13: Księżyc W Pełni
Baby, I'm preying on you tonight
Hunt you down, eat you alive
Just like animals, animals, like animals-mals
Maybe you think that you can hide
I can smell your scent from miles
Just like animals, animals, like animals-mals
Baby, I'm...
So what you trying to do to me
It's like we can't stop, we're enemies
But we get along when I'm inside you
You're like a drug that's killing me
I cut you out entirely
But I get so high when I'm inside you
~ Maroon 5 "Animals"
*
— Granger, obudź się! — wrzasnął z całej siły męskich płuc Malfoy, rzucając w stronę kobiety małą piłeczką golfową.
Kobieta rzuciła się w bok, marnie przewidując tor lotu zastępczego znicza. Piłeczka przeleciała pod jej ramieniem, aby następnie upaść ciężko na ziemię trzydzieści stóp niżej.
W dalszym ciągu się na nią boczył, a najwyraźniej poranny trening wcale nie poprawił mu humoru. Ich stosunki od poprzedniej nocy, tudzież bardzo wczesnego poranka (jak kto woli) nie uległy ociepleniu. Na Godryka, stosunki... jak mogła być tak głupia? Parę godzin snu wystarczyło, aby doszła do wniosku, iż zbezczeszczenie sypialni gościnnej Notta było złym pomysłem. Pół godziny pieszczot zwieńczonych zawstydzającym finałem tylko po to, aby ze skrępowaniem mijać się na korytarzach do końca kariery nauczycielskiej. Gdzie ona miała rozum? Zapewne w majtkach.
Zakończywszy pierwszą część litanii, rzuciła się, aby złapać kolejną piłeczkę. Bezskutecznie. Nie zdziwiła się specjalnie. Ledwo nauczyła się latać na miotle, a oni wymagali, żeby nagle zaczęła robić piruety. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet Neville zaczynał ją prześcigać w zdolnościach miotlarskich, plasując na pozycji najsłabszego ogniwa całej drużyny. Skrępowanie żenującym występem paliło ją w policzki po każdym treningu. Do tego, kiedy reszta drużyny ćwiczyła podawanie kafli, odbijanie tłuczków i bronienie trzech pętli, Hooch wydała polecenie Malfoyowi, żeby to on potrenował z Hermioną, jako osoba, która wystarczająco dobrze sobie radzi, aby nie doskonalić podstaw poprawnej gry w Quidditcha.
Od początku treningu się nie odzywał, poza tymi razami, kiedy wrzeszczał na nią, gdy nie umiała złapać piłeczki. Nic poza tym. Żadnego wspomnienia o nocy i jej niechlubnym zwieńczeniu w formie paru niemiłych słów. Nie rozumiała jego wybuchu. Nie rozumiała potoku słów, który na nią wylał. Ale jak stwierdził: nie miała o niczym pojęcia. W jej mniemaniu zwykła, spokojna rozmowa wszystko by załatwiła, ale bała się odezwać w obawie przed złością blondyna.
Jego wczorajsze spojrzenie... znów poczuła ciarki na plecach. Widziała złość pomieszaną z dziką furią. Ogromną agresję, wystarczającą, aby nie ośmieliła się odezwać jako pierwsza. Potulnie wykonywała jego polecenia, latając w prawo, lewo, do dołu, do góry. Chciałaby zasugerować inną formę ćwiczeń, ale wolała nie ryzykować. Z utęsknieniem wyczekiwała, aż zegar nad dziedzińcem wybije godzinę dwunastą, echem gnając do uszu trenujących, oznajmiając wszem wobec koniec katorgi. Może faktycznie nie nadawała się na szukającą? Decyzja o przyłączeniu się do drużyny była tak samo nieprzemyślana, jak ta odnosząca się do skorzystania z zaproszenia Draco na małe tête-à-tête.
Syknęła, gdy dostała twardą piłeczką prosto w nos. Spojrzała na Malfoya z byka. Zrobił to specjalnie.
— To powinnaś złapać. — Wzruszył ramionami jakby nigdy nic. Przywołał piłeczkę, zaciskając na niej palce i zastanawiając się, gdzie tym razem rzucić.
