01: Powrót do szkoły
Fuck you
Fuck you very, very much
Cause we hate what you do
And we hate your whole crew
So please don't stay in touch
Fuck you
Fuck you very, very much
Cause your words don't translate
And it's getting quite late
So please don't stay in touch
~ Lilly Allen "Fuck You"
*
Rosła palma rzucała postrzępiony cień swych liści na piasek oraz leżak poniżej siebie. Na ów rozkładanym, hotelowym leżaku wylegiwało się ucieleśnienie pięknego anioła o iście diabelskim charakterze w postaci Dracona Malfoya. Obok blondyna o złocistym, opalonym obliczu leżała najprawdziwsza modelka: nogi nieomal po szyję, wcięcie w talii godne osy, a do tego nieskazitelna twarz.
Mężczyzna przymknął powieki, napawając się morską świeżą bryzą, gorącym słońcem (będącym przeciwieństwem tego w Anglii), a także ciszą mąconą jedynie szeptem wiatru i towarzyszki...
Puk. Puk. Puk.
...ciszą mąconą jedynie szeptem...
Puk. Puk. Puk!
...ciszą mąconą jedynie szeptem wiatru, towarzyszki, a także coraz odważniejszym pukaniem.
Sen rozpłynął się powoli, na początku wpuszczając do świadomości odgłosy budzącego się do życia domu: pukanie, niecierpliwe przebieranie nóg w kapciach pod drzwiami, trele ptaków za oknem. Do wspomnianych dźwięków doszły szybko doznania zmysłu węchu oraz czucia. W nozdrzach zagościł tak lubiany zapach świeżo usmażonych naleśników, a także kawy — kluczowego punktu zaczynającego każdy dzień. Malfoy odkrył także oczywistą oczywistość, iż wcale nie spędza wakacji na plaży, a poci się w swoim własnym łóżku.
– Yhh... – jęknął blondyn, pojmując straszną prawdę.
– Draco?! – Znał ten głos. Głos, który od małego pieścił jego uszy kołysankami, a także, tak jak dzisiaj, męczył niczym najupierdliwszy budzik.
– Mmm...
Przytulił mocniej poduszkę, żegnając się z nią na długie tygodnie, zbierające się w miesiące.
– Draco!
– Tak... mamo... – Nieznacznie podniósł głowę, uchylając sklejone snem powieki. Mimo zasłoniętych okien nieliczne promienie słoneczne wpadały do sypialni, podkreślając drobinki kurzu płynące w powietrzu.
Już ja nauczę te skrzaty sprzątać! – odgrażał się w myślach, ale były to pogróżki bez pokrycia, gdyż arystokrata nigdy nie machnął nawet różdżką, aby pozbyć się brudu. Nie było także pewności, czy w ogóle potrafiłby opanować skomplikowaną instrukcję obsługi mopa; nie mówiąc już o obrzydzeniu, jakie towarzyszyło wzięciu do ręki szmaty.
– Spóźnisz się na pociąg do szkoły! – wydarła się Narcyza. – Śniadanie ci stygnie!
– O Salazarze... – mężczyzna mruknął pod nosem. – Jak ja nienawidzę szkoły... już wstaję! – odkrzyknął do matki.
Kroki na korytarzu rozległy się, żeby po chwili ucichnąć, stłumione przez chodnik zdobiący jedne z wielu wiekowych schodów w Malfoy Manor.
Blondyn podniósł się, siadając na brzegu łóżka. Roztarł twarz i przetarł oczy. Ziewnął, nie przejmując się zasłanianiem ust. Jego wzrok powiódł przez garnitur powieszony na drzwiach szafy, klatkę z drzemiącą śnieżnobiałą sową, do kufra. Kufer ledwo się domykał, gdyż Draco pakował się w pośpiechu, przed wyjściem poprzedniego wieczoru do klubu. Nie zakładał, że wróci do domu na noc, jednak tym razem łowy powiodły się na tyle dobrze, że swoją zapłatę za drinki i czarujący uśmiech dostał jeszcze w trakcie imprezy.
Zabawa się skończyła, musiał wrócić do prawdziwego życia, prowadzonego przez osoby dorosłe. Oczywiście, nie obiecywał, że nie wymknie się raz czy dwa na nocne Randez-Vous.
***
Różdżka! Gdzie ta różdżka?! – krzyczał przepełniony paniką wewnętrzny głos Hermiony. Wewnętrzy głos był niczym innym jak myślami kobiety. Żadną boginią, czy też boginem. Mimo iż panna Granger w tym momencie wyglądała na szaloną, nic jej nie dolegało. Nie cierpiała też na schizofrenie, a na najzwyczajniejszy stres. W końcu były ku temu powody.
