Po latach #3
Była przepiękna, słoneczna pogoda, a temperatura przekraczała dwadzieścia stopni. Idealne warunki, by wymyślać głupie pomysły.
– Jedźmy do Włoch – zaproponowałem.
– Pamiętaj, że mamy do spłacenia jeszcze ratę kredytu – odpowiedział mi beznamiętnie, sprawdzając dokumenty.
Skrzywiłem się na jego racjonalizm, ale zaraz dotarł do mnie sens jego słów i już nie zwracałem uwagi na jego brak romantyczności.
– Nie spłaciłem jej? – zapytałem zaskoczony.
– Nie – mruknął, w końcu na mnie zerkając. – Dlaczego zawsze muszę ci o tym przypominać?
– To tylko kolejny rachunek... – westchnąłem.
– Gdybyś nie był sępem ubezpieczycieli – zaczął złośliwie, odkładając dokumenty i odwrócił tułów w moją stronę – i nie wyciągnął kupę pieniędzy po tym wszystkim co przeżyliśmy, mieszkalibyśmy pod mostem.
Roześmiałem się, lubił mi wypominać, jak naciągnąłem ubezpieczenie po jego wypadku i po swoich przeżyciach. Wytoczyli nam nawet rozprawę sądową, bo nie chcieli nam wypłacić tyle forsy. Wspominam te czasy z uśmiechem. Świetnie się z Pączusiem bawiliśmy na sali sądowej.
– Hej wiesz co. Nasz kredyty jest bardziej wiążący niż ślub!
Roześmiał się, ale nie zaprzeczył. Pochylił się ostrożnie w moją stronę, bo prowadziłem i pocałował mnie w kącik ust.
– Dokumenty jako pierścionek? – mruknął zaczepnie.
– Możecie tego nie robić w aucie?! – wrzasnął z tylnego siedzenia Julian. – My też tu jesteśmy! – Jak zwykle się bulwersował, kiedy to robiliśmy przed oczami jego i jego dziewczyny.
– E tam. Pamiętaj, że jestem yaoistką – mruknęła wesoło Lukrecja.
Przez lusterko widziałem jego oburzoną minę, kiedy nie stanęła po jego stronie. Zresztą, jak zwykle.
– Jesteś moją dziewczyną, bądź po mojej stronie!
Odpowiedziała mu pobłażliwym spojrzeniem i wróciła do swojej książki. Dlatego od samego początku traktowałem ją jak synową.
Wieźliśmy ich właśnie na dworzec. Oboje wracali do Warszawy, gdzie studiowali. Przyjechali na weekend w odwiedziny, co naprawdę nas zaskoczyło i ucieszyło. Od kiedy ta dwójka studiuje i mieszka razem, nie często postanawia wracać do domu. Mówiłem im, by wybrali coś bliżej, ale nie dali się przekonać, a Pączuś kazał mi się zamknąć, bo brzmię jak hipokryta. W końcu to ja zwiałem na studia do Włoch.
Dopiero teraz zaczynałem rozumieć zachowania i uczucia mojej mamy. To było takie obce i dziwne, rozumiejąc już jej reakcje.
Odstawiliśmy dzieciaki pod dworzec i zaraz skierowaliśmy się do pracy. Oprócz przystanku wysadzenia dzieciaków, mój poranek wyglądał jak każdy inny, był rutynowy. Wstałem pierwszy, obudziłem wszystkich, walczyłem na śmierć i życie z niewyspanym Aleksem. Jednak dzisiaj był wyjątkowy dzień. Dzień, w którym Aleksa w końcu nie będzie we własnym biurze.
To był jak cud, kiedy niedbale o tym wspomniał podczas niedzielnego obiadu. Przysięgam, że usłyszałem śpiew aniołów i zobaczyłem blask nad głową Aleksa, kiedy powiedział, że nie będzie go przez godzinę, bo ma jakieś ważne spotkanie.
Zaparkowałam na naszym standardowym miejscu, wyjąłem z bagażnika wózek, Aleks sam przeskoczył z fotela pasażera na niego, kiedy zamykałem samochód. Po pożegnaniu, rozdzieliliśmy się, jak każdego dnia. Ale ja nie zamierzałem od razu zająć się swoimi obowiązkami. Czatowałem na korytarzu, aż do momentu wyjścia Aleksa z biura.
Wyjechał dwadzieścia minut przed umówionym spotkaniem w sali konferencyjnej i zamknął biuro na klucz. Z ukrycia obserwowałem blondyna, jak chowa kluczyki do kieszeni spodni i kieruje się do windy. Natychmiast, jaka tylko zamknęły się drzwi windy, wstałem z klęczkach i dobiegłem do drzwi biura szefa.
