12: Pokaz Na Pokaz (cz.1)
I'm in love with the shape of you
We push and pull like a magnet do
Although my heart is falling too
I'm in love with your body
Last night you were in my room
Now my bedsheets smell like you
Every day discovering somethin' brand new
I'm in love with your body
Oh I Oh I Oh I Oh I
I'm in love with your body
Oh I Oh I Oh I Oh I
I'm in love with your body
Oh I Oh I Oh I Oh I
I'm in love with your body
Every day discovering somethin' brand new
I'm in love with the shape of you
~ Ed Sheeran "Shape Of You"
*
Hermiona siedziała przed toaletką przetransmutowaną z biurka. Cały blat zajmowały kosmetyki: palety cieni do powiek, puder, bronzer, zestaw róży do policzków, kredki do ust, szminki i ulubione wyjściowe perfumy. Przybliżyła twarz do tafli lustra, aby przełożyć kolczyk przez dziurkę w uchu. Odsunęła się, podziwiając swoje dzieło. Nie przesadziłam? Uniosła podkreśloną brew i przyglądnęła się własnemu obliczu. Makijaż miał pasować do pastelowej sukienki, więc postawiła na kreski w stylu Marylin Monroe oraz mocniejsze usta w odcieniu zgaszonego różu. Stylizacja delikatna i kobieca. Poprawiła kosmyk opadający uparcie na czoło. Nie chciał się słuchać. Prychnęła i ułożyła go za pomocą magii.
Idealnie.
Wyglądnęła zza lustra, słysząc pukanie do drzwi. Poprawka — dobijanie się do drzwi. Walenie pięścią niewiele miało wspólnego z subtelnością delikatnego muskania drewna kostkami. Przewróciła oczami, spojrzawszy na swoje odbicie.
Coś ty zrobiła, że musisz to wszystko znosić?, zapytała samą siebie. Niech zgadnę... Malfoy?
Wyszła zza biureczka i podeszła do drzwi. Wzięła wdech, aby następnie wypuścić powietrze na uspokojenie, tak, jak radziło kilkanaście poradników mających pomóc w walce ze stresem.
Nacisnęła klamkę, otwierając przed Malfoyem. Zastygła, utkwiwszy wzrok w jego włosach. Obciął je i musiał to zrobić tego dnia. Jeszcze rano nie zauważyła zmiany. Teraz zamiast długich, prostych włosów na jego głowie królowały lekko nastroszone kosmyki. Strzelała, mówiąc, że będzie wyglądał lepiej, a strzelając, nie chybiła. Dobrze mieć rację, nawet nie wiedząc, że się ją ma. Uznała stanowczo, że nawet wygląda przystojnie. Kogo ona chciała oszukać? Malfoy wyglądał cholernie, obłędnie, nieziemsko przystojnie, a nowa fryzura tylko podkreśliła jego bezbłędnie i bezwstydnie doskonałe rysy twarzy. Przez przypadek przez swoje zachcianki stworzyła potwora.
Potem zlustrowała resztę jego osoby. Ciemno-grafitowa marynarka, czarna koszula oraz spodnie do kompletu leżały na nim idealnie, bez wątpienia zostały skrojone właśnie dla niego i to nie przez pierwszego lepszego krawca. Jej wykonawcą musiał być jeden z tych guru od nici i igieł, pokroju Leonarda Snarta bądź Veroniki Cuccio. Spalenie się ze wstydu z pewnością jej nie groziło. Pytanie brzmiało: kto będzie dla kogo ozdobą? Jak na razie zapowiadało się, że to Draco będzie lśnił, a ona niczym ta kula u nogi będzie się posłusznie za nim wlokła, po cichu licząc na jakiekolwiek spojrzenie aprobaty od nieznajomych, bądź znajomych.
Bez przywitania, pytania, czy zaproszenia przepchał się obok niej. Dopiero wtedy zauważyła, że w ramionach trzyma duży pokrowiec.
— Och, rozgość się, olej to, że cię wcale nie zaprosiłam.
Zatrzasnęła za nim drzwi ze złością, a złość miała fundamenty we frustracji tym, że prezentowała się przy nim jak Kopciuszek przed przybyciem wróżki.
— Nie potrzebuję twojej zachęty — odparł nonszalancko.
Ruszyła za nim, kiedy postanowił przejść do sypialni. Zachowywał się, jakby przebywał we własnym mieszkaniu. Rozglądał się, oceniając wnętrze; przy czym specjalnie nie krył się z odrazą. Na najsurowsze spojrzenie zasłużył sobie okrągły dywan o gęstym włosiu typu shaggy, ulokowany pod stolikiem przed telewizorem, który kupiła na wyprzedaży dwa tygodnie wcześniej, stwierdzając, iż majtkowy róż rozweseli trochę jej skromne mieszkanko. Wreszcie przystanął i wcisnął pokrowiec w ramiona Hermiony, po czym bez skrępowania usiadł na łóżku, założył ręce za potylicę i opadł na jej pościel. Kobieta zamrugała, patrząc to na niego, to na przedmiot w swoich ramionach, to na wgniecioną narzutę łóżka i znów na niego. Żadna z tych trzech rzeczy nie pasowała.
— Co to jest? — zapytała, odsuwając pakunek na odległość ramion. Czarny materiał nie pozwalał zajrzeć do środka.
— Twoja kreacja na ten wieczór — mruknął Draco, wpatrując się w sufit.
— Mam już kreację.
Wskazała na swoją pastelowo-różową sukienkę do kolana od Juliana DeGaspar. Kosztowała sto galeonów i właśnie na taką wyglądała. Materiał był doskonałej jakości, a szwy i przeszycia nie pozostawiały pola do narzekań. Niestety nie była tym, co wyróżniłoby ją, gdy stała obok Malfoya.
A więc przybyła wróżka, a od wróżki tej wolała nie przyjmować nawet złamanego knuta.
Blondyn uniósł głowę, od niechcenia rzucając okiem. Skrzywił się, aby następnie opaść do poprzedniej pozycji.
— Ta ode mnie jest lepsza. Potter zejdzie z wrażenia.
— Nie przyjmę niczego od ciebie — zaprotestowała, wbrew swoim odczuciom; wszak niespodziewanej wróżce z sukienką nie powinno zaglądać się w zęby. — Ile kosztowała?
Znów podniósł głowę.
— Pansy ma butik. Przysługa za przysługę. Przebierz się.
Drążyć dalej, czy odpuścić? Mimo zapewnienia, że niby go nie szarpnęła po kieszeni, szczerze w to wątpiła. Z jednej strony wolała nie przyjmować drogich prezentów, a z drugiej chciała zrobić Harry'emu na złość.
— Nie przyjmiesz odmowy? — upewniła się, zaciskając palce na sukni.
— Obciąłem włosy, jak mi doradziłaś. Ja radzę ci ubrać tę kieckę. Jeśli nie zabierzesz się za to sama, ja ci pomogę, a wiesz, że jestem do tego zdolny.
Rozdziawiła usta. Tego wolała uniknąć. To ostatecznie przekonało ją do tego, że lepiej nie podpadać wróżce. Obiecała sobie, że odda mu suknie, jak tylko odbierze ją z pralni. Jeszcze da mu w podziękowaniu jakiś drogi alkohol. Przynajmniej w ten sposób mogła uspokoić swoje sumienie.
— Już idę — zapewniła, szybko zmierzając do łazienki.
Wolała wziąć się za przymierzanie sukienki sama, niż żeby Draco jej pomagał. Owszem mieli udawać parę, ale jeszcze nie nadszedł odpowiedni czas.
Zatrzasnęła za sobą drzwi — pokaźnie, głośno i wyraźnie wyrażając swoje oburzenie — dla pewności zamykając jeszcze się na zamek. Niech sobie za dużo nie wyobraża! Kiedy ona wyobraziła już sobie dość...
***
Poszła? Uchylił powiekę. Poszła. Mógł więc trochę pomyszkować. Oczywiście w celu poznania wroga, a nie z powodu ciekawości. Chwilowo trwało zawieszenie broni, ale kto wie, kiedy zapragnie wbić mu swoje szpony w plecy?
Usłyszał kliknięcie zamka i zachichotał. Odgradzała się od niego, jakby faktycznie czegoś od niej oczekiwał. A tak nie było. Wiedział jak ją zastraszyć. Mógłby powiedzieć, że były to groźby bez pokrycia, jednakże gdzieś tam w podświadomości i tak wiedział, że ani jego psyche, ani jego soma nie miałyby nic przeciwko podglądnięciu sobie tego i owego. Pomału podniósł się z materaca, starając się, żeby ten nie wydał najmniejszego odgłosu.