Po raz szósty okrążyła kanapę, przerzucając poduszki w poszukiwaniu magicznego przedmiotu. Sprytnie się przed nią ukrył. Kobieta miała do czynienia z dwoma naukowo wyjaśnionymi zjawiskami: Prawem Murphy'ego — jeśli coś może pójść źle, to pójdzie; oraz Złośliwością Rzeczy Martwych. Zrezygnowana westchnęła głośno. Bardzo głośno. Głośno w sposób zwracający uwagę. Ponowiła poszukiwania, szybko przebierając nogami.
– Kochanie!
Męskie ramie zagrodziło jej drogę, skutecznie unieruchamiając. Zachichotała, gdy została obrócona, a następnie uderzyła lekko o szeroką klatkę piersiową. Podniosła głowę; brązowe oczy o miodowych wesołych iskierkach znalazły się ma wysokości brody, przybranej w dwudniowy zarost. Prześlizgnęła wzrok po rozciągniętych w uśmiechu ustach i zatrzymała go dopiero na zielonych oczach, wyglądających zza okularów. Harry przechylił się, składając czuły pocałunek na skroni, wcześniej odgarniając puszyste loczki. Zarost, wbrew stereotypowi, głoszącemu, że powinien drapać, załaskotał. Kobieta wtuliła czoło w miejsce pod żuchwą a nad mostkiem mężczyzny. Stworzone właśnie dla niej; idealne i dopasowane. Była święcie przekonana, że tylko ona mogła się tak idealnie wpasować w ciało Pottera.
– Och, Harry... – mruknęła w ciemnoniebieską, ulubioną koszulkę Harry'ego. – Tam będzie tak smutno bez ciebie...
– Wytrzymasz, skarbie – zapewnił pewnie ją, a także siebie. – Muszę pracować. – Odsunął ukochaną na długość ramion, aby móc oglądać ją w całej okazałości. Serce biło jej mocniej za każdym razem, gdy robił w ten sposób; jakby prześwietlał ją niczym promienie Roentgena. – Wiesz przecież, że będę cię odwiedzał. Co tydzień – podkreślił.
– Obiecujesz? – zapytała ze śmiechem i nadzieją.
– Obiecuję.
Ustami znalazł jej usta, pieczętując obietnicę długim i mocnym pocałunkiem.
– Czego szukasz? – zapytał po krótkiej, namiętnej chwili.
– Różdżki...
– Mam jedną przy sobie... – zachichotał, prowadząc kobiecą dłoń wzdłuż ciała. – ... ale nie wiem, czy właśnie takiej potrzebujesz...
Hermiona wybuchła śmiechem, a Harry skorzystał z tego, że odchyliła głowę, przygryzając cienką skórę szyi.
***
Mugole. Wszędzie mugole.
Zniesmaczony Malfoy łypał na ludzi niemagicznego pochodzenia, podejrzanie przyglądających się wózkowi pchanemu przez blondyna. Wózek wypełniały bagaże, ulubiony samoczyszczący się kociołek, sterta związanych książek, a na samym szczycie kupy rzeczy osobistych podrygiwała pohukująca sowa w złotej klatce. Zwierzątko rozdzierało dziób na widok każdego brudnego ptaszyska siedzącego pod sufitem ogromnej hali mugolskiej części stacji King's Cross.
Mężczyzna z ulgą powitał ścianę, będącą przejściem na peron 9 i 3/4. Rozglądnął się w poszukiwaniu ewentualnych gapiów. Nikt nie zwracał uwagi. Jego teoria, jakoby mugole byli ślepi, właśnie się potwierdzała. Przyspieszył kroku, wjeżdżając wózkiem prosto w mur.
Po drugiej stronie naszła go chwila refleksji, a także na jego głowę spłynął potok wspomnień. Przystanął na chwilę, podziwiając czerwony Hogwart Express, skapany w gęstych obłokach pary. Tak długo go nie widział. Lokomotywę i wagony otaczali uczniowie; niziołki wręcz. Ja też byłem takim karłem? Uniósł brew. Nie, z pewnością – zaprzeczył. Stwierdził, iż to pokolenie wychowywane na coraz gorszym jedzeniu po prostu tak marnie rośnie. Kiedyś dzieci wychowywały się na boiskach do gry w Quidditcha, dorastając praktycznie z miotłą przyrośniętą do dłoni, a teraz skok technologiczny i zafascynowanie kulturą ludzi niemagicznych wprowadziło do świata czarodziejów kwadratowe komputery, telewizory i — najgorsze w tym wszystkich — telefony komórkowe z grą o wężu zjadającym jabłka. Na Salazara! Który wąż zżera jabłka?! Moda na wegetarianizm dotknęła nawet nikomu nierobiące krzywdy gady! Świat schodził na psy!