– Co robisz? – usłyszałem za sobą, jak tylko wyciągnąłem pęk kluczy do wszystkiego.
To Murdi stał za mną i patrzył na mnie wzrokiem osoby, która widziała już wszystko w swojej karierze. Co poradzić. Byliśmy partnerami od dwóch lat, wytrzymał nawet dłużej niż Aleks. Bo z nim pracowałem tylko niecały rok.
– Włamuje się – przyznałem się bez skrępowania, szukając odpowiedniego klucza. Dlaczego on ma ich tak dużo?
– Dlaczego włamujesz się do biura szefa? – sprecyzował swoje pytanie.
– Szszsz – uciszyłem go, nie chcąc wchodzić w pogawędkę, ani słyszeć morałów, że w końcu mnie zwolni.
– Skąd masz klucz?
Tym razem znalazłem odpowiedni i wsunąłem go do zamka. Szach mat!
– Aleks ma zapasowe klucze do wszystkiego.
Namęczyłem się, by je znaleźć. Okazało się, że trzyma je w szufladzie w kuchni. W życiu bym ich nie znalazł, gdyby nie wszystko wiedzący Pączuś.
– Nie mieliśmy jechać do świadków? – zapytał, kiedy przekręciłem klucz i uśmiechnąłem się z satysfakcją.
– Później – machnąłem ręką i wszedłem do środka.
Rozejrzałem się, Aleks chyba nie zastawił na mnie żadnych pułapek, prawda? Chociaż... Kto wie.
Usłyszałem długie westchnienie.
– Mam rozumieć, że ten szczegół ominąć w następnym raporcie?
Uśmiechnąłem się szeroko i do niego mrugnąłem.
– Stój na czatach.
– Już rozumiem czemu inspektor wygląda czasem na takiego zmarnowanego.
Zignorowałem go. Ostatnio zbyt często narzeka.
– Pamiętaj, kracz jak sroka.
To było nasz sygnał ostrzegawczy, który nigdy nie wypalał. Po pierwsze, nigdy nie było na niego czasu. Po drugie, Murdi nawet nie wiedział, jak brzmi sroka.
Wszedłem, zamykając za sobą drzwi. Teczki nie było na miejscu, gdzie widziałem ją ostatnio. Szukając jej, musiałem być bardzo uważny. Przesunięty o milimetr ołówek na biurku Aleksa może być zauważony.
Tej tajemniczej teczki nie było w szufladzie na to przeznaczonej. Nie było w segregatorze, nie było nawet w szufladzie biurka, z której wysypały się papierki po cukierkach.
Szkoda, że nie będę mógł mu tego wytknąć. Jaki to cudowny powód, by mu dogryźć.
Ostatecznie znalazłem teczkę. W życiu bym nie pomyślał, żeby ją tam szukać. Była na szafie. Nie mam pojęcia jak Aleks ją tam umieścił, ale widziałem rąbek teczki wystającą poza krawędź mebla. Zdejmując ją, doszedłem do wniosku, że musiał ją tam rzucić.
Cwaniak.
Zadowolony i podekscytowany już ją otwierałem, kiedy życie znów postanowiło ze mnie zadrwić.
– Panie inspektorze! Mam pytanie!
Prawie wpadłem na brzydką paprotkę przy oknie, kiedy to usłyszałem. Przecież on mnie zabije. Definitywnie nie będzie miał litości.
Spanikowany rozejrzałem się za jakąkolwiek kryjówką. Przecież teraz nie wyjdę i nie będę udawał głupka.
– Nie mam czasu – usłyszałem jego zrzędliwy głos.
W ostatnim momencie zanurkowałem pod biurko, plując sobie w brodę, jak idiotycznie teraz wyglądam.
Drzwi się otworzyły, a ja zastanawiałem się, jakie mam szanse na to, by mi się upiekło.
Dostałem bardzo szybko odpowiedź.
– Wyłaź Cesarski, wiem że tu jesteś – usłyszałem, kiedy wjechał do środka i zatrzymał się pośrodku biura. A w każdym razie tak wywnioskowałem po samych dźwiękach.
Zagryzłem wargę nie ruszając się. Może tylko mnie podpuszcza, sam nie będąc pewny czy ma racje.
– JUŻ! – wrzasnął i już wiedziałem, że ma pewność, że siedzę pod jego biurkiem. Ten facet jest straszny, czasem zastanawiam się czy nie ma jakiegoś paranormalnego daru.
Zestresowany wyszedłem, najpierw wystawiając swoją czuprynę nad krawędź biurka. Musiałem się upewnić czy nie trzyma broni.
Na szczęście jeszcze ma litość.
– Oddawaj teczkę.
– Jaką teczkę? – zapytałem niewinnie, wstając.
