09: Wpadka
Kilkanaście par oczu pilnie śledziło każdy ruch Hermiony. Tyle samo par uszu słuchało entuzjastycznego wykładu. Kobieta była dumna z tego, co udało jej się osiągnąć. Z każdego dnia, a w nim każdej godziny, kiedy mogła dzielić się wiedzą z uczniami i widziała, że jej poświęcenie nie szło na marne.
Wystarczyło spojrzeć na pierwsze ławki, początkowo omijane szerokim łukiem — teraz pękały w szwach. Najzagorzalsi fani lenistwa na te kilkadziesiąt minut potrafili zrezygnować z tępego wpatrywania się w okno, na rzecz uważnego chłonięcia informacji. Priscilla King, nieumiejąca rzucić najprostszego zaklęcia, rozkwitła przy pannie Granger, bez problemu odstraszając boginy. Klasowy łobuziak, David Spirit, tkwił spokojnie w ławce, a zrywał się, tylko aby pomóc nauczycielce. Nic dodać, nic ująć — osiągnęła niemały sukces.
– Wampirem można się urodzić – mówiła pewna siebie, wpatrując się w każdą twarz z osobna. – Ludzie ugryzieni przez wampiry, o ile są dostatecznie silny, przeżywają i stają się jednymi z nich. W zależności od sposobu, w jaki dany wampir został stworzony, będzie on miał różną moc magiczną. Najsilniejsze są wampiry zrodzone z innych...
Wykład został nagle przerwany przez pukanie do drzwi. Hermiona zamilkła, marszcząc brwi. Nie czekając na zaproszenie, intruz, a w tym przypadku dyrektorka Minerwa McGonagall, zaglądnęła do sali.
W twarzy starszej kobiety można było zobaczyć szeroką gamę uczuć, począwszy od zatroskania, a skończywszy na zakłopotaniu. Zawsze idealny kok tym razem nie wyglądał perfekcyjnie; pojedyncze włosy sterczały jak naelektryzowane. Zmarszczki na czole i wokół oczu pogłębiły się, podkreślone szarym odcieniem cery. Cokolwiek się stało, wytrąciło zawsze opanowaną dyrektorkę z równowagi.
– Tak, pani dyrektor? – odezwała się Hermiona, robiąc krok w stronę niecodziennego gościa na jej zajęciach.
– Panno Granger, mogę panią na chwilę prosić?
Zaskoczona nauczycielka pokiwała głową. Jeszcze nigdy McGonagall nie wzywała jej osobiście. Musiało wydarzyć się coś nieoczekiwanego.
– Ależ naturalnie.
Hermiona odłożyła wskaźnik na biurko, wygładziła spódnicę i ruszyła do wyjścia. W progu minęła się z Argusem Filchem, który swoim zwyczajem nawet nie odpowiedział na ciche dzień dobry. Woźny stanął na tyle klasy z grobową miną. To ostatnie było akurat dla niego charakterystyczne. Brakowało tylko Pani Norris. Swoją drogą, dziwne, że kotka wciąż żyła. Ile miała lat? Ponad dwadzieścia?
Odpędziła od siebie nieodpowiednie myśli, wychodząc na korytarz i stając przed dyrektorką.
– Pan Filch przypilnuje uczniów – poinformowała Minerwa, roztrzęsionym głosem. – Proszę udać się pod mój gabinet – wydała polecenie – i zaczekać na mnie. Muszę jeszcze iść po pana Malfoya.
Całe zachowanie Minerwy, osoby na ogół opanowanej, wyjątkowo niepokoiło Hermionę. Dlaczego nie wysłała patronusa?, zastanawiała się, przyglądając się, znikającej za rogiem sylwetce dyrektorki. Może to przez zdenerwowanie? Zawsze też mogła wysłać sowę, ale najwyraźniej zależało jej na czasie. Hermiona przysłowiowo wzruszyła ramionami, odwróciła się i ruszyła w kierunku gabinetu władz szkoły.
Z trzeciego piętra musiała zejść na pierwsze, później długim korytarzem aż pod posąg chimery, pilnującej wejścia do pokoju dyrektorki. Usiadła na pobliskiej ławce, założyła nogę na nogę i cierpliwie czekała. Nie chciała nawet zastanawiać się, co do tego wszystkiego ma jeszcze Malfoy.
Chwilowe zawieszenie broni stało się bardziej uciążliwe, niż wieczne trzymanie gardy. Skończyły się wredne zaczepki, a zaczęła obojętność, jakby tamtego wieczoru nie-randki nigdy nie było. Przynajmniej miała Neville'a, z którym spędzała coraz więcej czasu.
W oddali zatłukły się kroki dwóch par butów: wiśniowych czółenek na niziutkim obcasiku Minerwy oraz wypastowanych na wysoki połysk ulubionych eleganckich czarnych angielek Draco. Stukot nabierał soczystości, aż w końcu zza zakrętu wyłoniły się dwie postacie. Malfoy nie wyglądał na zadowolonego z nagłego wezwania; zresztą, on nigdy nie wyglądał na szczęśliwego. Zawsze coś mu zgrzytało. Panna Granger wstała, gdy zbliżyli się do niej dostatecznie. Nie wymieniła z nauczycielem eliksirów uprzejmości, gdyż zazwyczaj wystarczało poranne niewyraźne cześć przy śniadaniu.
Dyrektorka podeszła do paskudnej figury, aby podać hasło:
– Karmelowe Pasibrzuchy.