I Malfoy zapewne stałby jeszcze w jednym miejscu dłużej, kontemplując wyraźny upadek dzisiejszej młodzieży, gdyby czyiś wózek nie podciął mu nóg. Stęknąwszy, poleciał prosto na swoje cztery litery, obijając przy okazji dłonie, którymi chciał załagodzić upadek. W całym tym zamieszaniu z gładkiego końskiego ogona wyleciało parę kosmyków srebrzystych włosów, rozsypując się na twarzy i wdzierając do ust. Draco prychnął, wypluwając drażniące włoski, palcami odgarnął grzywę sprzed oczu i warknął:
– Uważaj, jak leziesz... – Dopiero gdy jasna kaskada przestała przysłaniać mu wizję, dotarło do niego z kim ma do czynienia. Zmełł przekleństwo w ustach i powstrzymał się przed wypowiedzeniem obraźliwego określenia na takich ludzi jak ona. – Granger?!
Dziewczyna wgapiała się w arystokratę z rozdziawionymi ustami, tracąc resztki inteligentnego wyglądu. Ha! Jakby kiedykolwiek go posiadała.
Prawie nie zmieniła się od ostatniego razu, gdy ją widział. Wciąż na jej głowie królowała niczym nieposkromiona strzecha, twarz przypominała dziewczęcą, a ubrana była w zwyczajowy grzeczny sweterek i plisowaną spódniczkę w ekstrawaganckim granatowym kolorze. Istne szaleństwo. Zapewne lubiła życie na krawędzi.
– Malfoy?! – jęknęła. – Co ty tu robisz?! Za wcześnie na dziecko – stwierdziła, wyciągając szyję w poszukiwaniu potomka o blond włosach i bladoniebieskich oczach.
Draco pokręcił głową, podnosząc się do pionu. Otrzepał spodnie niebotycznie drogiego garnituru i założył ręce na piersi.
– Jestem tutaj służbowo – oznajmił.
– Służbowo? – powtórzyła, kiwając ze zrozumieniem. – Sprzątasz perony? Jesteś maszynistą? Cieciem?!
Obrażała go?
– Nauczycielem, Granger – wycedził.
– Nauczycielem?! – Jej wyraz twarzy przypominał ten, który mają dzieci, gdy zabierze się im cukierka.
Popatrzył na nią z wyższością (w sumie nie było to trudne dla kogoś wyższego nieomal o stopę). Uśmiechnął się zjadliwie.
– Eliksirów; a także opiekunem Slytherinu. – Mina Granger się nie zmieniła, za to jej skóra przybrała kredową barwę. Malfoy ze zgrozą odkrył, iż trochę, tak ociupinkę, ta zmiana go zaniepokoiła. W tych czasach przypadki zawału wśród mugoli się mnożyły, a szlama to przecież prawie mugol, a z pewnością bliżej jej do mugola niż czarodzieja. – Coś tak pobladła? Wezwać magomedyka?
– To niepotrzebne... – westchnęła, jakby właśnie pogodziła się ze śmiercią ukochanego zwierzątka. – Ja jestem nauczycielką obrony przed czarną magią... – Przełknęła ślinę, spoglądając spod rzęs. – I opiekunką Gryffindoru.
– Żartujesz? – Oby ktoś zaraz wyskoczył z transparentem głoszącym: Mamy Cię! Malfoy dał ludziom z ekipy filmowej chwilę, niestety nic takiego nie nastąpiło. Widocznie dopadną go w innym terminie. To kwestia czasu, żeby Blaise zgłosił go do tego idiotycznego programu. Podrapał się po skroni i wrócił myślami do Hermiony. – W sumie, żaden nauczyciel nie uczył obrony dłużej niż rok. Liczę więc na to, że i tym razem tak będzie – wyszczerzył się; przedostatnia nauczycielka była tak stara, iż nie doczekała nawet końca roku.
– Obyś się nie przeliczył... – burknęła w odpowiedzi. – Malfoy...
– Hermiona! – Zza jego pleców dobiegł znajomy głos. Zerknął przez ramię na jego właściciela. – O... i Draco... – Arystokrata odnosił wrażenie, że jego obecność gasi entuzjazm wszystkich wokół.
– Neville?! – Hermiona wyraźnie się zaróżowiła. Magomedyk okazał się zbędny; a szkoda.