Co my tutaj mamy? Rozglądnął się wokół. Tak, jak oczekiwał. W całym mieszkaniu panował perfekcyjny porządek. Szafa zamknięta, łóżko (póki się na nim nie rozłożył) pościelone, na podłodze ani pyłku kurzu, a pod sufitem żadnej pajęczyny. Jego spojrzenie padło na szafkę nocną. Zobaczymy, jakie tajemnice kryjesz. Na paluszkach podszedł do mebla. Otworzył pierwszą szufladę. Wyszczerzył zęby, widząc otwarte pudełko czekoladek, a pod nim paczuszkę z żelkami. Jedz, jedz, niech ci tyłek rośnie. W kolejnej szufladzie znalazł ziołowe, magiczne suplementy diety, głównie na cerę, a także kremy — do rąk i stóp. Przynajmniej o siebie dbała. Przeszedł niżej. Zdziwił się, gdy na dnie zobaczył odwróconą plecami do góry ramkę na zdjęcie. Wziął ją w dłonie i odwrócił. Potter. Po co jej jeszcze to zdjęcie? Powinna dawno się do pozbyć. Odłożył je na miejsce. On nie trzymał zdjęć Astorii ani żadnej innej kobiety... a nie, trzymał zdjęcie Granger i starszej Greengrass. W każdym razie dziwił się, że nie wyrzuciła fotografii tam, gdzie i Pottera miejsce — na śmietnik.
— Niech cię szlag, Malfoy — dobiegło zza drzwi toalety. Znak, że otworzyła pokrowiec i oglądnęła jego zawartość. Znak, że kreacja zrobiła na niej wrażenie. Znak, że powinien wrócić na swoje miejsce.
Nie bez powodu spędził godzinę w sklepiku prowadzonym przez Pasy, odrzucając kolejne propozycje. Szukał czegoś, co zapiera dech w piersi i pasuje do głęboko skrywanego drapieżnego charakterku Hermiony. Czegoś, w czym kobieta będzie wstydziła się wyjść, równocześnie ciesząc się ze spojrzeń pod swoim adresem. Całe szczęście Parkinson miała podobne wymiary do Granger. Co prawda podobne nie znaczyły takie same — szatynka miała trochę szersze biodra i krąglejsze pośladki — ale to nie przeszkadzało w wyborze dobrze dopasowanego rozmiaru. Wystarczyło wybrać odpowiedni model sukni, żeby obyło się bez właściwej modelki.
Powrócił na swoje miejsce na łóżku. Jeszcze nie zdążyło się wychłodzić. Zza drzwi łazienki dochodziły odgłosy świadczące o tym, że kobieta się przebiera — przekleństwa i inne bluzgi pod jego adresem. Och, z pewnością jej się spodobała.
Drzwi wreszcie się otworzyły i stanęła w nich Hermiona. Powstrzymał się od gwizdu, spokojnie obserwując jej reakcję.
— Malfoy, ja jestem naga! — oświadczyła z wyrzutem.
— Bynajmniej nie z przodu i nie całkiem.
Kobieta wydęła usta w pełnej oburzenia minie, po czym obróciła się tyłem, ukazując wycięcie w kształcie litery V wypełnione półprzezroczystą koronką, która niespecjalnie zakrywała plecy. Z przodu bordowa suknia praktycznie nie miała dekoltu, gdyż ten kończył się zaraz nad mostkiem. Jej krój podkreślał kobiece kształty. Rąbek sukni zakrywał stopy, zmuszając Granger do zmiany obuwia na nieco wyższe. Elegancka, a zarazem seksowna kreacja. Draco nie widział przeszkód, żeby do tak stuningowanej Hermiony się przyznawać.
Wyglądała nieziemsko. Bordo podkreślało nieskazitelność jej cery; jesienna bladość stała się atutem. Oczy nabrały blasku. Mrowienie w lędźwiach tylko podbudowało jego racjonalną ocenę. Tak odziana pozostawiała szerokie pole wyobraźni, a jego właśnie zaczęła pracować na najwyższych obrotach. Po raz kolejny przyznał sam przed sobą, że taką Hermionę nieprędko wyrzuciłby z łóżka.
— Ciesz się. Była jeszcze wersja bez koronkowej wstawki. Widzisz, myślałem o tobie, gdy ją wybierałem. Wyobraziłem sobie, jak na mnie wrzeszczysz i mimo wielkiej pokusy wziąłem tę. Przyznaj, lepszego chłopaka nie miałaś. Powinnaś mi podziękować, skarbie.
Podążał wzrokiem za Hermioną zmierzającą w stronę szafy. Rzuciła mu nachmurzone spojrzenie, po czym wzięła się za zmianę obuwia. Wybrała czarne szpilki.
— Jak usłyszę jeszcze jakieś skarbie z twoich ust poza imprezą zaręczynową, przysięgam, że cię wykastruję — ostrzegła, chybocąc się na jednym bucie. Zaraz potem złapała równowagę, wsuwając stopę w parę od kompletu.
— Ktoś tu wstał lewą nogą? A może się stresujesz? — zapytał, wiedząc, że Granger z pewnością nie przechodzi obojętnie obok perspektywy zagrania w prywatnym przedstawieniu.
Wcale się nie dziwił, ale sam nie dzielił z nią problemów. Dla niego był to po prostu kolejny wieczór z nieznajomą. Tyle razy przerabiał sztuczne uśmiechy, wymuszone flirty oraz udawanie zainteresowaniami kobiet spotkanych w klubach, że udawanie czyjegoś chłopaka wydawało się bułką z masłem. Wychodził z założenia, że całe życie to dramat, a ludzie grają tylko swoje role. On swoją znał doskonale — z łatwością przychodziło mu udawanie bożyszcza niewieścich serc, który zawsze w głębi pozostanie draniem.
***
Zerknęła na blondyna, czując na twarzy rumieniec wstydu. Jego uwaga nie była złośliwa, raczej luźna; nie oskarżał jej i nie miał jej zachowania za złe. Jednak te dwa niewinne pytania zrobiły na niej większe wrażenie, niż gdyby wylał na nią kubeł z pretensjami. Kiedy przeanalizowała swoje zachowanie od momentu, gdy pojawił się w jej mieszkaniu do teraz, naszła ją ochota, żeby schować się gdzieś z zażenowania. Cały czas był na swój sposób miły, nie rzucał wrednymi uwagami na prawo i lewo, a ona? Ona warczała na niego, odkąd tylko przekroczył próg. Na jego miejscu dawno wyszłaby, pokazowo trzaskając drzwiami.
Robił jej przysługę, zgadzając się na ten układ; owszem coś z niego miał, ale zbyt mało, żeby mówić o realnej korzyści. Mógłby się bawić z kimkolwiek, a on zgodził się właśnie na jej towarzystwo. Powinna okazać mu wdzięczność, a nie jeszcze zachowywać się jak marudna pretensjonalna baba. No i nabył dla niej robiącą odpowiednie wrażenie suknie, dzięki czemu przynajmniej nie musiała martwić się o to, że zginie w tłumie.
Wyprostowała się, przesuwając dłońmi po materiale. Był przyjemny w dotyku. Jak mogła się gniewać na Malfoya, kiedy tak się starał?
— Ja... przepraszam... faktycznie jestem trochę spięta... — przyznała.
Trochę to przejęzyczenie. Cała jej sylwetka spinała się, a wnętrzności skręcały się boleśnie, gdy tylko myślała o osobistej misji, jakiej się podjęła. Mogła jeszcze zrezygnować, ale nie należała do osób, które tak łatwo by odpuściły. Kiedy powiedziało się A, należało powiedzieć B i ostatecznie dojść do Z. Tak, zapowiadał się ciężki, a także pełen emocji, wieczór.
— Może mały, króciutki masażyk? — błysnął zębami niezrażony blondyn, rozluźniając atmosferę. Zaśmiała się, tym razem nie doszukując się w propozycji złych intencji. Pokręciła głową. — Nie? Popraw makijaż i idziemy — polecił.
Wyszła z sypialni, aby zasiąść przed toaletką. Wacikiem delikatnie ściągnęła różową szminkę z ust. Za bardzo gryzła się z odcieniem sukni. Zamiast niej na jej wargach zagościła ciepła, krwista, matowa czerwień. Czerwień nie znosiła się z błyskiem. Błysk czerwonych ust wygląda tandetnie, a decydują się na niego raczej kobiety nieobeznane w niespisanej makijażowej etykiecie oraz panie trudniące się handlem własnym ciałem. Odbiła nadmiar kosmetyku na chusteczce.
