też zapadł na tajemniczą przypadłość zawiązującą język, gdyż skupił swą uwagę w głównej mierze na trzeciej już szklance ognistej, popijając ją małymi łyczkami. Wyglądał znad rąbka, od niechcenia obserwując, co dzieje się w klubie.

Chcąc nie chcąc jej myśli skoncentrowały się na Malfoyu. Zakładała, że przez cały wieczór będzie stroił fochy godne kobiety cierpiącej na wyjątkowo uciążliwy przypadek PMS; zaskoczył ją, bo nie dość, że rozmawiał ze wszystkimi (uwzględniając ją), to jeszcze zachowywał optymizm. No i podzielił się frytkami. Hermiona uznała, że chyba nigdy nie wybaczy sobie tego, że tak łatwo dała się podejść, ale cóż miała zrobić, wobec takiej siły argumentu? Nie jej wina, że uwielbiała niezdrowe przekąski. Podsumowując: nie żałowała, że nie posłuchała rozsądku, który podpowiadał, że powinna wrócić do Hogwartu; do pokoju i wisienek w czekoladzie przyprawionych kapką rumu.

Nie wiedziała, czy to wina alkoholu, otaczających ją zapachów, ogólnej atmosfery, czy muzyki, ale zrobiło jej się przyjemnie błogo. Wreszcie mogła odpocząć. Oparła się mocniej o oparcie fotela i zamknęła oczy, chłonąc napierające ze wszystkich stron bodźce. Jej noga podrygiwała w rytm przenikających ciało basów i wibracji. Nawet nie zauważyła, po jakim czasie cała zaczęła się kołysać. Sięgnęła po drinka, mocząc w nim wargi i pozwalając, aby słodkawy smak rozpłynął się w ustach, osiadając na kubkach smakowych.

– Chciałabyś zatańczyć? – Gdzieś z boku usłyszała znajomy głos, przedzierający się przez barierę z dźwięków.

Otworzyła oczy, zamrugała, powracając do rzeczywistości i zerknęła na Dracona. Wciąż czekał na odpowiedź.

– Ja? – zapytała naiwnie. Oczywiście, że ty, głupia, skarciła się w myślach. Na jej policzkach zakwitł rumieniec. – Em... nie wiem...

Nad czym się tutaj zastanawiać? To tylko taniec. Ale czy on faktycznie tego chciał? Może zapytał tylko z uprzejmości; w końcu starał się przez cały wieczór zachowywać pozory. Może uznał taniec za dobre umilenie czasu i sposób na udobruchanie panny Granger?

Och! Stanowczo za dużo o tym myślała; ale przez ostatnie wydarzenia, wszędzie widziała podstęp.

– Nie wiesz? – Mężczyzna uniósł brew. – Gibiesz się już tak od pięciu minut. Myślałem, że chcesz mi tym coś zasugerować.

Trafna uwaga.

– Po prostu muzyka jest przyjemna. Tyle.

Nie miała zamiaru go prosić o taniec. Nie miała zamiaru go prosić o cokolwiek.

– Ech, Granger... – Pokręcił głową. Przesunął się na skraj siedzenia, wstał i wyciągnął do niej dłoń. – Chodź zatańczyć.

Spojrzała na jego rękę podejrzliwie. Och, na Godryka, powinnam z tym skończyć! Nieśmiało złapała jego dłoń, a on pomógł jej wstać, po czym subtelnie pociągnął za sobą. Weszli między imprezowiczów.

Wśród roztańczonych ciał było duszno i gorąco, ale to nie odbierało przyjemności z oczekiwania na dobrą zabawę. Bo taka powinna być, prawda? Nie mogła uwierzyć, że będzie tańczyć z Malfoyem. W sumie, nigdy nie pomyślałaby, że kiedykolwiek pójdzie z nim na randkę... Wróć, Hermiono. To przecież nie jest randka, a zwykłe spotkanie znajomych z pracy. Co z tego, że z przystojnym, wychowanym... Nagle zderzyła się z czymś twardym, co skutecznie odgoniło niepokojące myśli. Okazało się, że wpadła na Draco, który nagle się zatrzymał, uznając, że znalazł odpowiednie miejsce do tańca. Odsunęła się od niego, przepraszająco się uśmiechając.

