02: Nowe wyzwania

Do soku dyniowego wpadła kropelka eliksiru wzmacniającego, tworząc symetrycznie rozchodzące się okręgi. Malfoy leniwie zamieszał powstały napój, łypiąc spod ściągniętych brwi na towarzystwo, a także głośno rozmawiających uczniów. Gdy ubiegał się o posadę nauczyciela, nie sądził, iż w gratisie otrzyma poranną migrenę, a pakiet nie uwzględnia śniadania do łóżka, przytarganego przez skrzata. Postanowił przy najbliższej okazji uwarzyć więcej mikstury przeciwbólowej, bo w takim tempie, zużyje się po tygodniu. Nadział kiełbaskę na widelec i zgodnie z zasadami Savoir-vivre, zgrabnie pokroił. Zgrzytnął zębami, gdy tłuszcz z kiełbaski Hagrida wyprysnął, plamiąc obrus obok jego talerza. Niewiele brakowało. Zgarnął zastawę bliżej siebie, obawiając się, czym jeszcze uraczyć może go kompan z prawej. Z lewej strony zasiadał Longbottom, a obok niego Granger. Wesoło gawędzili o rzeczach nieważnych.

Malfoy powrócił uwagą do śniadania. Stygło, a on tracił czas na rozglądanie się i bronienie prawej flanki przed ewentualnymi organicznymi pociskami. Zaprawdę, wolałby jeść w zatęchłych lochach, niż w obecności półolbrzyma.

Pierwsi uczniowie opuszczali Wielką Salę. Już na pierwszy rzut oka dostrzec można było dysproporcje w liczebności domów. Gryfoni ledwo mieścili się przy ogromnym stole, Krukoni i Puchoni mieli znośne luzy, a Ślizgoni... oni mogliby jeść na leżąco, a i tak zostałoby miejsca. Zła sława wychowanków Slytherinu nie przyniosła wielu fanów. Był pewien plus takiego stanu rzeczy — Draco miał mniej roboty.

Usłyszał szczęk sztućców odkładanych na talerz i automatycznie spojrzał w tamtą stronę. Gdyby aktualnie coś jadł, zapewne by się zadławił. Hermiona wstała, pokazując w całej krasie swój dzisiejszy strój. Ubrała szatę. Szatę podobną do tej, którą zakładała McGonagall. Długą w odcieniu granatu.

Salazarze, co za bezguście... – jęknął w duchu Malfoy.

Nawet Longbottom ubrał się w normalne ciuchy! Ostatnia sierota Gryffindoru! A Granger, która jest kobietą, co powinno z niej czynić w teorii znawczynię mody, zakosiła wdzianko jakiejś ciotce!

Nie mógł uwierzyć, w to, co widział, to też wgapiał się w nauczycielkę, powoli przechodzącą między stołami.

Czy był na tyle nieuprzejmy, żeby uświadomić jej ten błąd?

Nie. I na pewno go to nie obchodziło.

Czy był na tyle złośliwy, żeby wytknąć jej ten błąd?

I to jak. I właśnie to zamierzał zrobić.

Wytarł usta w chusteczkę, rzucił na talerz, po czym zerwał się z krzesła, szybkim krokiem podążając za dumną szatynką. Na jego usta aż cisnął się wredny smirk; już czuł nadchodzącą satysfakcję.

Po przekroczeniu progu wielkiej sali, przystanął, nasłuchując. Nad głową usłyszał stukot obcasów, więc skierował się na schody. Przeskakiwał po parę stopni, aż w końcu dostrzegł niekształtną sylwetkę Granger, ubraną w paskudną suknię. Znów powstrzymał się od prychnięcia.

– Granger! – zawołał, a dziewczyna zatrzymała się w pół kroku, opierając dłoń na barierce i zerkając w dół, prosto na niego. – Zaczekaj.

Zdziwiona i wyjątkowo zaskoczona, spełniła prośbę, schodząc z pierwszego stopnia ruchomych schodów, gotowych w każdej chwili zmienić swoje położenie. Przechyliła głowę jak piesek nierozumiejący polecenia.

– Tak, Malfoy? – zapytała, obserwując zbliżającego się blondyna. Wyraźnie widział swój kontur na orzechowych tęczówkach.

– Wczoraj źle zaczęliśmy – mruknął, szczerząc przyjaźnie zęby. – Miałem zły humor. Zaskoczyliście mnie. Nie powinienem być takim... bucem.

Pokiwała ze zrozumieniem, a już po chwili wyraźnie się rozpromieniła.

