Święta


Mimo że mamy czerwiec to zapraszam na święta Bożego Narodzenia:)
Mam nadzieję że nie wygląda to jak odgrzewany kotlet (๑•﹏•)

Aleks

Powinienem jej powiedzieć? A może zachować to dla siebie i nie ranić jej uczuć? Widać, że się stara i wkłada w to całe serce i zaangażowanie. Ale serce mi krwawi widząc, jak jej niezdrowo długie paznokcie przebijają delikatne ciasto na pierogi.

Czując jak moje biedne nerwy są coraz bardziej szargane, skoncentrowałem się na lepieniu własnej porcji pierogów i skupieniu się na świątecznych piosenkach lecących z radia. Było to o tyle trudne, że Alicja bez przerwy trajkotała, a ja nawet nie miałem pojęcia o czym.

W pewnym momencie już nie mogłem wytrzymać w kuchni. Mąka unosiła się w powietrzu, otaczał nas brud, irytował mnie jej głos i niechlujstwo w robocie. Była gorsza niż Apollo.

Zamknąłem oczy, wziąłem wdech, wytarłem ręce i wziąłem się w sobie by na nią spojrzeć.

– Pójdę sprawdzić jak sobie radzi reszta – powiedziałem, kontrolując swój ton głosu.

– Pewnie – rozpromieniła się, nieświadoma tego, że planowałem poderżnąć jej gardło ze trzy raz jak mówiła o swoich torebkach. – Zawołałbyś Damianka?

Oczywiście, że go zawołam, pomyślałem, ktoś musi cię w końcu zająć.

Wycofałem wózek i wyjechałem na korytarz. Natychmiast usłyszałem głośne rozmowy i krzyki Lizzi. Obawiając się najgorszego, wjechałem do salonu.

Nie było tak źle jak oczekiwałem. Nie było ognia ani martwych ciał. Tylko parę zbitych bombek, które już sprzątał Damian. Gdy mnie tylko zobaczył, posłał mi zaniepokojone spojrzenie. Ostrzegałem ich, że jeśli zbiją choć jedną, będą odkupywać cały zestaw.

– Alicja cię woła – powiedziałem ponuro zamiast wytknąć mu szkody.

Odchrząknął i zaraz się ulotnił z pełną szufelką w dłoni. Jeden kłopot z głowy.

– Brutus! Brutus! – krzyczał władczo Lizzi do swojego chłopaka na drabinie. – Wyżej ten łańcuch, wczuj się, bądź tą choinką. Musi być piękna.

– Hm.

Przewróciłem oczami. I na co nam była tak ogromna żywa choinka? Jak zwykle Apollo się uparł na największą i nie dość, że w trzech musieli ją wnosić do mieszkania, to opadające igły doprowadzały mnie do histerii.

To był dość śmieszny obrazek. Lizzi stała przed choinką i swoim palcem nakazywał co ma robić Brutus. Tylko on ustrajał to przeklęte drzewo. Był mało delikatny, przez co zbił te bombki z mojego zestawu i co chwilę poprawił lampki i łańcuch ozdobny, bo Lizzi nie podobało się ułożenie.

Ten człowiek ma cierpliwość. Gdybym o ja był na jego miejscu, a Apollo by mi rozkazywał, wepchnąłbym mu ten łańcuch do ust. Jednak on chyba to lubił. Nie wyglądał na zmęczonego tą czynnością.

Spojrzałem na Magdę. Siedział niedbale na kanapie i wsuwała popcorn bardziej zajęta śmiesznym obrazkiem Lizzi i Brutusa niż świątecznym filmem w telewizji.

– To jest komiczne – szepnęła do mnie, podsuwając mi miskę z przekąską. – Przed chwilą kazał mu pogłaskać gałązkę, a on to zrobił.

Wszyscy byliśmy ubrani w świąteczne swetry. Wszyscy tym pomysłem byli zachwyceni oprócz mnie i Apollo. Mi się trafił paskudny renifer, a Apollo jakiś brzydki dom z pierników. Nie powiedzieliśmy słowa, bo przygotowała je Alicja z Lizzi. Do teraz bawi mnie mina Apollo jak zobaczył swój sweter. Doskonale wiem, że jego bawiła moja mina tak samo jak jego moja. Obaj się równo ubraliśmy i z premedytacją nie spojrzeliśmy w lustro, unikając tego jak ognia.

