Writing challenge ~4

Karczma pośrodku niczego

Na pustkowiu, którego żwirową powierzchnię porastają gdzie nie gdzie tylko rzadkie kępki trawy, skryte wśród mniejszej i średniej wielkości kamieni, a gdzie latem słońce zsyła niemiłosierny upał, a zimą temperatury spadają tak nisko, że tylko najlepiej przystosowane do życia w skrajnych warunkach gatunki były w stanie tu przetrwać, obok utartej, niemalże niewidocznej już drogi stoi karczma o szyldzie już dawno odartym z kolorów, głoszącym nazwę "Karczma u dzika z rożna".

Lata jej świetności już dawno minęły. Czasy, kiedy piwo lało się tam beczkami, właściciele uwijali się wśród stolików, roznosząc klientelii przeróżne potrawy, a ludzie tańczyli i śpiewali na skrzypiącej podłodze i dębowych stołach, przytupując w rytm skocznej muzyki wygrywanej czy to przez skrzypka, czy to znowu przez flecistę.

Teraz, został już tylko cień tamtych czasów. Nadeszły wojny, a razem z nimi rzeź i ucieczki ludu. Wrogie wojska nie oszczędziły nawet tutejszej ludności. W oddali na wschodzie można było wypatrzeć porzucone domy, spróchniałe zagrody i pola, teraz leżące odłogiem.

A skoro klientów zabrakło i tylko raz na bardzo długi czas zatrzymywał się tam jakiś podróżnik, budynek zmarniał. Niegdyś szczycący się swoją solidną konstrukcją, porządnym dachem i godnym umeblowieniem, teraz cały zapleśniały, dach w wielu miejcach przeciekał, a ławy i stoły stały teraz zakurzone i zaniedbane. W wietrzne dni, budynek trzeszczał i klekotał, jakby grożąc rozpadem w najmniej spodziewanym momencie.
Jednak nie tylko pogorszył się stan budowli, ale jakość podawanego tam jadła także pozostawiała wiele do życzenia. Nie było tu z czego wytaczać piwa, młynarzy co by przerobili ziarno na mąkę ani myśliwych, którzy mogliby zapolować na jakie zwierzę,
Dlatego właściciele zmuszeni byli sprowadzać towar z "pobliskich" miast kilka razy w roku i składować go w piwnicach, aby nie uległ zepsuciu.

Właściciele byli to ludzie dobrzy i poczciwi. Ich włosy przypruszone były bielą niczym śnieg, z pośród którego jeszcze gdzieś wyjrzy jaki szary włos. Niestety wojna odebrała im największe pociechy; córkę i dwóch synów. Na szczęście jeszcze dobrze wiązali koniec z końcem jak na ludzi pracowitych i rozsądnych przystało. A jacy bajarze z nich byli! Jak się raz usiadło z nimi do stołu posłuchać ich opowieści, to nieraz i dni mijały i ani się spostrzec było. Takie to były historie! Usiądźmy więc, i posłuchajmy co nam, mają do opowiedzenia...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top