Taka naiwna...

Utrzymywał w dalszym ciągu swoją pozę, stanąwszy niecałe dwa metry od niej. Na jego gust wciąż zbyt blisko, ale cóż poradzić?

– Tak, faktycznie. Byłeś niemiły... – z dezaprobatą pokręciła głową. – I to jak wymigałeś się od obchodów...

– Karygodne – podsumował wesoło. – Dlatego chciałem ci coś powiedzieć. Tak prywatnie.

Zbliżył się jeszcze o krok, żeby podkreślić osobisty charakter rozmowy. Aż poczuł delikatne perfumy, którymi wypsikała się przed wyjściem z pokoju.

– Prywatnie? – powtórzyła, a jej mina trochę zrzedła, jakby docierał do niej podstęp.

– A no tak... – Poszerzył uśmiech. – Bo widzisz, tak się tobie przyglądnąłem... i cholera, Granger... Potrzebujesz trochę pieniędzy?

– Słucham?! – wybałuszyła na niego oczy.

– To żaden wstyd – zapewnił. – Widzę, że już nawet na lumpeksy cię nie stać... podbierasz babci ciuchy z szafy...

– Jak śmiesz! – wrzasnęła, a jej wysoki głos odbił się echem od ścian budynku. Paru przechodzących nieopodal uczniów popatrzyło na panią profesor z zaciekawieniem. Część przystanęła, aby oglądnąć widowisko. – To, co mam na sobie – podkreśliła – to tradycyjna nauczycielska szata!

Draco pogratulował sobie w duchu wytrącenia Granger z równowagi. Sama robiła z siebie pośmiewisko, wydzierając się na widoku. Lepiej by sobie tego nie wyobraził.

Podczas jej przemowy zaciskał wargi, aby nie wybuchnąć śmiechem.

– Którą nosiło się w dwudziestym wieku i to na jego początku – wtrącił wreszcie uprzejmie. – Naprawdę, chcę być dobrym kolegą z pracy, powiedz, a coś ci pożyczę. – Przyciszył głos, sugestywnie zerkając na zbierający się tłum. – Tak tylko na ciuchy... i jakieś waciki... i może kosmetyki do makijażu...

– A co jest nie tak z moim makijażem? – wycedziła, przez zgrzytające o siebie zęby. Opalona wakacyjnym słońcem twarz, powoli przybierała kolor buraczkowy.

Draco przyglądnął się uważnie gładkiemu obliczu Hermiony. Tak ogólnie to wszystko było w porządku — kobiecie pasował delikatny makijaż w postaci wytuszowanych rzęs. Chyba tylko wytuszowanych rzęs, Malfoy jak to facet, nie bardzo się na tym znał; ale coś powiedzieć musiał.

– Wyglądasz jakoś tak słabo... chorowicie... – stwierdził, nie wiedząc, co wymyślić.

– Bo nie mam tony tapety na twarzy?! Malfoy, ja nie wiem, z kim ty się zadajesz, ale zaręczam ci, że wyglądam jak normalna, zdrowa i młoda kobieta. – Wymieniła, za każdym razem przytakując samej sobie. Odgarnęła nieposłuszne włosy sprzed twarzy. – Poza tym, ja jestem nauczycielką i nie muszę się stroić jak lafirynda dla uczniów.

– Hmm... – Podrapał się po gładko ogolonej brodzie. – Uważasz, że Trelawney stroi się jak lafirynda?

Tłum zafalował, podniecony trafną uwagą Malfoya. Sam mężczyzna nie mógł się nadziwić, że oddała mu przysługę swoim gapiostwem. Spodziewał się po niej większej inteligencji, ale najwidoczniej ostatnie lata stępiły jej cięty umysł.

Ewentualnie to on tak na nią działał. Przystojny i wygadany odbierał rozum wielu kobietom.

– Eee... – zauważyła swój błąd. - Trelawney jest nauczycielką wróżbiarstwa i makijażem, a także awangardowym strojem, podkreśla swój wizerunek – powiedziała, patrząc znacząco na spory zebrany tłumek.

– Taaa... w każdym razie... – Postanowił dobrodusznie oszczędzić jej wstydu i się wycofać. Nie bez znaczenia było też to, że za pięć minut rozpoczynały się jego zajęcia. – Pamiętaj, że chciałem ci pomóc. No wiesz... konstruktywna krytyka... i te sprawy...

Krok za krokiem cofał się, nie spuszczając spojrzenia ze zdenerwowanej Hermiony.