Bystre oczy Malfoya zlustrowały mężczyznę pchającego przed sobą wózek i przedzierającego się przez tabuny dzieci w ich stronę; od odzianych w schodzone zamszowe mokasyny stóp, przez sweterek w romby (dobrali się z Granger), aż po zmierzwiony czubek głowy.
Salazar tego dnia wykazywał się niepokojącym poczuciem humoru.
– Longbottom?! – Zawód aż wyciekał z tonu, jakim zaszczycił przybysza. – Czekaj, niech zgadnę. – Zadbał o jak największą dozę ironii w wypowiedzi. – Ty jesteś nauczycielem... – Spojrzał na niedoczyszczone paznokcie. Oczywiste. – Zielarstwa i opiekunem puchonów?
– Eee... – bąknął Neville, drapiąc się po głowie. – No... – stękał – tak zasadniczo... to tak... profesor Sprout odeszła... – stękał dalej, działając Malfoyowi na nerwy – a nikt nie chce brać na siebie opieki nad domami... strasznie te nastolatki się... uparte i zbuntowane zrobiły...
Zbuntowane nastolatki. Granger i Longbottom nauczycielami. Dzieci niziołki. Boom technologiczny. Wszystko układało się w spójną całość.
– Świat zaczął się walić... – podsumował Draco swoje myśli i wypowiedź stękacza. – Dobra. – Oparł ręce na rączce wózka, popychając go sugestywnie w przód. Chciał opuścić to miejsce kaźni i znaleźć lepsze towarzystwo, a graty Longbottoma w tym przeszkadzały. – Wy sobie gadajcie dalej, a ja zajmę miejsce. Z. Dala. Od. Was. – podkreślił, co by nie było wątpliwości.
Przecisnął się jakoś wraz z bagażem przez świeżo utworzoną szczelinę, ale zaraz znów usłyszał coś, czego słyszeć nie chciał.
– Draco.
Zatrzymał się w połowie kroku. Spuścił z płuc powietrze, które zabrzmiało jak wyjątkowo szmerająca prośba o cierpliwość.
– Tak, Neville? – wyartykułował, przez zaciśnięte zęby.
– Tak zasadniczo, to nasz przedział jest na początku trzeciego wagony. No... – Złe wieści się nie skończyły. – I będziemy robić obchód... na początku... w środku trasy... no i na końcu.
W trakcie wypowiedzi rozbrzmiał tłumiony kobiecy chichot; jakby Granger przyciskała dłoń do ust. Draco miał cichą nadzieję, iż nowa nauczycielka obrony przed czarną magią udusi się jeszcze przed ceremonią przydziału.
Tak więc wizja przyszłości jawiła się w ciemnych barwach, kiepskim towarzystwie i najprawdopodobniej paskudnych najbliższych miesiącach. Jakby nie miał wystarczająco problemów na głowie. Za co Slytherin go tak pokarał? Kilka lat męki, a teraz, gdy wychodził na prostą, napotykał na mur w postaci dwójki byłych gryfonów, niedarzonych przezeń żadnymi pozytywnymi uczuciami. Do wyboru dostał trzy opcje: weźmie przykład ze świętej pamięci chrzestnego i zostanie samotnikiem o tłustych włosach; zakumpluje się ze starszą częścią kadry nauczycielskiej; lub spróbuje jakoś współżyć z rówieśnikami.
– Rozumiem – powiedział i skorygował nieco kąt jazdy wózka, zmierzając ku trzeciemu wagonowi.
***
Setki par oczu spoglądało z zaciekawieniem na nowe twarze przy stole nauczycielskim, nie zwracając uwagi na śpiewającą Tiarę. Hermiona poprawiła zwyczajową, tradycyjną szatę na okazję rozpoczęcia roku. Tiara niebezpiecznie zachwiała się na czubku głowy. Niektóre z oczu były dlań znajome. Kiedy wróciła wraz z Harrym i Ronem na ostatni rok nauki w Hogwarcie, uczęszczały do pierwszego, drugiego i trzeciego roku. Zastanawiała się, czy ją kojarzą. Zapewne tak. Przecież była Hermioną Granger ze Złotego Trio. Gazety rozpisywały się o dokonaniach jej i przyjaciół jeszcze długo po upadku Voldemorta. Niewiele też zmieniła się od tamtego czasu; a przynajmniej pod względem fizycznym.
Hogwart też jakby nie uległ wielkim zmianom. Wchodząc przez wejście główne, miała wrażenie, iż powróciła do czasów dzieciństwa. Te same przestronne korytarze, wysokie okna, ciekawskie portrety... Przez chwilę nasyciła się spokojem. Tylko przez chwilę; w tym momencie czuła gulę podchodzącą do gardła. Odnosiła też wrażenie, iż zrobiło się wyjątkowo duszno.