Chimera okręciła się wokół własnej osi, windując spiralne schody w górę. Minerwa ruszyła jako pierwsza, za nią Hermiona, a Draco zamykał pochód.
Dosłownie czuła jego wzrok na swoich plecach. W półmroku może i nie miał najlepszego widoku, ale najpewniej mu to nie przeszkadzało. Zerknęła przez ramię. Tak jak myślała. Natknęła się na niebieskie oczy. Uniósł pytająco brew, jakby nie rozumiał, czego od niego chciała. Pokręciła głową, zanim zatrzymała się przed drzwiami. Dopóki McGonagall nie uporała się z zamkiem, Hermiona dziesięć razy zdążyła pożałować, że Draco zatrzymał się tak blisko, praktycznie dysząc jej w kark, gorącym i wilgotnym powietrzem.
Drzwi wreszcie puściły, a dwójce nauczycieli ukazała się para znajomych uczniów, siedzących przed masywnym biurkiem: Amanda Cook oraz Michael Knoxville. Dziewczyna lekko drżała, a chłopak gładził jej pobladłe ręce powolnymi, głaskającymi ruchami. Nauczycielka obrony wymieniła spojrzenie z Malfoyem, który był równie zszokowany, co ona. Czyżby dyrektorka ich przyłapała? Kobieta nerwowo odgarnęła kosmyk z oczu. A co jeśli Irytek... powiedział o biurku w sali transmutacji? Spłonęła rumieńcem na wspomnienie tamtego patrolu.
– Od dawna nie było takiego przypadku – zaczęła McGonagall, przechadzając się po ciasnym od nadmiaru magicznych gadżetów gabinecie. Paru poprzednich dyrektorów ochoczo się zgodziło, kiwając głowami, odzianymi w kolorowe tiary. – Panna Cook dziś rano zgłosiła się do pani Pomfrey – kobieta zatrzymała się i spojrzała na opiekunów uczniów – z bólami brzucha. Po diagnozie i pełnym wywiadzie pielęgniarka wykonała test ciążowy. – Dłonie Hermiony same powędrowały do ust, aby zakryć rozdziawioną szczękę. Zerknęła na blondynkę, która zawstydzona nie podnosiła nawet głowy. – Wynik był pozytywny. Nie wiem, jak mogło do tego dojść. Sypialnie są zabezpieczone. – Minerwa kręciła głową i wznosiła oczy ku sufitowi, jakby szukała na nim rozwiązania. – W nocy odbywają się patrole. Ktoś zaniedbał obowiązki i stąd ta sytuacja. – Starsza kobieta odwróciła się na pięcie do okna, aby wpatrzyć się w krajobraz.
Oczy panny Granger znów powędrowały do Malfoya, gdy tylko usłyszała o zaniedbaniu. Tym razem się przejął. Mięśnie jego twarzy napięły się, a on sam jakby pobladł. Złapał z dziewczyną kontakt wzrokowy, zmarszczył czoło, po czym przyłożył palec do ust. Miała nic nie mówić? Co on sobie myślał! Przecież oni też byli współwinni ciąży Amandy. Hermiona zaczęła wyrzucać sobie, że nie poszła z tą dwójką od razu do skrzydła szpitalnego.
– Kazałam wam przyjść – po krótkiej przerwie McGonagall wróciła do przerwanego wątku – ponieważ to wasi podopieczni. Resztę nauczycieli poinformuję na następnym zebraniu. Panno Cook, czy zastanowiła się pani nad kwestią dalszej edukacji? – zwróciła się do dziewczyny.
– Tak, pani profesor – odpowiedziała Amanda. W jej głosie pozostały resztki płaczu. Z pewnością nie przyjęła wiadomości łatwo.
– Jaka decyzja?
– Chcę skończyć ten rok, a później podjąć nauczanie w domu, o ile... rodzice się zgodzą...
– Dobrze. – McGonagall usiadła za biurkiem, drżącymi palcami poprawiając nierówno odłożony kałamarz. – Niedługo zajmę się odpowiednimi procedurami. Wyślę oficjalne listy do waszych rodziców. Niemniej, wciąż podtrzymuję, iż powinni dowiedzieć się o ciąży od was. Możecie iść.
Po krótkim pożegnaniu i podziękowaniu za wyrozumiałość uczniowie opuścili gabinet. Drzwi zamknęły się, a odgłosy ślamazarnych, smutnych kroków jeszcze długo odbijały się od ścianek, tworzących wąski korytarz schodów.
Uparte wpatrywanie się w drzwi, nie poprawiło nastroju Hermiony, który na łeb na szyję gnał ku zdołowaniu. Tak bardzo czuła się wszystkiemu winna. To jej pierwszy rok w zawodzie, a już przez jej niedopatrzenie wydarzyło się coś, co miejsca mieć nie powinno. Chrząknięcie zwróciło jej uwagę. Spojrzała na dyrektorkę, która uśmiechnęła się wymuszenie i niezwykle blado. Miała już swoje lata, a dopiero takie sytuacje jak ta, uświadamiały o tym bezsprzecznym fakcie. Ciągły stres zapewne nie działał najlepiej i wszystko utrudniał. Hermiona podziwiała Minerwę za to, co zrobiła, aby odbudować szkołę — i budynek i szkolną społeczność — po wojnie oraz osobistych tragediach; zginęło wielu, a w tym jej przyjaciele. Zazdrościła dyrektorce siły charakteru, a także zdrowego uporu i mądrości życiowej. Tym gorzej było zachować rażącą prawdę dla siebie i stać przed nią, milcząc o swoich winach.