W jej oczach zalśniły łzy. Oparła się na trzonku miotły, kierując się w dół. Wiatr chłodził rozgrzaną zbliżającym się płaczem skórę. Z łupnięciem wylądowała na murawie, rzucając miotłę na trawę. Piorun przetoczył się bezwładnie, zatrzymując sześć stóp dalej. Usłyszała za uszami świst, gdy prowadzona wściekłością, zmierzała w stronę zamku. Obok siebie, kątem oka, zobaczyła swojego partnera do ćwiczeń.
— Gdzie się wybierasz? Jeszcze nie skończyliśmy. Została godzina — powiedział, równając się z jej ramieniem.
— Ja już skończyłam — odparła, wiedząc, że rosnąca gula w gardle zaraz nie pozwoli jej mówić.
— To było złośliwe, przyznaję, ale do cholery, dlaczego ty, kurwa, beczysz? Aż tak cię nie zabolało.
— Nie to mnie zabolało, Draco.
— A co?
— Daj mi spokój.
Przyspieszył, skutecznie zagradzając jej dalszą drogę. Gdy chciała go wyminąć, on przelatywał, tworząc ruchomy mur. Założył ręce na piersi, trzymając się miotły tylko nogami. Spojrzała za siebie. Znajdowali się daleko od obcych uszu, ale ich zniknięcie nie zostało niezauważone. Pani Hooch wznosiła się nieruchomo, z zaciekawieniem obserwując dwójkę nauczycieli.
Westchnęła, dłużej nie mogąc powstrzymać łez. Draco nawet nie mrugnął, przyglądając się jej zapłakanej twarzy. Od zawsze uważała, że jest tak samo zimny jak jego ojciec. Może nie zły, ale chłodny i obojętny. Sarknęła, śmiało ruszając w lewo. Prawie wpadła na sylwetkę mężczyzny. Fuknęła niczym rozdrażniona kotka.
— Daj mi odejść — zaprotestowała przeciw kolejnym próbom jej powstrzymania.
— Niestety, Granger, ale należysz do drużyny i musisz ćwiczyć, bo delikatnie mówiąc, dajesz za każdym razem ciała. Gdyby nie to, pewnie bym ci pozwolił zwiać.
— Mam na imię Hermiona. Nie Granger. Granger to moje nazwisko.
— Dobrze, H-e-r-m-i-o-n-o — wyartykułował wyraźnie — wracaj na boisko, wsiadaj na miotłę i bierz się do ćwiczeń.
— Obraziłeś się wczoraj, że nieopatrznie wrzuciłam cię do jednego worka z przypadkowymi facetami. Przyznaje, to mój błąd, ale może jednak to nie był przypadek, kiedy po tylu latach wciąż nie wiesz, jak mam na imię?
— Ty też mówisz do mnie po nazwisku — zaprotestował.
— Robiłam to tylko dlatego, że ty nazywałeś mnie Granger, a za każdym razem, gdy mówiłam ci po imieniu, pytałeś, czego chcę lub patrzyłeś się na mnie jak na idiotkę.
— Dobrze, mogę nazywać cię twym pięknym i dźwięcznym imieniem. Czy teraz możemy wrócić na boisko? — Przewrócił oczami.
— Nie. Mam dość twojego towarzystwa. Twoich kpin, sarkazmu, ironizowania. Nic tylko się ze mnie wyśmiewasz od dwóch godzin. To dla mnie za dużo. Mścisz się za wczorajszy wieczór? Może jednak powinniśmy o tym porozmawiać, a nie uznawać, że wczoraj zakończyliśmy tę sprawę?
— Nie mamy, o czym rozmawiać. To zamknięty temat. — Ton Dracona ociekał złością. — Przygodny seks zawsze kończy się tak samo. Ciszą. Jeśli tak cię to męczy, to radzę zapomnieć. Nie będzie rozmów. Wszystko już sobie wyjaśniliśmy. Było przyjemnie, będę miał co wspominać na stare lata, ale to już się nie powtórzy. Nie kochamy się. Nie lubimy się. Tylko tolerujemy. Na cholerę drążyć temat?
— To nie oznacza, że masz mnie traktować gorzej niż wcześniej.
— Traktuję cię tak, jak na to zasługujesz — sparafrazował jej wczorajsze słowa. — Wszyscy mamy to, na co sobie zapracowaliśmy, a ty nie jesteś wyjątkiem.
