05: Niechciany Prezent Urodzinowy
Babeczki lewitowały w powietrzu, krążąc nad tacą. Dyrygowała nimi Hermiona, starająca się ułożyć słodycze w zgrabną górkę. Każde piętro wypieków różniło się od siebie obwodem, od największego na samym spodzie do coraz węższych wraz ze wzrostem wysokości. Wystrojona w elegancką beżową sukienkę panna Granger nie pasowała do otoczenia — kuchni, w której blaty pokrywała mąka, a w zlewie piętrzył się stos garów. Tego dnia robota przy przygotowaniu przyjęcia, a co za tym idzie — wyczarowaniu przekąsek oraz sprzątaniu każdego pomieszczenia z osobna — zabrała młodej nauczycielce lwią część czasu.
Z góry dobiegł dzwonek, zwiastując przybycie pierwszych gości.
– Ja otworzę! – krzyknął, z którejś z wyższych kondygnacji, Harry.
Kobieta uśmiechnęła się do siebie. Zapowiadał się wspaniały wieczór. Może nawet wyjątkowy? Od jakiegoś czasu czekała na oświadczyny, a przecież urodziny wydawały się świetną okazją do tego typu przedsięwzięć. W końcu minęło sporo czasu — ponad trzy lata — od kiedy Harry został jej „chłopakiem". Ponadto wyjeżdżając, zostawiła mu wolną rękę w kwestii wypadu do jubilera — przecież nie musiał się jej tłumaczyć, gdzie wychodzi; a także zdjęcia rozmiaru pierścionka — większość została w szkatułce na toaletce.
– To Ginny z Ronem! – ponownie krzyknął Potter.
– Już kończę! – odkrzyknęła, odruchowo patrząc w sufit, z którego zwisały czyste patelnie i reszta garnków; niegdyś brudno-kremowy, a aktualnie w ciepłym cynamonowym kolorze.
Zgrabnie wykonała ostatnie machnięcie różdżką, giętko operując nadgarstkiem, a jedyna pozostała w powietrzu babeczka miękko wylądowała na samym szczycie stosiku, wzbijając chmurkę cukru pudru. Zadowolona z efektu Hermiona po raz kolejny wypowiedziała w myślach zaklęcie, podrywając do lotu ciężką tacę ze smakołykami, a zaraz po niej dzban z winem domowej roboty, imbryki z herbatą oraz kawą, zastawę stołową oraz półmisek wędlin. Reszta przekąsek na ten wieczór już od dawna grzecznie czekała na gości w salonie.
Odwróciła się w stronę wyjścia z kuchni i żwawo pomaszerowała; wdrapała się na schody, a kolumna lewitujących przedmiotów podążyła za nią.
Z przedpokoju dobiegały przytłumione głosy. Hermiona skierowała się na schody prowadzące na pierwsze piętro. Na półpiętrze skręciła w lewo, przechodząc przez drzwi prowadzące do salonu. Tutaj także wystrój doświadczył jej ręki. Oliwkowo-zielona tapeta została zdrapana, a paskudne stare gobeliny zastąpiły miłe dla oka obrazy. Nie patyczkowała się także z zamolonymi zasłonami, rezygnując z nich na rzecz bambusowych rolet. Ściany zdobiła farba w odcieniu kawy z mlekiem, co w połączeniu z kominkiem oraz skórzanym kompletem foteli wraz z kanapą i stolikiem do kawy z mahoniu nadawało przytulnego, domowego nastroju.
Zastawa stołowa wraz z babeczkami oraz imbrykami wylądowała na stoliku, półmisek wędlin zaś poszybował w stronę barku, znajdując miejsce między deską serów a sałatką.
Po niespełna sekundzie do salonu wpadła Ginny, a za nią jej brat Ron. Z obojgiem Hermiona utrzymywała ciepłe stosunki. Ku jej zdziwieniu Weasley nie boczył się na nią długo po tym, jak zerwali. Szybko pogodził się z nową sytuacją, zapewniając, iż zawsze będzie mieć w nim przyjaciela. Ruda, jak to Ruda, nie wtrącała się w sprawy między nimi.
– Miona! – Niska czerwonowłosa diablica użyła zdrobnienia, które wywoływało mdłości u panny Granger. – Wszystkiego najlepszego. Ode mnie i Rona.
Do rąk Hermiony trafił niedbale zapakowany ciężki prezent, a w ramiona wcisnęła się Ginny, całując jubilatkę po policzkach i poklepując po plecach. Zaraz po niej podobny gest, aczkolwiek mniej wylewny, wykonał Ron, uśmiechając się nieśmiało, jakby przepraszał za siostrę. Nauczycielka puściła mu oczko, dając znać, że nic nie szkodzi.
– Dziękuję – powiedziała Granger, gdy wreszcie wyswobodziła się z uścisków.
Jej spojrzenie padło na Harry'ego, który przewrócił oczami. Zaśmiała się, a tłem dla jej chichotu stał się odgłos dzwonka.
