Mama mnie nie kocha

Dodatek można przeczytać, bez konkretnej kolejności znajomości trylogii.  

A teraz zapraszam do przeszłości: 

Rok 1991 

Mama mnie nie kocha. Zdecydowanie moja mamusia mnie nie kocha. Nie jest jak inne mamy moich kolegów z przedszkola. Nie bawi się ze mną tak dużo jak one, nie mówi do mnie tak miło jak te sympatyczne panie. Nie gotuje mi, nie kupuje zabawek.

Cały czas tylko coś czyta, babcia twierdzi, że się uczy. Ale ona robi to cały czas. Te książki są ważniejszy niż ja! Kocha je bardziej.

– No Kamilku – spojrzałem z urazą na starszą kobietę. Tylko ona mnie tak nazywała, była zła że mama nie nadała mi tego normalnego imienia. – Zjedź jeszcze jabłuszko, przecież je lubisz prawda?

Spojrzałem na kawałki owoców w mojej zielonej miseczce. Nie chciałem jeść, byłem zły.

– Nie chcę – prychnąłem, odwracając głowę w bok.

Babcia odpowiedziała mi zmęczonym westchnieniem.

– Śniadania też nie zjadłeś. Zjedz przynajmniej jedno.

– Nie chcę – odpowiedziałem pełen dumy.

– Oliwer – zwróciła się do chłopaka siedzącego obok mnie. – Ogarnij swojego syna. Wchodzi mi tu w strajk głodowy.

Mój tata, jak zwykle uśmiechnięty, oderwał się od jakiś kartek i spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami, które zawsze świeciły radośnie.

– No, co tam Apollo? – Przysnął się do mnie. Bardzo lubiłem, kiedy mnie zaczepiał w taki sposób. – Czemu nie jesz? Nie chcesz urosnąć?

Spojrzałem na niego nieufnie, widziałem, że mnie podpuszcza, najgorsze jest to, że zawsze się daję.

– Chcę...

– To czemu nie jesz? Nie chcesz rosnąć i być dużym chłopcem?

Byłem za duży, by dać się podpuścić. Dlatego przyciągnąłem bliżej swojego niebieskiego misia i odwróciłem demonstracyjnie głowę.

– Nie chcę.

Zmarszczył brwi i pochylił się nade mną jeszcze bardziej.

– Och, tak? – zapytał, sięgając do mojej miseczki. – W takim razie ja zjem i będę tak duży, że mnie nie dogonisz.

Spojrzałem na dużą dłoń taty, jak zbliża się do mojego jedzenia.

– Nie! – krzyknąłem zły, że chce wziąć coś mojego i zasłoniłem misiem jabłka. – Moje!

Wcisnąłem sobie dwa do buzi, by mi ich nie zjadał. Tata był bardzo duży, a ja chciałem być jeszcze większy niż on.

Mój tata zachichotał głośno i złośliwie, tak bardzo charakterystycznie, że byłem w stanie ten dźwięk rozpoznać w tłumie ludzi.

Zostałem potargany za włosy, czego nienawidziłem. Mruknąłem niezadowolony, wkładając kolejną część owocu do ust.

I wtedy do pomieszczenia weszła jeszcze jedna osoba. Natychmiast ją zauważyłem. Była ubrana w za dużą bluzę i spodnie. I mimo takiego luźnego stylu, była najpiękniejszą kobietą jaką widziałem. Zawsze była najładniejszą mamą, która przychodziła po mnie do przedszkola. Nie ważne w co była brana, wyglądała ładnie.

– Co tu się dzieje? – zapytała, patrząc na wszystkich swoim sokolim spojrzeniem.

Byłem na nią śmiertelnie obrażony, dlatego schowałem nos w misiu i spojrzałem na nią urażony, jak tylko dziecko może.

– A jemu co? – zapytała, wskazując na mnie.

– Mały postanowił być jednak duży. – Chwycił mnie w ramiona i połaskotał.

Zacząłem się głośno śmiać, wierzgając w ramionach taty.