– Nie miałaś jechać po ciasto? – zapytałem, kiedy nie ruszała się z miejsca całkowicie rozluźniona.

Westchnęła.

– Miałam, ale odwlekam to jak się da – mruknęła i odłożyła miskę – kolejki i zimno, to nie jest najlepsze połączenie.

Mimo narzekań otrzepała sweter z śnieżynką od okruszków. Wstała, a kiedy chciała zniknąć w przedpokoju, uświadomiłem sobie jedną rzecz.

– Gdzie Apollo?

Wychyliła się w moją stronę i uśmiechnęła się z lekkim rozczuleniem.

– W pokoju gościnnym. Śpi z dziećmi.

Oczywiście, że tak. Było zbyt spokojnie. Sapnąłem z frustracją. Wszyscy pracują, a on się leni.

W akompaniamencie kolejnej stłuczonej bombki wyjechałem na hol, minąłem brudną od mąki kuchnie i skierowałem się w stronę pokoju gościnnego na końcu korytarza.

Najciszej jak potrafiłem, uchyliłem drzwi i wjechałem do środka. Mimo paskudnego humoru przez cały ten rozgardiasz w naszym mieszkaniu, nic nie mogłem poradzić na rozczulenie jakie czułem widząc mojego ukochanego rozłożonego na łóżku, a na jego piersi dwa dziewięciomiesięczne maluszki.

Podjechałem bliżej. Dzieci unosiły się z każdym wdechem i opadały z wydechem Apollo. Nigdy nie podejrzewałem, że Apollo może mieć rękę do dzieci, a jednak. Bliźniaki uwielbiały z nim spać i się bawić. Gorzej szło mu ich uspokojenie, ale to akurat moja i Magdy broszka.

Od kiedy Apollo rzucił palenie, nie chrapię. Myślałem że to będzie cudowne, spać w ciszy, ale czasem mi tego brakowało. Budziłem się w nocy i gdy nie słyszałem jego oddechu, tego charakterystycznego głośnego chrapania, wpadałem w panikę. Teraz mniej, ale po moim wypadku... dobrze, że Apollo tego nie wie.

Wychyliłem się i zobaczyłem, że Leon wcale nie śpi jak pozostała dwójka. W ciszy bawił się medalikiem Apolla, a gdy mnie ujrzał uśmiechnął się przepięknie. Odpowiedziałem mu uśmiechem i wziąłem na ręce.

Mój chrześniak miał identyczny kolor oczu jak ja i był najgrzeczniejszym dzieckiem jakie widziałem. Mało płakał, nie rozrabiał, bardzo lubił dotyk innych. W przeciwieństwie do jego demonicznej bliźniaczki.

Diana uwielbiała wrzeszczeć, zwracać na siebie uwagę, ciągnąć co popadnie, a gdy nauczyła się rzucać jej życiowym celem było trafienie w głowę Apollo.

Jestem pewny, że przyjęła charakter po swoim chrzestnym. W ogóle była bardzo do niego przywiązana. Jak tylko widział Apollo świrowała jak mały rodwailer.

– Pospałeś sobie? – szepnąłem, usadawiając sobie go na kolanach.

Pisnął mi w odpowiedzi i zaczął bawić się moim zegarkiem. Uwielbiał błyszczące rzeczy.

Pozwalając mu na zabawę, spojrzałem na uśpioną twarz Apollo. Wyglądała tak spokojnie i niewinnie. Kompletnie nie komponowała się z tymi głębokimi szramy po lewej stronie twarzy.

Przytrzymując lewą dłonią małe ciałko na moich nieruchomych nogach, wystawiłem prawą rękę w stronę mojej ukochanej twarzy. Odgarnąłem mu czarne kosmyki włosów z czoła. Miał lekko uchylone usta, przez które oddychał. Sierota miała zapchany nos. A mówiłem mu, żeby ubierał czapkę.

Delikatnie pogłaskałem przeciętą brew i chciałem przejechać po bliźnie na powiece, kiedy coś wrzasnęło.

A raczej mały potwór zaczął wrzeszczeć jak popętany, zazdrosny o to, że dotykam jej człowieka. Tak sobie to czasem tłumaczyliśmy. Czasem Diana zaczynała niesamowicie wrzeszczeć jak ktoś dotknął Apollo przy jej obecności, nie tak jak jej się podoba.

