06: Nocne Schadzki
Tam i z powrotem.
Tam i z powrotem.
Blade oczy Dracona podążały za Hermioną, nie odstępując jej na krok. Tym, co tak zaaferowało arystokratę, z pewnością nie były czynności wykonywane przez pannę Granger, bo cóż ciekawego było w parzeniu kawy, bądź spienianiu mleka? Śledził ją z całkiem innego powodu, a dokładniej dwóch, opiętych przez obcisłą ołówkową spódnicę w kolorze granatowym.
W życiu nie pomyślałby, iż kiedykolwiek zniży się do poziomu stalkowania tyłka szlamy.
Rozparł się wygodniej na kanapie, podpierając brodę na ręce i gładząc popołudniowe zalążki zarostu.
W pokoju nauczycielskim byli tylko w trójkę: on, Longbottom i Granger, więc nikt nie zwracał uwagi na jego wzrok błądzący za dwiema okrągłymi kulami. Dyskretnie uderzył Neville'a w ramię, a ten syknął i spojrzał prosto na Mistrza Eliksirów. Malfoy przyłożył palec do ust, nachylił się i szepnął:
– Zwróciłeś uwagę na tyłek Granger?
Longbottom zmarszczył czoło, zerknąwszy na omawiany obiekt. Uniósł brew.
– Nie bardzo... niby czemu?
– Spuchł ostatnio. Zrobił się taki... – Idealny do podparcia dłoni? Świetnie wpasowujący się... nie, Draco postanowił użyć wyszukanego, nic niesugerującego wyrażenia. – Bardziej krągły?
– Oczy też jej ostatnio często puchną... – zauważył Neville.
Jak zwykle... Draco rozprawiał o tyłkach i quidditchu, a Longbottom mamrotał coś o oczach i kwiatkach. Nie bez powodu uznawał znajomego z pracy za niedorajdę życiową. Wystarczyło na niego spojrzeć.
A co do oczu Granger. Owszem, zauważył, że ostatnio zrezygnowała z makijażu przez wiecznie lejące się łzy. Czy interesował go powód tego stanu rzeczy? Alergia bądź smutek? Ani trochę, a im mniej wiedział, tym zdrowszy psychicznie był.
– Longbottom! Jestem facetem, co mnie obchodzą jej oczy?! – zapytał, żywo gestykulując. Zerknął na omawianą kobietę, aby upewnić się, że wciąż zajmuje się swoimi sprawami. Aktualnie słodziła kawę.
– A co cię obchodzi jej tyłek? – odgryzł się Neville.
– Zwraca uwagę... to chyba przez te ciasteczka, które wcina na okrągło... chce przytyć? – teoretyzował. – W sumie nie powiem... troszeczkę tu, czy tam by się jej przydało...
– Malfoy, głąbie. Rozstała się z Potterem!
Arystokrata zamrugał. Nie, żeby go to obchodziło, ale... Co? Rozstała się ze Świętym Potterem? Wybrańcem? Pupilkiem Dumbledore'a? Najbardziej Czarującym Czarodziejem Czasopisma Czarownica? Gębą Łypiącą Z Co Drugiego Plakatu? Do głowy przychodził mu tylko jeden powód — Potter znalazł sobie inną, najpewniej długonogą modelkę o nienagannej urodzie.
– Aaa... na dobre jej to wychodzi. – Pokiwał głową. – Słuchaj... a dla kogo rzucił ją Potter?
– Skąd wiesz, że to on ją rzucił, a nie ona jego?
– Mam oczy i mózg we właściwym miejscu. Więc... kogo nadział na swą magiczną różdżkę? – zaśmiał się, nawiązując do jednego ze spotów reklamowych prezerwatyw, sygnowanych błyskawicą Pottera.
– Ginny Weasley...
– Uuu... co? Jej to bym nawet kijem nie tknął. Uh. – Draco otrzepał się teatralnie. Wiewióra nie była ani długonoga, ani zadziwiającej urody... raczej niskopodłogowa o charakterze, którego pozazdrościłaby niejedna teściowa. Niesmak pozostał. – Mniejsza z tym.
Wciąż nie mogąc się otrząsnąć z szoku, Draco wbił się głębiej w fotel.
Potter z Weasley, co tu się na poczciwego Salazara wyprawiało?
Powrócił do wcześniejszego zajęcia. Hermiona zajadała się zbożowymi ciasteczkami, teoretycznie zdrowszymi, aczkolwiek w takim samym stopniu idącymi w dupę. Ucieszył się, bo z prostej kalkulacji wynikało, iż więcej ciastek równa się więcej krągłości do obserwacji; a pech chciał, że krągłości Granger były jedynymi, na które Malfoy mógł legalnie patrzyć, a które nie były za stare na jego młode oczy. Coś za coś.
