18: Rodzinne Spotkanie


Once I was twenty years old my story got told
Before the morning sun when life was lonely
Once I was twenty years old

I only see my goals I don't believe in failure
'Cause I know the smallest voices they can make it major
I got my boys with me, at least those in favor
And if we don't meet before I leave I hope I'll see you later

~ Lukas Graham "7 years"

*

Oto nadszedł dzień, którego Hermiona ostatnio obawiała się najbardziej — spotkania z teoretycznie przyszłą teściową. Po opuszczeniu terenów Hogwartu, Draco aportował ich w okolicę Malfoy Manor, a dokładniej tuż przed wysoką, zdobnie kutą, masywną bramę. Kobieta dałaby sobie rękę uciąć, że kiedyś okolica wyglądała inaczej, jakby bardziej ponuro. Dziś przywodziła na myśl zwykły wiejski dworek położony w zwykłej magicznej dzielnicy. Brama wychodziła z wysokiego na prawie trzy metry gęstego, żywo-zielonego, zaczarowanego żywopłotu, obejmującego duże połacie ziemi, należące od pokoleń do rodu Malfoyów, począwszy od Armada Malfoya, który w XI wieku otrzymał go od króla Wilhelma Zdobywcy. Skąd Hermiona o tym wiedziała? Draco od dziesięciu minut rozprawiał tylko i wyłącznie o zamierzchłej historii swojej rodziny, zasypując zestresowaną, cichą rozmówczynię masą informacji, które jej świetna pamięć wyłapywała i zakopywała w podświadomości już na dziesięciolecia.

Długa ścieżka, biegnąca przez środek magicznie utrzymanego przy życiu ogrodu, prowadziła prosto do rezydencji o dużych oknach z romboidalnymi szybkami, w których odbijały się ołowiane kłęby chmur, gromadzących się nad okolicą, zapowiadając opady. Z prawej strony dziewczyna mogła dostrzec tryskającą czystą wodą fontannę, z lewej zaś pomykało stadko białych pawi. Zdziwiła się, bo sądziła, że Draco żartował z tymi ptakami.

Ucisk w żołądku przypomniał Hermionie o podjętej misji, a także o tym, iż kompletnie wątpiła w jej powodzenie.

— Możemy się jeszcze wycofać z tej umowy... możemy wyjaśnić, że tak naprawdę nie jesteśmy razem. O Merlinie! Draco! Ja nie potrafię tak dobrze udawać. Przejrzą nas. Lepiej od razu to ukrócić — wyrzuciła z siebie, kiedy panika przeważyła Gryfońską odwagę.

Usłyszała westchnięcie. Utkwiła spojrzenie w towarzyszu, ze stoickim spokojem wpatrującym się przed siebie. Uraczył ją krótkim zerknięciem. Nie wierzyła, że w takim momencie potrafił pozostawać tak opanowany, kiedy ona drżała jak osika, bynajmniej nie z powodu zimna.

— Przesadzasz.

— Ja wcale nie...

Zacisnęła pięści, uświadamiając sobie, że Draco jednak ma trochę racji.

Dobrze czuła się jako nauczycielka, przyjaciółka, znajoma na spotkaniach towarzyskich, ale nie jako „przyszła synowa". Prócz spotkań z panią Weasley nie miała okazji, aby poznać „ewentualną teściową". Spotkania z rodzicami Rona nie niosły za sobą stresu, gdyż znali się od lat i wiele razem przeszli. Jedyne wspomnienia zaś łączące Hermionę z Narcyzą, wyłączając imprezę zaręczynową, jawiły się w czarnych barwach, przedstawiając raczej zatroskaną o los syna matkę, gotową zrobić dla jego dobra wszystko; może nawet zabić. Z drugiej strony matka oddająca swoją niewinność za życie syna nie mogła być do szpiku kości złą osobą, prawda?

Czego bała się bardziej: Narcyzy, czy gry aktorskiej? Pani Malfoy nie znała tak do końca, więc obawy mogły być bezpodstawne. Chyba bardziej bała się tego, że przez przypadek się wygada. Przerobili z Draconem parę najważniejszych tematów, jak chociażby „jak doszło do randkowania", więc znając przyswajany materiał, nie powinna mieć problemów z jego wykorzystaniem.

— No dobra. Może jednak przesadzam... — przyznała.

— Uspokój się, moja matka nie jest tak zła, na jaką pozuje.

— Przedtem mówiłeś coś innego.

— Oj tam, oj tam — zachichotał blondyn — chciałem cię tylko trochę nastraszyć. Chodź, nie chcę jeść suchej pieczeni.

Gdy przekroczyli bramę, nic nie ograniczało wglądu w ogród dworku Malfoy Manor. Trawa, mimo późnojesiennej aury, pozostała zielona, róże i inne kwiaty nie uschły, jakby wciąż trwało lato. Narcyza musiała przesadnie dbać o roślinność za pomocą czarów i nawozów.

Szpilki Hermiony stukały o gładką, płaską powierzchnię kamieni, tworzących ścieżkę, przecinającą działkę na idealnie równe połowy. Idąc, rozglądała się, podziwiając rękę Narcyzy oraz dłuto nieznanych rzeźbiarzy. Fontanna nie była jedyną ozdobą. Owszem, jej masywność i bogate zdobienia rzucały się w oczy, ale uwagę przyciągały też wyrzeźbione w białym, szlachetnym kamieniu zwierzątka: sarny, jeże, wiewiórki, czy ptaki, nadające otoczeniu magicznego charakteru.

Draco przystanął przy drzwiach wejściowych rezydencji, popychając jedno ze skrzydeł i przepuszczając pannę Granger w progu. Podziękowała mu nieśmiałym uśmiechem, nim wkroczyła do salonu połączonego z holem. Mężczyzna odebrał od niej odzienie wierzchnie, nie przeszkadzając w pochłanianiu wzrokiem pomieszczenia.

Nie tak zapamiętała dwór rodziny Malfoyów. W jej koszmarach to miejsce kąpało się w cieniach, oświetlone jedynie paroma świecami i nędznym blaskiem księżyca, wpadającym przez ogromne okno na półpiętrze, za którym teraz panowały szaro-mleczne chmury, kryjące za sobą światło słoneczne. Pomieszczenie jaśniało za sprawą licznych lamp naściennych, a także emanowało ciepłem, dzięki żywym płomieniom liżącym wnętrze kominka. Tym razem panowała w rezydencji zachęcająca atmosfera. Przyglądając się wystrojowi, nie trudno było ulec wrażeniu, iż widać w niej tylko i wyłącznie kobiecą dłoń oraz dobry gust. Szarości, czernie i zielenie zostały zastąpione przez pastele i biel. Okna zdobiły koronkowe woale, a także ciężkie, jasne kotary firan. Ciekawe, co na to powiedziałby Lucjusz, zaświtało w głowie Hermiony.

Z boku usłyszała kobiecy chichot, a następnie pośpieszne kroki. Z przyległego pomieszczenia wyszła Narcyza. Tym razem nie wyglądała szlachetnie i dystyngowanie, a kobieco i swojsko. Włosy spięła w koński ogon nad karkiem, aby nie przeszkadzały przy pracy, na komplet złożony z jeansów oraz sweterka włożyła kwiecisty fartuszek wiązany w talii, a jej twarzy tego dnia nie dotknął nawet puszek z pudrem.

— No wreszcie! Jest pięć po pierwszej! Ile można czekać? — zakrzyknęła, zmierzając ku przybyszom.

Jako pierwszą uściskała Hermionę, całując w oba policzki. Dziewczyna zamarła z wrażenia. Jeszcze długo wdychała mocny, duszący zapach prawdziwych, drogich perfum Narcyzy.

— Tyle, ile trzeba — odburknął Draco, obejmując matkę. — Kto by pomyślał, że tak mnie oczekujesz.

— Ha! — parsknęła mało kulturalnie pani Malfoy. — Oczekiwałam bardziej Hermiony niż ciebie. Ty siedziałeś mi na głowie przez ponad dwadzieścia lat.

Panna Granger wybuchnęła śmiechem, wreszcie czując, jak napięcie opuszcza jej ciało, a także umysł. Po takim powitaniu jej obawy zostały częściowo zażegnane.

— Jemy w salonie? — zapytał Draco, łypiąc na niski stolik do kawy oraz sofę i dwa fotele.

— Tak. Zajmijcie miejsca.

Pani domu wyjęła różdżkę zza zapaski, machnęła, a niski stolik wzrósł i wyciągnął się na boki, przybierając gabaryty przeciętnego stołu w jadalni. Skręciła nadgarstkiem po raz drugi, transmutując komplet wypoczynkowy w pięć krzeseł. Po krótkim pokazie magii domowego użytku zniknęła za drzwiami kuchni.

Na talii Hermiony oparły się dłonie; już miała fuknąć, pytając, co Draco sobie wyobraża, kiedy przypomniał jej się sens całej tej szopki. Zacisnęła tylko zęby i poszła wraz z Chłopakiem Na Niby do salonu, który aktualnie, zgodnie z potrzebą, został przemieniony w jadalnię. Mężczyzna zaprosił ją do stołu, odsuwając jedno z krzeseł. Sam zasiadł tuż obok.