– Jakbym miała dwójkę dzieci – syknęła kręcąc głową, podchodząc do blatu kuchennego, by zrobić sobie kolejną już dzisiaj kawę. – Czy ty nie masz jutro egzaminów?

– Mam – odpowiedział beztrosko, podrzucając mnie w powietrzu.

Uwielbiałem to. To prawie jakbym latał.

– Nie podrzucaj go! – wrzasnęła moja matka, a trzeba przyznać, przeponę ona ma. – Niech tylko spadnie, a cię powieszę.

Zostałem schowany w ramionach taty, chichocząc szczęśliwy razem z nim. Tata był fajny, często się ze mną bawił, spędzał ze mną czas i żartował. Był przeciwieństwem mojej mamy.

– Ej! – wtrąciła się moja babcia. – Żadnego grożenia śmiercią w mojej kuchni! Zwłaszcza przy dziecko.

– Nie jestem dzieckiem – wtrąciłem się, wystawiając nos nad ramieniem taty. – Jestem dużym chłopcem!

– Jasne, że tak – potwierdził tata, cmokając mnie w policzek.

Aż napuszyłem się z dumy, że tata potwierdził, że jestem prawie dorosły.

– No dobrze, ja idę – powiedziała babcia, chwytając swoja nieśmiertelną torebkę, z którą się nie rozstawała. – Dziadek kładzie cię dziś spać – spojrzała na mnie niemalże z tym samym surowy spojrzeniem co mama – żadnych wykrętów – ostrzegła wskazała na mnie palcem.

Uśmiechnąłem się do niej szeroko. Już miałem plan, jak owinąć sobie dziadka wokół palca, by nie iść wcześniej spać.

– Widać, że to jego syn – prychnęła babcia i wyszła z domu.

Mama nawet nic nie skomentowała tylko ostentacyjnie westchnęła.

– Chciałabym podchodzić do egzaminów tak lekko jak ty – mruknęła biorąc łyk ze swojego kubka.

– To tylko egzaminy – odpowiedział jej, zaczepiając mnie, przez co byłem zachwycony – masz przecież jeszcze jedno podejście.

– Jakby to było takie łatwe. – Przewróciła oczami.

Mama zawsze była dziwna, kiedy działy się te „egzaminy". Tatę też rzadziej wtedy widywałem. Co był bardzo niesprawiedliwe. To moi rodzice! Nie chcę się nimi dzielić z jakimiś egzaminami.

– No dobrze, późno już, musze iść. – Jak tylko to powiedział, oplotłem go mocno, jak małpka i złapałem się rury od kaloryfera.

– Nie!

Nie chciałem żeby szedł, wiedziałem wtedy, że jak wyjdzie, to zobaczę go dopiero jutro. Chciałem żeby został i się ze mną pobawił. Robił to najlepiej ze wszystkich dorosłych, był nawet lepszy w wymyślaniu zabaw niż moje nauczycielki w przedszkolu.

– Nasz syn jest zaskakująco silny, jak na pięciolatka.

– Nie idź! – wrzeszczałem. – Nie!

Przynajmniej walczyłem i odwlekałem czas wyjścia mojego taty. Mama musiałam mnie odciągać od koszulki taty i unieruchomić mnie w siodełku.

Rozpłakałem się głośno, licząc, że tata zrezygnuje. Jednak tak się nie stało. To wszystko przez mamę.

– Mój synu. – Mój tata też dramatycznie wyciągnął w moją stroną rękę, a ja zamachnąłem się swoimi rączkami, by mnie wziął w swoje ramiona.

– Przestań dramatyzować – syknęła mama wypychając go z kuchni. – Idź już.

– Nie! Tata!

– A może jednak zost... – Nawet nie dokończył, bo został wypchnięty na korytarz, a następnie usłyszałem trzasko drzwi.

Tata wyszedł.

– Czarownica! – krzyczałem zapłakany, czując, że świat mi się zawala

– Apollo – westchnęła zmęczona moim płaczem – tata przyjdzie jutro. Choć do dziadka, pobawi się z tobą.