Gdy Hermiona sięgnęła po butelkę z syropem rumowym do kawy, przypomniał sobie o pewnej arcyważnej rzeczy.
W weekend odbywały się jego imieniny, a jak każdy szanujący siebie arystokrata, Draco wyprawiał imprezę. Nie u siebie w domu, rzecz jasna. Drogocenne obrazy, niebotycznie drogie meble, a także mamusia Narcyza nie były w stanie wytrzymać nocno-alkoholowego szału jego znajomych oraz pawi w wykonaniu Longbottoma. Blaise, fotograf z zamiłowania, jako dobry kolega użyczył swojego lokum do zwabiania młodych niedoświadczonych, marzących o sławie dzierlatek na tę jedną noc. Draco czuł w kościach, iż będzie się działo, a posiadówę odchoruje gorzej niż ostatnią przemianę w wilkołaka. I znowu — coś za coś. Wiedział jednak, że warto.
W dalszym ciągu nie pojmował, dlaczego zaprosił Neville'a. Może za bardzo się przywiązał? Zielarz kojarzył się mu z wyjątkowo nierozgarniętym, przerośniętym szczeniakiem, wzbudzając nieuzasadnioną litość.
– Bierzesz kogoś na imprezę? – zapytał, idąc za swoimi myślami.
– Biorę Hermionę i Lunę – odpowiedział Neville, zaskakując Dracona.
– Granger?! – oburzył się arystokrata. Do właścicielki Żonglera nic nie miał, ale do nauczycielki... Mógł nie proponować Longbottomowi, aby ten przyprowadził koleżanki. Głupie posunięcie. – Po co?! To nie dyskoteka szkolna, żebyśmy potrzebowali opiekunki i głosu rozsądku.
Już oczami wyobraźni widział tę porażkę. Surowe oceniające spojrzenia rzucane na podejrzany alkohol. Kręcenie nosem na zabawę w swojskim klimacie. Zesztywniałą postawę krzyczącą: nie podchodź! Nie spodziewał się po Granger umiejętności imprezowania w grupie osób z całkiem innego środowiska.
– Lubię ją – stwierdził Longbottom. – Pomyślałem, że to ją trochę rozluźni i pozwoli zapomnieć...
– Bla, bla, bla. Łapię. – W podstępnym umyśle Dracona zaświtała pewna myśl. – W sumie... – mruknął, pocierając brodę. – To nie jest taki zły pomysł.
– Nie?
– Nie.
– Coś kombinujesz?
– Ja? Skądże! – zaprzeczył szybko. – Pff! – parsknął. – Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło?
Zielarz sceptycznie uniósł brwi i pokręcił głową.
Między mężczyznami po raz kolejny zapadła cisza. Malfoy zauważył, że orzechowe oczy obiektu do stalkowania wpatrują się prosto w nich; przeskakując od jednego do drugiego. Nauczyciel poczuł się trochę nieswojo, starając się uciec spojrzeniem. Przecież dopiero co ją obgadywał. Nic nie słyszała, ale pewna doza niepokoju zagościła w umyśle. Przeniósł wzrok z popijającej kawę Hermiony na zegar nad drzwiami. Godzina sugerowała, iż bez problemu i wzbudzania podejrzeń może się ulotnić.
Odchrząknął.
– Dobra. Ja muszę uciekać, lekcje same się nie poprowadzą – powiedział głośno, ze skrzypnięciem wstając z sofy.
– Z pewnością. – Hermiona uśmiechnęła się, odsuwając parujący kubek od ust. – A twoje to już na pewno.
I znów wypomniała mu sposób prowadzenia lekcji. Nie widział nic złego w przyswajaniu wiedzy z książek. Wykład zmęczyłby tylko jego delikatne gardło, a w takim wypadku nie mógłby później wrzeszczeć na tych imbecyli rozlewających eliksiry po blatach. Chyba lepiej zachować głos na czarną godzinę, czyż nie?
– Patrzcie ją, jaka cwana. Ja przynajmniej nie muszę się podlizywać, żeby uczniowie mnie lubili – wypomniał jej podawanie uczniom gotowych, wydrukowanych notatek.
– Och, a co robisz, bo jakoś nie widzę tej sympatii do ciebie – zakpiła.
– Nic. Nie potrzebuję sympatii uczniów. Oni mają mnie szanować – odwarknął, zapędzony w pułapkę, o ironio, przez samego siebie. Co się z nim działo? Gdzie podziała się jego zdolność do ciętych, trafnych, inteligentnych i unikalnych ripost?