Draco nie pozwoliłby na przyznanie się do zaniedbań. Zresztą, czy to cokolwiek by zmieniło, prócz ukojenia sumienia?
– Chciałabym, żebyście wspierali tę dwójkę. – Dyrektorka ułożyła palce w piramidkę i podparła na nich brodę. – Powiedziałam im, że z każdym problemem mogą się do was zwrócić. Musicie też uczulić się na wszelkie przejawy agresji wobec Michaela i Amandy. Wiecie, jak okrutne potrafią być nastolatki.
– Zawsze znajdę dla nich czas. – Przynajmniej tyle mogę dla nich zrobić, aby odkupić winy, pomyślała Hermiona. Nawet i bez wyraźnego polecenia od przełożonej, pomogłaby uczniom w potrzebie.
– Panie Malfoy?
Surowe spojrzenie bladych oczu, wyglądających zza okularów, skierowało się na milczącego Dracona. Trudno odgadnąć, o czym rozmyślał arystokrata, gdy po cichu opierał się o ścianę, tuż przy drzwiach, z założonymi na piersi rękami. Hermiona wiedziała jedno — od przekroczenia progu musiał rozważać ewentualne wyjścia z sytuacji, dzięki którym poniósłby jak najmniejsze straty. Właśnie taki był. Wyrachowany aż do bólu, niepozostawiający niczego przypadkowi.
Blondyn pod naciskiem McGonagall spuści wzrok na wzorzysty dywan. Zmienił nieznacznie pozycje, jeszcze szczelniej zamykając się w sobie, potem łypnął spode łba z ledwie dostrzegalną pretensją.
– Nie sądzę, żebym nadawał się na wzór dla Knoxville'a – oświadczył z goryczą. – Nie sądzę, żebym znał się na ojcostwie. Marny miałem przykład – wytłumaczył, wzruszając ramionami.
– Wręcz przeciwnie. Przynajmniej wie pan, jak nie powinien zachowywać się rodzic.
Wargi Dracona pobielały, ściśnięte w wąską linię. Wciąż walczył ze sobą, a Hermiona nie rozumiała dlaczego. Nie chciał zadośćuczynić za niedopilnowanie obowiązków?
– Dobrze, postaram się – odpowiedział wreszcie, ale zdanie to z trudem opuściło jego usta.
– Pannę Cook i pana Knoxville'a czeka wiele ciężkich chwil. Pomyślałam, że prócz pomocy psychologicznej, moglibyście pomóc im przygotować się jak najlepiej do rodzicielstwa. Może jakaś pomoc w wyborze odpowiednich lektur? – poddała pomysł McGonagall, spoglądając na nauczycieli z nadzieją. – Ciąża wiąże się też z wizytami u magomedyków. Moglibyście im towarzyszyć, jeśli ich rodzice nie mieliby czasu. Pani Pomfrey nie ma tutaj odpowiedniego sprzętu, a nade wszystko nie posiada wystarczającej wiedzy, aby zrobić kontrolę na miejscu – wytłumaczyła.
– To żaden problem, pani profesor – natychmiast zgodziła się Hermiona.
Dwie pary oczu utkwiły w markotnym mężczyźnie.
– Postaram się – potwierdził sceptycznie Draco.
– Ta sytuacja dała mi też do myślenia. – Dyrektorka wyraźnie się uspokoiła i zaczęła planować, co sprawiło, że znów przypominała siebie: osobę stanowczą, trzeźwo oceniającą sytuacje, a szczególnie widzącą rozwiązanie nawet najbardziej zagmatwanej sprawy. Sięgnęła po plik dokumentów do jednej z szuflad biurka. – Muszę uporządkować parę spraw. Po kolacji zostaniecie wraz z profesorem Longbottomem oraz profesorem Flitwickiem. Na razie to tyle. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco. – Możecie wracać do swoich zajęć.
Draco nie czekał ani chwili, żeby móc wreszcie się ulotnić. Jakże typowe, Hermiona przewróciła oczami, pożegnał się uprzejmie z dyrektorką i ruszyła za blondynem, delikatnie zamykając za sobą drzwi. Szybko pokonała schody i ruszyła korytarzem, równając swoje tempo z tempem Dracona. Zerknął na nią pobieżnie.
– Nie mogę w to uwierzyć... – rzekła.
Musiała coś powiedzieć w tej sytuacji, a pech chciał, że jedyną osobą wtajemniczoną w stu procentach w sprawę, był Malfoy.
On, jak to miał w zwyczaju, prychnął, nim odpowiedział.
– Byłaś naocznym świadkiem próby poczęcia i jeszcze nie wierzysz? Wiesz co? – Zatrzymał się, na co ona także przystanęła. Zdziwiła się, widząc wyraźne oskarżenie w jego obliczu, a także słysząc opryskliwy ton. – Może by do tego nie doszło, gdybyś zamiast zastanawiać się nad karą, zastanowiła się nad konsekwencjami ich czynów? – poddał ironicznie.
Zapowietrzyła się; on faktycznie ją oskarżał.
– I kto to mówi? – zapytała, przyjmując obronną postawę, jaką był atak. – Ty też wiedziałeś, co się dzieje. Jakoś nie zaproponowałeś żadnego eliksiru.
– Nie mogę podawać uczniom eliksirów – fuknął. – Tylko Pomfrey może to robić.