Z kuchni wyszła kolejna kobieta, Andromeda Tonks, za nią zaś, uczepiony długiej sukni szedł pięcioletni Edward Remus Lupin, przez większość znajomych nazywany Teddym. Babcia i wnuczek nie przypominali siebie nawzajem. Siostra Narcyzy była ponad pięćdziesięcioletnią kobietą tak podobną do zmarłej Bellatriks, iż tylko oczy i jaśniejsza barwa włosów pozwalały obie kobiety między sobą rozróżnić. Syn Remusa i Nimfadory zaś odziedziczył rysy twarzy ojca, łagodzone przez dziecięcy tłuszczyk. Tym, co odróżniało go od chłopców w jego wieku, było to, iż jako metamorfomag mógł dowolnie zmieniać swój wygląd zewnętrzny. Tym razem chłopiec prezentował się w żółtych, czesanych wiatrem włosach, a spoglądał na świat intensywnie zielonymi oczami.

— Witaj, Hermiono — przywitała się Andromeda, zasiadając do stołu.

— Dzień dobry, pani Tonks.

Kobiety znały się od dawna. Harry, ojciec chrzestny Teddy'ego, wraz z Hermioną odwiedzali chłopca u jego babci, a czasem to ona nawiedzała ich w Grimmauld Place. Nie trzeba było ich sobie przedstawiać.

— Cześć, kaczucho! — zaszczebiotała Hermiona, rozkładając ręce, aby mały chłopiec mógł się przytulić.

— Miona!

Dziecko wpadło w objęcia ciotki, wtulając twarz w miejsce między ramieniem a piersią. Pogłaskała go po włosach, które zmieniły barwę z żółtej na zieloną.

— Widzę, że nie muszę dokonywać prezentacji — zauważył Draco, przyglądając się radosnemu przedstawieniu.

— Hermiona przychodziła wraz z Harrym Potterem, póki się nie rozstali — pospieszyła pani Tonks z wyjaśnieniami. — Właściwie... pan Potter ostatnio chyba nie ma czasu na odwiedziny. Nie widziałam go od sierpnia... — Andromeda pokręciła głową z dezaprobatą.

— Pewnie jest zajęty — mruknęła Hermiona, wstydzącą się za postępowanie swojego byłego chłopaka.

— Pozowaniem do kolejnego magazynu i udzielaniem wywiadów na temat swojego życia prywatnego? Czytasz chyba prasę?

— Staram się unikać artykułów na jego temat.

— I dobrze. Niewiele tracisz. Istny kabaret. Cóż się dziwić, w końcu to Remus pokładał w nim nadzieje, a ten wiedział, gdzie lokować swoje interesy, aby stracić.

Panna Granger zacisnęła usta w cienką linię. Wszyscy, którzy znali Andromedę, wiedzieli, iż nie przepadała za zięciem. Niejednokrotnie kłóciła się z Nimfadorą, sugerując, że powinna go porzucić; wilkołaka i nieudacznika. Nawet jego śmierć nie zmieniła jej nastawienia, sprawiając, że w głębi zaczęła obwiniać go o tragedię córki. A przecież Nimfadora walczyłaby, nawet nie znając Remusa.

Mądrzy wiedzieli, iż nie powinno się poruszać, a tym bardziej kontynuować tematu dotyczącego Lupina, to też ani Draco, ani Hermiona nie odezwali się więcej słowem, nie mając pojęcia, jak wybrnąć z sytuacji. Panna Granger wesoło bujała Teddy'ego na swoich kolanach, gładząc maleńkie plecki. Malfoy zaś utkwił wzrok w drzwiach kuchni, oczekując na obiad jak na wybawienie.

Ratunek nadszedł szybko, w postaci Narcyzy, za którą szybowała zastawa stołowa oraz dania na tacach, półmiskach i zupa w wazie. Z nią też przybył aromat domowego obiadu. Naczynia, talerze i sztućce przyspieszyły, prześcigając panią domu i ustawiając się na swoich miejscach przed każdym z gości. Kolejny ruch różdżki rozlał zupę do misek, zalewając pomidorowym kremem makaron posypany pietruszką.

— Smacznego! — zawołała z uśmiechem na ustach pani Malfoy.

Zadowolona zasiadła na szczycie stołu, na honorowym miejscu, podziwiając parujące talerze, a także biesiadników, którzy z chęcią zajęli czymś buzie.

Nikt wszak nie chciał podpaść Andromedzie.

***

Babskie gadanie nie tylko nie robiło na Draconie wrażenia, ale także w pewnym momencie zaczęło go irytować i nużyć. Bo ile można rozmawiać o weselu Luny? Sukni ślubnej, sukniach druhen, nagłej, niespodziewanej zmianie terminu ślubu? W pewnym momencie Draco postanowił się ulotnić, a że kobiety były zajęte sobą i bzdurnymi tematami, nawet nie zauważyły, iż zabrakło jednego ze słuchaczy.

Przysiadł na parapecie wielkiego okna na półpiętrze, jak lubił czynić w chwilach zwątpienia i zadumy. Patrzył na wieś, która przez lata się rozrosła, pożerając pola i lasy, a na ich miejscu stawiając domy. Niewiele zostało z pięknych widoków, nienoszących piętna zostawionego przez człowieka. Oparł potylicę o ścianę, nie cierpiąc wcale z powodu chłodu, wydzielanego przez kamień. Zmiana otoczenia, przeniesienie się do Hogwartu, ułatwiło mu pewne aspekty życia. Malfoy Manor znajdowało się zbyt blisko cywilizacji, co zmuszało go do wyjazdów, aby pełnie przeżyć w bezpiecznym miejscu.

Przewrócił głowę na drugą stronę, patrząc na obrazek kontrastujący z obumarłymi, suchymi drzewami, otoczonymi przez butwiejące liście — wesołą gromadkę kobiet zabawiającą małego Teddy'ego. Mógłby o Hermionie powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że nie miała podejścia do dzieci. Obserwując ją podczas zabawy z młodym, uśmiechał się mimowolnie, rozumiejąc, iż ciężko o lepszą matkę dla jego dziecka. Było to myślenie czysto praktyczne, pozbawione czynnika emocjonalnego. W jego mniemaniu. Ale czy na pewno? Ten dzień tylko utwierdzał go w przekonaniu, że przypadkowo w dobrym miejscu ulokował swoje geny.

W pewnym momencie swoich cichych obserwacji napotkał spojrzenie niebieskich oczu. Narcyza uśmiechnęła się — jak kot, który dostrzegł wyjątkowo tłustego kanarka — i przeprosiwszy towarzystwo, ruszyła w stronę syna. Przysiadła po drugiej stronie okna, w pozycji identycznej z tą, którą przyjął Draco — oparłszy się o wnękę, ugięła nogi w kolanach. W takich chwilach, jak ta, wyglądała nadzwyczaj młodo; kiedy nie martwiła się o jutro, myśląc, że ma wszystko pod kontrolą. Jeśli coś kiedykolwiek zmusi go do porzucenia kawalerskich planów, będzie to troska o spokój matki. Od najmłodszych lat namawiała go do szukania znajomych, argumentując, że jeśli tego nie zrobi, pozostanie samotnym. Później, gdy dojrzał, wraz z ojcem znaleźli mu narzeczoną, Astorię. Ciągle dbali o jego dobro. Przeszła załamanie i długo cierpiała na depresję, gdy jej syn został wilkołakiem. W każdy niedzielny obiadek prosiła go o zmianę decyzji, ale on pozostawał uparty.

— Dalej jesteście razem — rzuciła od niechcenia, patrząc to na widoki za oknem, to na syna, a czasem rzucając okiem na Andromedę, ciągnącą Hermionę za język. — Kiedy mogę spodziewać się uroczystości zaręczynowej, która przebije imprezę Teodora?

— Mamo, nie będzie żadnej uroczystości zaręczynowej — sapnął Draco, lecz natychmiast się poprawił — a już na pewno nie będzie takiej, która w połowie dorównywałaby kosztom tej u Notta. Nie stać nas na to.

Co racja to racja, majątek rodu Malfoy zeszczuplał przez ostatnie lata, a Draco raczej nie pozwoliłby matce na bezsensowne szastanie pieniędzmi. Narcyza, niegdyś pani domu, również poszła do pracy, a zmusił ją do tego wyrok skazujący głowę rodziny, Lucjusza, na dekadę w Azkabanie; wyrok nadzwyczaj łagodny i wynikający tylko z racji pomocy Harry'emu podczas bitwy o Hogwart. Ktoś musiał "pójść siedzieć", jak powiedział Potter Malfoyowi na osobności, kiedy jeszcze panowała jako taka tolerancja między nimi.

Żeby pozwolić sobie na życie na podobnym poziomie, co za czasów świetności rodziny Malfoyów, Narcyza sprzedała parę drogocennych rzeczy, od jakiegoś czasu pracowała też w Domu Odzieżowym Dla Arystokracji Madame Ladre, służąc radą, a także sprawnie pustosząc sakiewki klientów. Miała charyzmę i potrafiła wcisnąć wysoko urodzonym damulkom praktycznie wszystko. Nudząc się w domu bez Lucjusza, poznała swoje hobby, którym okazało się gotowanie, zwolniła tym samym skrzaty z obowiązku przygotowywania posiłków.

— Ciotka Penelopa z pewnością sypnęłaby galeonami. — Narcyza uśmiechnęła się szeroko. Pokiwała głową, jakby sama sobie przyznawała rację. Jej uśmiech się poszerzył, kiedy najprawdopodobniej coś sobie uświadomiła. — A twój pradziadek? Czeka na twój ślub i wnuka, żeby oddać ci swój dwór. W sumie mam wrażenie, że tylko dlatego jeszcze żyje... Dwór jest ulokowany w całkiem obiecującym miejscu, nie sądzisz? — kusiła. — Duży sad, jezioro, a za budynkiem las. Najbliżsi sąsiedzi ulokowani kilometry dalej... Spokój i cisza. Doskonałe miejsce na wychowanie dziecka. Doskonałe miejsce, aby ukryć się przed innymi.