Starając się nie zwracać uwagi na ostentacyjne kiwanie głową i przewracanie oczami w wykonaniu Granger, Malfoy podszedł do drzwi, kładąc dłoń na klamce. Już miał ją nacisnąć, aby w jako takim spokoju uciec, kiedy odezwał się Longbottom, niszcząc resztki jego godności.
– No to cię szanują. Ostatnio odebrałem Ślizgonom samolocik z twoją karykaturą syczącą: cisza! Nawet krople śliny się poruszały. – Zielarz się zaśmiał.
I oni przeciwko niemu. Jego właśni wychowankowie. A on tak się starał, przymykał oko na ich niegroźne, acz irytujące występki.
Zazgrzytał zębami, z impetem otworzył drzwi, wyszedł, po czym z trzaskiem zamknął je za sobą. Zza grubego drewna dobiegły do niego śmiechy. Granger dusiła się piskliwym chichotem, a Longbottom rżał swym niskim męskim głosem. I tym razem miał nadzieję, iż oboje się uduszą. Ponoć śmiech może zabić. Oby.
Poprawił czarną koszulę, strzepując mikroskopijny, niewidoczny gołym okiem pyłek. Wsadziwszy ręce do kieszeni, wolnym krokiem ruszył przez korytarz, starając się nie okazywać, jak bardzo uderzył w niego brak szacunku ze strony Slytherinu. Ale spokojnie. On im jeszcze pokaże. Jeszcze zapragną powrotu nieszkodliwego profesora Malfoya.
***
Po godzinie dwudziestej drugiej korytarze zamierały, a jedynymi istotami przemierzającymi je nocą pozostawały duchy oraz nauczyciele.
Wraz z rozpoczęciem leniwego dyżuru, Hermiona uciekła w swój prywatny świat utkany z myśli. Niczym nieniepokojona pokonywała korytarze oraz schody. Od czasu do czasu natrafiała na przezroczystych, unoszących się w powietrzu umarłych. Mijała ich wtedy, cicho pozdrawiając, gdyż nawet szept w głuchej ciszy roznosił się niczym najgłośniejszy krzyk. Obejście całego budynku szkoły zabierało jej około godziny — od najwyższej wieży astronomicznej, aż po same lochy.
Pierwsza godzina minęła bez niespodzianek. Nawet Irytek nie sprawiał problemów, unikając nauczycielki.
Tyle się ostatnio zdarzyło, iż czas spędzony na powolnym spacerze nie znudził panny Granger. Wreszcie mogła spokojnie przeanalizować sytuacje z Harrym, a także życie, jakie wiodła bez niego.
Niezaprzeczalnie złamane serce wciąż dawało o sobie znać. Kobieta starała się jak ognia unikać sytuacji, które przypomniałyby jej o stracie. Wszelkie rozmowy o przeszłości. Wspólne zdjęcia. Prezenty. To wszystko schowała na dnie szafy w sypialni, ale także tej nierzeczywistej, metafizycznej, złożonej w głębi psychiki.
Konsekwentnie oswajała się z nową sytuacją. Upłynął już ponad tydzień od feralnej imprezy urodzinowej. Może gdyby domyślała się wcześniej i miała więcej czasu na mentalne przygotowanie, nie doznałaby takiego szoku i nie przeżywała w tak kuriozalnym stopniu rozstania z Potterem? Było jej ciężko, zwłaszcza że uważała Wybrańca za swojego Wybrańca Na Całe Życie. Pomyliła się i wciąż wyrzucała sobie tę pomyłkę.
Trudno funkcjonować w świecie na pozór znanym, ale całkiem innym po zmianie tylko jednego szczegółu. Poprzedni weekend spędziła, praktycznie nie wychodząc z pokoju — zabrakło jej zdolności do znalezienia dla siebie miejsca; skołowana nie wiedziała, co zrobić, kiedy zabrakło jednego jedynego elementu dnia, jakim było spotkanie z Harrym. Ułożenie planu dnia na sobotę i niedziele ją przerosło. Ale to musiało się zmienić. Przynajmniej w tę sobotę nie musiała podejmować decyzji; zrobił to za nią Neville, proponując, iż zabierze ją ze sobą na imieniny Dracona. Co jak co, ale nigdy się nie spodziewała, że wraz z Luną i Nevillem pojawią się na imprezie organizowanej przez Malfoya. To coś nowego, a sama Hermiona czuła dziwne ciarki ekscytacji na myśl o nowym doświadczeniu. Wiele słyszała o posiadówach organizowanych przez Ślizgonów za czasów szkolnych, więc ciekawiło ją, ile z plotek okaże się prawdą i czy absolwenci wywodzący się z domu węża wyrośli ze zbereźnych, pijackich zabaw. Po części (tej dojrzalszej i dominującej) miała nadzieję, że tak; lecz jej lekko buntownicza strona osobowości (notabene wiecznie tłumiona) liczyła na okazję do eksperymentów; oczywiście, w granicach rozsądku.