– Ja pójdę – oznajmiła szybko; przecież wypadało, żeby chociaż jednego gościa powitała osobiście na swojej imprezie.
Wyszła z salonu, kierując się w stronę schodów. Szybko zeszła na dół, wchodząc w wąski hol, z którego ścian wyglądali przodkowie Syriusza Blacka. Większości portretów nie udało się ściągnąć ze względu na silne zaklęcia przylepiające. Na szczęście co nieznośniejsze portrety udało się wyciszyć. Teraz tylko kręciły głowami i niemo prychały na widok mieszkańców Grimmauld Place. Nowy właściciel mieszkania przeniósł wszystkie głowy służących rodzinie Black skrzatów domowych na strych, więc nie straszyły już przybyłych. Dawny lokator mieszkania, Stworek, dbający niegdyś o swoich panów, dożywał skrzaciej emerytury w kuchniach Hogwartu. Harry uważał, że szkoła będzie dla niego lepszym miejscem.
Pokonała ostatnie metry długiego korytarza, a jej kroki zostały wyciszone przez zdobny dywan we wrzosowym kolorze.
Zanim oparła rękę na klamce, zerknęła przez wizjer. Ostatni goście — Luna i Neville, postanowili pojawić się razem. Gdy dziewczyna tak na nich patrzyła, stojących ramię w ramię, pomyślała, iż pasowaliby do siebie idealnie. Ich charaktery były zbliżone do siebie, a ze sobą wyglądali po prostu ładnie.
Otwarła drzwi, uśmiechając się szeroko.
– Cześć! – przywitała się, robiąc koło siebie miejsce, aby mogli przejść.
– Dobry wieczór, Hermiono – odpowiedziała Luna, odwijając z szyi wielobarwny, migocący szal.
– A my się już dzisiaj widzieliśmy – stwierdził Neville, przechodząc obok.
Gdy cienki płaszczyk i skórzana kurtka zawisły na wieszakach, Longbottom wręczył Granger niewielki podarek w skromnej torebce.
– Wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń. – Uściskał ją serdecznie. – Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Kobieta zaglądnęła do torebki i aż westchnęła z wdzięczności. Książka, którą dostała, „Szepty Tchnienia", została napisana przez jej ulubioną autorkę Ritę Horny. W domowej biblioteczce miała całą kolekcję jej książek — od debiutu w postaci „Słowika w klatce", aż po ostatnie wydane dzieła; prezent od Neville'a uzupełniał jej kolekcje. Zaskoczył ją swoją dobrą pamięcią oraz uwagą. Nie sądziła, że przywiąże wagę do jej paplaniny o ulubionych książkach na jednej z przerw i że sprawi jej tę upragnioną.
– Och! Dziękuję, jesteś kochany! – Przytuliła go mocno i pocałowała w policzek. – Chciałam kupić tę książkę zaraz po premierze!
– To nic takiego.
Na miejsce kolegi z pracy weszła Luna. Jej prezent mieścił się w małym, jedwabnym woreczku.
– A ja mam coś od serca. – Oznajmiła, wyciągając podarek, który okazał się łańcuszkiem z zawieszką w kształcie bliżej nieokreślonego kwiatu. – Sama zrobiłam. Odpycha złe moce.
Hermiona się zaśmiała. Jeszcze nigdy nie dostała od Lovegood czegoś, co nie odpędzałoby złych mocy, czy pasożytujących na emocjach zwierzątek. To było tak bardzo w stylu blondynki wiecznie błądzącej myślami gdzieś w chmurach. Luna, jako wydawca „Żonglera", na co dzień karmiła umysł niesamowitymi historiami, o których przeciętny człowiek nigdy by nie pomyślał.
– Dziękuję za troskę – szepnęła przytulonej przyjaciółce do ucha, po czym odsunęła się i wskazała w głąb korytarza. – Chodźcie.
Zaprowadziła gości do pokoju. Gdy tylko przekroczyli próg, Ginny i Ron przywitali się z Luną i Nevillem, wymieniając uwagi. Weasley dawno nie widział się z Longbottomem; na ostatnim roku trzymali się razem, lecz po paru spotkaniach (już jako absolwenci), urwał im się kontakt. Nic dziwnego. Ron początkowo został aurorem. Szło mu całkiem nieźle, razem z Harrym czerpali korzyści z łatwo zdobytej pracy. Po roku rudzielec zbliżył się do Georga i postanowił pomóc mu przy Magicznych Dowcipach Weasleyów — w końcu w szyldzie jak byk widniała liczba mnoga. Interes zaczął się kręcić, towarów i zamówień przybywało, a Ronowi zabrakło czasu na niektóre znajomości.
Początkowo w grad pytań został wzięty właśnie Neville, jako ta nowa osoba w paczce przyjaciół. Ginny, gaduła jakich mało, zasypywała go pytaniami dotyczącymi praktycznie każdego aspektu jego życia po Hogwarcie, a przed... Hogwartem. Co robił? Gdzie się uczył? Z kim się zadawał? Czy poznał kogoś?