Zaczęła pełen nieporadności i niepewności taniec. Na początku czuła się nieswojo, gdy Malfoy ją dotykał, czy to przy obrocie, czy chwilowo zamykając ją w ramionach w tanecznej figurze. On także wydawał się spięty. Pierwsza piosenka ciągnęła się i ciągnęła, wyciskając perlisty pot na kobiecej skroni z wysiłku włożonego w ruch, a także od powstrzymywania się przed ucieczką. Kolejna piosenka, kiedy już się oswoili ze sobą, okazała się przyjemniejsza. Później już poszło z górki. Hermiona wreszcie się ośmieliła, dając porwać emocjom. Nareszcie dobrze się bawiła na parkiecie.

Było bardzo przyjemnie.

***

Draco nie spodziewał się, ze trzeźwa Granger tak dobrze tańczy. Nie spodziewał się też tego, że w ogóle umie tańczyć, po tym, co pokazała na jego imieninach. No cóż, Zielona Wróżka zrobiła swoje, przyćmiewając talenty szatynki. Ochota na jak najszybsze zakończenie tej żenady ustąpiła przeświadczeniu o tym, że najlepiej będzie pozostać na parkiecie do końca całego spotkania. Przynajmniej teraz nie musiał z nią gadać.

Od rock'n'rolla, przez twista, disco i funky'a, muzyka nagle zmieniła swój rytm, znacząco spowalniając i zmuszając pary do wzięcia się w ramiona. W tym momencie Draco zmienił zdanie co do przyjemności czerpanej z tańca. Ten konkretny go przerastał.

Przystanął, nie wiedząc, co ma zrobić. Zawahał się dłuższą chwilę, co Hermiona zobaczyła. Odwróciła się szybko, ale on złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Nieprzygotowana, lekko uderzyła w jego klatkę piersiową. Wykorzystał jej wyraźny szok, zamykając talię w ramionach. Z wolna uniosła ręce, zaplatając je na jego karku. Dziwne uczucie, przytulać kogoś, kto nie darzył go żadnym ciepłym uczuciem. On nie był dłużny, również nie przepadając za Granger.

– Dziękuję, że nie zachowujesz się... normalnie – usłyszał jej głos i poczuł ciepłe powietrze z jej ust, osiadające na piersi.

– Oj, Granger, to jest normalne zachowanie. – Wzruszyłby ramionami, ale niski wzrost dziewczyny mu to uniemożliwiał.

– Dla mnie nie – odparła. – Jest czymś nowym. Normalnie nigdy byś mnie nie przytulił, bo się mną brzydzisz.

Prychnął. Wydawało jej się, że go zna, ale tak naprawdę wiedziała o nim tyle, co nic. Jak każdy z kim się zadawał. Jego postać była jednym wielkim stereotypem i trudno mu się było od tego uwolnić. Czasem z trudem znosił bycie więźniem własnej przeszłości.

– Kto powiedział, że się tobą brzydzę? – zapytał, patrząc na nią z góry, również podniosła głowę, wgapiając się w niego wielkimi, zdziwionymi oczami. – Brzydzić to się mogę krowim plackiem, ciebie co najwyżej mogę nie tolerować. – Na końcu rozciągnął usta w uśmiechu, aby nadać swojej wypowiedzi pozytywne zabarwienie.

– Ech... – westchnęła – zapomnij, że cokolwiek mówiłam... – Jej policzek ponownie spoczął na unoszącej się w rytm oddechów klatce piersiowej.

– Dobra.