Hermiona minęła wielki zegar, widoczny z dziedzińca. Ogromna tarcza głosiła, iż dochodzi dwunasta. Kobieta nie zauważyła, kiedy przeszła większość trasy patrolowej. Uśmiechnęła się, myśląc o czekającym na nią łóżku. Ziewnęła i wyciągnęła ręce w górę, przeciągając się; prawie stanęła przy tym na palcach. Zostało pierwsze piętro oraz lochy.
Nagle usłyszała cichy brzdęk. Zmarszczyła brwi.
Irytek?
Zawróciła, wracając na sprawdzony już wcześniej korytarz z klasą transmutacji. Miała wrażenie, że to właśnie z tamtego pomieszczenia wydobył się dźwięk. Znów coś uderzyło o podłogę. Przyspieszyła, a kula światła gnała tuż nad jej głową, oświetlając fragment posadzki przed jej stopami.
Przystanęła nieopodal sali lekcyjnej, której drzwi były lekko uchylone.
Tym razem usłyszała przytłumiony głos. Nie miała pewności, ale wydawało się jej, iż ktoś zachichotał.
Musiała wkroczyć.
Wyciągnęła przed siebie różdżkę, szybkim krokiem pokonując ostatnie metry. Gwałtownie otworzyła drzwi, wpadając za próg.
Wątłe światło zaklęcia ledwo oświetliło przestrzeń klasy, ale to, co wydobyło się z mroku, wystarczyło pannie Granger, żeby zapowietrzyła się w oburzeniu. Machnęła różdżką, a światła żarówek z całą intensywnością rzuciły promienie na całą scenę.
Dwójka uczniów — dziewczyna i chłopak — zmrużyła oczy, przysłaniając je, aby dojrzeć kto, lub co przeszkodziło im w niecnych uczynkach.
– O Merlinie! – Hermiona zakryła usta dłonią, gdy pojęła, iż nie przyłapała uczniów na obściskiwaniu się, a czymś znacznie poważniejszym, wymagającym zdjęcia spodni i podwinięcia spódniczki.
Natychmiast odwróciła się tyłem, aby nie oglądać półnagich ciał studentów. Niewiele to dało, gdyż przed oczami wciąż miała rozkraczoną nastolatkę, leżącą plecami na biurku. O Merlinie! Co powiedziałaby McGonagall, gdyby się dowiedziała, że na blacie jej biurka...
Wdech. Wydech.
– P-p-pani profesor! – usłyszała za sobą zaskoczony wysoki głosik uczennicy szóstego roku, Amandy Cook.
– Ja... ja... – zająknęła się, nie wiedząc, co powiedzieć. – Zaraz! – Przecież to nie ona powinna się im tłumaczyć. – Wy. Wy natychmiast się wytłumaczcie. Co to ma być? – zapytała, wlepiając oczy w drzwi klasy.
– A jak pani profesor myśli? – tym razem odezwał się chłopak. Michael Knoxville aktualnie był na siódmym roku.
– To... to niedopuszczalne. O Merlinie! – Zerknęła przez ramię, co zintensyfikowało rumieniec na jej twarzy. – Ubierzcie się wreszcie! Na co czekacie?! – Drzwi jednak były najlepsze do podziwiania. – O Merlinie... o Merlinie... że też ja musiałam ich przyłapać... – mruczała do siebie, zagłuszając szelest pospiesznie wkładanych ubrań, a także sunącego w górę zamka spodni. – O Merlinie... Co tu robić? Co tu robić?
Co mówił regulamin? Znała go praktycznie na pamięć, ale w tej chwili nie przypominała sobie kary, jaka groziła za stosunek w miejscu publicznym, czy nawet zwykły stosunek. Czy w ogóle podpunkt mówiący o współżyciu uczniów został uwzględniony w statucie? Ile punktów odjąć? Jaki szlaban zalecić?
W głowie miała pustkę.
Ja w ich wieku... – pomyślała, ale po przypomnieniu sobie paru epizodów, postanowiła nie wchodzić głębiej w to, co robiła w ich wieku.
Wróciła do najważniejszej kwestii — co powinna zrobić? Rozum podpowiadał, że powinna skonsultować sprawę z innym nauczycielem. Najlepiej opiekunem Michaela, gdyż Amanda należała do Gryffindoru, więc to Hermiona miała nad nią piecze. Do jakiego domu należał wysoki brunet?