– Wcale nie powiedziałeś tego wszystkiego złośliwie – ironizowała. – Przecież jesteśmy na to zbyt dojrzali, a twoje zachowanie wcale nie było dowodem na twoją infantylność.

– Właśnie – zgodził się chętnie. – Z ust mi to wyjęłaś. Miłego dnia, profesor Granger.

– Miłego dnia, profesorze Malfoy – powtórzyła po nim, najpewniej w duchu życząc mu, aby jakiś żrący eliksir go pochłonął.

Odwróciła się, wstępując na schody. Powoli stopień za stopniem zmierzała w górę. Nie uszło uwadze Malfoya, że wygładziła suknie i przyglądnęła się swoim rękawom. Nie była pewna swojego wyglądu. Zasiał w niej ziarenko niepokoju.

– Rozejść się, na co się gapicie?! – warknął, rozglądając się i szczycąc każdego ucznia karcącym wzrokiem.

Studenci jak smagani biczem niewolnicy rzucili się do swoich spraw, obejmujących jak najszybsze udanie się na zajęcia.

Westchnął, rozciągając kark. Tej nocy nie spał ani wygodnie, ani tak, żeby wypocząć. Przypomniał sobie o leku na tę bolączkę, który został w Wielkiej Sali. Wyciągnął różdżkę z wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki, machnął, a już po chwili w jego dłoni wylądował dyniowy sok z eliksirem. Przez tę Granger poszedłby zmęczony na zajęcia. Przechylił szklankę i duszkiem wypił napój.

Usłyszał chichot. Nie jeden. Po schodach wspinały się trzy dziewczyny na oko z ostatniego roku. Ślizgonki. Poznał po zielonym emblemacie i pasiastym krawacie. Spoglądały na niego sarnimi oczami spod mocno wytuszowanych rzęs. Ego arystokraty zostało połechtane, a jego myśli powędrowały w niebezpieczne rejony romansu z młodszymi dziewczynami.

To niedopuszczalne, nie powinienem o tym myśleć – skarcił sam siebie.

Ale tak na dobrą sprawę są młodsze tylko o cztery lata...

Malfoy, idioto!

Bez wątpienia zasługiwał na to miano. Życie go nie rozpieszczało, a od paru lat pozostawał pod nadzorem ministerstwa. Ryzykowanie to istne szaleństwo. Wdawanie się w szkolne romanse należało do listy rzeczy ryzykownych. Nie uśmiechało się mu poszukiwanie pracy w innym zawodzie. Zresztą... z jego przeszłością, cieszył się, że dostał jakąkolwiek pracę. Kto chciałby zatrudniać kogoś takiego jak on?

Musiał pracować. Fortuna rodu Malfoyów przepadła. Ponad połowę zawartości skrytki u Gringotta oddali, aby odkupić się w oczach społeczności czarodziejów. Część galeonów wydał na leczenie. Eksperymentalne terapie. Specjalistów. Na nic się to zdało. Wciąż toczyła go straszliwa choroba.

Odchrząknął więc i spuściwszy głowę, przeszedł obok kuszących dziewczyn. Przynajmniej z całej świetności pozostała mu inteligencja.

Minął Wielką Salę, która zdążyła przez ten czas opustoszeć. Pokonał korytarz, a później wszedł na schody prowadzące do lochów. Różnica między kondygnacjami była znacząca, po zejściu poniżej poziomu fundamentu dopadł go nagły chłód. Wciąż ściskał w dłoni szklankę. Zostawił ją na najbliższej ławeczce, wsuniętej we wnękę. Skrzaty posprzątają. W końcu coś musiały robić; a on im dostarczał rozrywki.

Wyszedł zza rogu i zobaczył stadko stłoczonych pod klasą drżących ze strachu owieczek... a przynajmniej oczami wyobraźni, gdyż tymi realnymi otaksował grupę zaśmiewających się nastolatków, a większość z nich dzierżyła w dłoniach telefony. Trzecioroczniacy należeli do Hufflepuffu i Ravenclaw. Sięgnął do kieszeni, dzwoniąc kluczami, co wcale — mimo wyraźnego zamiaru — nie przyciągnęło uwagi uczniów. Draco poczuł się bezczelnie olany. W głowie rozpoczął układanie planu zemsty, zakładającego prace domowe po każdych zajęciach, a także sposób ich poprawy oparty na czepianiu się wszystkich błędów; nawet tych najdrobniejszych i teoretycznie nieznaczących.