Powrócili do poprzedniego zajęcia. Bez rozmowy taniec był o wiele przyjemniejszym. Oparł brodę o skroń częściowo zasłoniętą orzechowymi włosami. Mógł na chwilę się zapomnieć i zatracić. Przez chwilę poudawać, że przytula osobę bliską. Osobę lubianą. Osobę pachnącą kwiecistymi damskimi perfumami, drażniącymi jego czuły na zapachy nos. Osobę o miękkich włosach, które przyjemnie byłoby przeczesywać palcami. W jego życiu brakowało czułości i chwili wytchnienia. Jednonocne przygody potrzebowały silniejszych bodźców. Taniec z Hermioną Granger, o ironio, stanowił miłą odmianę.

Przyznał jej rację, to co mówiła, było po części prawdą. Odpychał każdego, kto próbował się zanadto zbliżyć. Normalnością stał się sarkazm. Codziennie wznosił bariery, a także podmurowywał je, aby przypadkiem nie upadły. Tak, miała rację. Ale nie musiała o tym wiedzieć. I nigdy nie powinna się o tym dowiedzieć.

***

Późna godzina wygoniła towarzystwo. Nabuzowani pozytywną energią nie odczuwali zmęczenia, ale wiedzieli, że kiedyś ta noc powinna się skończyć.

Powrócili do uliczki, z której przybyli. Hermiona uściskała Lunę. Obie zaśmiewały się, chwiejąc. Alkohol uderzył pannie Granger do głowy, ale nie w stopniu uniemożliwiającym logiczne myślenie.

– To był świetny wieczór – zaśmiała się przyjaciółce do ucha.

– Naprawdę? Mimo towarzystwa Malfoya? – upewniła się tamta, zerkając w stronę blondyna, rozmawiającego z Teodorem.

– Mimo jego towarzystwa. To dobrze mi zrobiło.

Zapomniała wreszcie o Harrym, a także upokorzeniu. Pogodziła się też z Draco, który okazał się świetnym partnerem do imprezowania, jeśli tylko nie zachowywał się jak gbur.

– Może powtórzymy więc za... – zaproponowała Luna, ale Hermiona szybko jej przerwała.

– Nie! – wykrzyknęła, co zwróciło uwagę mężczyzn. – Nie – powtórzyła ciszej. – Daj mi odetchnąć. Za dużo się ostatnio dzieje.

– Rozumiem. – Luna przytuliła przyjaciółkę mocniej. – Dobranoc, Hermiono.

– Dobranoc.

Odsunęły się od siebie, po czym Luna przesłała jej buziaka, podchodząc do Teodora. Złapali się za ręce. Ostatnim, co zobaczyła Hermiona, nim się aportowali, był namiętny pocałunek w ich wykonaniu. Zachichotała, spoglądając na Malfoya.

– Nawet o tym nie myśl – mruknął.

Zniknął z trzaśnięciem, a dziewczyna pokręciła głową. Powrócił stary Draco. Wyobraziła sobie miejsce, w którym chciałaby się znaleźć, a gdy otwarła oczy, zobaczyła wioskę Hogsmeade. Przeniosła wzrok i zobaczyła arystokratę, powoli oddalającego się żwirową ścieżką.

Nie zajęło jej zbyt wiele czasu zrównanie się z nim. Miała wrażenie, że specjalnie się ociągał, pozwalając jej na przyłączenie się doń.

Ramię w ramię zmierzali do Hogwartu. Rozgrzana tańcem i klubową atmosferą leciutko drżała, gdyż jesienna noc, zgodnie z oczekiwaniami, była zimna. Podniosła głowę, aby obserwować niebo. Księżyc poprzedniego dnia pysznił się swą okazałością, a teraz oświetlał drogę powrotną w stopniu pozwalającym na nie wyciąganie różdżek. Z zakazanego lasu dobiegały odgłosy zwierzyny, szumu kołysanych wiatrem liści drzew i krzewów.

Piękna noc.

Cudowny wieczór.

Uśmiech pozostawał wytrwale na ustach Hermiony. Tego było jej trzeba.