Apollo obudzony, aż podskoczył i instynktownie objął dziewczynkę.

Zaraz do Diany dołączył Leon na moich kolanach, zaniepokojony, że jego siostra zaczęła krzyczeć.

Westchnąłem. Czasem te dwa aniołki potrafią być paskudnie męczące.

– Szatan – mruknął Apollo, wstając i obejmując nadal rozgniewaną Diane.

Śmiesznie mrużył oczy i próbował ogarnąć sytuację. Uśmiechnąłem się, kiedy poklepał Dianę po pleckach i zaczął się z nią bujać na boki.

Mruknął coś o wcieleniu zła i pocałował dziewczynkę w głowę. Zniknęła w jego ogromnych ramionach. Zaraz się uspokoiła, a Leon zaraz za nią.

Czasem żałowałem, że nie jestem kobietą i nie mogę dać Apollo dzieci. Czułem wtedy gule w gardle i uścisk w sercu. Mielibyśmy wspaniałe dzieci, śliczne i żywe. Byłby wspaniałym ojcem.

– Masz mąkę na policzku.

Poczułem jego gorącą dłoń na swoim policzku i się uśmiechnąłem.

W sumie, jest dobrze jak jest. Obaj jesteśmy zadowoleni ze swojego życia, zwłaszcza teraz, jak obaj byliśmy bezpieczni, a Absolut zniknął z naszego życia.

Apollo nadal trzymając złośliwą Dianę w ramionach, usiadł przodem do mnie i pochylił się by mnie pocałować.

Bliźniacy dali znać, że im się to nie podoba, ale i tak to zrobiliśmy. To był krótki, ale słodki pocałunek. Tak bardzo je kochałem. Bo były takie inne, charakterystyczne tylko dla Apollo.

– Ominęło mnie coś? – zapytał, pozwalając się bić Dianie w pierś. Nie wiem czy w ogóle to zauważył.

– Oprócz góry roboty, zbitych bombek i kuchni w mące? – zacząłem pretensjonalnym tonem. – Niespecjalnie.

Uśmiechnął się i wstał.

– Dobrze Diana – pochwalił dziewczynkę. – Bij ten paskudny dom z piernika.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

– Chicho, bo dziewczyny usłyszą – syknąłem.

Roześmiał się, a mi od razu zrobiło się ciepło na sercu. Kochałem jego śmiech. Sprawiał, że chciało mi się żyć.

Wyszliśmy na korytarz, a do moich uszy od razu doszła świąteczna muzyka. Alicja pewnie dobrała się do wieży.

I akurat o wilku mowy. Blondynka wyszła z salonu w swoim brudnym fartuszku. Kiedy tylko zobaczyła kogo trzymamy, rozpromieniła się.

– Bąble! – Podbiegła do nas, a zaraz za jej krzykiem wyskoczyła Lizzi. – Chyba czas na jedzonko!

– Nie jestem pewny – zaczął nadal zaspany Apollo, ale został zignorowany.

Odebrała od Apollo Dianę, ale ta mała była jeszcze większą wiedźmą niż Alicja i chwyciła się walecznie swetra Apollo, wrzeszcząc przeraźliwie.

Mój chłopak westchnął i dał się tarmosić dwom dziewczyną.

Leon natomiast uznał to za zabawę, bo pisnął radośnie na moich kolanach i zabulgotał śliniąc się. Wytarłem go rękawem zanim odebrała mi go rozczulona Lizzi.

Wzięły dzieciaki do karmienia, a my zostaliśmy sami na korytarzu. Ja zmęczony, a Apollo z rozciągniętym swetrem.

– Wiesz co – zaczął schylając się w moim kierunku. – Czuję, że to będą wspaniałe święta.

Uśmiechnąłem się. Jego dobry humor udzielał się też mi. Do czego to doszło, by mój humor był zależny od emocji drugiego człowieka.

– Tak, to będą dobre święta – objąłem go – jak każde kolejne w naszym życiu.

– Nie na korytarzy! – wrzasnął Julian gdzieś z boku.

A niech sobie krzycz, że też się jeszcze nie przyzwyczaił. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top