W lustrze zobaczyła poruszenie, a zaraz potem odbicie Draco. Oparł się o futrynę, obserwując zabiegi, jakim się poddawała. Bez konkretnego powodu uśmiechnęła się do niego. Odpowiedział jej parsknięciem. Podkreśliła mocniej oko, dodając trochę szarości.
— Gotowa?
— Gotowa.
Odsunęła się od blatu, sięgając po niewielką kopertówkę, w której już wcześniej ulokowała swój telefon oraz drobny upominek dla narzeczonych. Wrzuciła doń puder i czerwoną szminkę. Jak większość torebek i plecaków Hermiony ten także został zaczarowany za pomocą zaklęcia zmniejszająco-zwiększającego. Używała go praktycznie bez przerwy, odkąd nauczyła się go przed wyprawą na poszukiwanie horkruksów. Czar nadzwyczaj uniwersalny i przydatny. Obowiązkowo powinno się go nauczać w szkole.
Porwała z biurka klucze, sięgnęła do wieszaka po płaszczyk. Jednym ruchem różdżki jego barwę zmieniła na reprezentacyjną czerń.
Wyszli na korytarz. Zamknęła drzwi, a kluczyki i różdżkę schowała do niewielkiej torebeczki, którą następnie wrzuciła do kieszeni płaszcza. Gdy się obróciła, czekało na nią zachęcająco podstawione ramię Dracona. Przetarłaby oczy ze zdumienia, ale perspektywa poprawiania makijażu skutecznie odwiodła ją od tego odruchu. Jak zwykle popatrzyła nieufnie na przedramię, po czym na jego właściciela. Uniósł brew. Powinien jeszcze przewrócić oczami. Wreszcie się zdecydowała i zaplotła swoją rękę o jego. Ruszyli razem korytarzem.
Godzina nie była późna — został kwadrans do dwudziestej — dlatego też korytarze tętniły życiem. Uczniowie spacerowali, zmierzając w tylko sobie znanym kierunku. Gdzieniegdzie mogła dostrzec pary trzymające się za ręce. Spojrzała na miejsce, gdzie jej ciało od ciała Malfoya oddzielały tylko warstwy ubrań. Poczuła się jak wtedy, gdy zmierzała z Krumem na bal bożonarodzeniowy. Jak nastolatka. Później to doświadczenie się powtórzyło, kiedy wraz z Harrym wybrała się na imprezę absolwentów na ostatnim roku. Tym, co odróżniało te dwa doświadczenia od tego, co przeżywała teraz, była świadomość, że Draco jest właściwie obcym mężczyzną. I oboje są dorośli.
Ani ona, ani on nie zaczęli żadnego tematu. Po prostu pokonywali kolejne korytarze i schody, a było ich sporo; wszak schodzili z siódmego piętra na sam parter. Studenci obracali za nimi głowy, szepcząc między sobą. Zagorzałe fanki wrednego charakteru Malfoya, opakowanego w doskonałe ciało, czerwieniały na twarzy. Hermiona tryumfowała.
Minęli gabinet dyrektorski na pierwszym piętrze. W oddali nauczycielka zauważyła profesor McGonagall. Nos kobiety utkwił w papierach, a oczy wertowały kolejne linijki tekstu. Dyrektorka zerknęła znad lektury, natrafiając na obiekt niepasujący do szeroko pojmowanego przezeń świata. Przystanęła, w szoku wpatrując się w Hermionę i Draco idących ze sobą pod ramię. Niewiele brakowało, a otworzyłaby usta z wrażenia.
— Miłego wieczory, pani profesor — zagadał zadowolony z siebie Draco.
— U-u-udanej zabawy... — odparła kobieta, odprowadzając swoich pracowników niedowierzającym wzrokiem.
Malfoy nachylił się nad uchem panny Granger, gdy znaleźli się w odpowiedniej odległości.
— Robisz piorunujące wrażenie — szepnął, a w jego wypowiedzi zabrzmiała nutka rozbawienia.
***
Są rzeczy tanie, drogie i bezcenne. Do tych ostatnich należały: pełna niedowierzania mina McGonagall oraz ciche westchniecie Granger, gdy wyszeptał jej ostatnie zdanie praktycznie do ucha. To nie przypadek, że musnął ustami wrażliwą skórę na płatku, zrobił to specjalnie, bo coś go podkusiło. Podszepty jego męskich potrzeb truły mu, odkąd zobaczył, jak ponętnie Hermiona prezentuje się w kuszącej sukni. Nie ulegał wszystkim sugestiom, gdyż oskarżyłaby go o molestowanie, jednak parę drobnych gestów nigdy nie zaszkodziło. Kto wie, może dzięki prawdziwemu flirtowi ten wieczór będzie miał najszczęśliwsze z ewentualnych zakończeń? Nie wiedział, ale jeśli istniała chociaż maleńka szansa, on zamierzał ją wykorzystać. Najwyżej później zmusi Granger do zmiany pracy. Mogła nie zaczynać z nim tej gry, a bez wątpienia to zrobiła, bezczeszcząc swym kształtnym tyłeczkiem biurko dziadka Abraxasa. Biedaczek najpewniej przewracał się w grobie, złorzecząc na szlamowate pośladki szlam. Draco za to nie narzekał. Tego wieczoru mógł sobie poużywać, ile się dało i to bez konsekwencji.
Zostało parę ostatnich schodów dzielących ich od parteru, a także Neville'a, którego Draco obiecał teleportować. Wszak żadne z dwójki pozostałych rówieśników z nim pracujących, nie miało bladego pojęcia, gdzie mieszka Teodor. Na początku nie chciał się zgodzić, ale ostatecznie wygrało poczucie winy, po tym, jak Nott nawtykał mu, że znów zachowuje się jak rasowy egoista. Koniec końców Draco zgodził się trzymać jeszcze jedną osobę za rękę podczas przeprawy z jednej części Wielkiej Brytanii na drugą. Szkoda tylko, że ta osoba nie doceniała jego poświęcenia i najnormalniej w świecie od tygodnia miała go gdzieś. Ciekawe co Longbottom zrobiłby na jego miejscu? Czy hardo odmówiłby głębokiemu dekoltowi, obcisłej ołówkowej spódnicy i wiedźmiemu urokowi Granger? Szczerze wątpił.
O wilku mowa. A raczej zielarzu. Przynajmniej wziął sobie do serca przydatne rady Malfoya i wyrzucił mokasyny. Nowy garnitur też był niczego sobie, leżał dobrze, podkreślając niezłą formę Neville'a, ale nie miał tego, co posiadał ten należący do bezsprzecznego guru mody w tej budzie — dodatkowych dwóch zer na swojej metce oraz znanego nazwiska. Malfoy nie był materialistą, nie przypisywał ponadprzeciętnych właściwości drogim rzeczom, jednakże niezaprzeczalnie za ceną szła jakość i styl, a to potrafiło nawet z Granger wykrzesać maksimum urody.
Już z daleka widział wzrok przepełniony nienawiścią. Czuł palące spojrzenie na swoim ramieniu splecionym z ramieniem Hermiony. Miał ochotę mu nawrzucać, powiedzieć, żeby się wreszcie ogarnął, ale powstrzymał się z obawy przed większą awanturą i, co ważniejsze, wściekłością swojej towarzyszki na ten wieczór. Nie potrzebował pretensji ze strony Pani Zdrowy Rozsądek i Przyjaźń Jest Najważniejsza, a także jawnego braku współpracy z jej strony. Neville przestąpił z nogi na nogę, a Draco pomyślał, że ma do czynienia z wyjątkowo ciężkim przypadkiem platonicznej miłości. Brunet chyba z trudem hamował się przed rękoczynami. Beznadziejny pacjent. Ciekawe, kiedy przyjmie do wiadomości, że jego szanse są marne? Ciekawe, czy w ogóle sobie odpuści? Mimo udzielonych randkowych porad, Draco wątpił w zaistnienie związku Hermiony z Nevillem.
— Cześć! — zakrzyknęła wesoło Hermiona i pomachała do znajomego.
— Hej, Hermiono — odpowiedział jej Neville, zachowując dystans.
Granger, w odróżnieniu od Malfoya, nie zauważyła chłodu bijącego od Longbottoma i ucieszona podeszła bliżej mężczyzny.