Wspięli się po schodach pod wrota zamku. Draco uchylił drzwi, przepuszczając Hermionę przodem. Tutaj ich drogi powinny się rozejść, ale mężczyzna nie odstępował kobiety na krok. Zdziwiła się, ale zatrzymała się dopiero przed schodami.

– Nie idziesz do siebie? – zapytała, przechylając głowę.

– Idę – potwierdził. – Ale zaraz. Uznałem, że po tej pseudo-randce powinienem cię odprowadzić – oznajmił.

– Och – jęknęła cichutko.

Postawiła pierwszy krok na stopniu niepewnie, ale już po chwili odpędziła głupie myśli. Rzuciła zaklęcie, przyzywając kulę światła. Wspinali się coraz wyżej, aż do siódmego piętra w zupełnej ciszy. Nawet poltergaist Irytek nie zaszczycił ich swą uwagą.

Długi spacer dobiegł końca, gdy stanęli przed drzwiami do jej mieszkania. Dziewczyna wygrzebała klucz z kieszeni płaszcza i włożyła do zamka, następnie go przekręcając. Jego kliknięcie, w otaczającym ich bezgłosie, brzmiało jak wystrzał z pistoletu.

Na karku opierał się jego wzrok. Czuła go wyraźnie, bo wywoływał ciarki. Odwróciła się do niego przodem, aby odsunąć od siebie to dziwne odczucie.

– Było całkiem... miło – odezwała się, bo cisza zdawała się nieznośna.

– Przez grzeczność nie zaprzeczę – odpowiedział. Skrzywiła się nieznacznie, słysząc jego słowa. – No dobra. To była całkiem udana nie-randka.

I znów bezruch. I znów bezgłos. Żadne się nie ruszyło. Draco nie zszedł do swoich lochów, a Hermiona nie cofnęła się do progu. Trwali naprzeciw siebie, jakby zastanawiali się nad kolejnym ruchem.

Patrzyła na jego oblicze, oświetlone tylko wątłym blaskiem zaklęcia. Wyglądał tajemniczo, a ona nie potrafiła odgadnąć jego myśli. O czym myśli Draco Malfoy, gdy tak wpatruje się we mnie? Myśli o mnie, a może jest gdzieś daleko? O rzeczach błahych? O rzeczach ważnych? Ona myślała o całym wieczorze, który zaprowadził ich do tego miejsca. Chłonęła wzrokiem jego twarz, starając się sobie wyobrazić, jaka jest w dotyku: miękka-sprzeczna, czy twarda-zgodna?

– No dobra... – mruknął Draco. – Robi się niezręcznie.

Spuściła oczy.

– To ja... – przemawiała nieśmiało do podłogi – pójdę już... znaczy... przejdę przez drzwi – wskazała za siebie – i... zamknę je z drugiej strony.

– Nie krępuj się.

Jakby coś przyciągało ją do niego. Nie chciała go opuszczać. Nie rozumiała dlaczego. Ciężko było zrobić krok w tył. Wreszcie stanęła w progu, kładąc dłoń na klamce.

Najdziwniejszą myślą, jaka prześlizgnęła się po jej świadomości, powracając do podświadomości, była ta dotycząca ochoty na kolejne spotkanie. Na kolejną randkę, nie będącą randką. To niedorzeczne. Czemu on miałby tego chcieć? Różnili się. Nie darzyli siebie sympatią. Wielokrotnie się ze sobą kłócili. A jednak dało się zakopać topór wojenny na tych parę godzin. Może potrafiliby się pogodzić na dłużej? Luna miała rację, mówiąc, że zachowują się jak dzieci.

– Draco... – Nie zdążyła się ugryźć w język. – Gdybyś chciał... powtórzyć tę nie-randkę to ja...

– Nie – uciął, nim doszła do fragmentu mówiącego o koleżeńskich spotkaniach, bo przecież nie chodziło jej o randkę, jako randkę, a o... sama pomieszała się w swym rozumowaniu, gdy dotarła do niej siła sprzeciwu.

– Och. W takim razie...

– Granger, nie chodzi o ciebie.