Hermiona pokręciła głową z rezygnacją i ruszyła za Draconem, który najwyraźniej zaczął się spieszyć na lekcję. Ani chybi jak najszybciej chciał się pozbyć towarzystwa.
– Oboje zawiedliśmy...
– Grunt, że nasza grzmocąca się po kątach parka nie wygadała, że ich przyłapaliśmy.
– My? – mruknęła panna Granger, dokładniej zastanawiając się nad sensem wypowiedzianych przez Malfoya słów. – Ja ich przyłapałam.
– Też ich później przyłapałem w składziku na miotły.
W składziku na miotły?! Właściwie, jakby nie patrzyć to ma sens. Knoxville był pałkarzem Ślizgonów. Rozmyślania Hermiony zeszły na inny tor, gdy przeanalizowała dokładniej pierwszą część zdania.
– Później?! I nic nie zrobiłeś?
– Zrobiłem to, co za pierwszym razem. Uspokój się, to nie ty wpadłaś tylko oni. Wielkie mi rzeczy. Zdarza się, nic na to nie poradzisz. Rozmnażanie się, jest częścią życia. Jeszcze raz powtórzę: to nie twój problem.
Zatrzymali się ponownie, tym razem przed wejściem na dolne kondygnacje, do lochów. Westchnęła, odkrywając, że jak ta ostatnia głupia owca w ślepym pędzie poszła nie tam, gdzie trzeba. Dyskusja z Malfoyem za bardzo zajęła jej myśli.
– Nie potrafię przejść obok tego obojętnie – powiedziała jeszcze, wycofując się, aby udać się w drogę powrotną.
– A ja i owszem. Na razie, Granger.
Arystokrata zniknął za łukiem wieńczącym przejście.
I ona chciała ponownie się z nim umówić? Tym zimnym człowiekiem? Dobrze, że się wtedy nie zgodził. Obróciła się na pięcie, układając listę spraw do załatwienia w tym dniu, a na samym jej szczycie było znalezienie książek dla Amandy.
***
Nadeszła godzina zero. Już za parę chwil Draco miał się przekonać, co takiego postanowiła McGonagall w związku z zaistniałą sytuacją. Bo zamierzała coś zrobić i zapewne to coś miało uderzyć w lichy czas wolny, jakim zdarzało się dysponować postrachowi uczniów (aczkolwiek tutaj nie był pewny, czy strach przed jego osobą nie wynikał ze skomplikowanego charakteru wykładanych treści).
Spojrzenie niebieskich oczu padło najpierw na Michaela, zasiadającego przy stole Ślizgonów, po czym na Amandę zajmującej miejsce wśród innych Gryfonów. Chłopak pozostawał przygnębiony, apatycznie rozgrzebując zawartość talerza, kiedy dziewczyna tylko cudem powstrzymywała się przed wybuchem płaczu, nie zjadłszy nawet kęsa przygotowanej bułki. Nie rozumiał, jak można być tak nieostrożnym, i miał na myśli nie tylko wpadkę, ale także wielokrotne przyłapanie na amorach w miejscach publicznych. W sumie... ta para kogoś mu przypominała. Uśmiechnął się pod nosem, wspominając pewien incydent. Mimochodem zerknął na Granger, która z pełnym poszanowaniem savoir-vivre przygotowywała drugą już bułkę z serkiem białym i miodem.
Jeszcze chwila i będzie wolny. Przełknął ostatni kęs bekonu i przegryzł resztką pieczywa. Ujął szklankę z sokiem w dłoń i zakręcił, podziwiając jak pomarańczowy płyn osiada na ściankach. W sypialni czekało na niego coś mocniejszego jak zawsze w piątkowy wieczór. Szkoda tylko, że całą butelkę wypije sam. Tym razem łypnął w sposób oskarżycielski na Granger. Odebrała mu Longbottoma, kompana do kieliszka, a dziś wyjątkowo potrzebował towarzystwa.
Wreszcie, pomyślał, gdy jazgot ław przesuwanych po kamiennej podłodze wbił się klinem w jego uszy. Nieprzyjemny dźwięk ranił czuły zmysł, jednocześnie zwiastując rychły koniec użerania się z innymi ludźmi.
Niewtajemniczeni nauczyciele opuszczali podwyższenie, uciekając do swoich zajęć. Jak on im zazdrościł.
Ostatecznie przy stole nauczycielskim został Draco, Hermiona, Neville, Filius, Poppy i, oczywiście, Minerwa. Opiekunowie czterech domów, pielęgniarka oraz dyrektorka. Wystarczyło poczekać, aż ostatni uczniowie opuszczą Wielką Salę.
McGonagall ze stoickim spokojem, mimo że przedtem aż trzęsła się ze zdenerwowania, obserwowała sytuację. Jej usta były ściśnięte, jakby powstrzymywała się przed przedwczesnym wskoczeniem w temat; brwi ściągnięte z uporem; oczy zaś przewiercały każdego pojedynczego studenta, jakby oceniała, co jeszcze złego mogą narobić. W czasach szkolnych, obok Snape'a, McGonagall była jedynym nauczycielem, który wzbudzał w Malfoyu respekt. I wciąż tak pozostało. Czasem dalej czuł się przy niej jak zwykły uczeń.
– Myślę, że możemy już zaczynać – odezwała się, przerywając ciszę, jaka nastała po zatrzaśnięciu drzwi przez Filcha. – Zacznę od nakreślenia problemu. Dziś dowiedziałam się, że jedna z uczennic jest w ciąży. Amanda Cook.
