Po latach #1
Kartki piętrzyły się, wyglądając jak góra lodowa, która ma mnie zaraz przygnieść. W sumie, gdyby to zrobiła, wszystkim dało by to spokój. Ja nie musiałbym się męczyć z tymi diabelnymi raportami, a wszyscy wokół nie słuchali by moich jęków. Największy spokój miałby inspektor, jestem tak w tyle z raportami, że autentycznie jest bliski uduszeniu mnie gołymi rękami.
I na co mi to wszystko było? Mogłem się zwolnić i zostać woźnym w szkole. Przynajmniej Julianowi codziennie robiłbym siarę.
— Dajcie mi broń — jęknąłem, kładąc czoło na biurku i obejmując głowę ramionami.
Chciałem zniknąć, zakopać się gdzieś w ciepłym kraju i wygrzebywać się na słońcu.
— Masz własną broń — usłyszałem prychnięcie damskiego głosu.
Nawet nie musiałem podnosić głowy, by zobaczyć rozbawione spojrzenie Antoniny. Zawsze ją bawiło moje wewnętrzne cierpienie.
Poderwałem głowę, by na nią pojrzeć.
— Jak już odejść, to majestatycznie — powiedziałem z wrednym uśmiechem. — Zresztą, najlepiej kogoś wrobić, by było zabawniej.
— Wiele się nie pośmiejesz zza światów.
— Kto wie? Może śmierć nie istnieje, a ja będę sobie chodzić wokół was i się nabijać?
— Błagam, będę miała koszmary.
Oparłem policzek na dłoni, czując się trochę lepiej. Przyjrzałem jej się. Czas nie był dla niej łaskawy. Policzki jej się zapadły, zmarszczki pogłębił, ale jej usposobienie ani trochę nie przestało być ogniste. Potrząsnęła głową, a jej krótkie włosy zafalowały na czole.
Nagle widok zasłoniło mi coś białego. Po przyjrzeniu się zobaczyłem plik kartek, a dokładnie świeżo wydrukowane raporty.
Podniosłem spojrzenie na jasne, uśmiechające się do mnie oczy. Mężczyzna stał przede mną i podawał mi gotowe raporty.
— Napisałem swoją wersję, ale niewiele powinna się różnić od twojej — powiedział wesoło.
Ciężko żeby się różniła, skoro pracujemy przy każdej sprawie razem i jeździmy razem na miejsce wezwania. Mój partner widział to, co ja widziałem.
Poczułem głupie wzruszenie, jak zawsze gdy dzieciak bezinteresownie pomaga mi napisać raport. Choć „pomaga" to za dużo powiedziane. On pisze je za mnie.
— Murdi, mój kochany. Chodź do mnie, obcałuje cię! — Rozstawiłem ramiona w zapraszanym geście.
Chłopak parsknął, pokręcił głową i odszedł do swojego biurka.
— Bardziej perwersyjnie się nie da — zawołała Antonina ze swojego miejsca.
Rzuciłem w nią kulką papieru, ale oczywiście nie trafiłem.
— Ja tam nie wiem co masz w głowie Antonina — odgryzłem się jej wstając.
Chwyciłem plik dokumentów i ładnie zapiąłem je spinaczem. Specjalnie dla inspektora wybrałem różowy. Jestem pewny, że się ucieszy.
— W końcu oddajesz mu zaległe raporty. Może cię jednak nie zabiję. — Uśmiechnęła się do mnie wrednie.
Każdy wiedział, że inspektor dostaje wścieklizny przez zaległości i opieszałość w pracy.
— A zaniósł byś też moje? — zapytał przemile Rysiek, uśmiechając się do mnie nieśmiało.
— Chcesz żebym to ja dostał za twoje błędy? — zapytałem zgryźliwie, ale przyjąłem jego dokumenty.
— Sprawdziłem wszystko, nie ma żadnego — powiedział dumny z siebie. — Chyba. — dodał pełen wątpliwości.
Uśmiechnąłem się paskudnie, ale nic nie powiedziałem. Jak zwykle to ja musze przyjmować paskudny humor szefa. Jestem niczym tarcza obronna obu jednostek śledczych.
— Tylko ty radzisz sobie z jego złym humorem — stwierdziła Antonina, dorzucając swoje dokumenty do kupki, którą trzymałem.
— Och cóż... — Napuszyłem się jak paw, na ten komplement.
— Bo ty zawsze jesteś jej przyczyną. — Chyba to jednak nie był komplement.