Hermiona, uradowana, że to nie ona aktualnie zdziera gardło, popijała kawę, przegryzając domowym wypiekiem. Czasem wtrąciła swoje trzy grosze; jakiś żart, czy śmiech. Najczęściej jednak kontemplowała w ciszy. Z opowieści Neville'a wynikało, iż był samotny. Nie, żeby mu to przeszkadzało. Jego znajomości ograniczały się do paru przyjaciół, uwzględniając w nich Lunę. Tym bardziej Granger kibicowała zaistnieniu chemii między tą dwójką. Tylko jak ich wyswatać? Nie zdążyła nawet rozpocząć knowań, gdy Ginny przeniosła nań swą uwagę.
– Jak tam w nowej pracy, Hermiono? Opowiadaj!
Wyrwana z błogiej beztroski, musiała się najpierw skupić na zadanym pytaniu. Odsunęła babeczkę od ust, następnie odłożyła ją na talerzyk, otrzepała dłonie i się uśmiechnęła.
– Cudownie. Lepiej niż mogłabym sobie wyobrazić. Uczniowie wręcz uwielbiają zajęcia ze mną! – Zaśmiała się perliście. – A moi podopieczni nie psocą. Inni nauczyciele też są w porządku.
– Prócz Malfoya – wtrącił Harry.
– Och... bez przesady...
– Co z nim? – podłapała Ginny.
– Od południa wysłuchuję, jaki to Malfoy jest okropny – odpowiedział za Hermionę Harry. Czy ona usłyszała pretensję w jego głosie? Owszem, odkąd przybyła nie tryskał humorem, ale żeby zareagować nagle tak ostro?
– Bo taki jest... – przyznała niechętnie, wpatrując się badawczo w swojego „chłopaka".
– Jaki? – Ruda się nachyliła, kręcąc winem w kieliszku.
– Nieobowiązkowy? Sama nie wiem.
– Znów będziesz wracać do sprawy treningu z zeszłej środy? – zapytał Neville, wyraźnie zasłuchany w wymianę zdań między tą trójką. – Daj spokój. Nawtykałaś mu dość, po co to roztrząsać?
Hermiona się zapowietrzyła, nie spodziewając się tak raniącej odpowiedzi z ust Longbottoma. Wiedziała, że trzymają się razem. Wiedziała, że mają swój męski sojusz; ale na Godryka! przecież nie było nic złego w tym, że w czwartek wytknęła Malfoyowi to, że olewa swoje obowiązki, nie przychodząc na ćwiczenia. W dodatku jej reprymenda natrafiła na gruby mur oraz ripostę brzmiącą mniej więcej: „ja potrafię grać w Quidditcha; trening z wami jest tylko stratą mojego cennego czasu" — wypowiedzianym typowym dla Dracona prześmiewczym tonem.
– Uuu! Neville! Czy ty go bronisz?! – zainteresował się Ron, siadając na brzegu fotela.
– Neville zawsze go broni – Hermiona prychnęła niczym świętej pamięci Krzywołap. – I wciąż nie wiem dlaczego! Nagle staliście się najlepszymi kumplami. – Spojrzała na kolegę oskarżycielsko. Miała mu za złe, że przez ostatni tydzień częściej przebywał z Draconem niż z nią. Oczywiście, nie mówiła o tym głośno.
– Idę zobaczyć do kuchni... – mruknął Harry, zrywając się z miejsca. – Myślę, że najwyższa pora na fondue.
Ginny otrząsnęła się, przenosząc brązowe oczy z wymieniających uprzejmości Neville'a i Hermiony na Pottera, który zniknął na schodach.
– Siu siu wzywa – stwierdziła młoda Weasley, przepychając się między stolikiem a nogami Luny.
Nikt nie zwrócił uwagi na wychodzącą dziewczynę.
– Hermiono. – Luna postanowiła się wypowiedzieć. – Myślę, że to normalne, że Malfoy i Neville się spiknęli. W końcu są w tym samym wieku i dzielą podobne pasje – zauważyła trzeźwo.
– Takie jak uprawianie podejrzanych, nadprogramowych ziół? Ja dojdę do tego, co posadziłeś, zobaczysz. – Hermiona pomachała wyciągniętym palcem przed nosem Longbottoma.
– Jak Hermiona się za was weźmie, to nie zostanie kamień na kamieniu! – Ron zaczął się chichrać.
– Daj spokój Ron... – obruszyła się Granger. – Teraz będziesz mi wypominać sprawę z twoimi korkami u Luny?
W najśmielszych myślach, Hermiona nie podejrzewałaby, iż jej były, a wtedy obecny, chłopak będzie brał korepetycje u kogoś innego niż ona sama. Później przyznał, że ona czasem zbyt mocno go naciskała, co wprowadzało niemiłą atmosferę. Granger po części się z nim zgadzała. Niezbyt dobrze wspominała ich wspólną naukę na ostatnim roku.