Kiedy już była pewna, że uczniowie się ubrali, zwróciła się w ich stronę. Zlustrowała chłopaka, zatrzymując wzrok na niechlujnie zawiązanym, a najpewniej rozwiązanym w miłosnym uniesieniu, krawacie. Szlachetnie zielony jak zawartość jeziora przed zamkiem. Pięknie – słowo w jej głowie nabrało żałosnego wydźwięku.
– Aha – burknęła bardziej do siebie niż nastolatków. – Pójdziemy do Malfoya. Ty jesteś ze Slytherinu, dobrze myślę? – wolała się upewnić. Właściwie żywiła nadzieję, iż chłopak zaprzeczy.
– Tylko nie profesor Malfoy... – jęknął Knoxville.
– Z pewnością jesteś ze Slytherinu. – Westchnęła. – Idziemy do lochów. Iii... cisza, żeby nikt nie usłyszał.
Stanęła w drzwiach, przepuszczając uczniów. Ostatni raz rzuciła okiem na pobojowisko, jakie po sobie zostawili. Koło biurka leżały puchary, mające służyć jako rekwizyty podczas transmutacji, oraz parę pojedynczych kartek. Nawet z miejsca, w którym stała, widziała wyraźny zarys ciepłych pośladków, odznaczających się od zimnego blatu. Rzuciła zaklęcie, które ustawiło puchary i papiery na ich poprzednich pozycjach.
Przyłapana dwójka nie odzywała się nawet słowem. Hermiona wlokła się jak na skazanie. Żadna z trójki osób nie okazywała entuzjazmu na myśl o konfrontacji z Malfoyem.
Kiedy zeszli na parter, od ścian odbił się głośny i charakterystyczny śmiech. Nauczycielka wiedziała, kogo przybycie zwiastuje. Truchtem, na paluszkach, podbiegła do uczniów, popychając ich przed sobą. Michael zmarszczył czoło, nie rozumiejąc, co się dzieje. Na jego nieme zapytanie odpowiedział przeciągły gwizd i pikujący w dół duch, krzyczący: łiiiiiiiiiii... Maleńki człowieczek wyszczerzył zęby, ubrane w szerokie, żabie wargi.
– A kogo my tutaj mamy? Uczniowie nie śpią! – Zarechotał gromko Irytek, robiąc salto w powietrzu.
– Irytek, proszę, bądź cicho – poprosiła Hermiona, nie zwalniając kroku i rozglądając się na boki. Jeszcze tego brakowało, żeby wszyscy dowiedzieli się o baraszkującej parze.
– Zakochana para! Zakochana para!
Łóżko to za mało, więc z biurka korzystają!
Zakochana para! Zakochana para!
– Proszę. Bądź. Cicho. – wyartykułowała.
– Że ich ktoś przyłapie, nawet nie zakładają! – duch kontynuował przyśpiewkę, nie zważając na protesty Hermiony.
Zza rogu wyskoczyła wypłowiała kocica. Irytek zamilkł, szczerząc się na widok ulubionego obiektu do psot. Jak bardzo Granger zawsze współczuła Pani Norris, tak tym razem ucieszyła się, że zwierzątko Argusa Filcha odciągnęło uwagę natręta. Przezroczysta zjawa w kolorowym ubranku poleciała za kotem, a jej pisk stopniowo zanikał.
Znaleźli się już w okolicy gabinetu-sypialni Malfoya. Zatrzymali się przed drzwiami, oświetlonymi tylko magiczną kulą.
Hermiona przygotowała się psychicznie na konfrontacje z Draconem, która przecież nie mogła być gorsza od tej z duchem. Zapukała energicznie. Dwunasta wybiła jakiś czas temu, gdy schodzili po schodach z pierwszego piętra. Zakładała, że mężczyzna śpi.
Zapanowała głucha cisza przerywana oddechami trójki osób.
Draco nie zareagował.
Tym razem zapukała jeszcze mocniej, aż kostki jej poczerwieniały.
Gdzieś tam za drzwiami Malfoy jęknął. Potem coś uderzyło o podłogę.
– Już... – przytłumiony przez warstwę drewna głos dobiegł do uszu kobiety.
Zerknęła na swoich towarzyszy. Aktualnie najbardziej interesowała ich słabo widoczna podłoga. Przynajmniej ręce trzymali grzecznie przy sobie. Pogratulowała sobie pomysłu udania się po poradę do Dracona; perspektywa spotkania z Mistrzem Eliksirów skutecznie ostudziła młodzieńcze zapały.