Odchrząknął, stanąwszy obok grupki. Wreszcie go zauważyli. Ociągając się, ustąpili miejsca. Część zbierała torby z podłogi, a reszta kończyła rozpoczęte rozmowy.

Wpuścił najpierw uczniów do klasy, dopiero potem sam przekroczył próg, zatrzasnął drzwi i skierował się do tablicy, stojącej za biurkiem. Ciśnienie trochę mu skoczyło, więc po drodze zsunął z ramion marynarkę. Przewiesił ją przez oparcie krzesła. Rzucił okiem na klasę, przygotowującą się do zajęć. Na ławkach pojawiały się podręczniki, pergaminy oraz pióra z kałamarzami.

Ujął kredę między palce i w czasie, gdy studenci byli zajęci, on napisał na tablicy: profesor Draco Lucjusz Malfoy, podkreślając wyraźnie słowo profesor. Nie po to kończył te wszystkie kursy, marnował czas na dodatkowe zajęcia, żeby teraz ktoś do niego mówił pan.

Odwrócił się, obejmując wzrokiem salę, rozświetloną lampami sufitowymi oraz tymi na ścianach. Dopiero teraz dotarło do niego, że mijane na korytarzu świeczniki, tylko imitowały te prawdziwe, w rzeczywistości będąc wytworem mugoli, dostosowanym do potrzeb czarodziejów. Jak wiele mu umknęło? W sypialni i gabinecie z pewnością miał tradycyjne świece oraz lampy naftowe. Najwidoczniej jego mieszkanie nie przeszło jeszcze remontu, za co był potwornie wdzięczny. Nie potrzebował parszywych wynalazków niegodnych ludzi.

– Nazywam się Draco Malfoy – oznajmił, przyglądając się ławkom oraz temu, co zostało na nie wyłożone. – Będę was uczył eliksirów, mówię to, ponieważ zdaje się, że niektórzy o tym zapomnieli.

Patrzył prosto na drobniutką blondynkę, która zamiast skulić się ze strachu, wlepiała w niego blado-zielone oczy; zupełnie jakby była nieświadoma, jak wielki błąd ośmieliła się popełnić.

– Panno? – zapytał przymilnie, trzymając w odwodzie swój cyniczno-jadowity zwyczajowy uśmiech na takie okazje jak ta.

– Preston...

– Gdzie jest podręcznik?

Minus pięć punktów dla Hufflepuffu... – już cieszył się na swoje pierwsze obowiązki.

– Zabrali...

No i po uciesze...

– Kto?

– Nie wiem... – Dziewczynka odruchowo wzruszyła ramionami.

Westchnął i przetarł twarz, jakby chciał się obudzić, a także wyrazić swoje załamanie odpowiedzią. Po co on podkreślał, że jest profesorem, skoro nikt tego nie respektował!? Uczennica nawet nie nazwała go panem.

– A przynajmniej wiesz kiedy? – dopytał, spodziewając się, że niewiele się dowie.

– Też nie wiem...

Chrząknął znacząco.

– Proszę pana...

Na Salazara! Domyśliła się!

– Dlaczego nie zgłosiłaś kradzieży opiekunowi? – kolejne nic niewnoszące pytanie.

– Zgłosiłam...

Chrząknął ponownie, zerkając na tablicę, na której jak byk było napisane: profesor.

– Proszę pana...

– A co na to Longbottom?

Dziewczynka się zmieszała, szukając pomocy wśród sąsiadów. Zrezygnowana zapytała nauczyciela.

– Kto? Em... – bąknęła – proszę pana?

– Wasz opiekun! – Malfoy rozłożył ręce, dosłownie, a także mentalnie.

– Nie zrozumiałam, bo się jąkał, ale myślę, że profesor Longbottom mówił, że zajmie się tym wieczorem.

W tym momencie Malfoyowi zabrakło siły na dalsze dyskusje. Jego uwadze oczywiście nie uszło, iż Longbottom został nazwany profesorem. Śmieszne. Zielarstwo przy sztuce przygotowywania eliksirów wypadało jak Zmiatacz, przy najnowszym Piorunie — biednie i bez polotu.

Rozmasował migrenę kumulującą się w skroniach. Tym razem postanowił darować sobie przykładną karę za brak przygotowania. Tym razem – podkreślił. Przecież nie był miękki. Aspirował wszak do postrachu studentów, godnego następcy swego chrzestnego świętej pamięci Severusa Snape'a.