— To, że jestem z Hermioną, nie znaczy, że mam zamiar tak szybko się wiązać więzami małżeńskimi...

— Wiem, kochanie, ale może perspektywa przepadającego majątku Rosierów przemówi ci do rozsądku...

Draco przewrócił oczami. Kiedyś może uległby obietnicy majątku w zamian za ślub i spłodzenie wnuka, ale czas odmienił jego priorytety. Uczynił go też bardziej przedsiębiorczym, każąc zastanawiać się nad tym, czy pradziadkowi, Konradowi Rosierowi, wystarczyłby sam wnuk. Musiałby też z pewnością ukryć pochodzenie matki dziecka, bo przygłuchy i ślepy dziadzio nie tolerował szlam. Jako pierwszy chwyciłby za widły (które już zapewne wrosły w gnu... ziemię od nieużywania). Na szczęście, jak już wcześniej wspomniano, stary Rosier nie mógł pochwalić się wystarczającym wzrokiem, słyszał też niewiele, więc łatwo było go omamić, w dodatku cierpiał na demencję starczą. Gdyby za pierwszym razem się nie udało, można by było spróbować po raz drugi. A później trzeci. I czwarty. Aż do skutku.

Kusząca perspektywa, kusząca. Dłoń Draco sunęła bezwiednie, głaszcząc brodę, co dodawało postawie mężczyzny kapki tajemniczego zamyślenia. Zanim jednak pomysł ten mógłby potraktować poważnie, musiał się dowiedzieć, co Granger planuje.

— Mam inny problem — powiedział wreszcie, przenosząc spojrzenie z bliżej nieokreślonego punktu na matkę. Zapobiegawczo upewnił się także, że Hermiona zajmuje się pogawędką z Andromedą, tudzież zabawą z małym Edwardem.

Wszystko było w najlepszym porządku.

— Jaki?

— Nieważne.

Nie zamierzał mówić matce o swoich podejrzeniach. Potrzebował tylko kobiecej porady.

— Powiedz — zachęciła, nachylając się do syna. — Nie musisz mówić bezpośrednio. Może jakoś uda mi się pomóc.

— Dobrze. — Kolejne namowy były zbędne. Zależało mu na poradzie. A kto zna lepiej kobiety niż inna kobieta? — Hermiona ma pewną tajemnicę, o której wiem, a ja chciałbym, żeby mi o niej powiedziała. Żeby potwierdziła, że to prawda. Muszę mieć pewność, zanim podejmę odpowiednie kroki. — Zanim założy skrytkę w banku Gringotta, jak niegdyś jego ojciec; przeznaczy zachomikowane fundusze na wyprawkę dla berbecia; i nim, co najważniejsze, powie Narcyzie.

— Wstydzi się?

— Wstydzi? — Czyżby matka myślała, że Hermiona zrobiła coś złego? Niegodziwego? Wstydliwego? — Nie... — mruknął, zastanawiając się nad tym głębiej. — Nie — zaprzeczył ostatecznie stanowczo. To nie była tylko jej wina. Oboje się do tego przyczynili. — Raczej boi się mojej reakcji. Próbuję być miły...

— Miły? — Narcyza chwyciła go za słówko.

Draco wykonał mentalnego face palma. Czasem się zapominał.

— Mniej sarkastyczny — poprawił się szybko. — Wiesz, że czasem lubię się podroczyć...

— Yhym... — zaburczała pod nosem Narcyza. — Może po prostu powiedz, że wiesz i wcale ci to nie przeszkadza? Bo nie przeszkadza ci to coś, prawda?

— Nie. Im dłużej o tym myślę, tym mniej mi przeszkadza. A czy powiedzieć... nie mogę. Wtedy by się wydało, że grzebałem w jej rzeczach. — I że świadomość tego, że zostanie ojcem, spędzała mu sen z powiek, lecz tego Narcyza wiedzieć nie powinna. Na razie.

— W niektórych przypadkach lepiej się przyznać do błędu, niż żyć w niewiedzy. — Matka zaserwowała mu filozoficzne przemyślenia.

— Może mógłbym zrobić coś, co sprawiłoby, że zaufałaby mi... bardziej...

— Oczywiście. Powiedzieć o tym, w jaki sposób się dowiedziałeś. Pokazać swoją troskę i zrozumienie. Cokolwiek zrobiła... myślę, że jeśli czujesz się zobowiązany... — Zobowiązany? Dlaczego użyła właśnie tego słowa? — ... nie powinieneś zostawiać jej z tym samej. Jeśli ci zależy... Może prościej by było, gdybyś mi powiedział, co to za tajemnica?

W żadnym razie. Pokręcił głową, przenosząc swój wzrok na widok za oknem. Dzieci sąsiadów biegały wśród stosów liści, wpadając od czasu do czasu w jedną z nich jak w zaspę śniegową. Ich rodzice stali nieopodal, niby beztrosko robiąc zdjęcia, ale tak naprawdę trwając na straży i pilnując, aby pociechom nie stała się krzywda. Jeszcze nigdy podobna przyszłość nie była tak blisko ziszczenia się dla Dracona.

Musiał rozwiązać ten problem z pomocą jak najmniejszej ilości środków. Może poradzi się jeszcze Blaise'a? Miał doświadczenie w domniemanych ciążach. Co prawda w tamtym konkretnym przypadku chodziło o udowodnienie, że ciąża to tylko przykrywka, a laska zasadziła się na spory majątek państwa Zabinich. Ostatecznie okazało się, iż Victoria, owszem, zaciążyła, ale — jeszcze przed poznaniem przepastnego portfela Diabła — z przypadkowym facetem poznanym w barze.

— Nie mogę — wyraził wreszcie swoje myśli na głos.

Rozmówczyni wzruszyła ramionami, udając, że wcale jej to nie obchodzi. Znając ją, Draco obstawiał, iż będzie rozmyślała nad tą sprawą przez najbliższy tydzień.

Nastąpiła chwila ciszy. Rozluźnienie. Tym razem, gdy Malfoy spojrzał na Hermionę, ta dopijała szklankę soku, przytakując podczas monologu wygłaszanego przez Andromedę.

— Zaniosłam do jubilera pierścionek zaręczynowy. — Narcyza przerwała milczenie, wchodząc na swój ostatnio ulubiony temat. — Jest jak nowy. Chcesz go wziąć?

Draco przymknął powieki, prosząc o cierpliwość.

Już ostatnim razem wspominała coś o odświeżeniu rodowej biżuterii i sprezentowaniu odpowiedniej osobie. Zaprawdę Malfoy nie rozumiał, kiedy coś poszło inną drogą niż zwykle (żeby nie powiedzieć — źle), zmieniając Narcyzę z rodu Black, zagorzałą wyznawczynię ideologii czystości krwi, w wielbicielkę szla... mugolaków. Może uznała, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu? Lepszy rydz niż nic? Nie zagląda się darowanemu koniowi w zęby? Bo przecież nie uwierzy, że aż tak dbała o majątek Rosierów.

— Mamo... — westchnął. — Mam dopiero dwadzieścia jeden lat. Tak mówię, jakby likantropia nie wystarczyła za argument.

— Gdyby nie likantropia od dwóch lat żyłbyś ze swoją żoną Astorią.

W punkt.

— Ale nie żyję — wyburczał. — Cieszę się z tego. Nie dogadywalibyśmy się...

Narcyza wybuchła głośnym śmiechem, prawie spadając z parapetu. Tym zachowaniem ściągnęła ciekawskie spojrzenia Hermiony, Andromedy i Teddy'ego.

Uspokoiła się, ocierając łzę rozbawienia.

— Ty dogadujesz się tylko z niewielką garstką innych ludzi — zakpiła pewna swego. — Zdziwiłabym się, gdyby aranżowane małżeństwo spełniło twoje wygórowane wymagania.

Wygórowane wymagania, przedrzeźniał ją Draco w myślach. Co złego było w tym, iż kierował się specyficznym gustem w doborze znajomych? Nie mógł się pokazywać z byle kim, a jego wątła cierpliwość nieraz wisiała tylko na włosku. Wymagał od fryzjera, wymagał od krawca, czemu nie mógł wymagać od przyjaciół i przyszłej żony? Wróć — żadnej żony nie będzie! Żadnych małżeństw!

No, chyba że Hermiona się uprze... A nie powinna. W końcu nie była masochistką. Chyba. Śmiał wątpić, oceniając jej poprzedni związek, a także fakt zacieśnienia więzi z Neville'em. A jednak jest masochistką, masz ci los.

— Pora na deser, mamo... — stwierdził, bojąc się dalej brnąć w to bagno, które zgotował mu jego mały... (tfu!) duży przyjaciel.

— Powierz jej swoją tajemnicę.

— Co?

Przesłyszał się?

— Swoją tajemnicę, Draco. Nie powiedziałeś jej, kim jesteś.

— Skąd wiesz...

— Jestem twoją matką, znam cię. Potrafię także rozmawiać. Żadna sugestia nie zrobiła na niej wrażenia. Andromeda może ci powiedzieć to samo. Zanim wyciągniesz ręce po czyjeś tajemnice, wyspowiadaj się ze swoich.