– Amanda? – Flitwick o mało nie spadł ze stosu poduszek. – Ta skromna i grzeczna dziewczyna?
– Chyba nie taka grzeczna – szepnął Draco do Nevilla, który parsknął śmiechem.
Pech chciał, że Hermiona wszystko słyszała, a arystokrata został potraktowany karcącym uderzeniem łokciem pod żebra.
Powstrzymał syknięcie i roztarł bolące miejsce.
– Tak. Nie spodziewałam się po niej takiego zachowania – przyznała Minerwa, nie zwracając uwagi na młodszych nauczycieli.
– Cicha woda brzegi... – Draco znów nachylił się do nauczyciela zielarstwa.
Jak w poprzednim przypadku i tym razem skutek był taki sam. Malfoy zacisnął zęby, starając się zamordować Granger wzrokiem. Jak śmiała tak się z nim spoufalać? Jak śmiała bezcześcić jego arystokratyczne żebra swoim szlamowatym łokciem. Nie, żeby był rasistą; po prostu porównania tego typu same automatycznie pojawiały się w jego myślach. Nie miał na nie wpływu. Niemniej, wcale uch nie żałował.
– A wiadomo, kto jest ojcem? – Rozmowa między Flitwickiem a McGonagall trwała w najlepsze, chociaż połowa zgromadzonych zajmowała się przepychankami.
– Michael Knoxville – odparła Minerwa z grobową miną, odpowiadając na pytanie Filiusa.
– Ten Ślizgon? – Po tych słowach Draco przerwał rozmyślanie nad zemstą na Hermionie i nadstawił uszu zaciekawiony. Czyżby słyszał obelgę? – Nic dziwnego, że sprowadził ją na złą drogę. Sam wielokrotnie lądował u mnie na szlabanie, chociaż wiecie, że ja raczej stronię od wyznaczania kar...
Tego było za wiele dla delikatnego ego arystokraty. Ten podstarzały karzeł od zaklęć obrażał bez skrępowania jego podopiecznego.
– Z całym szacunkiem – wtrącił się w wypowiedź opiekuna Ravenclaw – ale zachowanie mojego ucznia nie jest tematem dzisiejszej dyskusji, prawda, profesor McGonagall? – Szukał poparcia w zdziwionym obliczu dyrektorki.
– Owszem nie jest... ale mogło być jedną z przyczyn... – zawahała się starsza kobieta.
– Och, na litość Salazara! – żachnął się Draco, spoglądając w oblicza starszych współpracowników. – Nauczacie w tej szkole od lat i nie przyszło wam nigdy do głowy, że nastolatki w pewnym wieku już tak mają? Granger też oddawała się Potterowi w składziku na miotły, ale cholera, miała dość rozumu, żeby się zabezpieczać – wypluł rozeźlony ostatnie zdanie, zanim ugryzł się w język. Dopiero zamieszanie po prawej uświadomiło mu, jaką gafę popełnił. Nie, żeby się przejmował uczuciami Granger, bo to w końcu tylko... Granger.
– Co? – pisnęła Hermiona, dorównując czerwienią policzków szkarłatowi swej bluzki. – Ja wcale... on kłamie.
Cholera, pomyślał. Teraz musiał jakoś wykorzystać niekomfortowość sytuacji, w jakiej się znalazł.
Wszystko zepsuł. Od paru tygodni nie mógł narzekać na spokój, a tu nagle wyskoczył z czymś takim przed innymi nauczycielami. Salazarze! Nawet Longbottom próbował zasztyletować go wzrokiem. Granger mu nie wybaczy, a najpewniej wydrapie oczy zaraz za progiem, gdy nikt nie będzie widział.
– Wybacz, Granger, tę niedyskrecję, ale jesteś świetnym przykładem dydaktycznym – zaczął, starając się, aby wypadł jako osoba pewna tego, co mówi. I oczywiście, jakby Granger go nie obchodziła. – Niezależnie od wspomnianego przez was "ułożenia", prędzej czy później chłopak i dziewczyna zaczną uprawiać seks.
– Chyba nie sugeruje pan, że powinniśmy na to pozwalać? – oburzył się Flitwick.
– A co ma do tego wasze pozwolenie? – prychnął Malfoy, krzyżując ręce na piersi. – Nie pamiętam, żebym pytał kogoś z dyrekcji albo opiekuna domu, czy mogę. – Na wspomnienie minionych czasów poczuł nieopisaną dumę z własnej pomysłowości.
– Pana życie seksualne... – mruknęła McGonagall, ale jej przerwał.
– Zaczęło się w tej szkole. Tak jak i wielu moich znajomych. Zawsze ktoś załatwiał eliksiry antykoncepcyjne lub prezerwatywy, a jeśli ktoś nie miał skąd ich wziąć, albo go nie było stać, to grał z losem w ruletkę.
– Panno Granger, panie Longbottom, to prawda? – kobieta podchwyciła temat, blednąc. Jej opanowanie uciekało jak piasek przez palce.
– Ja nic o tym... – Hermiona ponownie chciała zaprzeczyć.
– Granger – upomniał ją Draco.
Zmierzyli się spojrzeniami. Świdrowała go jak hipogryf Twardodziób (czy jak mu tam było) przed szaleńczym atakiem, w którym nieomal stracił dłoń. Wciąż miał bliznę po tamtym zaciekłym starciu. Emanowała wściekłością.