Kroki, najpierw głuche, a następnie ostrzejsze, zbliżały się do drzwi. Zaraz potem w progu stanął arystokrata, prawie wisząc na klamce. Spod zmierzwionych pasm odstających we wszystkie strony wyglądały opuchnięte od snu oczy, a zaciśniętą ze zirytowania szczękę pokrywał zarost. Hermiona przyglądnęła się schodzonej podkoszulce z logiem żaby proszącej o pocałunek. Nie skomentowała tego w żaden sposób. Nie skomentowała także faktu, że mężczyzna ubrał dresowe spodnie, w których poprzedniego dnia ćwiczył na treningu. Nie, żeby interesowały ją spodnie Malfoya. Tak jakoś rzuciły się jej w oczy. Zupełnie przypadkiem.
– Granger? – wychrypiał, patrząc na nią nieprzytomnie z góry, co odbierało sporo z zamierzonego efektu. – Co ty tutaj robisz? Nie jestem chętny, jeśli doskwiera ci samotność...
Mięśnie jego ramienia zadrżały, jakby chciał zamknąć drzwi.
– Ekhem... – Kobieta odchrząknęła, sugestywnie pokazując oczami w bok na uczniów. Rzecz jasna nie mógł ich widzieć w tak słabym oświetleniu. – Profesorze Malfoy, przyprowadziłam uczniów.
Ubolewała nad tym, jaki przykład dawał przysłuchującym się studentom.
Malfoy wychylił się zza framugi, obrzucając zdziwionym spojrzeniem dwójkę nastolatków. Następnie powrócił uwagą do najstarszego gościa.
– O... och... – Roztarł kark, jakby się nad czymś zastanawiał. – Ale nie myśl, że będę cię nazywał profesor Granger, Granger. Co ja wam mówiłem o nocnych schadzkach? – huknął na uczniów, a niska Gryfonka aż podskoczyła.
– Co?! Ty wiedziałeś?!
– Nom... – przyznał, wzruszając ramionami. – I tylko po to mnie budzisz?
– Suń się, Malfoy – warknęła Hermiona, przepychając się obok blondyna; ten tylko przewrócił oczami, cofając się o krok, aby wszyscy mogli wejść do jego gabinetu.
Zaraz po przekroczeniu progu panna Granger się rozejrzała. No tak. Ten wychowany w bogactwie arystokrata musiał sprowadzić swoje meble, bo inaczej by się chyba rozchorował z powodu otaczającej go biedy. Z dezaprobatą obrzuciła przydługim spojrzeniem toporne, rzeźbione biurko na lwich łapkach, złote pióro w kałamarzu z kryształu oraz stos całkiem nowych podręczników i ksiąg eliksirów.
– Daj spokój, Granger... – prychnął Draco z boku, co oderwało kobiece oczy od okładki wysadzanej kamyczkami. – Ty też na pewno w ich wieku spotykałaś się nocą z Potterem... a może Weasleyem? Hmm...
Przełknęła uwagę cisnącą jej się na usta. Nie lubiła kłamać.
– Po pierwsze o tej porze powinni być w łóżkach. – Postawiła na taktyczną zmianę tematu. – W swoich dormitoriach.
– Daj im po dziesięć punktów i szlaban u Filcha, w czym problem? – wciął się Malfoy.
– Daj mi skończyć. – Uniosła palec, jakby chciała mu pogrozić. Złapała się na tym głupim geście i szybko opuściła rękę. – Po drugie przyłapałam ich na TYM.
– Eee... – Rozłożył ręce. – Że w sensie?
– Właśnie w TYM sensie. – Znacząco poruszyła brwiami.
– Aaa... – Pokiwał głową w udawanym zrozumieniu. – Czyli... co dokładnie... robili?
– Błagam cię, obudź się wreszcie.
– Nie możesz powiedzieć konkretnie?
Chętnie udusiłaby go gołymi rękami, gdyby tylko nie groził jej za to Azkaban. Czy ona mówiła niewyraźnie? Przesunęła dłonią po twarzy, zastanawiając się, jak ująć w słowa informację, którą chciała przekazać.
– Konkretnie – powiedziała – to byli nadzy w pewnych miejscach i robili TO.
– To żenujące... – Westchnął rozmówca, a Hermiona ucieszyła się, iż wreszcie ją zrozumiał.
– Dokładnie! – wykrzyknęła z entuzjazmem.
– Miałem na myśli twoje ograniczone słownictwo – poprawił się. – To prawda? Uprawialiście seks? – zwrócił się do Michaela.
– Tak, panie profesorze – odpowiedział chłopak do podłogi.
– Że też musiałaś z tym przyjść do mnie – jęknął oskarżycielsko Draco.
– To twój wychowanek – przypomniała mu.
– I co z tego? McGonagall będzie wiedziała lepiej... jak ich ukarać. Ma więcej doświadczenia.
– Najlepiej zwalać na innych.
– To hipokryzja – stwierdził. – Właśnie po to do mnie przyszłaś, żeby na mnie przerzucić ciężar decyzji.