Nie cierpiałem jej. Niszczyła mi życie, a do tego mnie nie kochała.

– Nigdzie nie idę.

– Dobra – syknęła i wyszła.

Przerażony, że tym razem ona mnie zostawiła, zaczął za nią wołać. Ale nie przyszła. Ostatecznie przyszedł po mnie dziadek.

......................

Tata się spóźniał. Już dawno powinien być i się ze mną pobawić. Chciałem się dziś bawić z nim w ogródku, na huśtawce, a jego nie było.

Siedziałem smutny i nieszczęśliwy na kanapie obok śpiącego dziadka. Chrapał, a ja przytlałem swojego misia.

– Gdzie tata? – zapytałem niewyraźnie, bo przycisnąłem nos do główki misia.

– Może dzisiaj nie przyjdzie – odpowiedziała babcia, robiąc na szydełku.

– Obiecał, że się ze mną pobawi – pożaliłem się.

– Zrobi to jutro.

– Chcę dzisiaj!

Babcia westchnęła, rozumiejąc, że zbliża się mój paskudny, namolny nastrój, który uprzykrza wszystkim życie.

– Babcia zrobi ci coś słodkiego, co ty na to?

Zadowolona, że może mnie czymś zająć, odłożyła swoją robótkę i poszła do kuchni. Ale ja nie poszedłem za nią. Ciągnąc za sobą swojego misia, wspiąłem się na piętro i skierowałem się do pokoju mamy.

Mama miała mały pokój naprzeciwko mojego. Mimo że nie było tu żadnych zabawek, tylko same śmierdzące kurzem książki, wolałem tutaj przebywać. Otworzyłem cicho drzwi i wsunąłem głowę do środka. Jak zwykle siedziała przy biurku i pochylała się nad jakąś książką. Wszedłem nie zamykając za sobą drzwi i stanąłem obok niej.

– Tata dziś nie przyszedł! – poskarżyłem się głośno.

Mama podskoczyła na krześle, zaskoczona moim nagłym przybyciem. Spojrzała na mnie z irytacją, ale to nie powstrzymało mnie przed czuciem satysfakcji, że ją przestraszyłem.

– To dobrze – odpowiedziała mi i znów spojrzała na te swoje nudne książki.

Ale ja nie zamierzałem się tak łatwo poddać. Nic jej nie da udawanie, że mnie tam wcale nie ma.

– Chcę się pobawić! – powiedziałem głośno, kładąc misia na jej kolanach.

Schowała twarz w dłonie i westchnęła głośno. Często to robiła, jak ją irytowałem.

– Apollo, mam sesję – powiedziała, nie patrząc na mnie.

Jakby mnie to obchodziło. Chciałem się bawić, nie chciałem żeby jakaś sesja była ważniejsza ode mnie. Tata i mama zawsze wybierali to coś, a nie mnie. To na pewno ma coś wspólnego z tymi okropnymi „egzaminami".

– Ale ja się nudzę – jęknąłem, ciągnąc ją za spodnie. – Pobaw się ze mną. Zostaw to.

Chyba naprawdę ją wkurzyłem, bo wstała i wypchnęła mnie z pokoju.

– Mamo! – wrzasnęła. – Weź go!

Zaskoczony stanąłem na korytarzy, rejestrując, co się stało w tak szybki tempie. Spojrzałem na drzwi, które huknęły mi przed nosem. Poczułem jak łzy gromadzą mi się w oczach i kompletnie się rozpłakałem.

– Nienawidzę cię! Nienawidzę, nienawidzę – wrzeszczałem pod drzwiami tupiąc nogą.

– I dobrze! – odkrzyknęła mi mama, co kompletnie mnie zraniło.

– Kamilku – zaczęła standartowo babcia, która wchodziła po schodach, by mnie uspokoić. Ale ja nie chciałem nikogo widzieć.

Sam pobiegłem do swojego pokoju i trzasnąłem drzwiami, tak samo głośno, jak moja mama.