– Cudownie... – wyburczał. Oparł się o ławkę, z podwyższenia patrząc na uczniów. Bądź stanowczy i wzbudzaj respekt. Wyprostował się, przybierając srogi wyraz twarzy. – Na moich zajęciach panują pewne zasady. – Pozwolił sobie wyciągnąć przed siebie rękę, a każdą zasadę zaznaczać wyliczaniem na palcach. – Nie odzywacie się bez mojego pozwolenia. Nie chcę słyszeć żadnych rozmów. Przychodzicie zawsze przygotowani. Nosicie podręcznik. Podczas zajęć praktycznych nie łazicie bez potrzeby po klasie. Nie wycinacie idiotycznych numerów. Uważnie słuchacie moich instrukcji. Dobierzcie się w pary. Pracujecie nad eliksirem dwójkami; nie trójkami, czy czwórkami, a już na pewno nie całą klasą. Po skończeniu eliksiru przelewacie próbkę do fiolki i przynosicie mi. – Właśnie skończyły się mu palce. Skrzyżował ręce na piersi. – Jeśli czegoś nie wiecie, to nie pytacie kolegów, pytacie mnie. A teraz. Otwórzcie podręczniki na rozdziale o wywarach leczniczych. Na tych zajęciach zajmiemy się teorią, a kolejne dwie godziny poświęcimy na przygotowanie eliksiru przeciwbólowego.

Do góry wystrzeliła dłoń. Kiwnął głową, pozwalając na pytanie.

– Proszę pana, ale eliksiry uzdrawiające są na samym końcu materiału na ten rok – poinformował chłopiec, pokazując konkretny rozdział.

– A kto powiedział, że będziemy się trzymać wytycznych ministerstwa? – Cisza. Draco przeszedł obok biurka i usiadł na krześle. – Dobrze. Gdy już sobie wszystko wyjaśniliśmy, zajmijcie się czytaniem. Cichym czytaniem – podkreślił.

***

Długi na trzy stopy pergamin, szczelnie zapełniony notatkami, wreszcie doczekał się ostatniego szlifu w postaci przydługiego podsumowującego zdania i kropki. Zadowolona z dzieła kobieta wygładziła pergamin, nie zapominając o rozprostowaniu rogów. Wzrokiem przeleciała po całym tekście, na szybko poszukując nieścisłości. Nic takiego nie znalazła. Dumna z efektów trzygodzinnej pracy złożyła długą kartę na poł i znów na pół, po czym wsadziła gotową pracę do teczki z jej podobnymi.

Przeciągnęła się, rozciągając zastany w niewygodnej pozycji kręgosłup, który wydał parę krótkich klikających trzaśnięć. Rozmasowała kark, usztywniony przez nisko zawieszoną głowę. Zerknęła na zegar wiszący nad drzwiami prywatnego gabinetu. Dochodziło południe. Zostało jej dziesięć minut na dojście do klasy.

Odsunęła się, popychając w tył grubo obite krzesło. Wstała i przeszła do części sypialnianej. Otworzyła szafę, aby przyglądnąć się sobie. Odgarnęła sprzed oczu grzywkę, a następnie przybrała pogodny wyraz twarzy. Granatowa suknia do ziemi o rozłożystych rękawach leżała na niej świetnie. Fakt, może jej krój był trochę staromodny, ale przecież kupiła ją całkiem niedawno. Do wyboru miała wiele bezkształtnych szat, a zdecydowała się właśnie na tę, podkreślającą talię. W szafie leżały jeszcze jej dwie siostry, a także wdzianka na codzienne ubrania. Niemniej suknia dodawała jej lat i powagi. To chyba nic złego? – pomyślała. Nauczyciele przecież zazwyczaj wyglądają poważnie. Przeważnie też zachowują się poważnie. Rzuciła okiem na swoją niepomalowaną twarz. Co on widział w niej złego? Owszem, mogłaby czasem nadać policzkom trochę więcej życia różem, a powiekę przyciemnić, ale po co? Dla kogo? Wiedziała, że kobiety przeważnie malują się dla siebie, ale ona dobrze czuła się właśnie z naturalnym niewidocznym makijażem. Ostatecznie uznała, że krzywdząca wypowiedź Malfoya na temat jej wyglądu była tylko próbą szczeniackiej prowokacji.

Odzyskawszy pozytywne nastawienie, zebrała teczkę z notatkami i książki. Wyszła z komnat, blokując za sobą drzwi jednym prostym zaklęciem.