To był odruch. Jej ręka wystrzeliła w górę, uderzając z soczystym plaśnięciem o policzek Malfoya. Nie powstrzymał jej. Obok czerwonego odbicia jej dłoni napięła się skóra, kiedy Draco rozciągnął usta w kpiarskim uśmiechu. Nawet teraz z niej szydził. Patrzyła prosto w jego oczy, czekając na dalszy ruch. Nie doczekała się, więc wyminęła go. Tym razem nie ruszył za nią. Zaraz potem usłyszała oddalający się świst. Nie musiała patrzyć, żeby wiedzieć, iż postanowił wrócić na boisko.
Oko za oko. Ona zasugerowała mu parę godzin temu, że zachowuje się jak męska dziwka, będąc gotowym na handel swoim ciałem za chwilę przyjemności. Odwdzięczył się tym samym. Nie powiedział tego wprost, ale pokazał dość, aby zrozumiała, że nie pochwala jej zachowania. Że w pewnym stopniu pogardza jednorazową rozwiązłością. Nawet jednorazowy wyskok zostanie zapamiętany.
Więc tak wyglądało równouprawnienie. Gdy mężczyzna sypiał z wieloma kobietami, nazywano go ogierem, macho, samcem alfa, a gdy ona raz zboczyła z umoralnionej drogi, straciła szacunek. Wspięła się po schodkach prowadzących do głównych wrót Hogwartu. Mijała uczniów. Krótkie włosy miały pewną wadę — odsłaniały twarz. Wszyscy więc widzieli czerwone oczy, opuchnięte powieki, pociągający nos. Marsz wstydu ciągnął się aż przez siedem pięter, póki nie zatrzasnęła za sobą drzwi od mieszkania. Nie trudząc się ściąganiem przepoconych dresów, rzuciła się na łóżko, dopadając do pierwszej szuflady szafeczki nocnej. Wyciągnęła czekoladki. Położyła się na plecach i patrząc tępo w sufit, pochłaniała jeden słodycz za drugim.
Niby doskonale ją znał, niby wiedział, gdzie ukąsić, aby zabolało, ale jednak nie miał w jednym racji, a dzięki niemu przejrzała na oczy. Postanowiła w najbliższym czasie wyjaśnić sytuację z Nevillem. Gdyby Draco nie przyznał się do wiedzy o jego uczuciach, ona nigdy by się nie domyśliła i nie zaczęła myśleć o nim w tych kategoriach. Nigdy nie zastanowiłaby się, czy to ma sens, bo przecież wcześniej nie widziała w nim nikogo więcej niż przyjaciela. A teraz miała czas na rozważania, a im dłużej zagłębiała się w ten temat, tym bardziej dochodziła do zaskakujących wniosków. Neville wyprzystojniał, zwłaszcza po tym, jak zrzucił młodzieńcze sadełko, w stopniu pozwalającym uznać go za atrakcyjnego. Był troskliwy, czuły, oddany. Zawsze traktował ja z szacunkiem, nie szczędził komplementów i ogólnie zachowywał miłe usposobienie. Nie dało się go nie lubić. Ostateczna konkluzja była zaskakująco prosta: to mogło się udać.
***
Dni stawały się coraz krótsze, to też Draco wcześniej wybrał się na comiesięczny spacerek, żeby blask księżyca przypadkiem nie zastał go w zamku. Brak chmur i właściwie piękna jesienna pogoda niczego nie ułatwiały.
Wyłudził od skrzatów odrobinę prowiantu, gdyż musiał wyruszyć przed kolacją. Słońce nad zakazanym lasem tworzyło czerwoną łunę. Zaklął, przyspieszając kroku i pakując sobie do ust bułkę wypchaną hojnie sałatą (blach), serem (ujdzie) oraz jeszcze ciepłą karkóweczką. Z tego ostatniego cieszył się najbardziej, zważywszy na to, że dokuczał mu wilczy apetyt.
Wszedł między pierwsze drzewa tworzące las owiany kiepską sławą. Otrzepał ręce z okruszków, aby następnie sięgnąć po kolejną kanapkę. Im głębiej wchodził w las, tym mniej światła padało, skąpo oświetlając drogę. Machnął różdżką, mrucząc pod nosem: Lumos Maxima. Kula światła wystrzeliła z końca różdżki, zawisając ponad głową blondyna i poruszając się razem z nim. Dokończył kolejną kanapkę.