– Jaka kara? – pospieszyła go. Przecież nie będą marnować całej nocy na rozmowy.
Mężczyzna przez chwilę milczał, przyglądając się winnym całego zdarzenia. Jego oblicze nie wyrażało żadnych uczuć, jakby ukrywał się za maską. Podrapał się po zaroście, jak miał w zwyczaju.
– Tak właściwie, czy to jest zakazane? – zapytał wreszcie.
– Co masz na myśli?
– Czy regulamin coś mówi na temat kar za uprawianie seksu?
– Eee... – Naprawdę nie pamiętała, żadnej wzmianki o tym. – Nie? – odpowiedziała niepewnie.
– Minus dziesięć... Nie. – Uśmiechnął się wrednie z wyjątkową satysfakcją wypisaną na twarzy. – Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru i Slytherinu, a jutro po kolacji stawicie się u Filcha.
Hermiona rozwarła z wrażenia usta.
Tylko tyle?
– Chcesz to tak zostawić? – wyraziła swoje zmieszanie.
– Sama powiedziałaś, że regulamin nic o tym nie mówi.
– Nie uważasz, że powinniśmy wyciągnąć z tego konsekwencje?
– Nie możesz zabronić się im spotykać, a pasy cnoty dawno wyszły z mody – zażartował, odsłaniając zęby w firmowym smirku.
– Wracajcie do dormitoriów. I... stawcie się u Filcha przed śniadaniem. Posprzątacie klasę transmutacji. – Ze szczególnym naciskiem na biurko, dodała w myślach.
Zasznurowała usta, gotując się w środku ze wściekłości. Przyszła do Dracona po radę, a on nie dość, że jej nie pomógł, to jeszcze podważył jej autorytet. Obserwowała powoli wychodzących uczniów. Przeczuwała, że po tak bezczelnym wyskoku, wkrótce będzie mogła spodziewać się czegoś gorszego. A wszystko przez brak reakcji. Ale co miała zrobić? Pobiec za nimi, dając Malfoyowi satysfakcje, że po raz kolejny zrobi z siebie idiotkę?
Draco podszedł do drzwi, trzymając ich skrzydło i zapraszająco machając ręką.
Niedoczekanie – pomyślała Hermiona, doskakując do drzwi i z trzaskiem je zamykając, co najwyraźniej zaintrygowało arystokratę, gdyż nie zareagował w żaden z charakterystycznych dla siebie sposobów. Powinien ją zbesztać, wyrzucić z mieszkania. Zrobić cokolwiek. On tylko stał i patrzył.
– Ośmieszasz mnie w oczach uczniów – wycedziła, celując palcem w jego pierś.
– Nie – odparł spokojnie. – Sama się ośmieszasz.
– No jasne... – wymamrotała, zaskoczona dziwnym spokojem Malfoya.
– Wyjdź, Granger. Idź do siebie. – Wciąż nie zmieniał tonu.
– Jesteś podłym... – Nie dokończyła. Obrażanie biernego Dracona miało odwrotny od zamierzonego skutek. Zamiast zaspokoić jej potrzebę, aby zrobić na złość mężczyźnie, tylko ją to frustrowało.
– Mówię, wyjdź. – Wskazał jej drzwi.
To było najgorsze. Jego spokój, kiedy ją emocje rozsadzały od środka. Szukały drogi ujścia i ją znalazły. Z orzechowych oczu popłynęły łzy bezsilności. Od ponad tygodnia wyprowadzenie jej z równowagi nie było żadnym osiągnięciem. A on się nawet nie starał. Po prostu był chłodny jak Harry tamtego wieczora.
Zauważyła, że Malfoy widział. Łańcuchy łez spływające po policzkach. Nie odwrócił się, nie przeniósł spojrzenia. Na tym skończyła się jego obojętność. Skrzywił się, po czym oburzony uniósł się irytacją.
– No, nie! Nie! Nie! Nie! – Wyprostował się, zaplatając ręce na piersi. Tym razem patrząc z góry, robił odpowiednie wrażenie. – Serio, Granger?!
Poczuła się głupio. Nawet nie starając się specjalnie, upokorzył ją. Nie bezpośrednio. Zmusił, żeby zrobiła to sama.
– Przepraszam, to... – Chlipała. – Tak mi się... przykro... zrobiło... – Pociągnęła nosem. Opuściła głowę, ale kaskada loków nie zakryła jej twarzy. Krótkie włosy miały swoje zalety i wady. Krótkie włosy nie zasłaniają czerwonej od żalu twarzy.
– Bo cię wyrzucam? – zapytał ze szczerym zdziwieniem w głosie.
– Nie tylko... tak... jakoś...