– Oboje są siebie warci – usłyszałem bezradną babcie, która zrezygnowała z uspokojenia mnie.

Pewnie myślała, że będę się boczył w swoim pokoju, rozwalając jakieś zabawki lub coś w tym stylu, ale ja miałem inne plany.

Wyciągnąłem swój plecaczek spod łóżka, wpakowałem tam mojego kochanego misia i czekoladę, którą ukradłem parę dni temu mamie.

Dumny ze swojego działa, ubrałem plecak i wyszedłem z pokoju rozglądając się czujnie. Zszedłem cicho na dół i zajrzałem do salonu, gdzie dziadkowie oglądali telewizję. Szybko pobiegłem do drzwi wyjściowych. Czułem się dumny i dorosły ubierając buty, ale mój plan zaczął napotykać przeszkody, kiedy zrozumiałem, że nie dosięgnę klamki. Rozejrzałem się i wtedy to zobaczyłem.

Otwierając drzwi skakanką, wyszedłem na werandę. Będę jak Bolek i Lolek, pomyślałem. Tata powiedział, że jestem już duży. Jeśli mama mnie nie kocha, to pójdę poszukać sobie kogoś fajniejszego niż ona. Będę miał pełno przygód i zostanę bohaterem, a ona wtedy znów mnie pokocha.

Z takimi właśnie myślami wyszedłem poza posesję i ruszyłem chodnikiem szeroko się uśmiechając. Szedłem długo przed siebie, kojarząc drogę jaką pokonywałem z babcią na największy plac zabaw w okolicy. Jednak było już późno, słońce zachodziło, więc kiedy dotarłem na miejsce nie było już nikogo.

Poczułem rozczarowanie i się rozejrzałem wokół. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Tylko paru starszych chłopaków grało w piłkę na boisku.

Z nimi nie mogłem się pobawić.

Ruszyłem dalej i powoli zaczynałem mieć dość swojej przygody. Robiło się coraz ciemniej, było mi zimno, czekolada się skończyła, a ja czułem się samotny.

Chciałem do mamy. Do tej okropnej mamy, która nie miałam dla mnie czasu.

W końcu zmęczony usiadłem na trawie i się rozpłakałem, nie wiedząc co robić dalej. Chyba jednak nie jestem tak odważny jak Bolek i Lolek.

– Apollo?! – usłyszałem z oddali głos mamy.

Natychmiast przestałem płakać i wstałem błyskawicznie na równe nogi.

– MAMO?! – wrzasnąłem prawie tak samo głośno, jak ona gdy jest zła.

Kilka sekund później mama wyskoczyła z jakichś krzaków i rzuciła się na mnie z płaczem, niemalże miażdżąc mnie w swoich ramionach.

– Ała – mruknąłem szczęśliwy, że mnie znalazła.

Może to ona jest super bohaterką, a nie ja.

– Nigdy więcej nie uciekaj z domu! – krzyknęła roztrzęsiona, ale pocałował mnie w głowę, więc nie zabrzmiała zbyt strasznie.

– Ale mnie nie kochasz – mruknąłem mało przekonany do swoich słów, wciskając nos w jej pachnące włosy.

– Mamusia cię bardzo kocha – szepnęła, ściskając mnie jeszcze bardziej, co mi się nie spodobało, ale się nie odezwałem.

– Naprawdę?

– Naprawdę, ty okropny gówniarzu .– Pocałowała mnie przy tym określeniu w skroń, co uznałem za pieszczotliwą nazwę.

– Ale wolisz te egzaminy, niż mnie – poskarżyłem się głośno.

Odsunęła się ode mnie, tak żeby mogła złapać mnie za policzki.

– Mamusia musi się uczyć. To ważne. Niedługo się to skończy – zapewniła poważnie.

Zamrugałem oczami. Czy ona naprawdę są takie ważne?

– A nie mogę się z tobą uczyć?

Westchnęła poddając się i pocałowała mnie w czoło. Bardzo to lubiłem.