Tym mało wesołym akcentem Narcyza zakończyła rozmowę z Draconem, zostawiając go zszokowanego samemu sobie.

To było wyjście, ale... jeszcze nie przygotował się na to. Rozsądek podpowiadał mu, że Hermiona mogła czuć to samo w związku z ich dzieckiem. Może to jedno wyznanie zmieniłoby wszystko? Najpierw jednak wolał wyczerpać cały swój arsenał pomysłów.

***

Deser był wyśmienity, Draco nie mógł zaprzeczyć, ale deser po deserze ekscytował go jeszcze bardziej.

Wreszcie został z Hermioną sam na sam. Pod pretekstem odetchnięcia świeżym powietrzem wywabił ją do ogrodu. Usiedli na murku cicho pluskającej fontanny. Kobieta leniwie śledziła ptaki przechadzające się z gracją między intensywnie czerwonymi różami.

— Nie jest tak źle — odezwała się jako pierwsza, mącąc spokój.

— Czemu miałoby być?

Draco przechylił głowę na jedną stronę, z ukosa zerkając na szatynkę, odzianą tym razem w różowy płaszczyk. Włosy ukryła pod brązowym, zamszowym kapeluszem z szerokim rondem, który prędzej spełniał funkcje dekoracyjne niż praktyczne, w niewielkim stopniu chroniąc przed zimnem.

— Udawanie nigdy mi nie wychodziło — przyznała. — Draco, dlaczego nie jesteś taki na co dzień? — zapytała po krótkiej chwili.

— Jaki?

— Miły. Pomocny.

Mężczyzna zaśmiał się gardłowo, odrzucając głowę w tył. Nad sobą miał szarzejące z każdą minutą bardziej niebo. Od gołębiej szarości, przez stal, aż do prawie asfaltowej czerni.

Miły i pomocny, prychnął w głębi. Z jednej strony śmieszyły go te określenia, zwłaszcza że tyczyły się jego osoby. Było jednak drugie dno — pochwalające go określenia muskały, głaskały i pieściły jego nadzwyczaj wyrośnięte ego.

Hermiona niewiele o nim wiedziała. Opierała się na tym, co sam chciał pokazać, a arsenał jego zachowań miał pewne ograniczenia. Nie lubił pokazywać za wiele. Wolał zachowywać dystans, trzymając życie prywatne i tajemnice z dala od innych. Całkiem dobrze na tym wychodził.

— Bo jeszcze za bardzo byście mnie wszyscy polubili i co by było? — odpowiedział, pozwalając sobie na wesołą, żartobliwą nutę w głosie. — Straciłbym łatkę największego gbura w historii Hogwartu. Pracowałem na nią przez lata.

Kobieta parsknęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.

— Wybacz, ale to Snape był największym gburem.

Ała...

— W sytuacji, kiedy nie żyje... — Chciał polemizować, lecz Hermiona mu przerwała.

— Aż tak ci zależy na tym, żeby inni postrzegali cię, jako osobę o paskudnym charakterze, kiedy wcale taki nie jesteś?

Znów miał ochotę na dyskusję. Jego charakter pozostawiał wiele do życzenia, a co najśmieszniejsze — miał tego świadomość i niedużo z tą wiedzą robił.

— Nie... to tylko żarty. Ja po prostu... — ... czasem nie potrafię zachować się inaczej, dopowiedział w myślach. Czasem nie zastanawiał się nad konsekwencjami swojego postępowania ani tym bardziej nad uczuciami innych ludzi. Nie dokończył wypowiedzi, woląc uniknąć niewygodnej rozmowy. — Jak ci idą treningi?

— Taktyczna zmiana tematu? — zapytała kobieta z uśmiechem. — Rozumiem. — Patrzył na nią ze zdumieniem, zastanawiając się, gdzie podziała się wścibska Granger, która nie odpuściłaby mu tak ciekawej konwersacji. Może to zasługa jej dobrego humoru? Śmiało mógł wobec niej użyć określenia "tryskająca szczęściem". Może to hormony? Bał się pomyśleć o tym, co jeszcze mogły z nią zrobić. — Zrobiłam postępy. Neville także. Pomaga nam Alice.

— Alice? — powtórzył po niej, słysząc kapkę rozczarowania i widząc subtelny grymas na kobiecym obliczu.

— Tak, ona... — Hermiona spojrzała w dół, na swoje jagodowe szpilki otoczone soczyście zieloną trawą. — Mam wrażenie, ale mogę się mylić... — Podniosła głowę i utkwiła wzrok w twarzy Dracona. — Ona chyba próbuje poderwać Neville'a.

Swoim zwyczajem, słysząc taką niedorzeczność, Draco zaśmiał się kpiarsko.

— Ha! Żartujesz chyba!?

Sierotka Neville i półwila Alice, toż to śmiechu warte. Wyszczerzył się, czując, że jego humor się poprawia.

— On tego nie widzi, ale ja widzę.

On nie zauważyłby podtekstu, nawet gdyby Alice zatańczyła przed nim nago...

— Jesteś zazdrosna? — wypalił, zostawiając spostrzeżenie dla siebie.

— Co to za pytanie?

Malfoy aż przewrócił oczami, komentując w ten sposób naiwność Granger.

— Kiedy przyłapałem was razem na boisku, byliście bardzo bliscy zrobienia czegoś głupiego.

— Czegoś głupiego?

— Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi. Można powiedzieć, że powinnaś mi być wdzięczna. Im dłużej się wam przyglądam, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, iż kompletnie do siebie nie pasujecie. Poczułaś zazdrość, czy nie?

— Nie. Nie poczułam — oznajmiła wreszcie. Draco wiedział, że tak będzie. — Byłam jedynie zdegustowana faktem, że uwodziła go na moich oczach.

W tej sytuacji miał dla niej jedną radę.

— Odpuść sobie Longbottoma.

Kto jak kto, ale Longbottom ni cholery nie nadawał się, aby częściowo wychowywać dziecko Draco.

I tak Malfoy uświadomił sobie, że jeśli on nie zajmie Granger, ktoś inny to zrobi, mieszając w życiu jego jeszcze nienarodzonego potomka. Niech by to szlag, skwitował elokwentnie i nadzwyczaj dobitnie. Wcześniej do głowy mu nie przyszło, że pojawi się ktoś jeszcze. Ba, gdy myślał o sobie i Hermionie widział i siebie, i ją jako zagorzałych singli. Błąd. Przecież nie mógł jej zabronić spotykać się z innymi facetami, jeśli on sam się bronił rękami i nogami od randkowania. To tak nie działało.

Mógł gdybać, pisać scenariusze, ale prawda była taka, że jego ręce wiązała niewiedza. Potrzebował jak najszybciej wyciągnąć informacje od Hermiony, bo niepewność doprowadzała go do szaleństwa. Co chce zrobić? Czy ma jakiś plan? Czy pozwoli mu żyć swoim życiem?

Zrezygnowany tylko wpatrywał się przed siebie, raz po raz wpadając w pułapkę utkaną z myśli.

— Kup miotłę — poradził po pewnym czasie, mając ochotę na kontynuowanie miłej rozmowy. Przynajmniej wtedy skupiał się na czymś innym niż obawy. — Przecież musisz mieć na czym grać podczas turnieju, czyż nie?

Pytanie było podchwytliwe. Prócz walorów rozrywkowych wypowiedziane zdanie miało głębszy sens.

Ciężarna Hermiona nie powinna ryzykować, latając na miotle. Powinna zrezygnować z udziału w turnieju.

— Powiem ci, że nawet przeglądałam ostatnio oferty — zaszczebiotała kobieta, jak gdyby nigdy nic. Czasem udawało jej się zaskoczyć go swoją grą aktorską jak wtedy na biurku dziadka Abraxasa. — Mógłbyś mi pomóc w ostatecznej decyzji. Jak przyjaciel.

Na bok próby wydobycia informacji o ciąży! Czy on się przesłyszał?!

— Jak przyjaciel? — upewnił się, czy wszystko z jego słuchem jest w porządku.

— Mógłbyś nim być, prawda? Draco, myślę, że moglibyśmy zacieśnić nasze więzi i przestać się boczyć o tych parę nieuprzejmości z twojej strony.

Wyciągała do niego pomocną rękę, sugerując, jak powinien postąpić, żeby dostać to, czego pragnął? Draco kalkulował propozycję, pilnując, aby żaden istotny szczegół mu nie umknął. To była dobra myśl. Niech wie, że ma przyjaciela, na którym może polegać.

Mniejsza z tym, że Draco nigdy nie wierzył w idee przyjaźni damsko-męskiej. To po prostu nie wychodziło. Prędzej, czy później pojawiało się napięcie, a napięcie to znajdowało ujście w łóżku, w ramionach drugiej osoby. Zważywszy na niezaprzeczalną atrakcyjność Hermiony (i jej zgrabnego tyłka) nie miałby nic przeciwko. Już próbował tego owocu i chętnie skosztowałby więcej. Oczywiście, bez zobowiązań. Istnieli przyjaciele do łóżka...

Na Salazara! Ogarnij się, Draco! Nawet nie zauważył, kiedy od wątku przyjaźni przeszedł do tematu warunków przyjaźni-z-korzyściami. Źle na niego działała. Jeszcze gorzej działała na niego samotność. Trudno się dziwić, gdyż własna ręka nigdy nie zastąpi kobiecego, ciepłego, ciasnego... Stanowczo to nie był jego dzień, a beztroska atmosfera niczego nie ułatwiała.