– To było całkiem zabawne, nieprawdaż? Podejrzewałaś, że mamy romans. – Lovegood uśmiechnęła się do Weasleya, który zasłonił usta dłonią, aby nie było widać jego pełnego politowania uśmiechu.
– Bo tak właśnie to wyglądało... – uniosła się Hermiona, przypadkowo strącając szklankę z sokiem.
Pomarańczowy płyn rozlał się, nie oszczędzając całkiem nowej sukienki. Z ust nauczycielki obrony wyrwał się zduszony jęk. Pomacała tkaninę, oceniając szkody. Jasny materiał wchłonął kolorowy sok niczym gąbka.
– Oj... – Wstała z miejsca, kierując się do regału, gdzie zostawiła różdżkę. – Zaraz wrócę. A ty. – Wycelowała magicznym patykiem w Rona. – Nie wymyślaj żadnych historii na mój temat, jasne?
Mężczyzna potulnie pokiwał, wciąż dusząc się ze śmiechu.
Hermiona opuściła salon i za progiem rzuciła zaklęcie na plamę. Żółtawy pomarańcz mimo interwencji wciąż odznaczał się kałużą od reszty sukienki. Nowej sukienki! Że też musiała ją zniszczyć w tak głupi sposób. Pokręciła z dezaprobatą głową, aby następnie skierować się do kuchni. Czasem mugolski płyn do mycia naczyń pomagał na takie przypadki; w ostateczności miała jeszcze odplamiającą pastę, ale nie ufała jej do końca, po tym, jak ta wyżarła dziurę w jej ulubionym podkoszulku otartym o trawę. Mogła to być też wina złych proporcji lub wydłużonego czasu ekspozycji. Postanowiła nie roztrząsać tego tematu.
Minęła hol, wkraczając na schody prowadzące do kuchni. Zamarła.
Chichot. Słyszała wyraźny damski chichot. Zaaferowana odkryciem zwolniła, ostrożnie stawiając każdy kolejny krok, najciszej jak tylko potrafiła.
Łazienka znajdowała się na pierwszym piętrze. Po co Ginny miałaby schodzić aż do kuchni? Serce Hermiony biło coraz mocniej, roznosząc strach po całym organizmie. Czuła zimny pot na karku oraz drżenie rąk. Oby jej podejrzenia nie znalazły odbicia w rzeczywistości.
Przełknęła ślinę i stanęła w progu.
Śmiejąca się Ginny trzymała rękę na szyi Harry'ego, delikatnie głaszcząc żuchwę porośniętą dwudniowym zarostem. Potter nie pozostał dłużny, nachylając się nad Rudą i szepcząc do odsłoniętego jego dłonią ucha. Scena ta aż nazbyt czytelna, nie pozostawiała wątpliwości, równocześnie nastręczając wielu pytań.
Nie pozostała długo niezauważona. Weasley najpierw na nią zerknęła przelotnie, po czym zwróciła się całkiem w stronę oniemiałej Hermiony; na jej twarz wstąpił rumieniec zmieszania. Harry, w odróżnieniu od swej partnerki do flirtu, zbladł. Zaplótł ręce za plecami i odsunął się od rudowłosej. Granger podświadomie czuła, iż to nie pierwszy raz, gdy taka sytuacja się zdarzyła. Czuła też, że nie skończyło się na wypowiedzianych świństewkach. Rozczarowana postawą najlepszej przyjaciółki i ukochanego weszła do kuchni na miękkich nogach; jakby ciężar nowiny chciał ją przytłoczyć, a jej brakowało sił, aby ją udźwignąć.
– Ups... – bąknęła Ginny, odpychając się od blatu i przechodząc do drzwi. – Idę zobaczyć, czy mnie nie ma gdzieś indziej. – Ukryła twarz za rozpuszczonymi włosami, mijając coraz głębiej oddychającą Hermionę.
– Ty z nią flirtowałeś – podsumowała swoje wcześniejsze myśli, wytaczając na razie najlżejsze oskarżenia.
– Tak, Hermiono. Flirtowałem z Ginny – przyznał Harry sucho.
– Nie uważasz, że to... niestosowne? – zapytała, podchodząc bliżej. Piekące łzy wzbierały pod powiekami. – Jeszcze praktycznie przy mnie... w naszym domu... w naszej kuchni...
– Tak formalnie, to ten dom jest mój. – Potter spojrzał na kamienną posadzkę.
– Zaraz... – Do Hermiony dotarła straszna prawda. Nie miało być żadnych oświadczyn. Nie miało być nawet długiego związku. Wszystko miało się skończyć wkrótce. – Kiedy zamierzałeś ze mną zerwać? – Tak trudno jej było mówić przez wzbierający płacz. – Czy ty... zdradzasz mnie?
– Cholera...
– Tak, czy nie... odpowiedz...
Nie wytrzymała napięcia. Ukryła twarz w dłoniach, gdy pierwsze łzy znalazły drogę ujścia, mocząc zaczerwienione policzki.
Jej świat zaczął się walić.