W zdenerwowaniu zerknęła na pozostałych nauczycieli zasiadających przy stole. Rubeus Hagrid uśmiechnął się ciepło i pomachał. Sybilla Trelawney wytrzeszczała oczy — ukryte za grubymi, zniekształcającymi okularami — w fusy pozostałe po dopiero wypitej filiżance herbaty. Filius Flitwick zasiadał na poduszkach, aby widzieć cokolwiek. Rolanda Hooch ze znudzeniem polerowała paznokcie. Podbródek Neville'a drżał wobec ogromu uczniów, których przyjdzie mu uczyć. Draco siedział rozparty na krześle, jakby nic go nie obchodziło. To na nim zatrzymała wzrok najdłużej.
Podróż pociągiem minęła w znośnej atmosferze. Po zajęciu przedziału prawie natychmiast wyruszyła z Nevillem na obchód, widząc po skwaszonej minie arystokraty, iż nie ma najmniejszej ochoty ruszać się z zagrzanego miejsca. Tak było też za drugim i trzecim razem. Malfoy uparcie wpatrywał się w szybko zmieniający się krajobraz, byleby tylko nie nawiązać kontaktu wzrokowego, a broń Godryku!, żeby wypowiedzieć choćby słowo. Towarzystwo wyjątkowo mu nie pasowało. I dobrze. Przynajmniej spędziła miło czas z dawnym znajomym, wspominając stare, dobre czasy.
Piosenka ucichła, a w sali zapanował ponownie chaos. Taki pozytywny, złożony z oklasków i gwizdów.
Przeniosła uwagę na mównicę, gdyż McGonagall wstała i podeszła doń, rozkładając notatki. Odchrząknęła, uciszając ostatnie rozmowy. Grupa pierwszoroczniaków — spora, gdyż Hogwart po wojnie zyskał status szkoły prestiżowej — zafalowała ze strachu, wiedząc, iż zbliża się chwila, gdy Tiara Przydziału wskaże każdemu jego dom: Gryffindor, Slytherin, Hufflepuff lub Ravenclaw. Hermiona słyszała plotki, jakoby Stara Czapka miała odgórne polecenie, żeby nie słuchać sugestii siedzących pod nią uczniów, po incydencie z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku, kiedy to dysproporcje między ilością najmłodszych w poszczególnych domach była drastycznie widoczna; zapanowała moda na Gryfonów, a bycie Ślizgonem odbierano jako porażkę.
– Dobry wieczór, uczniowie – Minerwa rozpoczęła przemowę, szczycąc spojrzeniem bladych mądrych oczu każdy z czterech stołów. – Miło mi powitać uczniów nowych, jak i tych starszych. Jak widzicie. – Wskazała ręką zasiadających za jej plecami nauczycieli. – Grono nauczycielskie uległo zmianie. Pożegnaliśmy profesor Pomone Sprout, Horacego Slughorna, a także Vincenta Fogga. Co się tyczy mnie, rezygnuję z funkcji opiekuna Gryfonów. – Po sali przetoczył się szept, który wydobywający się z setek gardeł, nabrał siły gronu. McGonagall podniosła dłoń, uspokajając zawieruchę. – Ciężko dzielić obowiązki dyrektora z obowiązkami wobec wychowanków. Czekałam z tą decyzją na odpowiedni moment, taki jak ten. Pragnę przedstawić wam nowych nauczycieli i opiekunów domów. Panna Hermiona Granger. Opiekun Gryffindoru, a także nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. – Wspomniana nauczycielka wstała z uśmiechem na ustach i pochyliła głowę. Rozległy się głośne oklaski i wiwaty. – Neville Longbotton. Opiekun Hufflepuffu, który nauczać będzie zielarstwa. – Do Nevilla nagle dotarło, że dyrektorka mówiła o nim, podskoczył, próbując wstać, a zrobił to tak nieporadnie, iż uderzył kolanem w blat, wylewając połowę zawartości szklanki z sokiem przed sobą. Zapłonął rumieńcem, gdy Minerwa przeszyła go pełnym wyrzutu wzrokiem. Opadł na krzesło, gdy do oklasków dołączyły szydercze śmiechy. – I wreszcie... Draco Malfoy. Opiekun Slytherinu i Mistrz Eliksirów. – Hermiona zerknęła na blondyna. Wciąż siedział, a jedynym gestem, na jaki się zdobył, było lekkie skinięcie głowy. Jego usta rozciągały się w wyjątkowo cynicznym wyrazie, który zbladł, gdy dotarły do niego pomruk niezadowolenia ze strony podopiecznych. Kobieta się nie dziwiła. Wszyscy wiedzieli, że jego rodzina niegdyś pozostawała w bliskich kontaktach z Tomem Riddlem. – A teraz. Proszę pierwszoroczniaków o podejście, aby tiara przydziału wskazała każdemu z was jego nowy dom i szkolną rodzinę. – Jedenastolatkowie z przestrachem zbili się w jeszcze ciaśniejszą grupkę. – Po usłyszeniu swojego nazwiska, podchodzicie, siadacie na krześle i czekacie na werdykt. – Dyrektorka wygładziła pergamin i poprawiła okulary. – Dolores Claus...