Sala obrony przed czarną magią znajdowała się na trzecim piętrze. Hermiona jako opiekunka Gryffindoru mieszkała w okolicy pokoju wspólnego Gryfonów, aby zawsze być blisko swoich podopiecznych w nagłych wypadkach. Żeby dojść na zajęcia, musiała zejść aż z siódmego piętra wieży Gryffindoru. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — przynajmniej duża ilość schodów do pokonania codziennie, wpływała pozytywnie na jej kondycję.

Pod salę doszła minutę przed rozpoczęciem lekcji. Grupa uczniów Gryfindoru i Slytherinu w wieku około dwunastu lat czekała na nią cierpliwie, każdy zajęty swoimi sprawami.

Podniecenie związane z nowym wyzwaniem dało o sobie znać w postaci gęsiej skórki i przyspieszonego bicia serca. Równocześnie bała się nadchodzącej lekcji i nie mogła się jej doczekać.

– Dzień dobry – przywitała się, pokonując ostatnie metry przestronnego korytarza, przyozdobionego obrazami. Ciekawskie portrety szeptały między sobą, oceniając nową nauczycielkę. Pogodna uśmiechnęła się od ucha do ucha, gdy rozmowy ucichły, a młodzież porzuciła gmeranie w telefonach na rzecz Hermiony.

– Dzień dobry, pani profesor – odpowiedział jej chór wysokich głosów.

Oczy utkwione w niej wyrażały w przeważającej części podziw i zaciekawienie. Odprowadziły nauczycielkę, gdy ta przedarła się do drzwi, otworzyła klasę i wpuściła uczniów. Niziołki jeden za drugim wpakowały się do środka, zajmując miejsca; ku zaskoczeniu Hermiony Gryfoni chcieli zasiadać jak najbliżej biurka nauczyciela.

Zamknęła za ostatnim uczniem, po czym przeszła na przód sali. Odłożyła teczkę, wyciągnęła wykład i usiadła na wygodnym fotelu. Złożyła ręce przed sobą i objęła wzrokiem całą salę. Wszyscy przygotowani do lekcji czekali na jej słowa. Nie sądziła, że jej osoba może kogokolwiek zająć w takim stopniu.

Z uśmiechem na ustach, przedstawiła siebie.

– Jak zapewne już wiecie, jestem Hermiona Granger – zaczęła. To wiedzieli wszyscy. Jej zdjęcia od czterech lat pojawiały się co rocznice wyswobodzenia się spod reżimu Voldemorta w Proroku Codziennym. Zawsze w towarzystwie Harry'ego i Rona. Zawsze z krótkim wywiadem. – Chyba powinnam powiedzieć coś więcej o sobie? Dobrze. – Zrobiła krótką pauzę, zastanawiając się, co mogłaby opowiedzieć. Coś ważnego i z przekazem, a zarazem osobistego. – Zostałam nauczycielką obrony przed czarną magią, ponieważ uważam, że nawet w spokojnych czasach każdy z was powinien umieć się bronić. Czasy, w których żyliśmy, ja i Harry Potter, też miały być spokojne i szczęśliwe, bo nikt nie podejrzewał, że Tom Riddle powróci...

– Pani profesor, jaki on jest? – jeden z uczniów w pierwszej ławce aż podskoczył, gdy wyrwał się do zadania pytania, mimo że Hermiona wcale nie skończyła się przedstawiać. Po prawdzie wzięła tylko głęboki oddech, aby móc kontynuować. – Jaki jest Harry Potter?

Jaki jest Harry? Czuły, miły, pomocny, oddany... Czasem zapomina o rocznicach, ale gdy już sobie przypomni, potrafi sprawić najlepszy prezent. Kochała każdą wadę i zaletę Złotego Chłopca. Zaczęli się ze sobą spotykać na siódmym roku. Ron początkowo nie potrafił pogodzić się ani ze stratą, ani z faktem, że jego najlepszy przyjaciel wszedł w związek z jego byłą. Długo się na nich boczył, ale w końcu odpuścił i pogodził się z porażką. Dalej się przyjaźnili.

Ułożyła sobie w głowie neutralną odpowiedź.

– Harry to człowiek jak każdy...

– A widziała pani profesor Voldemorta? - przerwała jej kędzierzawa dziewczynka.

– Nie sądzę... – nie dokończyła, gdyż klasa dosłownie zaczęła szumieć od szeptów i rozmów.

– Podobno miał ogromnego węża!

– Potter jest nieśmiertelny!

– Wyglądał jak demon!