— Jasne. Możemy spróbować — wybąkał, gryząc się w język, żeby nie dodać czegoś niestosownego. Zauważył, że Hermiona leciutko zadrżała, a był to tak mało widoczny ruch, iż uznał, że chciała to przed nim ukryć. — Co jest? Zimno ci?

— Może trochę... — przyznała niechętnie i z ociąganiem.

— Chodź do środka — polecił.

— Nie. — Obserwował powolny ruch głowy w prawo, w lewo i znowu w prawo. — Chciałabym jeszcze tutaj posiedzieć. Ej, co ty robisz?! — pisnęła Granger.

Jakby nie widziała. Przybliżył się, obejmując ją w pasie i podciągając w górę. Usadził Hermionę na swoich kolanach. Zaskoczona trzymała kapelusz, który prawie spadł podczas całej tej akcji.

— Dbam o to, żebyś nie dostała wilka — wyjaśnił, odsłaniając zęby w łobuzerskim uśmiechu.

— Jakiś ty troskliwy — fuknęła.

Przecząc wymuszonemu tonowi swego głosu, Hermiona rozsiadła się wygodniej, a nawet przełożyła rękę nad blond czupryną Dracona, obejmując go za kark. Mężczyzna nie czuł jej ciężaru; właściwie wyobrażał sobie, że będzie ciut cięższa, a tu proszę, jakie zaskoczenie. Położył lewą dłoń na nieswoim udzie, wędrując wyżej, zabezpieczając kobietę przed zsunięciem. Co ciekawe, nie dostał po łapach.

— Staram się, powinnaś to docenić.

— Doceniam.

Nad głowami Hermiony i Draco niebo wydało na świat pierwsze płatki śniegu, które wirując w powietrzu, powoli zbliżały się do ziemi.

Teraz matka będzie musiała zmienić charakter ogrodu. Arystokrata oparł brodę na ramieniu dziewczyny, znajdującym się aktualnie na idealnym poziomie; nie za wysoko, nie za nisko. Obserwował gęstniejący opad śniegu; maleńkie płatki zatrzymujące się na żywych źdźbłach traw. Wilgoć osiadła także na jego włosach. Śnieżynki topniały po zetknięciu z ciepłym ciałem, mocząc jego skroń, po czym spływały po policzku. Hermiona pochyliła się, chociaż częściowo zasłaniając kapeluszem ciemię Malfoya. Mężczyzna jednak nie byłby sobą, gdyby nie zmącił tej uroczej chwili, sięgając po różdżkę. Strumień spływający za kołnierz ostatecznie przelał czarę goryczy. Niewerbalnie wypowiedział zaklęcie, które odepchnęło kolejne płatki śniegu, tworząc niewidzialny parasol, rozciągający się nad dwoma postaciami.

— Chyba czekają nas białe święta — skomentowała Granger, wodząc wzrokiem za pawiami, próbującymi uciec przed mokrym, zimnym puchem.

— Do świąt jeszcze daleko. Wszystko może stopnieć. — Draco uniósł brodę, łapiąc kontakt wzrokowy z Hermioną. Chciał jeszcze jakiś czas pozostać w rodzinnym domu. Dostrzegał w tym zasługę "przyjaciółki", umilała mu czas, a on, jak zwykle zachłanny, chciał dostać więcej. — Zostajemy na kolacji? Chyba że masz jakiś patrol. Szlaban... Zaległe testy do ocenienia?

— Nie, nie mam nic naglącego do roboty. To może poczekać. Możemy zostać, jeśli tylko chcesz.

— Zostańmy, niech matka się nacieszy.

***

Mijane korytarze nie przypominały tych sprzed lat. Ze ścian nie łypały wrogie twarze. Gdyby nie paskudne wspomnienia, Hermiona może poczułaby się jak w domu. Niestety, przeszłość nigdy nie dawała jej spokoju, trapiąc w najmniej odpowiednich momentach.

Malfoy oprowadził ją po całym domu, zostawiając najlepsze na koniec. Wcześniej musiała się zmierzyć z własnym strachem. Starała się nie okazywać uczuć targających jej wnętrzem. Starała się to za dużo powiedziane; ukrywała ból, wywoływany pobytem w tym miejscu za żartami, śmiechem oraz beztroską rozmową. Oczami wyobraźni widziała siebie, Harry'ego i Rona tamtej złej nocy, kiedy piętno szlamy oszpeciło jej przedramię. Wciąż je miała. Magia nie pomogła w jego ukryciu. Zresztą... przestało jej zależeć. Te parę literek stało się symbolem walki o lepszy świat i czasem, kiedy ktoś o tę skaryfikację pytał, uśmiechała się i z dumą opowiadała o starych dziejach. Przekonała się, iż niektóre blizny wcale nie szpecą, a co więcej — nadają charakteru.

Sypialnia Dracona znajdowała się na pierwszym piętrze, na samym końcu długiego korytarza. Ostatnie drzwi. Zaprowadził ją tam, chociaż nie musiał. Nie prosiła o to, nie naciskała w żaden sposób, aby poznać tę część jego prywatnego życia. Otworzył też przed nią i przepuścił w progu.

Pokoik nie wybijał się swoimi gabarytami ponad przeciętną wielkość pomieszczeń Malfoy Manor. Ot, zwykła sypialnia, w której Draco odpoczywał od najmłodszych lat. Kobieta weszła głębiej, a świece same zapłonęły. Pierwszym, co rzucało się w oczy, były przeszklone drzwi, między dwoma takich samych rozmiarów oknami, wychodzące na balkon. Firany zostały odsunięte, wpuszczając do środka wieczorną szarugę. Śnieg dalej padał, malując krajobraz wsi bielą. Pod jedną ze ścian stało duże łóżko, wygodne dla jednej osoby, tym samym niekomfortowe dla dwóch. Naprzeciw posłania na tapecie pozostał jaśniejszy ślad, sugerujący, iż przez dłuższy czas stało w tym miejscu biurko. Hermiona wiedziała nawet które. Zmieniło lokalizację, aktualnie znajdując swoje miejsce w klasie eliksirów. Pokój został ogołocony z większości prywatnych rzeczy Malfoya.

— Spodziewałam się czegoś... innego — powiedziała, sceptycznie spoglądając na szare, smutne ściany.

— Szmaragdowych ścian, dywanów i narzuty na łóżko? Obrazów przedstawiających przodków dziesięć pokoleń wstecz?

Drzwi trzasnęły, a Draco oparł się o framugę.

— Mniej więcej.

Raczej spodziewała się większego bogactwa, ale jak już wcześniej zauważyła, Malfoyowie zaczęli oszczędzać. Zwłaszcza na wystroju wnętrz.

— Masz mnie za stereotypowego Ślizgona, nieprawdaż?

— Mniej więcej. — Nie potrafiła powstrzymać śmiechu.

Krok za krokiem powolutku zwiedzała pieczarę smoka. Zatrzymała się przy szafce i zaglądnęła do pierwszej z szuflad, nie znajdując praktycznie nic ciekawego prócz sterty papierów, którym nie zdążyła się uważniej przyglądnąć z powodu interwencji właściciela.

— Ładnie to tak grzebać w cudzych rzeczach? — odezwał się Draco, podchodząc bliżej i zamykając szufladę. — Co, gdybym chował po szufladach prenumeratę Wizard's Wand?

— Ty mi powiedz, czy ładnie. — Wypomniała mu szpiegostwo w jej mieszkanku. — A co do Wizard's Wand... jesteś dojrzałym mężczyzną, nie zdziwiłaby mnie nawet kolekcja filmów pornograficznych.

— Ha! — zakrzyknął. — I nie wyszedłbym przez to w twoich oczach na perwersyjnego zboka?

Oceniła go od stóp do głów. Rozmowa na temat seksu, o dziwo, jej nie krępowała. Czuła się wyjątkowo swobodnie z rozluźnionym Draconem.

— Wszystko, co mieści się w granicach norm moralnych, jestem w stanie tolerować — powiedziała zgodnie z własnym sumieniem.

— To zabrzmiało seksownie i nadzwyczaj zachęcająco. — Malfoyowi zebrało się na flirt. Chociaż w sumie to mogło być jego normalne zachowanie. Nie potrafiła tego ocenić.

— Tolerować — zaznaczyła, nie wchodząc w tę grę.

— Zawsze zaczyna się od tolerancji, później już idzie z górki — wymruczał mężczyzna nad jej głową.

— Nie przesadzaj, bo przegniesz — upomniała go, błądząc spojrzeniem po wyższych kondygnacjach półek w szafce. — O! Czy to?! — Podekscytowała się, stając na palcach, aby sięgnąć. Zacisnęła palce na grzbiecie jednej z ksiąg. — Och! To album, prawda? — upewniła się, spoglądając na Draco. Ten przewrócił oczami.

Hops!

Podskoczyła, aby lepiej złapać zdobycz; wszak Malfoy nie garnął się do pomocy.

— Tak, Hermiono, jesteś nad wyraz spostrzegawcza — skomentował Draco z charakterystycznym szyderstwem w tonie. — Chyba nie chcesz go... — jęknął, widząc, że Hermiona bada pierwszą stronę — oglądać...