W tym momencie Hermiona podążyła za swoimi myślami. Stres związany ze wkroczeniem w nowy świat zasypywał ją obawami. Popatrzyła na stół, przy którym zasiadali jej wychowankowie. Uśmiechali się, śmiali i wiwatowali, gdy ich grono powiększało się o kolejnych uczniów. Oni podchodzili do wszystkiego pozytywnie. Przecież to jeszcze dzieci. Chciałaby też żyć tak beztrosko, jak i oni.
Może nie będzie tak źle?
***
Szuranie oraz stukanie dziesiątek obutych stóp odbijało się wilgotnym echem od ścian, drażniąc zmysł słuchu nowego profesora eliksirów. Podążał coraz niżej, do lochów, za grupą Ślizgonów. Jego gabinet, wraz z niewielkim mieszkaniem, usytuowany był w okolicy pokoju wspólnego Slytherinu. Prefekt, wyrośnięty osiłek, opowiadał lakonicznie o Hogwarcie, a także zasadach w nim panujących. Jego nudny ton, mógłby uśpić każdego.
Na Salazara... Slytherin także zszedł na psy – marudził w myślach Draco. Żywił nadzieję, iż za wychowanków nie będzie miał tylko małpoludów pokroju Crabba i Goyle'a.
Zatrzymał się przed skromnymi drzwiami. Z kieszeni wydobył klucz, który McGonagall wcisnęła mu po uroczystej kolacji. Dostał także plan zajęć oraz dyżurów. Zajęcia codziennie odbywały się w innych godzinach, a najpóźniejsze (jak na złość) w piątkowy wieczór. Przez chwilę jeszcze rozmawiał z dyrektorką, zanim odprawiła go, śpiesząc się do swoich obowiązków.
Przekręcił klucz w zamku i nacisnął klamkę.
Przeszedł przez próg. Wystrój praktycznie nie zmienił się od czasów, gdy urzędował tu Snape, a później Slughorn. W gabinecie panował upiorny ascetyzm. Zwykłe biurko, twardy fotel, parę książek. Nic nadzwyczajnego. Gabinet w sali eliksirów robił na pewno większe wrażenie. Tutaj mieli przychodzić tylko jego wychowankowie.
Uznał, że nie ma co się rozczulać nad swym parszywym losem, więc przeszedł do drzwi, za którymi powinien znaleźć część mieszkalną. I właśnie tak było. Wystrój tego miejsca nie wycisnął na obliczu arystokraty nawet grymasu niezadowolenia. Zachował chłodną obojętność, lustrując fotele przed kominkiem, toporne łóżko (pamiętające chyba czasy wojen goblinów), szafę (przed którą wyłożono bagaż) oraz puste półki.
Odpuścił sobie zaglądanie do toalety, aby nie popaść w uzasadnioną sytuacją depresję. Postanowił z samego rana udać się po pozwolenie na małe przemeblowanie. Tego wieczora jego siły topniały jak kostka lodu na pustyni w pełnym słońcu.
Rzucił się na łóżko w ubraniu. Zamknął oczy, a wypite do kolacji wino, otuliło go do snu.
***
Hermiona przeglądała kontakty w swoim najnowszym telefonie komórkowym. Jeszcze nie przywykła do kolorów, w pamięci mając swoją Nokie o szaro-czarnym pikselowym ekranie. Odkąd czarodzieje wzięli się za technologię mugoli, postępy czyniono w tempie zaskakującym. Nieporęczne cegły zamieniano w zgrabne prostokąciki, mieszczące się w kieszeni spodni; i nawet z takim cudem dało się usiąść wygodnie! Wszystko dzięki miniaturyzacji. Panna Granger przewidywała, iż za parę lat telefon będzie można nosić na ręce jak zegarek, tudzież założyć na łańcuszek w formie wisiorka.