— Cóż... — zmieszałem się. Nie mogłem zaprzeczyć, że nie miała racji.
Wyszedłem z pomieszczenia i zszedłem na niższe piętro. Minąłem par policjantów na schodach, ale tak to na korytarzu świeciły pustki. Szczerze powiedziawszy ucieszyłem się bardzo, wiedząc, że nikt się nie kręci po korytarzach. To pewnie przez godzinę.
Utrzymując resztki pozorów, zapukałem do odpowiednich drzwi i po usłyszeniu komendy na zgodę by wejść, wszedłem do środka. Natychmiast uderzył mnie nieskazitelny porządek i zapach parzonej kawy.
— Dzień dobry, panie komisarzu — usłyszałem jego profesjonalny ton.
Nawet nie poderwał oczu od monitora komputera. Z całych sił próbowałem się nie uśmiechnąć.
— Dzień dobry, panie inspektorze — odpowiedziałem.
Spojrzał na mnie swoimi błyszczącymi oczami i poprawił sobie okulary na nosie.
— W końcu sobie przypomniałeś gdzie jest wejście do mojego...? — zaczął zrzędliwym tonem, ale ja — mają zbyt dobry humor dzisiaj — przerwałem mu złośliwie.
— Jasne, że wiem, trzeba ci tylko zdjąć spodnie, by zobaczyć... — zacząłem bez skrępowania, machając dokumentami w powietrzu.
Huknął dłonią o biurko, delikatnie się rumieniąc.
— Do diabła, Apollo, nie przy otwartych drzwiach! — syknął, lekko spanikowany.
Zachichotałem ubawiony i zamknąłem za sobą drzwi. Jak tylko trzasnęły charakterystycznie, doskoczyłem do blondyna i nadal szeroko uśmiechnięty, zdjąłem mu z nosa okulary. Pozwolił mi na to, obserwując uważnie każdy mój ruch. Nadal miał surowy wyraz twarzy i urazę w oczach, ale bez żadnego sprzeciwu pozwolił mi położyć dłoń na swoim policzku.
Widziałem, jak powoli się łamie i łapie mnie za nadgarstek, by pocałować wnętrze mojej dłoni.
Tak się właśnie łamie szefa.
— Wolałem cię idiotycznie niewinnego — mruknął, kręcąc głową.
A kto mnie zgorszył z podtekstami?, pomyślałem, ale postanowiłem nie mówić tego na głos.
— Jak ci mija dzień? — szepnąłem, nachylając się nad nim. Dokumenty już dawno wylądowały gdzieś na jego biurku.
— Dobrze. — Rozczulił się, nie panując nad wkradającym się uśmiechem na swoich ustach. — Pracuje w przeciwieństwie do ciebie.
— Ja też pracuję — szepnąłem gardłowo, muskając jego usta swoimi.
Uśmiechnął się szeroko, muskając palcami moje palce.
— Nie tak — odpowiedział na pocałunek.
Przesunąłem kciukiem po jego gładkim policzku.
— Nie?
— Utnę ci z pensji — szepnął złośliwie, zarzucając swoje ręce na moją szyję. — Na pewno nikogo nie ma? — upewnił się, kiedy wsunąłem kolano między jego nogi, by być jeszcze bliżej niego i utrzymać równowagę.
— Tylko cała masa inspekcji z góry — szepnąłem mu do ucha, całując go w nie.
— Głupek — parsknął i szarpnął mnie za biodra, co zmusiło mnie bym usiadł mu na kolanach. Objął mnie mocno, przyciskając nos do mojego obojczyka. Mruknął z przyjemnością, jakbyśmy spotkali się po długiej rozłące. Objąłem go i pogłaskałem po głowie. — Kiedy do dom? — mruknął niewyraźnie.
Wciągnąłem ciężko powietrze przez nos i odwróciłem się, by zerknąć na godzinę na monitorze Aleksa.
— Jeszcze przynajmniej godzina — szepnąłem mu we włosy.
Mruknął niezadowolony i pocałował mnie w szyję. Dzisiaj mu wyjątkowo spieszno do domu.
Przycisnął mnie do siebie mocniej, nie odrywając się od mojej skóry.
— Julian odebrał dzieci? — zapytał, wkładając swoją chłodną dłoń pod moją koszulkę.
Kurde i na co mi było zaczynać, Aleks się rozkręca. Jeszcze trochę i posuniemy się do tego, czego nie powinno się robić w pracy, w biurze szefa.