A więc pomyślał, że chodziło o randkę-randkę. Nie chciała się więcej tłumaczyć; już i tak za dużo powiedziała. Nie wyprowadziła go z błędu.

– Chyba jednak chodzi – odparła tylko, stając za progiem. Wystarczyło zamknąć drzwi i zapomnieć.

– Nie – Draco kontynuował swoją myśl. – Od dawna wiem, że nie będę się z nikim wiązał na stałe, a ty jesteś kobietą, z którą mężczyzna... wiąże się na stałe. Nie jesteś w moim typie, bo mój typ to łatwe dziewczyny na jedną góra dwie noce.

– Och. Rozumiem.

Poczuła ciepło na policzkach. Znów się ośmieszyła w jego oczach i znów zrobiła to niechcący. Przez niego traciła rozum.

Niemniej zaciekawiło ją wyznanie Malfoya, a uznanie jej za kobietę, z którą mężczyzna wiąże się na stałe, połaskotało jej ego i dodało pewności siebie. Co takiego sprawiło, że Malfoy nie dopuszczał do siebie myśli o założeniu rodziny? Nigdy? Najwyraźniej nigdy. Inaczej nie mówiłby w ten sposób. Oczywiście, nie pochwalała też jednonocnych przygód, ale nie powinno jej to obchodzić, gdyż każdy miał swój tyłek i tylko on sam powinien go pilnować.

Nie doczekawszy się dalszej odpowiedzi Hermiony, Draco odwrócił się i ruszył ku schodom. Jego znikająca w mroku sylwetka, obudziła kobietę.

– A mogę zapytać dlaczego? Dlaczego się z nikim nie zwiążesz? To smutne. Każdy powinien mieć kogoś do kochania. Każdy powinien być kochany.

***

Draco zacisnął pięści, jak zawsze, gdy słyszał podobne temu pytania. Zerknął przez ramię na oczekującą wyjaśnienia Hermionę.

– Uwierz mi, Granger, ja na to... – zrobił pauzę, zastanawiając się, jak ująć to wszystko w słowa, nie znalazł jednak lepszych słów niż: – nie zasługuję.

– Nie wiem, co zrobiłeś, ale wiem, że się mylisz.

Nie podzielał jej zdania. Nie zamierzał kontynuować tej rozmowy. Ruszył dalej, wyciągając różdżkę, aby oświetlić sobie drogę powrotną.

On jak nikt inny nie zasługiwał na bliskość drugiej osoby i był o tym święcie przekonany. Wstąpienie w szeregi Śmierciożerców już dyskwalifikowało go z życia w społeczeństwie, a co dopiero wilkołactwo. Każda pełnia, podczas której mógł zginąć lub zrobić krzywdę osobie, którą kocha. Wystarczyła chwila zapomnienia. Rozproszenia. Gwieździsta noc i okrągły księżyc. Niedokładne spojrzenie w kalendarz. Pominięcie jednej dawki eliksiru. Twierdził, że nie potrafiłby żyć z brzemieniem odpowiedzialności za drugą osobę. Nie chciał nikogo narażać na śmierć, kalectwo lub stanie się takim, jak on. Mniej bolało, gdy nikogo nie krzywdził.

Najgorszy był mijający czas, który jak nic uświadamiał mu samotność. Uważał, iż kiedyś przywyknie, ale lata mijały, a on wciąż pragnął tego, czego sobie odmawiał. Tyle razy odmawiał. Odmówił i dzisiaj, ale już prawie jego język ułożył T, a gdyby mu się udało, powstałby wyraz, napawający trwogą: tak. Dlaczego prawie się złamał? To przez ten taniec. Nie powinien trzymać kobiety w ramionach, bo to przypominało o stracie. Przez chwilę rzucił w niepamięć wszystkie paskudne chwile z Granger i zbliżył się, nie zostawiając miejsca na chłodny dystans.

Postanowił, że już więcej nie ugnie się przed ludzkim instynktem, tak samo, jak nie uginał się przed zwierzęcym pędem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top