— Wyglądasz świetnie — skomplementowała zielarza. Draco tylko cudem powstrzymał się przed prychnięciem, taka jawna kpina nie uszłaby mu na sucho. — Nie sądziłam, że taki z ciebie przystojniak.
— Ekhem. Dzięki — bąknął Longbottom niepewnie.
Dziewczyna zaśmiała się, najwyraźniej biorąc dystans ze strony Neville'a za nieśmiałość. Kobiety, takie niedomyślne, Draco przewrócił metaforycznymi oczami, na twarzy zachowując obojętny wyraz. Granger nawet nie domyślała się, że Longbottom coś do niej czuje.
— Idziemy? — wtrącił grzecznie Draco, mając nadzieję na zakończenie tego cyrku.
— Tak, jasne — zgodziła się Hermiona.
Nie czekając dłużej, delikatnie pociągnął kobietę, nadając tempa ich krokom.
Nie ma to, jak spojrzenia wyrażające życzenie śmierci, osiadające na karku. Longbottom został nieco z tyłu i mimo powiększającego się dystansu Malfoy doskonale czuł ciarki na plecach. Chłód nocy w połączeniu ze wzajemną wrogością sprawiały, że atmosfera zdawała się lodowata. Na szczęście wystarczyło przekroczyć bramę szkoły, aby się aportować, a na przyjęciu już nie będą musieli się męczyć ze sobą nawzajem. Nie będą musieli nawet gadać. Szkoda tylko, iż brama jak na złość przybliżała się w ślimaczym tempie.
Mocniej ścisnął ramię Hermiony i nieco przyspieszył kroku. Musiał sobie coś z Longbottomem wyjaśnić na osobności.
Uniósł głowę w górę, gdy przechodzili pod żeliwnym łukiem. Zatrzymał się gwałtownie i zwrócił do drugiego mężczyzny:
— Longbottom, ty pierwszy.
Zostawił Granger i żeby tamten nie dostał szansy, aby zaprotestować, szybkim krokiem pokonał dzielącą ich odległość. Złapał za jego ramię, wyobrażając sobie bramę prowadzącą do włości syna państwa Nott.
Ucisk w okolicach pępka zelżał, a Malfoy puścił napiętą z nerwów kończynę Longbottoma. Oswobodzony mężczyzna obrócił się na pięcie i ruszył w stronę świateł budynku.
— Długo jeszcze będziesz się boczył? — zapytał Draco.
— Mogłeś odmówić — odwarknął Neville, ale się zatrzymał, racząc rozdrażnionym spojrzeniem współpracownika.
— Myślisz, że to by coś zmieniło? Znalazłaby kogoś innego. Zabiniego, któregoś z Weasleyów — tłumaczył arystokrata. — Zrozum, że nie zrobiłbyś na Potterze żadnego wrażenia. Ja przynajmniej się za nią nie uganiam i gwarantuję, że to ostatnia taka noc z Granger.
— Spoko. Tak sobie mów. Mam wrażenie, że nie skończy się na udawaniu.
Tym razem zielarz ruszył i nie wyglądało na to, żeby miał się zatrzymać.
— To twoja sprawa, co sobie myślisz! — krzyknął za nim Draco. — Cholera — warknął, kopiąc żwir rozsypany na drodze. Nawet ciapa Longbottom miał go za Casanovę.
Nie spodziewał się nigdy po sobie zaangażowania w znajomość z innym mężczyzną, a zwłaszcza Longbottomem. Początkowo wydawało się mu, że uczucia Neville'a go nie obejdą. Zgodził się na umowę z Granger, stwierdzając, iż Longbottom jakoś to przełknie. Najwyraźniej się mylił, a co gorsza gryzły go wyrzuty sumienia.
Nie wiedział, co począć z obrażalskim znajomym, wiedział za to, że Granger z pewnością na niego czeka, marznie i niechybnie wietrzy podstęp. Za długo to trwało.
***
Cichy trzask oznajmił powrót Draco.
Kobieta rozmasowała ramiona, gdyż przez cienki płaszcz dostawał się chłód z zewnątrz. Kiedy szła z mężczyzną ramię w ramię, wydawało jej się, iż jest cieplej. Myliła się, a przed sięgnięciem po różdżkę powstrzymywała ją tylko świadomość, że Malfoy miał zaraz wrócić. I wrócił, ale sporo czasu go nie było, jak na samo odstawienie Neville'a pod rezydencję Teodora.
Suche liście pod butami arystokraty zaszeleściły, kiedy podszedł bliżej.
— Długo cię nie było, myślałam, że mnie wystawiłeś — mruknęła, uśmiechając się nieśmiało.
— Zawarłem z tobą umowę — uspokoił ją. — Ja dotrzymuję słowa. Przeważnie. Rozmawiałem z Longbottomem.
— Prywatne sprawy?
— Nie aż tak. Nie zawracaj sobie tym głowy. Zaraz zrobimy wielkie wejście — zapowiedział, przywołując na usta łobuzerski uśmiech.
Sięgnął do jej ręki, a ona już przyzwyczajona do jego dotyku na ramieniu, nie zaprotestowała. Spletli swoje palce w ciasnym uścisku. W najśmielszych fantazjach nie liczyła nawet na tak intymny gest. Jej ciepła dłoń idealnie pasowała do zimnej Dracona. Znów popatrzyła na ręce; niby jedna z nich należała do niej, ale wyglądała tak obco w niepoznanych jeszcze objęciach.
Podniosła wzrok, natrafiając na bystre, szare oczy. On także podziwiał miejsce złączenia ich ciał i chyba dochodził do tych samych wniosków co ona. Niecodzienne było to zjawisko. W jednej chwili tło za Malfoyem stanowił las, a nad nim księżyc, w kolejnej zniknął, wtapiając się w czerń, aby z powrotem się pojawić; tym razem za plecami miał ogromny wiekowy dwór. Renesansowy budynek miał białe ściany, brunatny spadzisty dach i średnie okna w ciemnym, prawie czarnym odcieniu.
Rozejrzała się; stali na środku żwirowej drogi; za sobą miała kutą bramę. Drogę prowadziły rzędy uśpionych jesienią kwiatów, a dalej za nimi wyrastały jabłonie, czereśnie, śliwy i grusze. Widziała, że za budynkiem kryje się większy teren.
Wzięła głęboki wdech, myśląc o tym, że zaraz rozpocznie się zabawa. Parę godzin udawania przed przyjaciółmi. Dreszcz strachu przeszył jej plecy. Poczuła delikatny i krótkotrwały uścisk dłoni, a następnie subtelne szarpnięcie. Draco miał rację, powinni ruszać.
Skinęła głową i ostrożnie ruszyła wraz z partnerem w stronę wejścia do rezydencji. Im bliżej się znajdowała, tym bardziej ogrom gmachu ją przytłaczał — nad nimi górowały dwa piętra. Do drzwi wejściowych prowadziły schody, a witał ich niewielki ganek. Stopień za stopniem wlokła się w górę i żałowała, że miała ich do pokonania tylko trzy. Idąc za sugestią Neville'a nie sądziła, że impreza zaręczynowa przyjaciół wywoła w niej taki stres.
Tuż przed drzwiami wyciągnęła z torebki pakunek. Draco rzucił pytające spojrzenie, ale je zignorowała. Chciała mieć to już za sobą.
Na straży stał lokaj, dbając o komfort gości. Przywitał się głębokim ukłonem, odebrał płaszcze i popchnął skrzydło drzwi. Światło zalało dwie postaci, tworząc za nimi cień. Razem wkroczyli do holu. Szeroki i wysoki robił wrażenie, zapierając dech w piersi. Naprzeciw wejścia w górę pięły się spiralne szerokie schody, otaczając swą pieczą parter, pierwsze i drugie piętro. Centralnie pośrodku światła schodów wisiał kryształowy żyrandol o średnicy dwóch metrów. Za schodami mogła dojrzeć szerokie przejście ozdobione drapowaną czarno-złotą kotarą, stanowiącą kontrast dla białego, marmurowego wykończenia. Olśniona bogactwem wystroju dopiero po chwili zauważyła Lunę i Teodora, witających gości. Za świeżo upieczonymi narzeczonymi wznosiła się wieża złożona w głównej mierze z alkoholów opakowanych w wysokie torebeczki. Hermiona zacisnęła palce na tej trzymanej w dłoni.