Parę kliknięć później, znalazła to, czego szukała — maleńką ikonkę w kształcie błyskawicy (wydawało jej się to dość zabawne) oraz podpis: Harry. Nacisnęła zieloną słuchawkę, kładąc się na plecach i odgarniając włosy z czoła.
Ukochany odebrał już po drugim sygnale.
– Halo? – mruknął.
W tle słyszała kroki i odgłosy ulicy — szum aut i przytłumione rozmowy; za to tuż przy słuchawce przyspieszony oddech. Zerknęła na zegar nad drzwiami. Dochodziła dwudziesta druga.
Spacer o tej porze niespecjalnie ją zdziwił. Harry wychodził co drugi dzień, aby rozruszać stawy i zaczerpnąć powietrza. Nic dziwnego; w pracy głównie siedział za biurkiem i wypełniał papiery, rzadko wyruszając na akcję w teren. Złoczyńcy coraz mniej narażali się aurorom. O zwolennikach filozofii Lorda Voldemorta dawno się nie słyszało.
– Cześć, Harry – przywitała się.
– Hermiona? Już się stęskniłaś?
– Nie... znaczy... – Kobieta się zmieszała. – Wiesz, że tęsknie. – Zerknęła na zdjęcie w czarnej ramce, stojące na biurku. Harry obejmował ją, zaplatając ręce pod piersią i całując napięty od śmiechu rumiany policzek. – Nie o to chodzi. Nie po to dzwonie.
– A po co?
Dobre pytanie. Tyle działo się tego dnia, że nie wiedziała, od czego mogłaby zacząć. Chciałaby opowiedzieć o ciepłym przyjęciu przez Gryfonów oraz swoim nowym lokum. Chętnie omówiłaby całą trasę od Londynu do Hogwartu. Opisała każdego nauczyciela z osobna. Wykrzywiła usta, gdy pomyślała o współpracownikach, a zwłaszcza o jednym. Nie rozumiała, jak ktoś, kto służył Voldemortowi, został dopuszczony do edukowania młodzieży. Jaki z niego autorytet?
Westchnęła.
– Malfoy jest nauczycielem – odparła, przybierając ponury, wręcz grobowy ton.
Przez sześć lat znosiła wyzywanie i niczym nieuzasadnioną nienawiść, skierowane do jej osoby. Na roku siódmym Draco Malfoy ucichł; wrócił do szkoły, ale jakby utracił chęć do wywyższania się; i Hermiona wcale się temu nie dziwiła. Obracał się w najbliższej grupce przyjaciół, nie wchodząc więcej w drogę żadnemu ze Złotej Trójki. Często opuszczał zajęcia — ale, co dziwne — zdał jako jeden z najlepszych. Ten jeden rok nie przechylił jednak szali na stronę arystokraty. Jeden rok był niczym w obliczu sześciu lat i przelanych łez.
– Wiem o tym – Harry odpowiedział prawie natychmiast, wzbudzając w kobiecie zadziwienie.
– Wiesz?! – pozwoliła sobie na nutkę goryczy – I mi nie powiedziałeś?! – doprawiła pretensją.
– Musiał dostać parę zaświadczeń z ministerstwa... – mruknął bez entuzjazmu.
– Jakich zaświadczeń? – złapała go za język.
– Nie mogę rozmawiać o pracy, dobrze o tym wiesz – odciął się marudnie, ale już po chwili uderzył w czułość. – Słuchaj... nie przejmuj się nim. To tylko Malfoy. Zaszyje się pewnie w swoich lochach i nawet nie będziesz go widywać – pocieszał.
– On ma taki paskudny charakter...
Westchnęła ponownie, zaplatając sprężysty loczek na palcu. Przeturlała się z pleców na brzuch. Łóżko całkiem wygodnie rozkładało się pod jej ciężarem. Wydawało się nawet wygodniejsze od tego w mieszkaniu przy Grimmauld Place 12. Oczywiście, już wiedziała, że będzie jej brakować pastelowych i stonowanych kolorów. Po remoncie dawna siedziba Zakonu Feniksa zyskała miano przytulnego gniazdka, a wszystko dzięki jej kobiecej dłoni; nie umniejszając zasług Harry'ego, który przeznaczył na przeróbki sporą część swojej fortuny.
– Wiem, skarbie – przytaknął mężczyzna.
Usłyszała szczęk klucza, trzaśniecie drzwi, a potem ciszę. Potter wrócił do domu.
– A wiesz, kto jeszcze będzie uczył? - postanowiła zmienić temat. Sama dowie się, co takiego wymagało zaświadczeń z ministerstwa. Miała niemałą wprawę w rozwiązywaniu zagadek.
– Nie. No, powiedz.