Zmrużył niebezpiecznie oczy, a ja poczułem jak zimny dreszcz przeszywa mi całe ciało.
– Tą, którą masz pod koszulką.
Cholera.
Zawstydzony i zły na siebie podniosłem koszulkę i wyjąłem teczkę wsuniętą w spodnie. A myślałem, że to genialna kryjówka.
Już chciałem zacząć się głupio tłumaczyć, kiedy zobaczyłem jasną czuprynę, która mignęła mi w drzwiach. Murdi zostawił mnie na pastwę wściekłego Aleksa.
– Mogłeś mi dać za partnera kogoś lojalniejszego – mruknąłem, pokornie dając sobie wyrwać teczkę z dłoni.
– Jest lojalny, ale nie jest głupi. To jest różnica.
Westchnąłem, czułem się jak idiota. Nieciekawa sytuacja. Może powinienem rozegrać to inaczej?
– Skąd wiedziałeś? – zapytałem, drapiąc się po głowie, nie wiedząc gdzie podziać oczu.
– Czasem zastanawiam się jak wielka jest twoja inteligencja – czułem się jak smarkacz na rozmowie u dyrektora – naprawdę. Nie wróże ci świetlanej przyszłości jako włamywacz.
Rumieniłem się jak skończony idiota. Czułem jak policzki mnie palą, a cała sytuacja do mnie dociera.
– Nie ma żadnego spotkania, prawda? – mruknąłem, odsuwając się od niego jak najdalej się da.
– Jasne, że nie – prychnął, podjeżdżając do swojego miejsca za biurkiem.
Patrzyłem, jak kładzie nieotwartą przeze mnie teczkę na blacie.
– Podpuściłeś mnie – zirytowałem się, będąc bardziej wściekły na siebie niż na niego. – Doskonale wiedziałeś, że będę chciał sprawdzić, co jest w środku.
Pokiwał głową i kazał mi zamknąć drzwi do biura. Szykowało się krzykliwe kazanie.
– Nie jestem idiotą. Poza tym, nie znam cię od wczoraj.
Nie usiadłem na siedzeniu naprzeciwko, postanowiłem stać.
Łatwiej wtedy zwiać z jego biura, jak będzie chciał mi czymś przyłożyć.
– A i Cesarski – mruknął, uśmiechając się do mnie okrutnie, co już samo w sobie było straszne. – Zostawiłeś drzwi otwarte.
Jestem idiotą, pomyślałem uświadamiając sobie, że mam klucze w kieszeni. Mogłem się przynajmniej zamknąć od środka.
Zarumieniłem się jeszcze bardziej, jeśli to było możliwe.
– Naprawdę włamywacz z ciebie słaby – dodał, by mnie jeszcze bardziej dobić.
– Wychodzę – mruknąłem, zastanawiając się jaka śmierć będzie teraz najbardziej szlachetna. W końcu pozbyłem się właśnie całkowicie własnej dumy.
– Apollo, Apollo – powstrzymał mnie łagodniej, przez co z wahaniem odwróciłem się do niego z powrotem i podszedłem bliżej.
Kiedy byłem już bardzo blisko niego, chwycił mnie za biodra i popchnął tak, bym przysiadł się na jego biurku. Następnie sięgnął po teczkę i mi ją podał.
Odebrałem teczkę kompletnie zbity z tropu.
– Dajesz mi ją...
– Tak – przytaknął, ściskając mi kolano. – Wole cię widzieć, jak to czytasz. Bo wiem, że w końcu w jakiś dziwny, może nawet niebezpieczny sposób, dopniesz swego.
Nie ufałem mu, dlatego nie otworzyłem jej, choć tego chciałem.
– To na co ta szopka? – zirytowałem się.
Wzruszył ramionami, wrednie się uśmiechając.
– Nauczy cię to nie grzebać w moich rzeczach...
– Wierzysz w to?
– Nie, ale przynajmniej miło się na ciebie patrzyło, jak byłeś zarumieniony.
Jak na zawołanie znów mnie policzki za szczypały.
– Sadysta.
Zdecydowanie inaczej go się nie da nazwać.
– Otwieraj – ponaglił, a ja to uczyniłem.
Zmarszczyłem brwi. Wszystko wydawało się normalnie. Były to dokumenty mojej przyjaciółki.
Poczułem coś zimnego na sercu. Mimo że wszystko było okej, coś jednak było nie tak.
Widząc moje zagubienie, wyjaśnił mi sytuację łagodnie Aleks, tak jakby bał się mojej reakcji. Chwycił mnie za nadgarstki i spojrzał w oczy.
– Antonina... – zawahał się – zwróć uwagę na jej nazwisko panieńskie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top