Dzieci przekrzykiwały się, przeganiając w topowych teoriach spiskowych i domysłach. Hermiona w życiu słyszała wiele wyssanych z palca bzdur, ale wyobraźnia uczniów przerastała jej dotychczasowe doświadczenia. Po tym, jak członkowie ministerstwa wpadli do mieszkania Rona w poszukiwaniu zmieniacza czasu, przestała przejmować się otaczającym absurdem, jaki pochłaniał ciemniejszą część narodu. Grunt, aby pozostać ponad pewnym poziomem głupoty i absolutnie się do niego nie zniżać.

Jako osoba rozpoznawalna w pewnym stopniu uodporniła się na sensację, jaką wywołuje w niektórych kręgach jej persona, jednakże lekcje z uczniami były czymś kompletnie innym i jako poważne zajęcia powinny takimi pozostać, a ona właśnie brała udział w istnym cyrku. Natężenie decybeli stawało się nieznośne. Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku wreszcie zainterweniowała.

– Przepraszam... – Uprzejma próba zwrócenia na siebie uwagi nie przyniosła żadnego wymiernego skutku. Odkaszlnęła. – Proszę o spokój. – Najbliżej siedzący studenci zareagowali, lecz reszta wciąż miała nauczycielkę w głębokim poważaniu. – Chciałabym poprowadzić lekcję! – Uniosła się tym razem, krzycząc.

Podziałało. Raban ucichł, a wszystko uspokoiło się, gdy każdy powiedział swoje ostatnie słowo do sąsiada.

Kiwnęła głową, układając przed sobą pergamin wypełniony odręcznymi notatkami. Wzięła jeszcze łyk wody, przygotowanej przez skrzaty przed lekcją.

– Dobrze, a więc dzisiaj zaczniemy od zasad bezpieczeństwa.

Wiadomość nie spodobała się uczniom, co postanowili wyrazić pełnymi dezaprobaty pomrukami, zmęczonymi westchnieniami oraz błagalno-niedowierzającymi spojrzeniami. Według Hermiony zasady BHP stanowiły jedno z ciekawszych i najbardziej przydatnych zagadnień. Uznała, że jeszcze jej podziękują, gdy unikną wizyty w skrzydle szpitalnym po upadku z odchylonego do tyłu krzesła.

– Proszę o spokój – powiedziała. – Chciałabym, abyście zanotowali dzisiejszy wykład i potraktowali go równie poważnie, co każdy inny. – Jeszcze nigdy nie widziała takiego braku entuzjazmu. Żeby załagodzić nerwy, ponownie sięgnęła po wodę. Rozedrgane stresem palce desperacko potrzebowały zajęcia. – D-dobrze – zająknęła się, gdy dotarło do niej, że nawet nie zaczynając wykładu, zdążyła znudzić słuchaczy. – Zasady bezpieczeństwa...

***

Sześć godzin wcale nie minęło, jak z bicza strzelił. Hermiona czuła się, jakby właśnie wróciła z najgorszej przeprawy, gorszej nawet niż ta w czasie bitwy o Hogwart. Jeszcze nigdy nikt jej tak nie upokorzył, jak zrobiła to sama tego dnia. Prócz oczywistego załamania psychicznego towarzyszyły jej niekomfortowe dolegliwości fizyczne — zdarte gardło oraz migrena połączona z zawrotami głowy. Do tego wciąż miała przed oczami te zawiedzione twarze.

Rada, że już po wszystkim, a dzień dobiega końca, zatrzasnęła za sobą drzwi, po czym oparła się i zsunęła na podłogę, rzucając teczką na tyle mocno, że po uderzeniu w ścianę ta rozleciała się, a zawartość rozsypała po podłodze. Krucha mentalnie kobieta zaśmiała się, prawie dławiąc nadchodzącymi łzami. Zmęczenie niczego nie ułatwiało. Kąpiel i łóżko! Tylko o tym marzyła. Może nie do końca, gdyż chętnie zajadłaby smutki czekoladkami.

Pierwsze dwie lekcje przebiegły podobnie; najpierw euforia i zaciekawienie, lawina pytań, a po rozpoczęciu wykładu — zwątpienie. Po obiedzie, kiedy to uczniowie podzielili się nowinami, nie uświadczyła już żadnej pozytywnej reakcji, nawet zanim wyciągnęła pergamin. Słyszała, jak na korytarzu ktoś mówił, że jest najnudniejszą nauczycielką. Przegrała na tym polu z Binnsem! Duchem usypiającym uczniów opowieściami o historii!

Nic, tylko siąść i płakać. Co właściwie już robiła.