Kiedyś bał się zakazanego lasu. Napawał go przerażeniem, a także respektem. Szanował jego siłę i dzikość, aż w końcu stał się i jego częścią. Raz w miesiącu to on napawał strachem grasującą między potężnymi pniami drzew zwierzynę. Zachowując świadomość, nie atakował. Tylko się bronił. Starał się unikać centaurów i akromantul. To te dwa rodzaje istot stanowiły największy problem. W pewnym sensie polubił przemiany. Przez parę godzin zachowywał wolność, będąc bezkarnym. Biegał między drzewami, turlał się w ściółce. Szybkimi susami pokonywał ogromne odległości, zwiedzając niedostępny dla zwykłego człowieka świat. Słyszał, widział i czuł więcej. Wyostrzone zmysły wilka miały swoje zalety. Po powrocie do ludzkiej postaci wydawało się mu, że za każdym razem je tracił, a one tylko wracały do normy. Świat nagle cichł, bladł i tracił zapach.
Inną sprawą były nieświadome przemiany. Ich nienawidził. Tracił kontrolę, stając się pozbawioną skrupułów i sumienia bestią, polującą na stworzenia słabsze od siebie często dla zabawy. Nierzadko budził się w nieznanych miejscach, mając jedną wielką lukę w pamięci. Prawie zawsze obolały, poplamiony krwią, brudny. Czasem nawiedzały go przebłyski wspomnień, tak straszne, że przez kolejne noce nie dawały mu zasnąć. Ostatecznie nienawidził swojej choroby, bo wystarczyła szczypta nieuwagi, aby popełnić błąd, mający straszliwe konsekwencje.
Rzucił okiem przez ramię. Po światłach zamku nie pozostał nawet ślad, a znajome ciarki, wstrząsające jego ciałem, ponaglały do kolejnego kroku. Nie powinien ruszyć na Hogwart, w razie gdyby... zacisnął pięść, czując wewnętrzny niepokój, zmieszany z podnieceniem. Zaczęło się. Uwięziony tyle czasu wilk domagał się uwolnienia.
Cisnął plecak pod najbliższe drzewo, ze zgrzytnięciem otwarł jego poły. Pospiesznie zrzucił płaszcz z ramion. To samo uczynił z bluzą, podkoszulkiem, butami, spodniami, skarpetkami i bielizną. Wszystkie ubrania poskładał w kostkę i ukrył w plecaku. Chłodny wiaterek smagnął nagie ciało. Lata temu olewał rozbieranie się do naga, jednakże czasem majtki werżnięte w wilczy zadek stanowiły większy kłopot niż chwila nagości pośród drzew. Kto go miał podglądać? Wiewiórki? A ból ściśniętego materiałem tyłka był realny i jak najbardziej uporczywy. Machnął różdżką, pobieżnie kamuflując plecak. Ją także schował nieopodal.
Kolejny wstrząs.
Spojrzał w górę. Przez korony drzew przeświecał księżyc, wchodzący w pełnie. Sekundy dzieliły go od przemiany. Wreszcie doznał znajomego, nieprzyjemnego uczucia. Kości zagruchotały, naprężona skóra zajęczała, a ból powalił mężczyznę na kolana. Zacisnął zęby, które rozpychały się, nabierając objętości, wydłużając się i wyciągając aż do cienkich, ostrych szpikulców na końcach. Wraz z kwitnącym uzębieniem, czaszka i żuchwa zmieniały swój kształt, paląc jak ogniem, wyciągając się i wydłużając. Szczęki wilka kłapnęły. W tym samym czasie kończyny rosły, ścięgna pękały i łączyły się na nowo w aktualnie fizjologicznych połączeniach. Główki kości przeskakiwały, stawy zostawały zwichnięte. Męski krzyk cierpienia zastąpiło głuche warczenie. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwila drżał Draco, kucał wilkołak. Zaskomlał, pokracznie stawiając pierwsze kroki. Z każdym pokonanym metrem nabierał sił, gdy mięśnie, skóra i inne wewnętrzne tkanki się zasklepiały.