Mam przesrane, stwierdził trzeźwo. Kolejny powód, aby wypić coś zaraz po tej farsie. Kolejnej zresztą w tym półroczu. Pierwszą było utworzenie drużyny quidditcha, a następną randka z... a nie, to nawet im wyszło, ale tylko dzięki jego skromnej osobie.
Wreszcie po niewerbalnej walce ustąpiła, wzdychając ciężko. Popatrzyła na swoje ręce, zacięcie mnące serwetkę. Wygładziła ją dokładnie, nim przemówiła.
– Tak, załatwialiśmy eliksiry i prezerwatywy. Zawsze był ktoś, kto robił na tym interes, sprzedając te rzeczy po zawyżonych cenach...
McGonagall przeniosła uwagę na Longbottoma.
– Ja byłem singlem... – bąknął Neville, a Draco zachichotał, znając prawdę.
Wszyscy skupili się na Malfoyu.
– Dobrze. – Dyrektorka rozmasowała skronie. – Do czego pan zmierza, panie Malfoy?
– Zmierzam do tego, że niezależnie od tego, czy wprowadzicie dodatkowe kary, zwiększycie ilość patroli, czy rzucicie wymyślne czary na dormitoria lub cały zamek, uczniowie i tak znajdą sposób, żeby dopiąć swego.
– Rozumiem, w czym tkwi problem. Początkowo chciałam, żebyście w swoich domach poprowadzili pogadanki na ten temat, ale chyba młodzież jest już w jakimś stopniu uświadomiona.
– P-po-g-gadanki? – zająknął się Longbottom, przerażony wizją rozmawiania z uczniami o tych sprawach.
Jakby miał o nich pojęcie, zaśmiał się Malfoy w duchu. Pogadanki w wykonaniu Longbottoma zapewne niewiele zmieniłyby w świadomości studentów, a sam nauczyciel najpierw musiałby się podszkolić. To wcale nie było tak, że Draco nie szanował decyzji Neville'a o czekaniu na tę jedyną; niemniej równocześnie nie przeszkadzało mu to w kpieniu z opiekuna Hufflepuffu.
– Tak, panie Longbottom – przytaknęła McGonagall. – W świetle nowych... informacji, muszę rozszerzyć zakres... pomocy dla uczniów. – Kroki dyrektorki poprowadziły ją wzdłuż stołu nauczycielskiego. Myślała nad czymś głęboko, o czym mówiła jej ściągnięta twarz. – Więc w murach zamku toczy się nielegalny handel, a składziki na miotły służą za miejsca intymnych spotkań? – Cała trójka rówieśników pokiwała głowami. Draco pewnie, Hermiona delikatnie, jakby wciąż starała się ukryć swoją wiedzę, a Neville automatycznie, ze strachu przed Minerwą. – Nie wiem, co na to wszystko powie Ministerstwo. Dobrze. Na razie zostaniemy przy ogłoszeniu, w którym zaproponuję uczniom waszą pomoc w razie pytań o te sprawy. Niech skrzydło szpitalne zaopatrzy się w zapas... eliksirów... nie chcemy kolejnej ciąży... Postaram się, aby w naszej szkole odbywały się obowiązkowe zajęcia z... edukacji seksualnej.
No i koniec z nadmiarem wolnego czasu, którego i tak nie było za wiele przez piętrzące się prace domowe, testy i patrole. Witajcie niezapowiedziane wizyty napalonych nastolatków. Witajcie książki z paskudnymi obrazkami przedstawiającymi narządy rozrodcze z rozkwitem brodawczaka. Oczywiście, jeszcze on będzie musiał warzyć ten przeklęty eliksir, bo to on zajmuje się pracownią eliksirów. Niech to szlag. Mógł się nie odzywać. Aczkolwiek w przypadku milczenia odszedłby tylko jeden z obowiązków, a na jego miejsce wszedłby inny, jak chociażby zabezpieczanie zaklęciami wszystkich zakamarków łącznie z magazynem środków czystości Filcha.
– Więc teraz każde z nas będzie musiało znać sposoby antykoncepcji, wszystkie choroby weneryczne i ewentualnie potrafić przygotować na wychowanie dziecka na wypadek, gdyby komuś zachciało się zwierzać? – upewnił się, co do swoich podejrzeń.
– Och, Malfoy, nie bój się, do ciebie nikt nie przyjdzie – fuknęła wciąż wściekła Granger.
– Na to wygląda, panie Malfoy. – McGonagall puściła obok uszu wtrącenie Hermiony. – Spotkanie skończone.
***
– Ty wredna fretko!
Malfoy odwrócił się, rażony mocą piskliwego głosu nauczycielki obrony przed czarną magią, odbijającego się od ścian korytarza. Ta to umiała się wydrzeć. Ciekawe czy wykorzystywała swoje atuty podczas konfrontacji z uczniami?
Przyjrzał się niewielkiej kobietce, upewniając się, że nie jest w stanie mu nic zrobić. Taki liliput. Dobre sobie.
– O ho, ho! – zaśmiał się, krzyżując ręce na piersi. – Dawno mnie tak nie nazywałaś.
Kobieta zatrzymała się przed mężczyzną, celując palcem w sam środek jego mostka, wręcz go dźgając.
– Jak śmiałeś podawać mnie za przykład? – Pierwsze dźgnięcie. – Jak śmiałeś mnie tak ośmieszyć?! – Drugie dźgnięcie. – Skąd wiedziałeś o tym, że ja i Harry... – Trzecie dźgnięcie. Tym razem zadziałał instynkt, a Draco zamknął upierdliwy palec w swojej dłoni. – Uch... – Hermiona próbowała wyrwać rękę z uścisku.