Nagle zerwała się z podłogi. Tupiąc, weszła do sypialni i zamaszyście otwarła szafę. Tak jak i przed lekcjami, tak teraz przyglądała się swojemu odbiciu.

Malfoy miał rację, co przyznała z wielką niechęcią. Wyglądała nudno. Była nudna. Każdy z zapytanych uczniów, uznałby ją za nudną. Nudna grzeczna granatowa szata. Nudna grzeczna rozpuszczona fryzura. Nudny grzeczny dyskretny makijaż. Wygłaszała nudne grzeczne i w ogóle niczym niewyróżniające się wykłady!

Jęknęła, rozpinając guziki sukni pod nudnym płytkim dekoltem okalającym zgrabną szyję. Materiał opadł, przesuwając się gładko po ramionach, talii, biodrach i udach. Ze złością kopnęła tkaninę, która poszybowała w kąt. Oparła się o drzwi szafy, lustrując zawartość.

Tylko grzeczność i nuda.

No i dres.

Wciągnęła na pupę dresowe spodnie, a stanik zakryła podkoszulkiem.

Przed oczami stanął jej komputer i wtedy zaświtała myśl. Wpadła na doskonały plan, złożony z pomniejszych pomysłów.

Po pierwsze postanowiła zamówić parę nowych ciuchów. Eleganckich, ale zarazem niezasługujących na miano nudnych. Zamówić, ponieważ niespecjalnie zachwyciła ją perspektywa zakupów z Ginny Weasley, która zbyt entuzjastycznie podeszłaby do tejże idei, planując cały — dosłownie cały — dzień na obejście kilkudziesięciu sklepów; z drugiej strony stała druga kandydatka i przyjaciółka — Luna — na pomoc której w kwestii doboru ciuchów nawet nie liczyła. Zresztą wystarczyło na nią popatrzeć. Jak bardzo by jej nie lubiła, tamta wciąż pozostawała dlań dziwadłem modowym.

Drugim przedsięwzięciem było unowocześnienie wykładów; ich formy. Postanowiła, że od jutra prowadzić będzie zajęcia w sposób dynamiczny, interaktywny, a ciężar wykonywania notatek zostawi dla siebie. W końcu po coś wzięła za sobą drukarkę. Po wykładzie uczniowie dostaną materiały do przepisania, a podczas lekcji nie będą musieli nawet wyciągać piór.

Nudna Granger? Nic z tego. Nie uśmiechało jej się zostać pośmiewiskiem już na początku swej nauczycielskiej kariery. Pragnęła, aby postrzegano ją jako osobę otwartą, przyjazną, a równocześnie inteligentną i rozsądną.

Wiedząc, co robić, rozsiadła się przy biurku, przywołując rozrzucone po ziemi notatki, strzeliła palcami i wzięła się do roboty. Na pierwszy ogień poszły odwiedziny na stronie fastwiz.com, witrynie aukcyjnej z sowią dostawą do wskazanego miejsca. Już kolejnego dnia! — jak głosił wielki baner na szczycie strony. Wybrała najbardziej pasujące do nowego stylu ubrania, uszczuplając swój portfel o parędziesiąt galeonów. Czego nie robi się, aby utrzeć innym nosa? Po udanych zakupach nadszedł czas na unowocześnienie wykładów i przygotowanie notatek zawierających tylko najważniejsze treści. Zajęło jej to lwią część czasu, ale ostatecznie efekt ją zadowolił. Już nie mogła się doczekać min uczniów, gdy każe im odłożyć pióra. Szykowała się niezła niespodzianka.

A wszystko dzięki pewnemu tlenionemu bucowi. Nie. Nie miała zamiaru mu dziękować. Za co? Za to, że ją obraził i tylko przypadkiem naprowadził na prawidłową ścieżkę?

Minęła dziewiąta. Rozbudzonej Hermionie nie w smak było szykować się do spania. Zgarnęła książkę, postanawiając odprężyć się podczas niewymagającej lektury. Położyła się wygodnie na łóżku, wcześniej spinając włosy klamrą; zwyczajowo pchały się do oczu i ust. Ale już niedługo. Uśmiechnęła się pod nosem, otwierając na stronie, na której skończyła poprzednio.

Sprawdziła jeszcze telefon, przed odpłynięciem do krainy dobrej literatury. Otrzymała wiadomość od Harry'ego. Jej dotychczasowy uśmiech się poszerzył, gdy odczytała jej treść i kiedy postanowiła, że w odpowiedzi pochwali się przełomem.

"Jak ci minął dzień, skarbie?"

Wybrała opcję: odpowiedz.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top