Patrzyła na rozmazaną sylwetkę Harry'ego, który speszony, rozcierał kark. Nie spojrzał na nią nawet na sekundę, gdy odpowiedział:
– Tak... od paru tygodni...
Jak policzek wymierzony w jej twarz. Zaskomlała. Z nerwów zaczęła krążyć po kuchni, dotykając blatów, szafek, stołu. Zacisnęła usta, przełykając swą porażkę. Jakie emocje nią targały? Wściekłość — to przede wszystkim. Oszukał ją i jeszcze pewnie długo by to robił. Kłamałby i jak tchórz nie przyznawał się do zdrady. Ale go przyłapała, bo nie byli ostrożni. Bolało ją serce, gdy pomyślała o wspólnych latach, dniach, wieczorach, porankach i nocach. Tyle czasu ze sobą spędzili; tyle, że myślała, iż tak właśnie będzie do końca jej i jego życia. Pomyliła się; jak rzadko się myli, to akurat pomyliła się w tak na pozór pewnej sprawie.
– To nie mogłeś, do cholery, najpierw ze mną zerwać, zanim przerżnąłeś moją przyjaciółkę?! – wrzasnęła.
Dobiegające z góry śmiechy i rozmowy ucichły. Teraz już wszyscy goście znali sytuacje.
Hermiona zrobiła błąd, dając się ponieść emocjom, ale w tym momencie było jej wszystko jedno, co sobie pomyślą.
– Nie przy nich, Hermiono – mruknął Harry, dolewając przysłowiowej oliwy do ognia.
– Czy tobie mózg wyżarło?! – wydarła się po raz kolejny. – Przejmujesz się ich obecnością?! Teraz? Przed chwilą ci nie przeszkadzali! Nawet ja ci nie przeszkadzałam!
Zaczerwieniony na twarzy ze złości Potter szybko znalazł się przy Granger i wyszeptał:
– Chcesz, żeby Ron usłyszał o tym, że zdradzałaś go ze mną?
Kobieta otworzyła szeroko usta, patrząc na byłego już chłopaka spode łba.
Nigdy nie podejrzewałaby, iż Harry mógłby się wygadać przed Ronem; to oznaczałoby też koniec przyjaźni dla niego, a przecież zawsze mu zależało na rudowłosym przyjacielu. Nigdy nie podejrzewałaby, iż użyje wobec niej tak jawnego szantażu.
Owszem, mieli pewien epizod na siódmym roku, ale wspólnie ustalili, że będą udawać, iż wcale ich nic nie łączy, a przynajmniej póki sprawa nie ucichnie. Dopiero gdy Ron się uspokoił po rozstaniu, zaczęli śmielej się spotykać.
Karma – pomyślała Hermiona. Cholerna Karma. To przeznaczenie mszcząca się za tamtą niesprawiedliwość.
– Nie mógłbyś...
– Wyproś ich – polecił głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Będziemy kontynuować rozmowę po ich wyjściu.
Pokręciła głową.
– Nie. Ja już wiem wszystko. – Nie mieli o czym rozmawiać, a przynajmniej tak uznała Hermiona. Szkoda przedłużać to żałosne przedstawienie i znajomość, pomyślała. – Wiedziałam, że sława uderzyła ci do głowy, ale nie sądziłam, że aż tak. Żegnaj, Harry. – Stanęła w progu. – Wiesz, gdzie wysłać moje rzeczy.
Odwróciła się na pięcie i szybkim tempem wybiegła po schodach. Jej kroki dudniły w całym domu.
– Przespałaś się z Potterem?! – usłyszała z góry krzyk Rona.
– Nie twoja sprawa! To moje życie! – odwrzasnęła Ginny.
Gdzieś nad Hermioną rozległo się głośne tupanie.
Już się zadomowiła – stwierdziła, podejrzewając, że młodsza przyjaciółka pognała do jednego z pokojów położonych wyżej, wcale nie mając zamiaru opuścić mieszkania Pottera. Cóż za bezczelność.
Kobieta prędko dopadła do wieszaka, aby ubrać płaszczyk. Znów rozległy się kroki; na szczycie schodów zobaczyła znajome męskie mokasyny. Neville zmierzał w jej stronę. Wyglądał na szczerze zatroskanego i gotowego, aby ją pocieszyć. Ona chciała pozostać sama.
– Zaczekaj! – krzyknął za nią, gdy położyła dłoń na klamce.
Spoglądnęła na niego szybko, nim otworzyła drzwi. Wyszła na zewnątrz i się aportowała za progiem. Znajome szarpnięcia, a następnie twardy grunt pod nogami. Dotarła na miejsce.
Rozglądnęła się dookoła. Hogsmeade wieczorną porą otaczał mrok, rozpraszany przez uliczne latarnie oraz światło wydobywające się z okien sklepów, karczm i domów. Między budynkami spacerowali weseli ludzie. Pary. W końcu była sobota — dzień idealny na randki oraz spotkania ze znajomymi. Jeszcze pięć minut temu i ona cieszyła się beztroską weekendu.