– Po pierwsze... - No właśnie, co po pierwsze? Przypomniał sobie argumenty. Nie mógł ot, tak po prostu przyznać, że mu się wymsknęło. – Ja z moją reputacją byłem złym przykładem, a Longbottom jest prawiczkiem... – Hermiona zamrugała, trawiąc to, co usłyszała. - ... co czyni go jeszcze gorszym przykładem. A po drugie... no, sorry, tak sapaliście, że ciężko było nie odkryć, że ktoś jest w schowku. Wystarczyło poczekać i zaobserwować, kto i z kim.
Doskonale pamiętał ten dzień. Zaraz po treningu Gryfonów odbywał się trening Ślizgonów. Nagle rozpętała się burza, uniemożliwiając komunikacje, a także grę. Wszyscy wrócili do szatni. Schowek na miotły używany był tylko przez pierwszoroczniaków Hooch, którzy nie mieli własnych mioteł. Żaden zawodnik drużyny nie mógł sobie pozwolić na latanie na starym Zmiataczu. Przebrani Ślizgoni — Draco i Blaise — wyszli z szatni i pomiędzy jednym walnięciem pioruna a kolejnym, usłyszeli ciche sapnięcie. Po upewnieniu się, że ktoś faktycznie jest w schowku na miotły, zaczekali, aż para gołąbków wyjdzie. Jakież było zaskoczenie Malfoya, gdy drzwi się otworzyły, a zza nich wyglądnęła jeszcze bardziej rozczochrana, niż na co dzień, strzecha Granger. Dziewczyna wyszła, poprawiła spódniczkę, a zaraz potem tuż obok pojawił się... Potter. Fakt zaskakujący, zważywszy na to, że jeszcze dzień wcześniej Malfoy widział, jak Prefekt Naczelna przytula się z Weasleyem. Wtedy też doszedł do wniosku, że Pani Idealnie Ułożona nie jest wcale taka grzeczna, jaką udaje.
Wkrótce związek Weasleya i Granger się zakończył, dzięki czemu Malfoy wygrał sto galeonów (wychowankowie domu węża lubili gry hazardowe, a obstawianie ile przetrwa związek każdej najsławniejszej pary, był ich ulubionym). Wszyscy, prócz Blaise'a i Dracona byli zaskoczeni. Po paru tygodniach Potter zaczął bardziej oficjalnie kręcić się obok Granger, a po jakimś czasie formalnie zostali parą. I tym razem postawienie w zakładach się opłaciło, gdyż do końca roku dwójka Gryfonów nie odstępowała się na krok. W ten sposób, dzięki niespodziewanej rozwiązłości Granger, Malfoy zarobił dwieście galeonów.
– Nie miałeś prawa o tym mówić publicznie! – Hermiona kontynuowała temat, pomimo nagłego zaginięcia Dracona w świecie własnych myśli. Wykorzystała też jego chwilowe wyłączenie się z rzeczywistości, wyrywając rękę z uścisku.
– Może i nie, ale nikogo to nie obeszło – wzruszył ramionami.
– Mnie to obchodzi, Malfoy.
– Przestań się mazać. To tylko cztery osoby. Nikt nie wygada.
– Obyś się nie mylił – wysyczała, krzyżując z mężczyzną spojrzenie zaczerwienionych od złości oczu.
Draco musiał przyznać — wyglądała atrakcyjnie, gdy się wściekała. Emanowała siłą i drapieżnością. O tak, Hermiona Granger z pewnością nie była taka święta, jaką starała się być. Miała temperament, który teraz był nader widoczny. I ten błysk w orzechowych oczach. Wcześniej nie zauważył, bo też się nie przyglądał, jak niesamowitą miały barwę — przy źrenicy miodowe, później przechodziły w karmel i orzech, żeby na końcu stworzyć idealnie brązową obwódkę.
– Hermiono?
Oderwali od siebie wzrok, żeby równocześnie spojrzeć na Longbottoma.
– Już idę. – Wyraz twarzy Hermiony natychmiast uległ zmianie. Rozpromieniła się, uśmiechając do Neville'a. Potem powróciła uwagą do Dracona i już nie było tak miło. – Zapamiętaj sobie kolejną rzecz, której ci nie wybaczę, Malfoy.
Po raz ostatni go dźgnęła, a on po raz kolejny złapał jej dłoń. Czuł dziwną satysfakcję, więżąc Granger; miał na tyle siły, żeby to od niego zależało, kiedy puści. A mógłby w ogóle nie puszczać. Mógłby dalej się z nią przekomarzać, obserwując pot na skroni, przyspieszony oddech i te iskierki na tęczówkach. Nie wiedział, co w niego wstąpiło, ale wiedział, że jest to zasługa walecznej postawy Granger.
– A ty zapamiętaj, że mam to gdzieś. – Obdarzył ją wyćwiczonym firmowym smirkiem. – A teraz zejdź mi z drogi. – Puścił drobną piąstkę, która powoli wróciła do boku swej właścicielki. – Mam lepsze rzeczy do roboty, niż użeranie się z tobą.