Gdyby Draco nie pociągnął jej za sobą, nie wiadomo jak długo jeszcze stałaby bez ruchu. Jej szpilki wystukiwały równy rytm, gdy podążała za Malfoyem do gospodarzy. Na szczęście się czymś zajęła, starając się nie poślizgnąć na wypucowanej i wypolerowanej posadzce. Spostrzegła spojrzenie Luny, które zatrzymało się na ich złączonych rękach. Blondynka natychmiast trąciła Teodora, dyskretnie wskazując na niesamowite zjawisko. Nic dziwnego, że zamiast zwyczajowego przywitania, Lovegood wydukała:
— Hermiona... Draco... wy... jesteście razem?
— Tak — odpowiedzieli równocześnie, każde gromiąc drugie za odezwanie się; przez nieomówienie szczegółów, nie zrobili odpowiedniego wrażenia, w swoim mniemaniu tracąc wiarygodność.
— To... nieoczekiwane. Czy to zasługa naszego spotkania? — dopytała szczerze zaintrygowana blondynka.
— Chyba jednak to była prawdziwa randka — Hermiona uprzedziła Draco.
— Rany, nic nie mówiłaś! A przecież widziałyśmy się tydzień temu!
Jej błąd. Mogła wspomnieć między przymierzaniem jednej sukienki a drugiej, że planuje się wybrać z Malfoyem, swoim chłopakiem. Czemu wypadło jej to z głowy? Ach, tak, bo Malfoy nie był jej prawdziwym chłopakiem; gdyby nie ten szczegół z pewnością by pamiętała.
Zauważyła, że oczy Luny chłoną wygląd jej wieczornej kreacji. Z pewnością uświadomiła sobie, że to nie ten model Hermiona przy niej kupowała. Szatynka zobaczyła pobłażliwy uśmiech. Luna domyślała się, że to Draco wybrał suknie.
A jednak coś uwiarygodniało ich związek. Dobry ruch, Draco, pochwaliła blondyna w myślach.
— Nie chciałam zapeszać...
— Och...
— Hmm... — mruknął Teodor — gratulacje, stary?
— To wasze przyjęcie, nami się nie przejmujcie — wybrnął Draco, odbierając prezent ze skostniałej dłoni Hermiony. — Wszystkiego najlepszego.
Nott przyjął podarek i odłożył na stertę za siebie.
— Porozmawiamy później, robi się kolejka — zapewniła Luna, znacząco patrząc nad ramieniem Hermiony.
Szatynka odwróciła się, napotykając zniecierpliwione spojrzenie otoczonych zmarszczkami oczu, czarnowłosej staruszki, której hebanowego koka przeplatało parę siwych włosów. Z pewnością należała do rodziny Notta. Hermiona uśmiechnęła się przepraszająco, po czym przeszła obok przyjaciółki i jej ukochanego. Skrzywiła się, czując na sobie spojrzenia kilku nieznanych jej osób. Dokładniej czuła je na półnagich plecach.
Wkroczyli w centralną część przestronnego holu. Patrząc pod nogi, nie zwracała uwagi na gawędzących po kątach ludzi.
— Cześć, Hermiono! — usłyszała gdzieś z prawej i natychmiast podniosła głowę, poznając zawadiacki tembr męskiego głosu. O ścianę nieopodal luźno opierał się Blaise, dzierżąc w dłoni szampana, z którego już niewiele zostało. Były Ślizgon wyszczerzył zęby, oceniając jej wygląd z góry na dół. — O, Malfoy. — Zabini niby przypadkiem dostrzegł Dracona trzymającego się u jej boku. Wypił trunek do dna, a kieliszek odłożył na tacy przechodzącego kelnera. — Przegrałeś jakiś zakład?
Chcąc nie chcąc, skierowali swe kroki w stronę przyjaciela Malfoya. Dziewczyna wciąż czuła się trochę nieswojo, gdy pomyślała o tym, jak zostawiła mężczyznę dla innej kobiety. Straszny wstyd.
— Uważasz, że nie jestem z Hermioną z własnej woli? — oburzył się Draco, a Hermiona nie znając sytuacji, zapewne by mu uwierzyła.
„Zaborczy" arystokrata przyciągnął ją do siebie bliżej i rzucił znajomemu oskarżycielskie spojrzenie. Pannie Granger nie pozostało nic innego, jak popłynąć wraz z prądem tej maskarady. Wtuliła się w bok swojego byłego wroga, a obecnie udawanego chłopaka.
— Mnie nie oszukacie — zarechotał Blaise, pewny swego. — Sam robiłem ten numer nie raz. O kogo chodzi? — Nie odpuszczał tematu. — Pansy? Astoria? A może próbujesz ochronić Hermionę przed Dafne w ramach rekompensaty?
Jest tutaj? Hermiona, słysząc imię swojej pierwszej kobiety, rozejrzała się w koło. Nigdzie nie zauważyła blondwłosej przedstawicielki rodu Greengrass. Wróciła uwagą do Zabiniego. Nie było sensu udawać, jeśli Zabini doskonale wiedział, co wyczyniają wraz z Draconem.
— Ekhem... Chodzi o Harry'ego... i po części Ginny.
— Nie mów, że to twój pomysł.
Blaise uniósł krytycznie brew.
— Prawdę powiedziawszy...
Już miała zacząć tłumaczyć, co przyczyniło się do tego konkretnego obrotu spraw, ale Malfoy jej przerwał.
— O, patrz, kochanie. — Cofnął się, żeby dokładniej widziała. — Twój rudy kumpel właśnie gada z Nevillem. Musimy tam podejść. Szybko. — Znacząco poruszył brwiami.
Neville mógł wszystko zepsuć, jeśli przypadkowo by się wygadał. Mężczyzna, jak mocno by się nie starał, nie potrafił kłamać. Idąc tropem tej konkluzji, Hermiona przypomniała sobie o tajemniczej, ponadprogramowej uprawie w jednej ze szklarni. Są rzeczy ważne i ważniejsze, sprowadziła się na ziemię. Tamta sprawa mogła poczekać. Musieli wkroczyć, zanim Longbottom coś chlapnie. Okazało się, że kluczem do powodzenia jest współpraca. Tylko razem mogli osiągnąć sukces w oszustwie.
— To na razie, Blaise — pożegnała się, puszczając Zabiniemu oczko.
Odprowadził ich donośny śmiech bruneta.
Kątem oka zaobserwowała, jak Draco przewraca oczami. No co? Miała nie być sobą? Przecież jako jej udawany chłopak powinien kochać ją taką, jaka jest.
Już z daleka panna Granger zwróciła na siebie uwagę obu panów; efekt był natychmiastowy. Neville zamilkł, wcześniej coś zażarcie tłumacząc, a Ron, założywszy ręce na pierś, bacznie obserwował zbliżającą się parę, nie szczędząc krytycznych spojrzeń pod adresem Dracona. Mogła się spodziewać, że jej były nie przyjmie ciepło jej drugiej połówki. Nie przeszkadzało jej to w odsłonięciu zębów w szczerym uśmiechu i pomachaniu wolną ręką.
Wreszcie po pokonaniu kilkunastu metrów, znaleźli się po drugiej stronie holu przy znajomych.
— Hej, Herm... — przywitał się Ron. Tym razem nie musiał się nachylać, aby objąć Hermionę i dać buziaka w policzek. Szpilki na stopach kobiety robiły swoje. Odsunął się i bez większego entuzjazmu wystawił dłoń, czekając, aż Draco ją uściśnie. — Hmm... Malfoy.
Arystokrata się nie zawahał, a Hermiona nawet nie czując jego uścisku, wiedziała, że musiał być on silny i pewny siebie. Malfoy nie pozwoliłby sobie na okazanie słabości. Nawet w sytuacji przegranej zachowywał resztki pozorów co do swojej wygranej. Tak jak teraz, gdy zdawał się niekoniecznie miło przyjmowaną osobą.
— Przyszedłeś sam? Gdzie masz Harry'ego i Ginny? — zapytała zaciekawiona.
Z Ronem widywała się najrzadziej. Właściwie, tylko gdy przechodziła przez Hogsmeade lub coś załatwiała w małej wiosce. Odwiedzała go w, jego i jego brata sklepie, Magicznych Dowcipach Weasleyów. Zazwyczaj trzymał się Pottera, stąd zdziwienie, że nie przybyli razem. Na przyjęciach najczęściej też pojawiał się razem ze swoją siostrą. Coś musiało się między nimi popsuć.