Jej wzrok spoczął na oddalonym Hogwarcie, otoczonym przez lasy. Tło złożone z chmur, gasnącego księżyca i słabo migocących gwiazd nadawał mu niespodziewanej upiorności, bo przecież szkolny zamek od zawsze przywodził na myśl jedno z najbezpieczniejszych miejsc na ziemi. Teraz dodatkowo stał się jedynym domem Hermiony obok tego należącego do rodziców. Nie tak wyobrażała sobie ten rok. W tygodniu miała uczyć, weekendy zaś spędzać na dyżurach i w objęciach Harry'ego.
Trzask.
Odwróciła się do źródła dźwięku. Neville stał dwa metry od niej, miętosząc między palcami skórzany materiał kurtki.
– Tak mi przykro, Hermiono – odezwał się, wciąż pozostając w miejscu.
– Harry'emu najwyraźniej nie. – Po raz kolejny wypełnił ją gniew. – Gdyby mu zależało... byłby tutaj już...
Wzruszyła ramionami, ale gest ten nie współgrał z wyrazem jej twarzy. Zaciśnięte szczęki, wykrzywione usta i opuszczone brwi wyraźnie zapowiadały kolejny wybuch płaczu.
Z całą mocą przyjęła do świadomości fakt, iż Harry'emu nie zależało. Ani trochę. Bardziej przejmowały się osoby znajome, ale nie tak bliskie. Chyba była za to wdzięczna; za zainteresowanie; od kogokolwiek. Z jednej strony pragnęła zostać sama, ale z drugiej lżej byłoby wypłakać się w przyjacielskie ramię.
– Chodź. – Longbottom podszedł, podstawiając jej ramię. – Wracajmy do Hogwartu.
Kiwnęła, kładąc rękę na przedramieniu przyjaciela. Powoli ruszyli, kierując się ku Hogwarckiej bramie oddalonej o jakieś sto metrów. Żwir, którym wysypana została droga, chrzęścił pod zamszowymi mokasynami i skórzanymi czółenkami.
– To chyba najgorsze urodziny, jakie kiedykolwiek miałam – wyżaliła się Hermiona. – Najgorsze... – powtórzyła, obserwując mijany las.
– Zawsze mogłaś dostać niuchacza.
Zmarszczyła czoło, odrywając oczy od drzew i przenosząc je na towarzysza.
Neville się zaśmiał, drapiąc po głowie.
– Babcia dała mi niuchacza na dziewiętnaste urodziny – rozpoczął opowieść. – Myślała, że przyda się do poszukiwania monet, które ciągle gubiłem... Nie wiedziała, że on trochę mnie przerażał. Przez niego ciągle nie miałem pieniędzy. Sięgałem do kieszeni, żeby zapłacić w sklepie, a w środku nie było nawet knuta. W nocy biegał po pokoju i tupał tymi swoimi pazurkami. Wiecznie przekopywał moją szafę i biurko w poszukiwaniu świecidełek. Całe szczęście, że uciekł po odwiedzinach pani Gloves. Myślę, że aktualnie leży zagrzebany w jej wiekowej biżuterii.
Hermiona wybuchła śmiechem, jednocześnie ocierając łzy smutku.
– Faktycznie, niuchacz jest gorszy – przyznała.
Na jej ustach błąkał się uśmiech przez resztę drogi. Na chwilę zapomniała o powodzie płaczu, z wolna się uspokajając.
Brama, dzięki zaklęciom, rozpoznała nauczycieli, stając przed nimi otworem.
Hermiona czuła wdzięczność do Neville'a, nie tylko ze względu na towarzystwo i pocieszenie, ale także z powodu wyboistości drogi. Mimo kuli światła podążającej przed dwójką belfrów kobiecie wciąż zdarzało się stanąć w nieodpowiedni sposób. Nie przywykła do obcasów i wątpiła, iż kiedykolwiek by mogła. Wtedy na pomoc przychodził jej zielarz, dając podparcie.
Wreszcie dotarli do zamku. Przystanęli za drzwiami, a Longbottom delikatnie wyswobodził się ze zbyt mocnego uścisku Granger. Dopiero wtedy Hermiona zauważyła, że praktycznie przez całą drogę kurczowo trzymała się przedramienia szatyna. Wszystko przez te buty – usprawiedliwiła się w myślach.
Odruchowo otarła łzy. Zawstydzona zauważyła na palcach plamy z tuszu. I jeszcze to! Musiała wyglądać jak miś panda. Dziewczyna żałowała, iż nie zerknęła wcześniej w lusterko.
– Nie trać czasu na płacz po Potterze – odezwał się Neville, odganiając świetlistą kulę. – Nie zasługuje na to. Nie zasługiwał na ciebie.
Przez chwilę patrzył w jej oczy, po czym speszony opuścił wzrok. Brązowe tęczówki utkwiły w posadzce.