Rzuciła mu ostatnie spojrzenie spode łba. Nie odezwała się, odwracając się na pięcie, żeby ruszyć w stronę skołowanego Longbottoma. Malfoy widział jego wahanie, gdy przytrzymywał Granger. Widział, jak walczy ze sobą o to, czy uratować "swoją księżniczkę". Miał idealną szansę się wykazać, ale stał jak ta ostatnia sierota. Uśmiechnął się, odprowadzając wzrokiem odchodzącą parę. Cokolwiek Neville zamierzał w stosunku do Hermiony, jego szanse były marne. To nie był typ Granger. Ona potrzebowała kogoś, kto nad nią zapanuje. Kogoś takiego jak Malfoy, ale Malfoy nie był zainteresowany długoterminowymi inwestycjami w kobiety.
***
Rozgoryczenie nie pozwalało pannie Granger skupić się na fabule filmu. Co chwila jej myśli uciekały, krążąc wokół sytuacji, która zaszła podczas zebrania. Jak on mógł ją tak upokorzyć? Owszem, nie darzyli się sympatią. Owszem, czasem sobie dogadywali. Ale na Godryka! Jak on mógł przed wszystkimi wygadać o incydencie w składziku na miotły?! Właściwie, czego się spodziewała po kimś, kto upił ją Zieloną Wróżką, po czym napuścił na nią Dafne?
Wtuliła się mocniej w poduszkę i przykryła kocem po sam czubek nosa. Zerknęła na Neville'a siedzącego po przeciwnej stronie kanapy przetransmutowanej z łóżka. W skupieniu oglądał, jak auta wybuchają w spektakularny sposób, tworząc ogniste kule zdmuchujące przechodniów w odległości kilkudziesięciu metrów. Od czasu do czasu podskakiwał, gdy spokojna akcja przeradzała się w pełen niespodzianek pościg. Za każdym razem śmiała się z nieporadności mężczyzny wychowanego w magicznej rodzinie. Mimo skoku technologicznego, który miał miejsce po upadku Voldemorta, dopiero dzięki Hermionie zagłębił się w temat mugolskich wynalazków. Właśnie oglądali jego drugi w życiu film.
Żadne nie wspomniało o żenującej sytuacji z kolacji. Hermiona była za to wdzięczna. Starała się nadążyć za akcją na ekranie telewizora, ale film jej nie wciągnął.
Kolejne pół godziny ze znudzeniem śledziła kolejne kroki bohatera filmu Dominica Torreto. Wreszcie doczekała napisów.
– To niesamowite – zachwycił się szczerze Neville. Klasnął w dłonie, a światła się zapaliły, wydobywając z mroku wnętrze sypialni Hermiony.
– Tak, tak, niesamowite – odparła od niechcenia.
Rzuciła okiem na zegar. Dochodziła dwudziesta druga. Longbottom spostrzegł jej spojrzenie.
– Powinienem iść – zauważył, podnosząc się z kanapy. – Najwyższa pora – dodał, patrząc na kobietę z góry.
– Jak chcesz. Zobaczymy się jutro – uśmiechnęła się i wstała, aby odprowadzić znajomego do drzwi.
– Właśnie, Hermiono, tak sobie pomyślałem – zatrzymał się nagle, drapiąc po głowie – może wieczorem wyskoczylibyśmy do Hogsmeade? Na piwo i kolację?
Towarzystwo Neville'a, piwo i wyżerka były właśnie tym, czego potrzebowała. Szkoda, że nie pomyślał o tym wcześniej. Szkoda, że właśnie nie wracali po podobnym spotkaniu. Pokiwała ochoczo głową, prezentując wyjątkowo szeroki uśmiech.
– Z przyjemnością.
– Draco nie będzie miał nic przeciwko? – zadał niespodziewane pytanie Neville, przystając przed drzwiami.
– Draco?
A co on ma do moich spotkań i życia prywatnego?, pomyślała.
– Byliście na randce. Mógłby się poczuć...
Hermiona wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
– Ja i Malfoy na randce? To nie była randka. O, Godryku! Neville, co skłoniło cię do myślenia, że to nie było jedno jedyne spotkanie. Na dodatek zostaliśmy do niego zmuszeni.
– Hmm... – mruknął Longbottom, marszcząc brwi. – Draco mówił, że był z tobą na randce, a wasze stosunki się poprawiły, myślałem, że to wciąż trwa.
Śmieszność dedukcji Neville'a sprawiła, że Hermiona musiała się podeprzeć o ścianę, żeby nie upaść ze śmiechu. Że niby brak wyzwisk i przelotne cześć wypowiadane co rano były konsekwencją randek? I co jeszcze? Draco powiedział, że byli na randce. Takiego żartu się nie spodziewała. Otarła wreszcie łzy z oczu i złapała uspokajający oddech.
Że niby ona z Malfoyem?
Parsknęła po raz kolejny, a Longbottom tylko się spokojnie przyglądał. Poprawił jej humor tym wyznaniem.
– Między mną a Malfoyem nigdy nic nie było i nie będzie. Możemy iść spokojnie do Trzech Mioteł i gwarantuję ci, że jedynym spojrzeniem, jakim uraczyłby nas Malfoy jest to pogardliwe. A najpewniej nawet by się do znajomości z nami nie przyznawał. Wiesz, ona ma honor – zachichotała.
– To, od której jesteś wolna?
– Kończę patrol o osiemnastej... dziewiętnasta pasuje?
– Jasne. Dobranoc, Hermiono.
Mężczyzna wyszedł przez próg.
– Pa, Neville.
Zamknęła drzwi za gościem.
Malfoy i randka ze mną, zarechotała w duchu. Przecież ja nawet nie chodzę na randki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top