— Nawet mnie nie wkurzaj — wybuchnął rudzielec. — Dobrze, że się wreszcie wyprowadziła. Popieprzona nimfomanka. A Potter? Daj mi spokój. Nie gadam z nim od twoich urodzin. I szczerze? Cieszę się, że jesteś z Malfoyem. Przynajmniej dasz bliznowatemu nauczkę. Gratuluję, Malfoy — zwrócił się do blondyna, po czym znów do Hermiony: — Mam tylko nadzieję, że to tylko taka chwilowa zmiana w twoim życiu. Jest wielu odpowiedniejszych facetów. Bez urazy — znów łypnął znacząco na Dracona.
— Spoko — odparł Malfoy, wzruszając ramionami. — Już słyszałem, że kiepski ze mnie materiał do stworzenia trwałego związku. Niemniej staram się, żeby nam wyszło.
Przy całej tej wymianie zdań Neville pozostawał milczący, co zastanawiało Hermionę. Dopiero teraz zauważyła, że przyjaciel nie jest w najlepszym nastroju. W sumie, w ciągu ostatnich paru dni nie widywali się zbyt często. Złościł się o coś? Niestety, to nie był czas, ani miejsce na wyjaśnianie swoich osobistych spraw.
Z zamyślenia wyrwało ją kaszlnięcie. Podniosła oczy na Rona, zanoszącego się suchym kasłaniem.
— Ekhem... — zakaszlał Ron. — Potter... ekhem... — Kaszlnięciami starał się zamaskować nazwisko Harry'ego. — ekhem... chyba coś mi wpadło...
Draco pojął wnet sugestię, przyciągając Hermionę bliżej. Ułożył rękę na jej krzyżu, a następnie przesunął na talię i górną część biodra. Nachylił się tak, że praktycznie muskał ustami jej ucho. Tak jak wtedy na schodach. Znów poczuła znajomy dreszcz, biegnący od szyi, przez kark, kręgosłup, ginąc gdzieś nad lędźwiami. Niech go szlag, że tak na nią działał. Wiedziała, że to wszystko na pokaz, ale nie potrafiła wytłumaczyć tego fenomenu swojemu ciału, które reagowało nieadekwatnie do sytuacji.
— Kochanie, zajmijmy może miejsca — wymruczał pogodnym tonem. — Nie chcemy chyba siedzieć koło babci Nott i jej skaczącej szczęki?
Zachichotała.
— Widzimy się później. Obtańczę was obu — zaśmiała się do Neville'a i Rona.
Ruszyli w stronę szerokiego wejścia do sali bankietowej. Dyskretnie zerknęła przez ramię.
Harry i Ginny akurat witali się z Luną i Teodorem, ale uwagę Pottera zaprzątało coś z goła innego niż życzenia. Patrzył prosto na odchodzącą parę. Nawet z tak dużej odległości Hermiona widziała niezrozumienie wypisane na twarzy jej byłego chłopaka. Zarzucili przynętę, a ryba zaczęła się nią interesować. Kwestią czasu pozostawało złapanie ofiary.
— O ile ci pozwolę — powiedział głośno i wyraźnie Draco.
Musnął jej plecy, wywołując przyjemne łaskotanie w najgłębszych partiach mięśni, a następnie splótł dłoń z dłonią Hermiony. Na razie szło gładko.
Po przekroczeniu progu, Hermionę zalała fala bodźców: wizualnych, dźwiękowych i zapachowych. Jakby przekroczyła magiczną barierę oddzielającą spokojny hol od obleganej i głośnej auli. Zapewne właśnie tak było. Podejrzewała, iż na przejście z jednego pomieszczenia do drugiego rzucono jakieś czary tłumiące.
To miejsce jaśniało w porównaniu z holem, a przeważały tu ciepłe złoto-brązowe barwy. Gdzie kończyła się kamienna posadzka, tam zaczynał się elegancki parkiet. Z wysokiego sufitu zwisały trzy żyrandole, każdy o złotych zdobieniach, wysadzany szlachetnymi kamykami. Środek sali zajmował długi stół, zdolny pomieścić ponad sto osób. Strona przeciwna wejściu wychodziła na taras, za którym rozciągał się widok na ogromny ogród, a w nim żywopłot tworzący labirynt. To o nim mówiła Luna.
Akustyczne ścianki odbijały muzykowanie orkiestry — która rozłożyła się w głębi pomieszczenia na podeście — a także gwar rozmów i stukot dziesiątek par szpilek. Większość gości jeszcze nie zajęła swoich miejsc, kręcąc się dookoła stołu i witając ze znajomymi. Hermiona dostrzegała i osoby starsze i młodsze; wśród tych drugich mogła wyróżnić siostry Greengrass, Pansy. Blaise'a (który kręcił się nieopodal barku) oraz Gregory'ego z żoną. Reszty nie poznawała. Bez wyjątku znajomi Dracona reagowali podobnie na widok niecodziennej pary, najczęściej komentując zawzięcie między sobą.
— Draco, skarbie.
Pannie Granger zaschło w gardle, bo poznała głos, należący do matki Dracona. Kobieta wyszła zza ich pleców i przystanęła, mierząc wzrokiem towarzyszkę swojego syna.
Hermiona mogłaby powiedzieć o Narcyzie wszystko, lecz nie to, że ta nie miała gustu. Tak, jak jej syn i ona świeciła przykładem, doskonale podkreślając swoją kobiecą urodę granatowym kompletem złożonym z żakietu i spódnicy. Kolor ten świetnie współgrał z odcieniem jej bladoniebieskich tęczówek i blond, prawie białych, włosów, dzisiejszego wieczoru poskręcanych w jedwabiste, długie, grube loki opadające na pierś.
Narcyza pokusiła się o subtelny, dystyngowany uśmiech. Hermiona w duchu odważyła się stwierdzić, że Draco w swoim wyglądzie zachował cechy zarówno ojca, jak i matki. I to te najlepsze. Usta i szczupłą twarz z pewnością dostał w genetycznym spadku właśnie po niej.
— Witaj, mamo. — Malfoy niezbyt wylewnie uściskał rodzicielkę. — Poznajcie się. Moja matka, Narcyza. — Wskazał na czterdziestolatkę, która, jak nakazywały zasady savoir-vivre, jako pierwsza wyciągnęła dłoń na przywitanie. Nie ociągając się, młodsza dziewczyna przyjęła grabę, starając się, aby jej uścisk był odpowiednio śmiały, ale nie za mocny. Nie było to łatwe zadanie, gdyż Narcyza wywoływała w Hermionie nieuzasadniony niepokój, co więcej, panna Granger poczuła się, jakby naprawdę poznawała matkę swojego chłopaka. — A to moja nowa dziewczyna, Hermiona Granger. — Tym razem wskazał Hermionę.
— Miło mi panią poznać. — Subtelnie potrząsnęła ręką. Narcyza miała wyjątkowo zimne palce, a ich chłód dorównywał temu, wyzierającemu z jej jasnych tęczówek. — Chociaż chyba miałyśmy już przyjemność.
— Być może, ale nie w takich okolicznościach.
— Hermiona uczy obrony przed czarną magią w Hogwarcie — Malfoy dokonał dalszej prezentacji.
— Och! — zaśmiała się Narcyza, pokazując idealnie białe i równe zęby. — Pracujecie razem. Nie macie dość po całym dniu przebywania ze sobą?
— Jak powiedziałaś: pracujemy, a to znaczy, że w ciągu dnia raczej się mijamy, chociaż ostatnio staramy się brać wspólne patrole — Draco wziął na siebie odpowiedź, gdyż Hermiona wciąż pozostawała speszona charyzmą pani Malfoy. — Przynajmniej mam ją na oku.
— Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej, że masz tak ładną narzeczoną? — zagadała Narcyza przyjaźnie, jakby próbowała wyswobodzić Hermionę ze szponów szoku.
— Dziewczynę — poprawił Draco.
— To kwestia czasu.
— Mamo, bo ją wystraszysz.
— Boisz się poważnych związków, Hermiono?
— Ja? — Nagle wyrwana do odpowiedzi panna Granger, aż się wzdrygnęła. — Nie — zaprzeczyła szybko. — Skądże. Uważam, że nie ma po co pakować się w związek z drugą osobą, jeśli nie myślimy o nim, i oczywiście o tej osobie, poważnie.
— Widzisz, Draco, Hermiona myśli o was poważnie.
Hermiona jęknęła w duchu.
— Nie o to mi chodziło, gdy mówiłem...