Przez moment arystokracie wydawało się, że pokonał bestię w sobie, jednak coś poszło nie tak. Zbyt mała porcja? Omsknięcie się dłoni podczas wsypywania składników na eliksir? A może ta mała porcyjka szampana? Nie wiedział i zanim zdążył przeanalizować dalsze domysły, jego wilcze ego wyrwało się spod kontroli, gnając tam, gdzie niczego nieświadoma ofiara złamała gałązkę.
***
— Pani profesor! — Hermiona obróciła się na pięcie w stronę źródła cienkiego i wyjątkowo zdyszanego głosiku, odbijającego się echem od ścian parteru. — Pani profesor! — zakrzyknęła uczennica ponownie, zatrzymując się niecałe dwa metry od nauczycielki.
Panna Granger zlustrowała dziewczynę z góry na dół, patrząc na jeden z zegarów przywieszonych na korytarzu, żeby uczniowie zawsze wiedzieli, która jest godzina. Dochodziła dwudziesta trzecia. Kobieta zmrużyła niebezpiecznie powieki. Obyś miała dobrą wymówkę, psioczyła w myślach.
— Tak, panno Knight? — zapytała z uśmiechem.
— Marcus i Bob... oni... ja im mówiłam, że to głupi pomysł... ale nie posłuchali... no i... — dziewczynka wyrzucała z siebie słowa z szybkością najnowszej Błyskawicy, nic więc dziwnego, że zaniepokojona nauczycielka oparła dłonie na jej ramionach, przemawiając spokojnie:
— Co się stało? Głęboki wdech — poleciła, a uczennica posłusznie wykonała polecenie. — A teraz powoli i bez nerwów wytłumacz mi, co takiego się wydarzyło?
— Marcus i Bob poszli do zakazanego lasu.
— Po co?
— Chcieli się przekonać, który z nich jest odważniejszy.
— Na razie dowiedli, że obaj są głupi. Już po nich idę. Ty tutaj poczekaj.
Wyprostowała się i już miała odejść, kiedy spanikowana dziewczynka dodała:
— Pani profesor, ja słyszałam wycie. Wycie wilka. Niedaleko.
Kobieta natychmiast zwróciła swoja twarz w kierunku jednego z wysokich okien. Pełnia nadała wydarzeniu nowego wymiaru grozy. Zbladła, wręcz czuła, jak krew odpływa jej z twarzy, jak strach wywołuje gęsią skórkę, jak serce łomocze w piersi. A jeśli to nie wilk, a wilkołak. Z ust wyrwał jej się jęk rozpaczy.
— Emmo, biegnij do profesor McGonagall. O tej porze na pewno jest w swojej sypialni — powiedziała szybko — ja znajdę chłopców.
Nie czekając na reakcję ze strony dziewczynki, rzuciła się pędem przed siebie, przywołując magiczną kulę światła. Magiczna energia chybotała się, śpiesząc za nauczycielką. Hermiona wybiegła przed gmach budynku. Zakazany las oblany był niebieską księżycową poświatą i w rzeczy samej, usłyszała wycie. Zbyt blisko. Scena z jej najgorszych koszmarów. Oby zdążyła na czas.
Wilgotna trawa moczyła balerinki. Kobieta parokrotnie prawie się poślizgnęła, ale w ostatniej chwili złapała równowagę.
Szybciej, szybciej... musiała tam być szybciej...
Nie wiedziała, gdzie są chłopcy, co wcale nie napawało jej optymizmem. To jak szukanie igły w stogu siana.
Szybciej...
Do głowy wpadła jej pewna myśl.
— Accio Piorun! — wrzasnęła, nie zatrzymując się; miotła powinna ją dogonić.
I właśnie tak było. Nim dotarła do skraju lasu, zza pleców dobiegło świst, złapała trzonek w locie i wskoczyła na miotłę, pochylając się nisko, aby przyspieszyć. Treningi Quidditcha jednak na coś się przydawały, nawet jeśli chodziło o szukanie uczniów w zakazanym lesie. Z wprawą, mimo zawrotnej prędkości, manewrowała między drzewami. Wiatr szumiał w uszach, dodając determinacji.