– Może masz trochę racji... – powiedziała Hermiona, ale od razu pożałowała, gdyż każde kolejne słowo wychodziło z jej ust z większym trudem; sypiąc sól na świeżą, niezagojoną ranę. – Zdradził mnie... Widocznie... nie kochał mnie... tak... jak ja... jego...
I znów się zaczęło, jakby nie istniał limit łez przelanych za jedną jedyną straconą sprawę. Pociągnęła nosem, sięgając do torebki po chusteczkę, jednak okazało się, iż jej nie wzięła. Wszystko, co miała w tym dniu ze sobą prócz różdżki i zawartości kieszeni płaszcza, zostało w Grimmauld Place.
Spojrzała na Neville'a; skołowany i najwyraźniej poczuwający się do winy, zmarkotniał. Och, nie winiła go za kolejny wybuch płaczu. To normalne, że jeśli pomyśli się o czymś nieprzyjemnym to... no właśnie, kolejna fala szlochów niczym tsunami zatrzęsła Hermioną.
– Em... – mruknął, podchodząc o krok i wyraźnie rozkładając ręce do uścisku. – Hermiono... Mogę? – zapytał.
Kobieta pokiwała głową, zgadzając się na przytulenie. Silne męskie ramiona objęły ją, przyciskając do zimnego od chłodu nocy swetra. Wtuliła mocniej twarz, nie zwracając uwagi na czarne łzy wsiąkające w materiał. Roztarł jej plecy, mamrocąc pod nosem mające ją pocieszyć frazy. O dziwo, słowa, bliskość i ciepło dane jej przez drugiego człowieka działały kojąco — lepiej niż mogła sobie wyobrazić. Może była też dorosła i z większym dystansem przyjmowała porażki? Nie wiedziała. Najważniejsze w tej chwili dla niej było bezpieczeństwo, a przynajmniej jego złudzenie.
Nie liczyła czasu. Mogliby tak stać nawet wieczność, ale jej potrzeba bliskości nigdy nie zostałaby zaspokojona w stopniu wystarczającym. Nigdy nie byłoby dość. Nigdy nie będzie dość. Ukojenie przynieść mogła tylko akceptacja stanu rzeczy takim, jakim jest. I życie. Dalsze. Bez Harry'ego. Pomóc mogła sobie tylko ona sama, bo problem siedział w niej; w jej głowie.
I nawet ta krótka wręcz intymna chwila pocieszenia w bólu się zakończyła; w sposób nagły.
– A kogo my tu mamy? – znajomy szyderczy głos potoczył się echem po pustych korytarzach, gwałtownie odrywając przyjaciół od siebie. Panna Granger zobaczyła uradowanego Malfoya, zmierzającego w ich kierunku. – Proszę, proszę. – Zaśmiał się, tocząc spojrzeniem po twarzach dwójki pozostałych nauczycieli. Dłużej zatrzymał wzrok na zalanym łzami obliczu Hermiony. Jeśli w jakiś sposób go to obeszło, nie dał tego po sobie poznać. – Gołąbeczki wybrały się na schadzkę? Tak sobie właśnie patrolowałem...
– Malfoy, ty zawsze wiesz, jak wszystko spieprzyć! – warknęła kobieta, definitywnie wyrywając się z objęć Neville'a.
To, że Dracon przyłapał ją w takiej sytuacji — płaczącą i wtuloną w pierś innego mężczyzny niż Harry — wywołało w niej dziwne zawstydzenie i poczucie winy, pomimo że związek z Wybrańcem został zakończony. Głupia. Łudziła się; karmiła nadzieją na dalszy ciąg związku opartego na kłamstwach. Głupia. Głupia. Głupia. To przecież nie miało najmniejszego logicznego sensu.
Pobiegła przed siebie, ale w celowo obranym kierunku. Schodami na górę do wieży Gryffindoru.
– Malfoy, ty idioto! – usłyszała za sobą pełen pretensji głos Neville'a.
– No co? – prychnął Draco. – Zepsułem ci jakieś plany na wieczór może? Przecież...
Dalszej części wypowiedzi nie usłyszała, gdyż utonęła ona w odgłosie kroków, a od parteru dzieliła ją zbyt duża odległość.
Zaczerwieniona twarz Hermiony wzbudzała konsternacje wśród namalowanej społeczności, kryjącej się i dyskretnie wyglądającej ze swoich ram.
A niech patrzą – pomyślała kobieta. Obrazy z pewnością widziały wiele podobnych sytuacji. Szczegół, że następnego dnia wszyscy będą znać najświeższe plotki.
Roztrzęsiona uczuciami, mijała schody za schodami, korytarze za korytarzami, nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Jak zahipnotyzowana. W jednym momencie wspinała się po pierwszych stopniach, żeby nagle stanąć przed drzwiami do swojego pokoju.