Dziewczyna szybko przygarnęła album (uwielbiała oglądać kompromitujące zdjęcia znajomych), w podskokach udając się w stronę łóżka. Usiadła na materacu, oceniając, iż jest on dla niej odrobinę za miękki. Nieważne. I tak nie zamierzała tutaj spać. Ułożyła książkę na kolanach, popatrzyła na arystokratę i poklepała miejsce obok siebie.

Żyłka na skroni opanowanego jak dotąd blondyna zapulsowała, zdradzając, iż wspominki są mu wybitnie nie na rękę. Zrezygnowany (tutaj Hermiona się zdziwiła) bez słowa protestu spełnił jej niewypowiedzianą prośbę. Przysiadł obok, na tyle blisko, że do nozdrzy panny Granger dotarł męski, świeży zapach perfum; swoją drogą całkiem ładny. Cały dzień się do niego przyzwyczajała i z przyjemnością go wdychała. Udo Malfoya otarło się o zakrytą spódnicą skórę, emanując ciepłem.

— Widzę, że już od najmłodszych lat przejawiałeś cechy apodyktyczne.

Wskazała na jedno z pierwszych zdjęć. Draco, na oko pięcioletni, stał, mając ręce skrzyżowane na piersi. Jego głowa była uniesiona wysoko, a na twarzy królował grymas niezadowolenia. Chłopiec od czasu do czasu tupał nogą, Hermiona raz przyłapała go na spojrzeniu oceniającym, czy rodzic uległ jawnemu terroryzmowi.

— Lubię władzę — przyznał starszy Draco. — Chyba rozminąłem się z powołaniem — wysilił się na marny żart.

— Nikt nie zmusił cię, żebyś został nauczycielem, sam wybrałeś ten zawód — przypomniała Hermiona.

— Masz rację. — Tylko przyznał jej słuszność.

— I lubiłeś zwierzęta.

Następnym zdjęciem, które przykuło uwagę szatynki, było to, przedstawiające małego blondynka, biegnącego za pawiem, starając się pochwycić długi ogon. Zwierzę pędziło zbyt szybko, więc chłopiec robił kółka wokół fontanny, nie mogąc doścignąć ptaka.

— Nie da się ukryć. Chociaż... — zachichotał — kiedyś ukradłem ojcu różdżkę i podpaliłem jednego z łabędzi. — Hermiona wybałuszyła na niego oczy, otwierając usta z wrażenia. Tego złego wrażenia. Mężczyzna uniósł ręce w obronnym geście, wciąż się śmiejąc. — Przez przypadek — usprawiedliwiał się. — Chciałem... w sumie nie wiem już, co chciałem zrobić... Do dziś się śmieję, kiedy pomyślę o pływającej po powierzchni jeziora kuli ognia. Nie znajdziesz tego na zdjęciach.

— Gdybym znalazła takie zdjęcie, z pewnością bym stąd uciekła.

— Ojciec go uratował. Jeden z niewielu dobrych uczynków, jakie spełnił...

Wspomnienie o ojcu zmieniło nastrój Dracona. Kobieta zerknęła nań z ukosa. Zaobserwowała smutne zamyślenie.

— Naprawdę jest tak zły?

— Nie jest zły — zaprzeczył. Opadł na łóżko, podpierając się na łokciach. Utkwił spojrzenie jasnych oczu w suficie. — Jest zagubiony, ale to zagubienie sprowadziło go na złą drogę, a nas razem z nim.

Zabrakło jej słów. Poważny Draco to jedno, a Draco opowiadający o swoim ojcu oraz odczuciach do jego czynów to kolejne. Tego dnia Malfoy pozytywnie zaskoczył pannę Granger swoją otwartością. W końcu był na swoim terenie i może dlatego poczuł się swobodniej.

Współczuła mu wszystkiego, co musiał przejść. Zadanie zlecone przez Voldemorta, miesiące spędzone u boku Śmierciożerców, strach o życie swoje i swoich rodziców, o jakąkolwiek przyszłość. Wtedy był zbyt młody, aby o sobie decydować, więc tak, jak i matka, przystąpił do tych złych. Wolała nie ciągnąć go za język, wszak, gdyby chciał, sam zacząłby rozmowę, a już na pewno by ją kontynuował. Pozostawiła dla siebie wszystkie przemyślenia oraz wnioski, gdyż za mało i za krótko się znali. Dokładnie — za krótko, mimo iż pierwszy raz spotkali się lata temu, w drodze do nowego wspólnego domu, Hogwartu, to przebywali ze sobą za mało, a także prawie nigdy prywatnie, żeby mówić o długiej znajomości.

Przewróciła następną stronę, rzuciła okiem na kolejne cztery ruchome zdjęcia. Podobały jej się magiczne fotografie; oddawały więcej uczuć niż jeden nieruchomy kadr.

— A kto to? — odezwała się, aby przerwać niezręczną ciszę, która wisiała w gęstym od niedopowiedzeń powietrzu.

Podniosła księgę wyżej, wskazując palcem na czarnoskórą dziewczynę, obejmującą nastoletniego Dracona w pasie, wyraźnie się do niego lepiąc. Chłopak wyglądał na dumnego; uśmiechał się łobuzersko, patrząc śmiało w obiektyw aparatu. Już wtedy przejawiał większość ze swoich teraźniejszych cech charakteru. Blond włosy arystokraty wypłowiały, tworząc kontrast dla opalonej, jasno-karmelowej twarzy, co sugerowało, iż od dłuższego czasu przebywał regularnie na pełnym słońcu. W tle można było zobaczyć złote piramidy, lazurowe niebo i mrowie turystów.

Malfoy wyciągnął szyję, próbując dojrzeć osobę, którą wskazywała Hermiona.

— Moja pierwsza miłość — wyjaśnił. — Byliśmy ze sobą cały tydzień. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak miała na imię. Pamiętam tylko, że było egzotyczne. Poznałem ją podczas wakacji w Egipcie.

— Miałeś branie.

— Ba. Wciąż mam.

Kobieta się zaśmiała, przewracając stronę. Jej uśmiech natychmiast zgasł.

— Och... to Tonks...

Na sofie siedziały pani Malfoy oraz pani Tonks. Po bokach kanapy stała nastoletnia Nimfadora oraz kilkuletni Draco.

— I Andromeda, a także moja matka.

— Ponoć nie miałeś z nią dobrego kontaktu.

— To zdjęcie zostało wykonane na ślubie którejś z ciotek. Nasze rodziny raczej się unikały, nie miałem więc okazji, żeby ocieplić nasze stosunki. Kiedy do tego dojrzałem, było już za późno.

Oglądanie albumu nie było chyba najlepszym pomysłem, stwierdziła Hermiona, kiedy po raz kolejny zrobiło się nieswojo.

Przewracała kolejne karty, aż natrafiła na coś wesołego. Kąciki jej ust same powędrowały ku górze.

— O nie! A co to?! — zakrzyknęła radośnie.

Pokazała Draconowi powód wewnętrznego rozpogodzenia. Malutki arystokrata oglądał się w lustrze, kiwając z uznaniem głową, a wszystko to za sprawą jego niecodziennego przebrania. Długi, granatowy płaszcz w żółte gwiazdki spływał do samych kostek chłopca, tak samo, jak śnieżnobiała broda. Na głowie miał spiczasty kapelusz z szerokim rondem. Opierał się także o atrybut czarnoksiężnika z baśni — zdobny kostur.

— Przebranie na bal przebierańców, co w tym takiego śmiesznego? — Blondyn zmarszczył brwi.

— Może to, że nie musiałeś się przebierać, żeby być magiem? Ach! Ta broda! Wygląda jak mop...

— Zamilcz.

— Dlaczego sobie takiej nie zapuścisz? Och! Wyglądałbyś jak ci magowie ze starych filmów. W lochach... wśród oparów eliksirów... A co my tu mamy? — Kolejna strona albumu dodała nowy powód do drwin. — Piżamka w żabki?

— Dawaj to!

Miarka się przebrała i ku uciesze Hermiony, humor Dracona powrócił. Mężczyzna zerwał się, wyciągając ręce po księgę z fotografiami. Kobieta odchyliła się do tyłu, starając się odsunąć przedmiot poza zasięg dłoni arystokraty. Próżny trud. Malfoy był wyższy, a co za tym szło — jego ręce były dłuższe. Przygniótł pannę Granger ciężarem swego ciała, praktycznie się na niej kładąc. Wreszcie dostał to, czego chciał. Odebrany album rzucił na podłogę obok łóżka. Wtedy też, mając wolne ręce, uwięził nadgarstki Hermiony, wyciągając je ponad jej głowę. Przeżyła deja vu; tym razem przynajmniej miała na sobie ubrania.

— No i co teraz? Jesteś zdana na moją łaskę.

— Och! Proszę! Nie krzywdź! — rzuciła Hermiona z jawnym sarkazmem w głosie. Sarkazm ten oczywiście został dostrzeżony przez Dracona.

— Doigrasz się... — zaburczał.

W ruch poszły palce, bezlitośnie łaskocząc brzuch zwijającej się ze śmiechu kobiety.

— Nie! — wydyszała Hermiona. — Proszę! — Nabrała desperacko powietrza. — Nie!

— Musisz ponieść karę. Nie można bezkarnie nabijać się z Draco Malfoya i jego piżamy w żaby.

Arystokrata nie przestawał łaskotać.

— Wręcz przeciwnie.