– No powiedzże wreszcie.
– Zawsze jesteś dla mnie taki niemiły. I mnie ośmieszasz. I praca z tobą to katorga – wymieniła. – Ach... to chyba te hormony... potrzebuję czekolady i kocyka...
– O czym ty do mnie mówisz, kobieto?
– Myślałam głośno...
Miarka się przebrała, a pokłady Draconowej cierpliwości na ten wieczór zostały wyczerpane. Otworzył drzwi na oścież, nie kryjąc się z zamiarem wyprowadzenia niechcianego gościa, jeśli sama nie podejmie decyzji o opuszczeniu jego gabinetu.
– Idź płakać tam, gdzie mnie nie ma. – Zły w napięciu obserwował Hermionę, a on aż czuła bijącą od niego niechęć do jej osoby.
– W dodatku jesteś nieczuły! – Podeszła do drzwi, zatrzymując się tuż przed progiem i spoglądając w zimne oczy.
– Jestem bardzo czuły. – Wydął usta z pogardą, aby następnie dokończyć swą myśl. – Ale nie w stosunku do naprzykrzających się mi w środku nocy bab, pytających, co zrobić z dwójką napalonych na siebie nastolatków. Czy możesz wreszcie opuścić mój gabinet? – Ostatnie zdanie, niby uprzejme, ociekało jadem.
– Przypominasz mi Harry'ego... też był taki zimny. Ostatnio jak lodowiec... – Szkoda tylko, że zauważyłam to zbyt późno, dodała w myślach.
– Nie dziwię mu się, że miał cię dość. Popatrz na siebie. – Zlustrował ją od stóp do głów, wykrzywiając twarz. – Widzisz, co ze sobą zrobiłaś? Jedna porażka, a ty od tygodnia zalewasz się łzami. To nie jest normalne. Łazisz, smęcisz, psujesz wszystkim humor. Do tego te wahania nastroju. Nawet Longbottom się ciebie boi.
Zamarła. Nie sądziła, że ktoś prócz Neville'a zauważa jej zły humor oraz nieskończone potoki łez. Twierdziła, że kamufluje się całkiem dobrze. Czyżby maska wkładana na co dzień się nie sprawdzała? Czy tylko on potrafił ją przejrzeć?
I bojący się Longbottom? Gdy tak o tym pomyślała, parę rzeczy nabrało sensu. Jeszcze częściej niż na początku przebywał z Malfoyem. Unikał też dłuższych rozmów oraz znikał, kiedy zaczynała temat Harry'ego. A ona głupia nie zauważyła, że krępuje swoim zachowaniem kolegę. Była zbyt zapatrzona w siebie i swoje problemy.
– Ty wiesz, że ja od tygodnia... – wymamrotała pierwsze, co przyszło jej do głowy.
– Nawet najgrubsza tapeta nie jest w stanie tego zakryć. A teraz wyjdź. – Wskazał bardzo niedyskretnie na pusty, ciemny korytarz. – To nie mój problem. Mam dość własnych problemów, więc z łaski swojej swoje trzymaj z dala ode mnie. Chcesz pocieszenia? – zapytał. – Idź do Neville'a. On... – zawahał się, jakby chciał coś powiedzieć, ale nagle się powstrzymał, wzbudzając w kobiecie konsternację. – On potrafi pocieszać.
– Nie chcę pocieszenia od ciebie – odpowiedziała cicho. – Prędzej zrozumienia... – poprawiła go. To po to się tłumaczyła. Najwidoczniej Malfoy zrozumiał to inaczej. Gdy pomyślała o przebytej rozmowie, pojęła, że miał prawo jej nie zrozumieć. Zresztą... ona sama niewiele rozumiała ze swojego ostatniego zachowania.
– Wyjdź – powtórzył. – Nie jestem osobą, z którą powinnaś o tym rozmawiać.
Pokiwała, jak zbity pies, wlokąc się do wyjścia. Przyzwała kulę światła i zerknęła w stronę drzwi, na czekającego w progu Dracona.
– Dobranoc, Malfoy – rzuciła grzecznie, przenosząc wzrok na mrok.
– Kolorowych koszmarów, Granger – odparł.
Zrobiło się ciemno, gdy drzwi z trzaskiem uderzyły o futrynę.
Ciemność i wątłe światełko. Westchnęła, rozcierając ramiona. Nawet nie zauważyła, kiedy tak zmarzła. Gęsia skórka pokryła jej ręce oraz kark. Ruszyła przed siebie, w znanej czerni spodziewając się niespodziewanego, gdyż nigdy nie możemy być pewni, czy znane wciąż takim pozostanie, kiedy zabraknie, niby na nic niewpływającego, jednego jedynego elementu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top