– Możemy spróbować.

Uśmiechnąłem się zadowolony, że znów mam mamę i się do niej mocno przytuliłem. Była też ciepła, więc miałem podwójne korzyści.

– O mój Boże! – wrzasnął ktoś za nami. To tata przeskoczył jak atleta przez niski murek i porwał nas w ramiona. Miał bardzo długie ręce. – Tu jesteście. – Pocałował mnie i mamę w głowę. – Co się do diabła stało?! Całą stolice przebiegłem!

– Mama mnie jednak kocha – pochwaliłem mu się szczęśliwy.

– Co? – powiedział zaskoczony.

Natomiast mama się rozpłakał.

– Jestem okropną matką – jęknęła, przytulając się do niego.

– Co? Zaraz, co? Co? Już dobrze. – Objął nas jeszcze mocniej. – Jasne, że mama cię kocha, Apollo – zwrócił się do mnie. – O co ci chodzi, jesteś świetną matką. – Tym razem spojrzał na mamę.

– Wcale nie – zaprzeczyła z jęknięciem.

Lubiłem taki chwile, kiedy wszyscy razem jesteśmy blisko siebie.

– W sumie wiesz co. – Mama odsunęła się gwałtownie i spojrzała na tatę wściekła. – To twoja wina, to twój plemnik.

– Właśnie! – potwierdziłem, nie mając pojęcia o co chodzi. Ważne, że stwierdziła, że to wina taty, a nie moja. Jeszcze bym dostał szlaban.

Mama szturchnęła go boleśnie w żebra, a ja poszedłem za jej przykładem, uznając, że to świetna rozrywka.

– Ała! Co poradzę, że jestem dobrym strzelcem? – Po tych słowach mama złapała go za ucho, wykręcając boleśnie. Roześmiałem się, zabawnie wyglądało. – Ała, nie bij mnie!

Roześmiałem się wesoło, podskakując na udzie taty. Przytuliłem się do niech, co powstrzymało mamę przed wyrwaniem ucha tacie.

– Obiecuje, że już będę grzeczny – mruknąłem z szerokim uśmiechem.

...

Trzy dni później.

– Apollooooo! Stój! – wrzasnęła za mną mama, kiedy biegłem chodnikiem przed siebie. – STÓJ DO DIASKA!

Skręciłem w pobliską dróżkę, ciesząc się, że między nami jest taki dystans. Mama i tata mieli dłuższe nogi, lada chwila i tak mnie złapią.

– I na co odmawiałaś mu tych lodów?! – krzyknął tata, biegnąc na równi z mamą.

– Nie może wiecznie jeść słodyczy!

– To teraz mamy!

Znów skręciłem w następną drogę, przechodząc pod nogami jakiemuś wysokiemu panu.

– Jeśli mu nie będziemy odmawiać, to będzie rozpieszczonym gówniarzem!

– Już jest, co za różnica?

Pościg nie trwał długo, skręcając w kolejną ścieżkę wpadłem na kogoś. Spojrzałem w górę, widząc ogromnego mężczyznę w niebieskim.

– Pan policjant! – krzyknąłem uradowany, pamiętając, jak przyszedł taki sam pan do przedszkola.

Mężczyzna nie zdążył mi nic odpowiedzieć, bo zaraz złapał mnie w ramiona tata. Choć można to bardziej nazwać obezwładnieniem.

– Bardzo pana przepraszam – przeprosiła za mnie mama, cała czerwona z wysiłku.

– Nic się nie stało. – Uśmiechnął się i poszedł przed siebie.

– Mamo, mamo – powiedziałem uradowany, zanim zaczęła na mnie krzyczeć, bym więcej nie uciekał. – Chcę zostać policjantem!

To tata zareagował pierwszy. Zachichotał ubawiony, trzymając mnie nadal w ramionach.

– Niech klęka naród, kiedy on będzie w służbach mundurowych.

Mama odpowiedziała mu paskudnym uśmiechem.

– Ja tam się bardziej martwię o jego drugą połówkę...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top