Mężczyzna prychnął, parsknął i zabrał niegrzeczne palce od Hermiony. Puścił też jej nadgarstki. Bardzo podobał jej się tak rozluźniony Draco. Nie miałaby nic przeciwko, gdyby widywała go takiego częściej. Położył się obok, nie zawracając sobie głowy ręką, która po wszystkim wylądowała na kobiecej talii. Hermiona też nie rwała się do tego, aby tę obcą dłoń zrzucić. Nie widziała nic złego w tym geście; przecież robili o wiele intymniejsze rzeczy.

Leżeli twarzami do siebie, łapiąc powietrze i uspokajając nierównomierne oddechy oraz szybkie bicie serc. Wcześniej nie zwracała uwagi na piękno stalowych oczu blondyna. Wcześniej się nie przyglądała. Wcześniej nie dostała okazji. Poczuła, jak ręka Draco drgnęła, później kciuk mężczyzny musnął ukryty pod materiałem ubrania kolec biodrowy, wywołując mrowienie gdzieś głębiej, przypominając o pewnej październikowej nocy, kiedy zostawiła wstyd za drzwiami sypialni. Ile jeszcze razy wróci to wspomnienie? Przewidywała, iż będzie prześladować ją do końca życia. Nie powinna myśleć o tamtej nocy, dotyku, pocałunkach, bliskości. Nie teraz. Nie w sytuacji, gdy był tak blisko. Kiedy nikt nie przeszkadzał. To nieodpowiednie. Ale cóż miała zrobić, kiedy myśli same gnały w tamtym kierunku?

Żartować. Zacząć rozmowę. Udawać, że wcale nie zrobiło się dziwnie. Podejść do tego na luzie. To postanowiła.

— Sam na sam ze mną jesteś całkiem inny. Zostawiasz pozory za sobą i nie udajesz tego dupka z kijem w tyłku — powiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy.

— Nie pozwalaj sobie — sarknął.

— Chciałam to przedstawić obrazowo... — zmieszała się, słysząc niezadowolenie w głosie Dracona.

— Oboje zostawiamy za drzwiami nasze kije, Hermiono.

Nabrał ją. Znów uśmiechał się bezczelnie. Podstępny gnojek, a ona już się martwiła, że powiedziała coś nie tak.

— Ej... — jęknęła.

Ponownie zabrakło słów, uleciały daleko, zostawiając ciszę.

Ona, on i ta ręka, która ich łączyła. Gdyby nie ta ręka, może nie pojawiłoby się to napięcie, związane z oczekiwaniem na kolejny ruch. Doznawała każdego najmniejszego poruszenia. Gdy oddychał, jego dłoń przesuwała się o ułamki milimetra, tak, że i ona to czuła. W drugą stronę — jej klatka piersiowa też się unosiła i opadała, więc palce ślizgały się po materiale. Cholerna ręka. Może powinna dać do zrozumienia, że ten dotyk niekoniecznie jej pasuje? Chociaż byłoby to kłamstwo.

I jak zawsze w takich sytuacjach się zdarza, nadeszło wybawienie lub też pech. Na początku były to szybkie kroczki małych nóżek, odbijające się od drewnianej podłogi korytarza. Następnie krzyk Andromedy, karcący uciekającego nicponia. Później energiczne pociągnięcie za klamkę. Do pokoju, jak huragan, wpadł mały Teddy, rozwiewając wszelkie emocjonalno-fizyczne ochoty. Za nim w progu stanęła jego babcia.

— Teddy! — krzyknął Draco, rozkładając ramiona.

Ręka zniknęła.

***

— Znów mnie odprowadzasz. Jak po naszej randce-nie-randce — zauważyła Hermiona, pokonując kolejne schody.

Do Hogwartu wrócili po godzinie dwudziestej pierwszej. Zostali na kolację w Malfoy Manor, a później jeszcze jakiś czas rozmawiali z siostrami z rodu Black. Żadnemu z nich nie chciało się wracać do domu, zważywszy na to, iż był to nadzwyczaj zaskakująco i niebywale udany dzień, obowiązki zaś nie zachęcały do wcześniejszego powrotu.

Żadne też nie wspominało o sytuacji, która miała miejsce w sypialni Dracona. Konwersację na ten temat uznali za niepotrzebną i zgodnie przypieczętowali zmową milczenia. Oczywiście ani Draco, ani Hermiona nie przyznaliby się, że to kwestia niechęci do rozmów na niewygodne tematy dotyczące głęboko skrywanych uczuć.

— Taki mam zwyczaj — odpowiedział Draco, idąc ramię w ramię z Hermioną. — Chcę być pewien, że Irytek nie zrobi ci krzywdy... nie wystraszy...

— Irytek?

— Może być też inny duch. Pająk?

— Nie jestem Ronem, pająki dawno przestały na mnie robić wrażenie.

— Ciesz się po prostu moim towarzystwem, niejedna chciałaby być na twoim miejscu.

Cały Draco, a także jego skromność. Stanęli przed drzwiami do mieszkania. Jak zwykle nie obyło się bez obserwatorów. Całe piętro portretów wstrzymywało oddech, aby nie przegapić żadnego ze słów. Tak rodziły się plotki, które następnego dnia znał już każdy.

— Ach, tak? — Hermiona uniosła brew w rozbawieniu. — A mogłabym liczyć na przyjacielski uścisk?

Dobry humor nie opuszczał panny Granger, sprawiając, iż nabrała ochoty na psoty. Takie niewinne. Chciała dać Malfoyowi prztyczka w nos, wystawiając jego cierpliwość na próbę.

— Myślę, że jak najbardziej. Mógłbym się poświęcić, jeśli tylko masz na to ochotę — odpowiedział na propozycję Draco, zaskakując Hermionę. Nie spodziewała się, że pójdzie tak łatwo. Co to za zabawa, gdy nie ma najśmieszniejszej części gry?

— To dawaj. — Kiwnęła głową, rozkładając ramiona.

Przez chwilę na obliczu Dracona ukazał się grymas, wyrażający zniesmaczenie "durnymi" zabawami. Pokonał dzielącą ich odległość, następnie nieporadnie i nadzwyczaj delikatnie objął Hermionę, tak, jakby bronił ciała przed wzajemnym dotykiem.

Tego właśnie oczekiwała.

— I to jest ten drogocenny uścisk, którym obdarowujesz nieliczne? — zakpiła. — Jeśli mam być szczera... czuję się zawiedziona.

Głośno i wyraźnie usłyszała prychnięcie przy prawym uchu. Poczuła, że mężczyzna oplata ją mocniej ramionami. Tym razem naprawdę się do niej przytulił.

— Nie wierzę, że to robię — westchnął Draco. — Jakieś jeszcze życzenia? P-r-z-y-j-a-c-i-ó-ł-k-o? — wyartykułował.

— Ja nie wierzę, że jesteś dziś taki potulny. — Wymyśliła kolejną część zabawy. Tego nie zrobi, uznała pewna swego. — Buziak na dobranoc? W policzek?

— Może jeszcze piwo kremowe do tego?

Kobieta zaczęła się śmiać, gdyż dobry humor czynił ją wyjątkowo wrażliwą nawet na najsuchsze żarty. Podniosła głowę, którą jak dotąd trzymała na męskim obojczyku. Zamarła, pojmując, iż jakimś cudem twarz Draco znalazła się blisko jej własnej. Zbyt blisko. Oddychali praktycznie tym samym powietrzem. Jej śmiech urwał się jak ścięty ostrzem. Wybałuszyła oczy na wyższego od siebie mężczyznę, którego najwyraźniej aktualna pozycja peszyła mniej niż ją. Po prawdzie wyglądał na rozluźnionego, jakby to on kontrolował sytuację.

— Obędzie się bez tego piwa... — mruknęła, odnalazłszy resztki odwagi.

Spięła wszystkie swoje mięśnie, starając się wycofać. Utknęła, otoczona klatką z Malfoyowej piersi i ramion. Mężczyzna tylko przechylił głowę, uniósł brew, a jeden z kącików jego ust zadrżał, powstrzymywany przed zjadliwym uśmiechem. Tak kończyło się drażnienie smoków, a zwłaszcza tego jednego konkretnego. Znów była zdana na jego łaskę. Czemu ciągle zapominała o tym, że jest silniejszy?

O Merlinie! I co teraz?, zakwiliła w myślach. Dostawała oczopląsu, patrząc to na jedno stalowe oko, to na drugie, jeszcze na usta i ponad ramionami, poszukując drogi ucieczki. Chyba nie zamierza... Pochylił się, pokonując milimetr na milimetrze. Jego twarz się zbliżała. A jednak zamierza! Hermiona zacisnęła oczy, odwracając twarz. Wyciągnęła się jak najdalej w tył, starając się uciec od gorzkiej zemsty w wykonaniu Malfoya. Aż czuła, jak jej coś chrzęści w rozciągającym się kręgosłupie. Zapobiegawczo łypnęła jednym okiem, licząc na zaniechanie przez Dracona zamiarów. Nic z tego.

O mamusiu, o mamusiu, biadoliła. A może jednak nie powinnam się opierać? Co mam do stracenia?

Rozluźniła mięśnie, a wtedy...

Cmok!

Na jej policzku wylądował wyjątkowo głośny całus, a zaraz potem usłyszała stłumiony śmiech.

— Jeszcze czegoś sobie życzysz? — zapytał arystokrata, nie spuszczając z niej wzroku. Założyłaby się o swoje drogocenne wydanie „Historii Hogwartu", że usłyszała pewną dwuznaczność w tym pytaniu.