Wypowiedź Malfoya zaginęła w harmiderze, wywołanym nagłym pojawieniem się narzeczonych i wysokiego kamerdynera z zawadiackim wąsikiem o końcach skręconych ku górze. Najwidoczniej wszyscy goście, którzy mieli się pojawić, już przybyli, zwalniając parę z obowiązku tradycyjnego powitania gościa w domu.
Wszyscy bez wyjątku utkwili wzrok w przybyszach. Lokaj stanął na środku sali, odchrząknął, po czym przemówił:
— Proszę zająć miejsca. Uroczysta kolacja zaraz się zacznie.
Narcyza pokiwała głową i zwróciła się na odchodnym do syna.
— Pora zająć miejsca. Unikaj Charlesa. Ma dziś gazy.
— Dzięki, będę pamiętał — bąknął Draco. — Chodź. — Pociągnął Hermionę ze sobą w stronę stołu.
Zanim zajęli miejsca, Draco dokładnie zbadał otoczenie, najwyraźniej uważając na wspomnianego Charlesa i babcię Nott. Jak przystało na gentlemana odsunął krzesło przed Hermioną. Ta cicho podziękowała mu za ten uroczy gest.
Przed sobą miała puste talerze i mnóstwo sztućców. Całe szczęście, że kiedyś żywo interesowała się etykietą przy stole, to też widelce, widelczyki, łyżki, łyżeczki, noże, a także kieliszki, szklanki oraz kufle nie miały przed nią tajemnic. Sięgnęła po chustę złożoną w pięknego łabędzia, strzepnęła, po czym rozłożyła na kolanach. Spostrzegła, że Draco obserwuje ją z zainteresowaniem, z miną, jakby właśnie odkrył, że jaskiniowiec wie, że posiłków wcale nie trzeba jeść z pomocą palców. Doprawdy nie sądziła, że ma o niej tak niskie mniemanie. Uniosła brew, czekając na wredny komentarz. Nie doczekała się, ponieważ jej partner nie mógł się do niczego przyczepić.
Goście powoli zajmowali swoje miejsca. Narcyza usiadła daleko, obok czarnowłosego mężczyzny, którego wiek ocenić można było na najwyżej pięćdziesiąt lat. Rozpoczęła z nim spokojną i stonowaną konwersację.
— Twoja mama jest całkiem miła — zauważyła Hermiona, odrywając wzrok od przystojnej blondynki.
— Dopóki jesteśmy razem — odparł Draco. — Gdy się dowie, że zerwaliśmy, nawet ci dzień dobry nie powie, gdy się miniecie gdzieś na ulicy.
Dziewczyna pokręciła głową, nie wierząc w ani jedno słowo Malfoya. Jego matka była kobietą wychowaną, a takie zachowanie nie przystoi dobrze wychowanym osobom.
— Demonizujesz ją.
— Czyżby? Nie znasz jej.
Krótką konwersację przerwały trzy brzdęknięcia w szkło. Panna Granger spojrzała w prawo, gdzie od stołu wstał Teodor. Obok niego stała Luna, uśmiechając się promiennie do wszystkich zgromadzonych.
Nieśmiały dotąd Nott musiał zmierzyć się z przemówieniem. Hermiona dopingowała mu z całego serca, a Luna zapewniała mu wsparcie w sposób fizyczny, trzymając za rękę. Nauczycielka wiedziała, co musiał w głębi przechodzić. Ona nie była aż tak wstydliwa, ale gdyby miała wyjść na środek i coś powiedzieć... nie wiedziała, czy dałaby radę.
— Witam wszystkich i pragnę podziękować za tak liczne przybycie na moją i Luny uroczystość zaręczynową — rozpoczął przemówienie. O dziwo, szło mu całkiem nieźle i nie zapowiadało się, żeby jego forma miała ulec pogorszeniu. Być może chlapnął sobie wcześniej coś na ośmielenie, tudzież wypił ziółka na uspokojenie. Cokolwiek zrobił, działało. — Wiem, że niektórych z was zdziwiła tak rychła wieść o naszych zaręczynach, ale cieszę się, że przyjęliście tę wiadomość tak ciepło. Zwłaszcza tobie Blaise. — Brunet uniósł kieliszek z szampanem, wskazując na Zabiniego, który swoim zwyczajem zaśmiał się i ukłonił. — Z tego miejsca chcielibyśmy poprosić naszych najbliższych przyjaciół o zostanie naszymi druhnami i drużbami. Blaise, już parę lat temu obiecałem ci to zacne stanowisko. Potrzebuję tylko twojej oficjalnej zgody. Co ty na to, stary?
— Biorę w ciemno! — zaśmiał się Blaise.
Rozległy się pierwsze oklaski, a także szepty oceniające Zabiniego, jako drużbę. Hermiona wręcz nie mogła pozbyć się wrażenia, że Zabini sam zorganizuje cały wieczór kawalerski i przed laty wręcz wybłagał tę funkcję od Teodora. Klaskała razem z innymi.
— Wiedziałem — mruknął Draco po lewej.
— Hermiono! Gdzie jesteś, Hermiono? — tym razem głos zabrała Luna. Zauważyła szatynkę i do niej pomachała. Panna Granger ograniczyła się do uśmiechu, czując na sobie dziesiątki par oczu. — Kochana, chciałabym, abyś to właśnie ty została moją pierwszą druhną.
Pierwsza druhna, a więc i organizacja wieczoru panieńskiego, wspólne przymiarki, a także pomoc psychologiczna w tym trudnym okresie. Znając Lunę, Hermiona uznała, że to prędzej ona sama będzie potrzebowała wsparcia.
— Z przyjemnością — potwierdziła to, co i tak już zostało przesądzone.
— Draco, wiesz, że winny mi jesteś parę wyjaśnień — zaczął Teodor — ale na razie przemyśl tę jedną rzecz: drugi drużba ci pasuje?
Malfoy pokiwał głową.
— Jakbym mógł ci odmówić? Pewnie, że pasuje — odpowiedział blondyn na głos, po czym szepnął do Hermiony: — Chyba jesteśmy na siebie skazani, aczkolwiek ty jesteś bardziej skazana na Blaise'a.
Prychnęła śmiechem.
Powróciła uwagą do Luny, która kończyła swoją wypowiedź
— ... jako druga druhna?
— Dla ciebie wszystko, najdroższa — zachichotała Ginny.
No pięknie. Mogła się domyślić, że to Weasleyówna będzie drugą druhną. Będą musiały się znosić na każdej przymiarce. Żywiła tylko nadzieję, iż ruda odpuści sobie wtrącanie się w organizację wieczoru panieńskiego.
— Życzę wszystkim smacznego i udanej zabawy — zakończył przemówienie Teodor, wznosząc toast, co powtórzyli biesiadnicy, każdy zamaczając wargi i wypijając musującego szampana. Na jego znak na półmiskach pojawiły się najróżniejsze potrawy.
W nozdrza Hermiony wbił się aromatyczny zapach jedzenia. Ogarnęła wzrokiem stół, chłonąc różnorodność dań. Wszystko wyglądało tak kusząco, a ona niestety dbała o linię. Zajadany stres, związany z odejściem Harry'ego, zostawił po sobie ślad w postaci szerszych bioder i pupy. Całe szczęście, dzięki dobrym rodzinnym predyspozycjom, wszystko, co zjadała, odkładało się raczej w kobiecych atrybutach niż na brzuchu, tworząc ładny łuk klepsydry. Niemniej, wolałaby stracić trochę kilogramów. Tutaj z pomocą przychodziły dwa treningi Quidditcha tygodniowo, lecz wciąż ruchu modelującego sylwetkę było za mało.
Draco nie czekał na specjalne zaproszenie do konsumpcji. Na talerz nałożył pokaźny plaster kaczki w sosie żurawinowym, do którego dobrał świeże, chrupkie, ziołowe pieczywo. Sałatką jakoś specjalnie się nie zaaferował. No cóż, każdy je to, co lubi. Hermiona w odróżnieniu od swojego udawanego chłopaka nałożyła sobie najbliższą zieloną sałatkę, do której dobrała słone tartinki. Jej porcja bardziej wyglądała na przekąskę niż pełnoprawny posiłek.