Nie mogąc powstrzymać rozbawienia na własne myśli, wybuchłem śmiechem.
— Co się śmiejesz głupku? — zapytał, odsuwając się, by spojrzeć mi w oczy.
Spróbowałem się opanować.
— Tak, odebrał ze żłobka. Przy okazji strasznie ponarzekał, że Diana wyrwała mu włosy.
Tym razem i Aleks nie mógł powstrzymać rozbawieniem. Leon był aniołem, a nie dzieckiem, natomiast jego siostra bliźniaczka istnym diabełkiem. Nawet swoją wiecznie spokojną matkę potrafiła doprowadzić do furii.
Pocałował mnie, jednocześnie grzebiąc mi we włosach. Zdecydowanie jego palce były do tego stworzone. Mruknąłem gardłowo z przyjemności, odpowiadając na pieszczotę.
Przysięgam, że otworzyłem oczy tylko na moment, właściwie nie wiem poco. Jednak to jedno mrugnięcie wystarczył żebym coś zauważył, coś co mnie zaniepokoiło. Na półce z dokumentami leżała teczka. Nigdy bym nie zwrócił na nią uwagi. Wyglądała jak zwykła każda inna tutaj teczka. Jednak ta miała na sobie duży wykrzyknik, tak charakterystycznie napisany pismem Aleksa.
Aleksander dodawał wykrzykniki tylko do dokumentów niezwykle ważnych lub do spraw niebezpiecznych. Zaintrygowany, a jednocześnie czując niewytłumaczalny niepokój, oderwałem się od blondyna i sięgnąłem dłonią, by chwycić te tajemnicze dokumenty.
Byłem przygotowany na prychnięcie, czy na to, że dostanę po łapach, ale nie byłem przygotowany, że Aleksander chwyci szybko i mocno mój nadgarstek i odsunie moją dłoń jak najdalej od teczki.
Zamrugałem zaskoczony na jego gwałtowną reakcję.
— To prywatne dokumenty, kochanie — zganił mnie łagodnie. Co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło.
Patrzyłem na niego w ciszy, ogromnymi oczami. Poczułem lodowate przerażenie. To nie była normalna reakcją, jaką mogłem po nim oczekiwać.
— Od kiedy mam zakaz? — wykrztusiłem.
Wiedziałem wszystko o jego pracy, tak jak on wiedział wszystko o mojej. Ciężko było cokolwiek ukryć, jak dzieliło się razem dom, czas wolny i łóżko.
Znów poczułem to paskudne uczcie. Zaczęło mi się ciężej oddychać, a czarne plamki opanowały moją widoczność. Wiedziałem co nadchodzi, tak samo jak Aleksander, dlatego natychmiast zareagował. Chwycił moją twarz w dłonie i przysunął do siebie bardzo blisko.
— Spokojnie, Apollo. Weź głębokie wdechy — powił do mnie cichym, łagodnym tonem.
— Coś się dzieje? — wykrztusiłem spanikowany.
— Oczywiście, że nie. Wszystko pod kontrolą. Nic się nie dzieje. To tylko prywatne dokumenty paru policjantów, którzy mi podpadli.
— Naprawdę? — upewniłem się. — To nikt z nich?
Nie musiałem wymawiać dokładnie o co mi chodzi, bo obaj wiedzieliśmy o kogo chodzi i obaj nie chcieliśmy wymówić tego na głos.
Pogłaskał mnie po policzku.
— Oczywiście, że nie — zaprzeczył wylewnie. — Bardzo dobrze, jeszcze kilka wdechów.
W końcu się uspokoiłem. Mój atak paniki minął tak szybko jak się pojawił. Ostatni zdążały mi się coraz rzadziej, ale ten impuls i gonitwa myśli, która mi się włączyła, raz z przypomnieniem mi się całej przeszłości, pchnęła mnie do tej skrajności. Dobrze, że Aleksander wiedział jak się ze mną obchodzić w takich momentach.
— Już dobrze, słońce — szepnął, przygarniając mnie w swoje ramiona. — Może wrócimy do domu wcześniej, co?
Ale ja mu nie odpowiedziałem. Nie mogłem oderwać oczu od teczki. Teczki, która niewiadomo co zawierałam.
— Zadzwonię do twojego psychologa i wyjaśnię sytuację. Powinien wiedzieć.
Byłem niemalże pewny, że Aleksander mnie okłamał tylko dla mojego komfortu psychicznego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top