Zamarła i gwałtownie zatrzymała miotłę. To był krzyk! Chłopięcy krzyk. I znowu. Zwróciła się w stronę, z której dochodziły wrzaski. Bała się, że właśnie się spóźniła. Lecąc na miejsce, w głowie miała najgorsze możliwe scenariusze. Racjonalna część jej świadomości zapewniała, że wcale nie musieli wpaść na wilkołaka, a któryś z nich po prostu mógł zaczepić nogą o korzeń i utknąć. Przecież i takie rzeczy się zdarzały... a może zobaczyli dzikie zwierzę i się przestraszyli? Stąd krzyk. Na pewno. Uspokój się, Hermiono. Zanim jednak jej mentalne ja chociaż ociupinkę ją uspokoiło, usłyszała głuche warknięcie przed sobą. Między drzewami dostrzegła zarys postaci. Dwóch chłopców i bestii.
Wpadła między strony konfliktu, zaskakując i uczniów, i zwierzę. Zeskoczyła z miotły, która wibrując, zawisła w powietrzu, gotowa do dalszego lotu. Hermiona wyciągnęła różdżkę przed siebie, udając, że wcale nie widzi, jak jej końcóweczka drży ze strachu. Stanęła oko w oko z wilkołakiem. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Ludzkie szare oczy, większe rozmiary niż u przeciętnego wilka, nieproporcjonalnie długie łapy, krótka przerzedzona sierść. Stał na tylnych kończynach, warcząc cicho. Swoją uwagę przeniósł z chłopców na czarownicę. Wyszczerzył kły, z wolna ruszając na kobietę. Hermiona cofnęła się, zerkając na dzieci, które jakby zastygły, zaaferowane widokiem.
— Na co czekacie? — wyjęczała, patrząc to na nich, to na przeciwnika. — Expecto Patronum — przywołała w myślach najszczęśliwsze wspomnienie, dzień, kiedy odnalazła rodziców, a z końca różdżki wyskoczyła wydra, podbiegając do chłopców. — Ona was zaprowadzi do zamku.
Pokiwali zgodnie głowami, ruszając w pościg za widmowym zwierzątkiem. Bestia zwróciła łeb w ich stronę, lecz zanim powzięła zamiar, aby ruszyć za uciekającymi ofiarami, Hermiona uderzyła w bok zwierzęcia prostym zaklęciem rozbrajającym. Dla tak ogromnego wilkołaka czar wydawał się ugryzieniem komara, jednakże spełnił swoje zadanie. Głuche warczenie natężało, a ślepia z wrogością spoglądały na dłoń, w której kobieta trzymała różdżkę.
Kolejne kroki w tył, aż uderzyła plecami o pień.
— Drętwota! — wrzasnęła, gdy wilkołak, przyszykował się do skoku.
Czar unieruchomił zwierzę na sekundy, pozwalające pannie Granger na złapanie miotły i wskoczenia nań. Pochyliła się, ruszając z miejsca.
Łup. Łup. Łup!
Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że bestia się otrząsnęła i zaczęła ją gonić. Nie powinna lecieć prosto na chłopców, więc zboczyła z wyznaczonej dla nich trasy. Slalomem mijała drzewa, licząc na to, iż zabieg ten pomoże zgubić prześladowcę. Nic z tego. Długie łapy jak nic innego pomagały w pogoni za zwierzyną.
Kim, u licha, jest ten wilkołak?! Niezarejestrowany? Zarejestrowani dostawali co miesiąc zapas eliksiru tojadowego, a ten wyglądał, jakby go nie przyjmował. Co robił w zakazanym lesie?
Rozsierdzony zwierz, desperacko starał się złapać czarownicę na miotle. Nieomal czuła jego oddech na karku. Łypnęła przez ramię, układając w ustach czar, jednak nie przewidziała tego, że nagle przed jej miotłą wyrośnie drzewo. Z całym impetem walnęła w pień. Miotła rozleciała się w drzazgi, a ona półprzytomna od uderzenia i z bólu, podźwignęła się na ramiona. Podniosła głowę. Różdżka gdzieś zaginęła, tuż przed swoją twarzą zaś dostrzegła wyszczerzone, ostre kły. Gorące — śmierdzące skonsumowaną zwierzyną — powietrze owiało jej oblicze, szczypiąc w oczy. To koniec, uznała, koniec. Wszyscy wiedzą, jak kończy się ugryzienie wilkołaka. One nie zabijały ludzi. Wewnętrzna, niczym nieuzasadniona potrzeba napędzała je do przekazywania dalej swojej choroby.