– Neville! – zaśmiała się, przekładając telefon do drugiej ręki.
– Świetnie. Niech zgadnę... – chwila ciszy – zielarstwo?
– Bingo! – zapiszczała. – Jestem taka podekscytowana! Jutro pierwsza lekcja! – Ślina przynosiła na język słowa, a te były uwalniane z szybkością kul z karabinu maszynowego. – Muszę się przygotować! Powtórzyć materiał...
– Ej! Ej! – przerwał jej Harry. – Przystopuj trochę. Czy ty aby nie jesteś nauczycielką? Po co znów się uczysz?
– Żeby dać rzetelny wykład. – Pokiwała sama sobie, odruchowo zerkając na stertę papierów na stoliku nocnym. Zbladła. – O Godryku... – jęknęła. – Jeszcze nie skróciłam wykładu o zasadach BHP! Mam tylko godzinę, a moja przemowa zajmuje pięć...
– Herm... – Czy ona usłyszała coś przypominającego błaganie? Musiała się przesłyszeć... – Daruj sobie BHP... – Tym razem zyskała pewność. Harry nie podzielał jej zaangażowania.
– Czemu? – zapytała. – Przecież to ważne. Jeszcze sobie oczy różdżkami powyciągają...
Nigdy nie rozumiała, dlaczego uczniowie nie przyswajali na początku roku takich podstawowych zasad jak: nie biegaj z różdżką; nie rzucaj zaklęć, o których nic nie wiesz; nie zbieraj podejrzanych przedmiotów; i wiele, wiele innych. O ile prostsza byłaby opieka nad studentami, gdyby posiadali ociupinkę wyobraźni. Wielu rzeczy dałoby się uniknąć jak choćby tej całej katastrofy na drugim roku z bazyliszkiem.
– Odpuść. Nikt tego nie będzie słuchał.
– Ale... – zaprotestowała, układając w myślach listę argumentów.
– Dobra – zrezygnował rozmówca; jak zwykle zresztą, gdy słyszał głośnie zaczerpnięcie powietrza, zapowiadające przydługą tyradę. – Rób, jak chcesz, ale zapamiętaj, że cię ostrzegałem.
– Skrócę wykład – stwierdziła.
Rano miała trochę czasu.
– Dobrze – przytaknął automatycznie.
– Och... Harry... – Kolejny już raz z subtelną zgrabnością przeskoczyła do kolejnego tematu. – Ciężko mi, gdy pomyślę o tym, że będziemy się widywać tylko w weekendy...
I to pewnie nie wszystkie. Panna Granger musiała przecież pełnić dyżur. Ale dla chcącego, nic trudnego, spotkania przecież nie musiały odbywać się tylko wieczorami.
– Mi też... znając życie, jutro od rana będziesz mnie nękać SMS-ami...
– Nękać? Jak możesz tak mówić?
– Szykuj się do pracy, skarbie, bo te dziesięć knutów na jedną wiadomość samo się nie zarobi – zażartował.
– Ja i nękanie SMS-ami... ale śmieszne... – Hermiona pokręciła nosem. – Dobranoc, Harry, kocham cię.
– Słodkich snów, kochanie.
Spojrzała ostatni raz na ekranik i odłożyła komórkę na szafkę.
Rozejrzała się znów po sypialni. Luksusów nie uświadczyła, ale komu aż tak przeszkadzałby skromny wystrój? Warunki pracy zapowiadały się obiecująco. Lokal. Wyżywienie. Do tego stała pensja. Miłe towarzystwo i pęd młodzieży do zgłębiania wiedzy. Czegóż chcieć więcej?
Wsunęła się pod kołdrę, zakrywając po samą szyję. Wystawiła rękę, sięgnęła po różdżkę, po czym zgasiła światła.
Przez okno wpadała łuna księżyca przechodzącego z nowiu do pierwszej kwadry, tworząc gruby sierp. Uwielbiała patrzeć na nocne niebo, a okna w mieszkanku jakby zostały stworzone do obserwacji — wysokie i szerokie pozwalały cieszyć się widokami na zewnątrz. Pojedyncze chmury przesuwały się po żółto-szarym świetlistym rysunku, nadając tajemniczości.
Zamknęła oczy i otworzyła. Zamknęła i otworzyła. W leniwym tempie; parokrotnie. Poczuła, jak senny piasek zbiera się pod powiekami. Coraz trudniej było otwierać oczy, a coraz łatwiej zamykać. Brakowało jej klatki piersiowej przylegającej do pleców; miednicy do lędźwi oraz gorących szorstkich ud; wilgotnego oddechu na karku.
Brakowało jej Harry'ego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top