— Wystarczy. Nie przychodzi mi już nic do głowy. — Wręcz przeciwnie. Bogata wyobraźnia właśnie rozpoczęła pokaz osobliwości. Hermiona zauważyła uśmiech Dracona, który dobitnie mówił: kłamczucha. — Muszę jeszcze sprawdzić dwa zadania, zanim pójdę spać — zmyśliła wymówkę — więc... ja już pójdę.

Tym razem jej nie zatrzymał, pozwalając wyswobodzić się z uścisku.

— Nie musisz wcale daleko odchodzić.

Przegrzebywała torebkę w poszukiwaniu kluczy. Zerknęła na niego spode łba, nie przerywając zajęcia.

— Słuszna uwaga... — mruknęła nieśmiało.

— Mógłbym ci pomóc sprawdzać — zaoferował się, nonszalancko opierając się o ścianę przy drzwiach. Uważnie obserwował drżące ręce przebierające w zawartości torebki.

Gdzie te klucze? Gdzie te klucze?

— Och... tego się nie spodziewałam.

Wreszcie je znalazła. Uspokoiła ręce, celując w zamek w drzwiach.

— Zabrałem ci cały dzień. Mogę się w ten sposób odwdzięczyć. Nie będziesz ślęczała nad tym po nocach.

Czemu tak nalega? Godryku! Podał nawet racjonalne argumenty!

— Na ciebie też czekają obowiązki — zaśmiała się, machając ręką, aby poprzeć swe słowa gestem. Zamek ustąpił. Nacisnęła na klamkę, otwierając drzwi. — Poradzę sobie. Zresztą już się pożegnaliśmy...

— Możemy pożegnać się jeszcze raz, jeśli to dla ciebie takie ważne. — Draco porzucił natarczywą pozę, nabierając trochę ogłady. — Chcę pomóc — jego słowa zabrzmiały szczerze — dlaczego ot, tak się nie zgodzisz?

Dlaczego? Ten dzień namącił jej w głowie. Tak dobrze udawało jej się dziewczynę Malfoya, że w pewnym momencie zbyt mocno się wczuła. Jeszcze pogorszyła sprawę swoim zaczepnym zachowaniem. Ciągle zapominała, iż mężczyźni przeważnie biorą flirt na poważnie. Nie tego chciała.

Jego postępowanie wywoływało dyskomfort, bo rozdzierało ją na dwie połowy: tą, która stanowczo sprzeciwiała się wszelakiej dalszej zażyłości między nimi; oraz tą mniej racjonalną, gotową powtórzyć wyczyn sprzed tygodni. Obawiała się, że jeśli Draco wejdzie do jej mieszkania, wyjdzie z niego dopiero nad ranem.

Nie wiedziała też, czego od niej oczekiwał. Od tygodnia za nią łaził. Dosłownie wpadała na niego na każdym korytarzu. Początkowo nie widziała w tym nic dziwnego, ale teraz, gdy kalkulowała, podkładając za tło obraz minionego dnia, wychodziły jej kuriozalne niewiadome. Czemu nagle stał się taki miły? Co skłoniło go do bezinteresownej pomocy? Jakie diabły zmusiły go do pożyczenia jej mleka bez laktozy w zeszły czwartek?!

— Draco... zachowujesz się ostatnio dziwnie — podsumowała.

— Staram się naprawić to, co jest między nami. Dlaczego uważasz, że to dziwne?

— Dlaczego nagle zaczęło ci na tym tak zależeć? Od tygodnia za mną chodzisz, pilnując, abym nie miała zbyt ciężko. Co się stało?

***

Stał na rozstaju dróg.

Jedna odnoga prowadziła do prawdy. Mógł się przyznać, tu i teraz, że znów grzebał w jej rzeczach. Zawiódł zaufanie, bo przecież lekkomyślnie pozwalała mu myszkować w mieszkaniu, gdy nie patrzyła na każdy jego ruch, zapewne wierząc, iż nie zrobi nic głupiego. To się pomyliła. Od razu zostałby też zmuszony, aby pociągnąć temat „ja, ty i nasze dziecko.". Musiałby się przyznać, do tego, kim jest.

Druga ścieżka wydawała się lżejsza. Kłamstwo to dobre, tymczasowe wyjście. Oszczędziłoby mu wiele zachodu, a ten wieczór nie ciągnąłby się przez kolejne godziny. Ponadto... jakie kłamstwo? Półprawdy nie są kłamstwami. Niedopowiedzenia, zrozumiane inaczej niż życzyła sobie osoba wypowiadająca zdanie, nie są kłamstwami... Jeśli źle go zrozumie, to nie będzie jego wina.

— Zaczęło mi na tobie zależeć.

Zależało mu, owszem, na dobru Hermiony oraz ich dziecka. Mówiąc "zależeć" myślał o tym nieromantycznym znaczeniu. Nie skłamał, a ona miała dowolność w interpretacji. Zbrodnia doskonała. Dobrze mieć i rybki, i akwarium. Zachować tajemnice i nie drażnić Granger, a może nawet ją udobruchać.

Orzechowe oczy wpatrywały się w niego tępo, jakby trawiła to, co właśnie usłyszała. Z pewnością analizowała zdanie, szukając jakiegoś haczyka. Zbyt krótko go znała, aby go dojrzeć, nawet jeśli sterczałby tuż przed jej nosem.

Oszust. Był oszustem. Dopiero po czasie uświadomił sobie, jak krzywdzącym było to kłamstwo. Nie pomyślał wcześniej o uczuciach, które mogły zostać zranione. Nie teraz. W przyszłości. Mogły, ale nie musiały. Któż wiedział, co siedziało w głowie Granger? Jak dotąd nie garnęła się do randek z nim. Latała za innymi facetami. Nie... jej raczej na nim nie zależało.

— To był długi dzień — kobieta przerwała ciszę, cofając się do otwartych drzwi. Ręką, w której nie trzymała torebki, odnalazła włącznik światła. Blask uderzył w twarz blondyna, zmuszając do zmrużenia oczu. Półmrok korytarza, rozpraszany paroma świecami, przyzwyczaił źrenice. — Chyba jednak odpuszczę sobie te zadania i pójdę spać.

Odniósł efekt inny od zamierzonego. Uciekała.

Cholera. Co on narobił? Chyba się przeliczył. Tylko ją przestraszył. A głupi myślał, że się nad nim zlituje.

Odwróciła się, pospiesznie przechodząc przez próg.

— Hermiona... — wypowiedział błagalnie jej imię. Błagalnie! Już tego nie kontrolował.

Zastygła. Walczyła ze sobą. Odwrócić się, czy nie? Wyraźnie widział ten konflikt. Wreszcie westchnęła — jej ramiona uniosły się i opadły. Spojrzała za siebie.

— Co? — zabrzmiała oschle.

— Dlaczego nie dasz mi szansy? Chcę ci udowodnić, że nie jestem taki, jak myślisz.

Świetnie to robisz, zniżając się do półprawd, zaszydził głosik, który można by nazwać rozsądkiem.

— Przecież daję ci szanse. — Rozłożyła ręce w geście bezradności. — Jestem zmęczona. To za dużo dla mnie jak na jeden dzień. Daj mi pomyśleć. Daj mi czas.

Dlaczego nie pomyślał? Tak bardzo zależało mu na poznaniu faktów, że zagubił się w swoim postępowaniu. Przeczył sam sobie. Mógł to naprawić. Tu i teraz. Powiedzieć: zależy mi na tobie, ponieważ nosisz moje dziecko. Zrozumiałaby, a on, zarozumiały intrygant, tak się zamotał, że sam się ugryzł w ogon.

Chyba rzeczywiście była zmęczona. Dzień nowych wyzwań, trochę świeżego powietrza, zabawy z Teddym... a on ją jeszcze zdenerwował. Uznał, że dziś już powinien dać jej spokój, a następnego dnia wszystko wyjaśnić.

— Jasne. Chyba jestem niecierpliwy.

— Chyba? — wykpiła go. — Jesteś niecierpliwy. Tydzień noszenia podręczników nie zmaże lat kpin, poniżania i złośliwości — warknęła. — Cokolwiek sobie ubzdurałeś, jest na to za wcześnie.

— Wiem! Wiem. Przepraszam... — Wycofał się z zasięgu światła. — Dobranoc.

— Dobranoc, Draco.

Drzwi trzasnęły, a on jak głupek dalej się w nie wgapiał.

Matka miała rację — najlepiej zrobi, wyjawiając swój sekret, a później opowie o znalezisku, na samym końcu zaś wysłucha wyrzutów Granger pod swoim adresem. Coś za coś, nie ma nic za darmo. I tak kiedyś musiał stanąć twarzą w twarz z konsekwencjami swoich czynów. Niech i będzie jutro.

Schodząc po schodach, zaczął planować. Układał rozkład dnia. Rano chciał zaprosić Granger na kolację. Wczesną lub późną, wszystko zależy od tego, kiedy będzie mieć czas. Ewentualnie zadowoli się obiadem. Byle był z nią sam na sam. Ważne, żeby nikt nie przeszkadzał. Nienawidził tych rozmów. W ciągu paru lat przebył ich tyle, iż starczyłoby mu do końca życia. Ludzie patrzyli na niego jak na trędowatego. Jakby miał się zaraz na nich rzucić. Chodząca zaraza... Oby Hermiona taka nie była. Oby zapomniała o strachu, który sparaliżował ją w lesie. Oby zapomniała, że prawie ją ugryzł.

Matka zawsze miała rację. Matka zawsze mówiła prawdę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top