Przymknęła oczy, skomląc i błagając kogokolwiek o pomoc. Poczuła na skroni wilgoć nosa. Usłyszała pociągnięcia towarzyszące obwąchiwaniu. Przestąpił z łapy na łapę. Zaskomlał. Zaskomlał? Otworzyła oczy. Wilkołak się cofał. Łapa za łapą. Z wielkim, nieskrywanym trudem. A jednak zachował szczątkową świadomość. Kimkolwiek był, miał w sobie wystarczająco samozaparcia, aby walczyć z dzikim instynktem. Dał jej szansę.
Zerwała się gwałtownie, wbiegając pomiędzy najbliższe drzewa. Zalesienie wkrótce się przerzedziło. Niedaleko rozciągały się błonia. Już jej nie ścigał.
Wybiegła na otwartą przestrzeń, niedaleko chatki Hagrida. Po lewej zobaczyła chłopców. Obrała ich za kolejny cel swojej desperackiej ucieczki. Gdy się z nimi zrównała, wskazała, aby podążali za nią. Zwolniła dopiero, upewniwszy się, że nic nie przejdzie przez główne wejście do Hogwartu. Złapała parę oddechów, opierając się o toporne drzwi. Poderwała głowę, słysząc pospieszne kroki; uderzenia niziutkich obcasików. Najbliższe światła zapłonęły, a zza rogu wyszła profesor McGonagall. Złapała się za serce, widząc rozciętą brew Hermiony, krew brodzącą po skroni, policzku, szyi, ginąc za kołnierzykiem turkusowej koszuli.
— Panowie Forrest i McKay, porozmawiamy po śniadaniu. Proszę wrócić do dormitorium i nie rozpowiadać o dzisiejszym wieczorze. Jeśli usłyszę chociażby plotkę, pożegnacie się z Hogwartem. Zrozumiano? — zagrzmiała.
— Tak, pani dyrektor — powiedzieli równocześnie wystraszeni chłopcy.
Starsza kobieta zwolniła ich krótkim gestem.
— Panno Granger...
— W zakazanym lesie jest wilkołak!
— Ciii... — Dyrektorka przyłożyła palec do ust, podchodząc do nauczycielki i pomagając ruszyć z miejsca. — Proszę nie mówić o tym głośno.
— Dlaczego? — zdziwiła się, podążając razem z przełożoną w stronę skrzydła szpitalnego.
— Pamięta pani, co się działo, gdy profesor Lupin został... ujawniony?
— Doskonale.
— Nie potrzebujemy niepotrzebnej paniki z powodu zabłąkanego wilkołaka.
— Skąd pani wie, że to nie bezdomny? Może mieszka w zakazanym lesie? Jest niebezpieczny. Nie był świadom swojego człowieczeństwa. Niewiele brakowało, a ugryzłby mnie. Cudem się powstrzymał.
— Miała pani wielkie szczęście, że jednak tego nie zrobił. Zajmę się tą sprawą — zapewniła McGonagall, popychając ciężkie drzwi od szpitalika. — Poppy?! Poppy?
Z przyległego pomieszczenia wyszła pielęgniarka, podnosząc ręce do ust. Jęknęła, machnęła różdżką, a potrzebne do opatrzenia ran materiały, przybory i mikstury wzniosły się w powietrze, szybując za uzdrowicielką.
— Co się stało? — zapytała pani Pomfrey, wskazując jedno z pustych łóżek. Nikogo, prócz trzech kobiet, nie było w skrzydle szpitalnym
— Panna Granger miała wypadek w zakazanym lesie, gdy szukała zaginionych uczniów. Trafiła na wilkołaka.
— Och...
Poppy spojrzała w oczy Minerwy. Hermiona zmarszczyła brwi, zadziwiona tą poufałością.
Syknęła, gdy wacik nasączony spirytusem dotknął jej brwi.
— Panno Granger, apeluję o dyskrecję. Nie chcę, żeby po raz kolejny szkoła została zamknięta. To nikomu się dobrze nie przysłuży. Z samego rana zajmę się tą sprawą. Proszę się nie martwić na zapas. Przez lata zdarzały się podobne incydenty. Czymże jest wilkołak grasujący w zakazanym lesie, wobec faktu, iż na pani pierwszym roku Voldemort przechadzał się korytarzami szkoły?