Drżącymi dłońmi przeszukała kieszenie płaszcza. Z ulgą, w kieszeni z telefonem, wymacała klucz do mieszkanka. Otworzyła i wkroczyła za próg, zamykając za sobą; odcinając się od złego świata. Zrzuciła z ramion odzienie wierzchnie, które niedbale rzuciła na biurko; biurko, z którego spoglądało na nią zdjęcie z Harrym. Jednym machnięciem ręki zrzuciła je na ziemie, a szkło zabezpieczające odbitkę roztrzaskało się, sypiąc odłamkami po całej podłodze. Żwawym krokiem wkroczyła do sypialni, machnęła różdżką, tłukąc kolejną ramkę z fotografią. Obolałe stopy wyswobodziła z butów na obcasie i wczołgała się na łóżko. Wyrko zaskrzypiało, gdy wspięła się do wezgłowia i sięgnęła do szuflady szafki nocnej; stamtąd wyciągnęła pudełko czekoladek — swoich ulubionych z gorzkiej czekolady, skrywających w swym wnętrzu słodkie wiśniowo-alkoholowe nadzienie. Zapas na czarną godzinę szybko doczekał się swej chwili. Miała je otworzyć już pierwszego dnia pracy, ale ambicja pokonała chęć do zagryzienia smutków. Teraz nie potrafiła się powstrzymać.
Rozerwała opakowanie, wyładowując na martwym obiekcie swoją złość — wspólne zdjęcia nie wystarczyły. Siedziała po turecku, przegryzając czekoladkę za czekoladką. Słodko-gorzkie nadzienie rozpływało się w ustach i mimo wyraźnego zemdlenia, Hermiona wciąż sięgała po następną i następną, pochłaniając jedną za drugą.
Czy wcześniej pojawiały się sygnały zwiastujące rychły koniec związku? Z głośnym szmerem wciągnęła powietrze, a słodycz wypadł jej z rąk i wpadł z powrotem do bombonierki. Przez ostatnie tygodnie Harry znikał wieczorami, wymawiając się spacerem. Kiedyś zapytała, czy może iść z nim; zmieszał się, ale wytłumaczył, że musi pomyśleć o prowadzonej w pracy sprawie, a najlepiej wychodzi to mu, gdy nic go nie rozprasza, a zwłaszcza „jej urocza buźka". Po tym zdaniu jak gdyby nigdy nic pocałował ją w czoło, łechcząc jej ego. Tak łatwo dała się nabrać, zwodzona miłymi słówkami. Potter wycwanił się; gdy Hermiona myślała o tym intensywnie, wszystko zaczęło układać się w całość — za każdym razem, gdy jej odmawiał, bądź prosił o coś, postępował w sposób sprytny, zasypując ją komplementami i czasem prezentami; a postępowanie tego typu nasiliło się stosunkowo niedawno.
Prychnęła, wpychając do ust kolejną czekoladkę.
Jaka ja byłam głupia!
Przypomniała jej się także ostatnia sytuacja z Ginny. W weekend poprzedzający pracę postanowiła wyjść do klubu na babski wieczór. Luna zgodziła się od razu, a Weasley długo się wymawiała, aż w końcu oznajmiła, że matka jest chora i musi z nią zostać. Jakiś czas temu zapytała Rona, co z Molly; zdziwił się, gdy wypytywała o chorobę, oznajmiając, iż ta ma się świetnie. Granger zdziwiła się, ale nie roztrząsała tematu; przecież Ginny mogła mieć swoje tajemnice nawet przed najlepszą przyjaciółką.
Najlepszą.
Prychnęła ponownie.
Jaka najlepsza przyjaciółka uwodzi faceta swojej przyjaciółki?
Ale przynajmniej czekoladki były dobre.
– Accio! – powiedziała, po czym złapała komórkę, lecącą z gabinetu.
„Dwie nieodebrane wiadomości" – przeczytała.
Odblokowała urządzenie, po czym otwarła każdą z nich. Tego, czego oczekiwała znaleźć, nie znalazła.
Ron Weasley: Przepraszam cie za moja siostre. To idiotka. Trzymasz sie jakos?
Och, trzymała się świetnie, czego dowodem była ściskana między palcami czekoladka oraz makijaż rozlany po całej twarzy.
Luna Lovegood: Przykro mi z powodu twojego rozstania. Jak mogę Ci pomóc?
Nic nie mogło jej pomóc, a na pewno nie w tej chwili. Może ewentualnie głęboki sen. Niestety, nie widziała w kolorowych barwach wycieczki ani do skrzydła szpitalnego, ani tym bardziej do Malfoya.
Tym, co ukuło ją najmocniej, był brak nowych wiadomości od Harry'ego.
Została sama, a jej były nawet nie pofatygował się, żeby ją przeprosić za kłamstwa. Tak bardzo była mu obojętna, że wystukanie jedenastu liter go przerosło. Zapewne pocieszał Ginny. Biedna Ginny... straciła przyjaciółkę... – ironizowała w myślach. Przynajmniej już nie musieli ukrywać swojego związku, bo wściekły Ron najpewniej wygadał całej rodzinie.
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Hermiona pocieszała się, iż ona też coś na tym zyska, tylko jeszcze nie teraz. Może w przyszłości. Bo koniec związku, to przecież nie koniec świata. Prawda?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top