Kolacja trwała pół godziny, a pod jej koniec rozgorzały rozmowy. Kiedy już nikt nie miał nic na talerzu, zadziałała magia, rozszczepiając stół na sto kawałków. Hermiona poczuła szarpnięcie, a jej krzesło wraz z kawałkiem stołu pognało na tył sali prawie pod stanowisko muzyków. Za nią podążał Draco, który niespecjalnie wyglądał na zaskoczonego. Miejsca mijały się o włos, a dziewczyna zaciskała kurczowo palce na siedzisku. Wnet zatrzymała się; po jej prawej wylądował Draco, a po lewej Blaise. Pojawili się także Luna, Teodor, Ginny i Harry. Kawałki stołu spoiły się w jeden okrągły blat.
Panna Granger rozejrzała się wokół, prawie przecierając oczy ze zdumienia. Środek sali, przedtem zajmowany przez ogromny wspólny stół, pozostał pusty, a na jego brzegach osiadły stoliki podobne temu, przy którym zasiadała Hermiona ze znajomymi.
Orkiestra znów zaczęła grać.
— Trochę niezręcznie — szepnął Blaise do Hermiony, zerkając na Harry'ego i Ginny. — Czuję się jak płot odgradzający wyjątkowo ciętych na siebie sąsiadów. Boję się, że zaraz coś we mnie uderzy.
— Hermiono. Draco. Blaise. Nie mieliśmy jeszcze okazji, aby się przywitać — odezwał się Harry, najwyraźniej słysząc wypowiedź Zabiniego.
— Witaj, Harry. Cześć, Ginny — przywitała się sztywno Hermiona starając się nie patrzyć Potterowi w oczy, ukryte za prostokątnymi modnymi w tym sezonie okularami.
— Potter. Weasley — westchnął Draco.
— Ekhem... hej... - bąknął Blaise.
— Cześć... — mruknęła cichutko Ginny.
— To na pewno dobry pomysł? — Nott nachylił się nad uchem Lovegood.
— Cicho — upomniała go Luna.
— Od dawna się spotykacie? — Potter uniósł brew, podbródkiem wskazując na Hermionę i Draco.
Wyjątkowo chamski i lekceważący gest zagrał na nerwach Malfoya. Blondyn zgrzytnął zębami, ściskając pod stołem dłoń Hermiony, co by nie ważyła się odezwać.
— Od miesiąca — udzielił lakonicznej informacji. — Czego chcesz, Potter?
— Tak tylko pytam — wybraniec się uśmiechnął uprzejmie. — Z ciekawości — dodał.
Wszystkie spojrzenia spoczęły na Lunie, która jawnie podrygiwała w rytm klasycznej, wolnej muzyki.
— Taniec, Skarbie? — zapytał z nadzieją Nott, mimo że na parkiecie jeszcze nikogo nie było.
— Jeszcze pytasz?
Luna wstała pospiesznie, wręcz ściągając narzeczonego z krzesła. Po drodze minęli Narcyzę, która wyraźnie zmierzała w stronę ich stolika. Kobieta zatrzymała się przy Draconie.
— Draco? Mogę cię na chwilę prosić? — zapytała, rzucając przymilne spojrzenie Hermionie.
— Jasne. Zaraz wrócę — poinformował i cmoknął Hermionę w policzek, zanim niechętnie ruszył za matką.
Panna Granger została z trzema innymi osobami, z których tylko jedna była jej przychylna. Że też Narcyza musiała wziąć Draco właśnie teraz, przeklinała w duchu. Malfoy był jedynym facetem, który mógłby zgasić ewentualne przytyki Pottera, a tak? Nie wróżyła sobie światłej przyszłości.
— Cholera. Zatańczyłbym — jęknął Blaise.
Dziewczyna zgromiła go wzrokiem i zanim zdecydowała się na przyjęcie bezosobowej propozycji, ubiegła ją Ginny.
— Mogę iść z tobą — zaoferowała się ruda.
Zabini przywitał jej zgodę z ulgą, pomagając wstać.
Najwyraźniej Potter nie miał nic przeciwko, bo nawet nie zerknął na oddalającą się z innym facetem dziewczynę. Ze spokojem przechylił karafkę z sokiem jabłkowym, który chlusnął, brudząc przezroczyste ścianki szklanki. Odkąd Harry zaczął pracować jako auror, za punkt honoru obrał sobie zachowanie trzeźwości w razie, gdyby kiedyś został wezwany na służbę. Ciągle pozostawał w pogotowiu, a odkąd wprowadzono na rynek czarodziejów pagery, spał z urządzeniem praktycznie pod poduszką. Przypadki wymagające natychmiastowej interwencji zdarzały się rzadko, ale jednak. Nigdy specjalnie nie tęsknił za alkoholem, a decyzję o abstynencji Hermiona na początku przyjmowała z pełnym podziwem.
A więc zostali sami. Nie tak to sobie wyobrażała. Właściwie, nie ma co kłamać, w ogóle sobie tego nie wyobrażała. Bała się prywatnej konfrontacji jak poparzenia ogniem. Obie rzeczy wydawały się równie bolesne.
Przełknęła ślinę, stwierdzając, że zaschło jej w gardle. Ona w odróżnieniu od Pottera zdecydowała się sięgnąć po butelkę czerwonego wina. Wypełniła pękaty kieliszek do połowy, wiedząc, iż taka ilość alkoholu to za mało jak na jej aktualne nerwy. Wzięła pokaźny łyk, nie dając czekać pragnieniu. Cierpki płyn rozpłynął się w ustach, a gdy przełknęła, wciąż pozostał na kubkach smakowych. Lubiła wytrawne wina.
— Korzystasz z życia — odezwał się jako pierwszy Harry, mając bardziej na myśli jej zaskakujące towarzystwo niż fakt wyjścia na uroczystość. — Już nie siedzisz w pokoju, obżerając się czekoladkami? — zapytał, nie kryjąc tym razem szyderstwa w głosie.
— Jak widać — z rezerwą odpowiedziała na zaczepkę. — Skąd wiesz, że tak robiłam?
— Znam cię. — Uśmiechnął się, pokazując ogrom pewności siebie i wybujałe do granic możliwości ego. — Ale doprawdy... mogłaś lepiej wybrać. Jest tylu facetów, a ty musiałaś się oddać akurat jemu. Byłemu śmierciożercy — wypluł jawną pogardę
— Tobie nic do tego.
— Zdziwiłabyś się — wymamrotał, obracając między kciukiem a palcem wskazującym szklankę wypełnioną sokiem. Upił łyk, rozsmakowując się w jabłkowym bukiecie. Pokiwał głową nad odpowiadającym mu smakiem. Wielokrotnie widziała ten gest, gdy próbował jej wyrobów. Lekko przymknięte oczy i wyraz skupienia na twarzy. Żałowała, że pamięta takie szczegóły, ale takich rzeczy się nie zapomina; one pozostają z nami do końca. — Dam ci dobrą radę: trzymaj się od niego z daleka. Nie mówię tego z zazdrości, bo mam gdzieś to, z kim jesteś w związku. Mówię to, ze względu na naszą miłość. Bo cię kochałem i zależy mi na twoim szczęściu i bezpieczeństwie. Tyle lat byliśmy razem, a to coś dla mnie znaczy.
Prychnęła. Dla jej dobra on daje jej dobrą radę. Żałośnie śmieszne. Gdyby te lata miały dlań jakieś większe znaczenie, nie potraktowałby jej tak, jak tamtego pamiętnego wieczoru. Wściekłość wykrzesała z niej prawdziwą i szczerą reakcję. Nie musiała niczego udawać.
— Och, to straszne — wywarczała, prawie nie otwierając ust przy wypowiedzi — spotykam się z byłym śmierciożercą. — Prychnęła ponownie. — Zmienił się i to mi wystarcza — broniła Dracona. — Jeszcze raz powtórzę: tobie nic do mojego związku, zajmij się swoją Ginny.
— Żeby tylko tatuaż na jego przedramieniu był jedynym problemem — westchnął Harry, rozmasowując ostentacyjnie skronie. — Trzymaj się, Hermiono i przemyśl to, co powiedziałem.
Obserwowała, jak wyciera usta w chusteczkę; jak odsuwa krzesło i wstaje. Odpowiedziała nachmurzonym spojrzeniem na jego pełne pobłażania i jadowitej kpiny. Jakby nią pogardzał, a przecież to on z ich dwójki był tym złym. To on zdradził. Zazgrzytała zębami, gdy odwrócił się na pięcie i skierował swe kroki w kierunku Ginny tańczącej z Blaisem. Wychyliła kieliszek do dna, widząc jak jej dawna miłość, z którą planowała życie, całuje jej dawną najlepszą przyjaciółkę.
Sięgnęła po butelkę burgundowego rozweselacza.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top