Hermiona spuściła głowę. Dyrektorka miała rację. Działy się o wiele gorsze rzeczy, a nikt nie wszczynał alarmu. Oczywiście nie pochwalała takich praktyk, jednakże nie miała nic do gadania. Wilkołak mógł po prostu w szale zgubić drogę i wejść na teren zakazanego lasu. Niepotrzebnie panikowała. Uczniowie zaś nie powinni wychodzić poza dormitoria po dwudziestej drugiej. Już nie mówiąc o idiotycznym sposobie udowodnienia odwagi. Wykrzywiła usta, gdy pani Pomfrey polała zadrapanie na żebrach miksturą.
— Nikomu nie powiem. To pozostanie naszą tajemnicą.
— Dziękuję, Hermiono — dyrektorka użyła jej imienia. — Wiedziałam, że przyjmując cię na stanowisko nauczyciela, nie popełniam błędu. Jesteś mądrą kobietą. A teraz, pozwól, muszę zaglądnąć do gabinetu i uporządkować parę spraw, zanim udam się na spoczynek. Poppy, podaj, proszę, pannie Granger eliksir słodkiego snu. Po takich przeżyciach może mieć koszmary. Dobranoc, wam obu.
Kobieta jeszcze chwilę patrzyła, za oddalając się dyrektorką, póki ta nie zniknęła za drzwiami.
— Gotowe — oznajmiła Poppy. — Przebierz się w piżamę.
Hermiona spojrzała na przygotowaną koszulę nocną. Parawan zapewnił jej dyskrecję. Zesztywniałymi ze stresu palcami rozpięła guziki koszuli. Rzuciła ją na krzesło postawione przy łóżku. Ściągnęła też stanik, wciągając następnie przez głowę piżamę. Podniosła pupę, zsuwając spódnicę. Uśmiechnęła się na widok rozdarcia poniżej pośladków. Draco będzie zawiedziony, to jego ulubiona. Nawet nie zauważyła, kiedy ta pękła podczas ucieczki. Prawie natychmiast posmutniała, przypominając sobie rozmowę sprzed południa. Cisnęła ciuchem na resztę ubrań.
Przykryła się zimną jeszcze kołdrą pod samą szyję, w samą porę, bo pani Pomfrey wróciła z roztworem wody i eliksiru słodkiego snu. Podała Hermionie szklankę.
— Do dna, kochana.
Do dna, zawtórowała kobieta w myślach. Dwa łyki wystarczyły. Dopadła ją nagła senność. Odstawiła szklankę na szafkę. Zapadła się w poduszkach. Pociemniało jej przed oczami, tuż przed tym, jak powieki nakryły do snu oczom.
***
Słońce przeświecało przez powieki, podkreślając na swej drodze czerwone naczynia krwionośne. Czemu to słońce tak raziło? Draco zakrył twarz, mrucząc pod nosem przekleństwa. Ależ mu było zimno. Wiatr smagał nagą skórę, wywołując dreszcze.
Rozprostował grzbiet, podnosząc się na przedramiona. Siadł na ściółce i dopiero wtedy zamrugał. Obraz, na początku rozmyty, z czasem się wyostrzył.
— Ożeszkurwa! — zaklął, zasłaniając swoją nagość dłońmi.
U jego kolan wylądował koc. Sięgnął po niego, nie spuszczając wzroku z postaci czarownicy stojącej nad nim i świecącej różdżką prosto w jego oczy. Znał to spojrzenie. Zapowiadało kłopoty. Czym prędzej okrył się materiałem. Rozglądnął się, powoli wstając. Gdzie on był? Nie kojarzył tej części lasu.
— Panie Malfoy, musimy porozmawiać o pańskim wczorajszym występie — poinformowała ze stoickim spokojem profesor McGonagall. — I muszę usłyszeć zapewnienie, że więcej się on nie powtórzy.
*
Króciutki, ale zawsze jakiś :D
Ta, uzupełniam piosenkami, bo mam parę fajnie pasujących :D
*
(Nie mogłam się powstrzymać)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top