LukrecjaxJulian
Polecam wszystkim, którzy skończyli trylogię.
Był dziwny. Taki inny od innych chłopców, choć doskonale widziałam jak próbuje się dopasować do grupy. Udawało mu się to, ale ja i tak wiedziałam. Wiedziałam, że nie bawią go te żarty, mimo że szeroko się uśmiecha i śmieje z kolegami. Widziałam, że nie rozumie niektórych skrótów myślowych, ale nie daje po sobie tego poznać. Widziałam, że jest inny. I może właśnie dlatego tak bardzo zwrócił moją uwagę? Był fascynujący, a ja z przyjemnością go obserwowałam. Wyróżniał się nie tylko swoim innym sposobem bycia, ale i wyglądem. Szatyn z bielactwem. Lubiłam na niego patrzeć. Był jak obraz, obraz Picassa.
Martwiłam się sama o siebie. Potrafiłam całą przerwę spędzi przy oknie i obserwować, jak gra w nogę z kolegami. Moje książki na tym ucierpiały. Kiedyś kończyłam gruby tom w dwa dni, teraz potrafiłam męczyć jedną książkę przez tydzień. To było niepokojące. Byłam nawet zła na samą siebie. Dlaczego tak bardzo interesuje mnie chłopak z równoległej klasy? Rozmawiałam z nim tylko raz, i to przy pożyczaniu dziesięciu groszy do automatu. Przy okazji zrobiłam z siebie skończoną idiotkę, bo nie radze sobie dobrze z rozmowami z obcymi, zwłaszcza z chłopcami.
I znów to robiłam, znów skupiałam na nim swoją uwagę. Siedziałam na ławeczce ze swoją przyjaciółka na boisku. Właśnie trwała długa przerwa, a pogoda była piękna, dałam się namówić na wyjście. Prawie natychmiast, jak usiadłam tego pożałowałam. Chciałam sobie poczytać na świeżym powietrzu, ale chłopcy zdjęli koszulki podczas biegania za piłką. Było mi głupio na nich patrzyć, a zarazem nie mogłam oderwać wzroku. Zwłaszcza od jego osoby.
Jestem beznadziejna. W rzeczywistości jestem jak reszta tych napalonych lasek, które siedzą niedaleko i prężą się jak strusie. Dlaczego żaden nauczyciel nie zwróci im uwagi? No dlaczego? Ja bym dała im co najmniej uwagę do dziennika, za nagliż na terenie szkoły.
– Widzisz? Tomek! – Sylwia jęknęła mi do ucha, szarpiąc za moją białą koszulę. Jak zwykle mi ją wygniecie.
– Tak widzę – mruknęłam, próbując przynajmniej zdanie przeczytać ze zrozumieniem. Nie mogłam się skupić za żadne skarby świata.
Sylwia podkochiwała się w Tomku od czwartej podstawówki. I od tego czasu słyszę jak bardzo jest wspaniały przynajmniej raz w tygodniu. Są męczący, bo oboje zachowują się i czują to samo. I to widać jak na dłoni.
Czasem czuje się jakbym była starą babcią, a nie nastolatką. A zwłaszcza przy swojej przyjaciółce.
– Użyłaś dzisiaj olejku do włosów? – Nagle zmieniła temat, chwytając jednego mojego loka.
Oderwałam wzrok od akapitu i spojrzałam na nią. Interesowały ją w życiu tylko dwie rzeczy. Tomek i włosy, w szczególności moje.
– Zapomniałam – przyznałam.
– To dlatego tak ci się napuszyły – westchnęła. – Związać ci je w warkocz?
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam. Mogę mówić o niej wszystko, ale nie to, że jest złą przyjaciółką. Usiadła za mną na oparciu ławki i zaczęła grzebać mi w moim buszu. Nie miała łatwego zadania. Miałam blond sprężyny, a nie włosy. Miały większą objętość niż cała moja sylwetka.
Mogłam poszczycić się prawdziwym afro.
– Ej, Sylwia! – Aż podskoczyłam, słysząc potężny głos skierowany w naszą stronę. Oczywiście to Tomek. – Uważaj żeby cię ta grzywa nie pochłonęła.
Zaczyna się, pomyślałam, przewracając oczami.
– Odwal się dupku! – odwrzasnęła mu, a ja aż zapłakałam nad tym, że niedługo ogłuchnę przez ich krzyki.
Moje włosy poszły w zapomnienie. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć jak się stroszy zła, a zarazem szczęśliwa, że tak szybko zwrócił na nią uwagę. A ja oczywiście jestem pośrednią ofiarą ich agresywnego flirtu.
– O rany! – wrzasnął, zwinnie przeskakując przez zużytą siatkę, oddzielającą boisko od reszty placu i idąc w naszą stronę. Nie musze przypominać, że nadal nie miał na sobie koszulki? – Widzę jak te strąki łapią cię za nadgarstki!
Aż mi drgnęła powieka, zniecierpiałam gościa. Od przedszkola mi dogryza przez moje włosy. Już dawno przestałam reagować na jego głupie dogryzanie.
– Nie nazywaj tak jej włosy! – wrzasnęła.
Autentycznie zapłakałam, dlaczego ja zawsze musze stać miedzy nimi? No dlaczego? Kiedyś zacznę brać za to pieniądze.
– Rany Kręciął, czytasz Dżumę? Jak zwykle nudziara.
Już miałam na końcu języka, że ja się nie czepiam, że on chodzi zawsze w tej samej czapce z ulubioną drużyną koszykarską. Każdy z nas ma swoje atrybuty, ale ja mu jego nie wytykam co trzy kroki.
Naprawdę była na siebie zła, że nie zdążyłam mu odpyskować i zareagować, kiedy wyrwał mi książkę z dłoni, tylko po to by sprowokować Sylwie. I mu się udało.
– Oddawaj to ! – wrzasnęła brunetka i rzuciła się na niego.
On, śmiejąc się złośliwie i wykorzystując, że jest wyższy, podniósł wysoko moją książkę.
Westchnęłam zmęczona. Naprawdę chciałam spokoju. Sama wstałam, obserwując jak ganiają się po boisku. Już robiłam pierwszy krok, by im przerwać tą dziecinadę i odebrać książkę, kiedy stały się jednocześnie dwie rzeczy. Zadzwonił dzwonek obwieszczający zajęcia oraz idiota w desperacji, by Sylwia nie dostała książki, rzucił ją za siebie, a ona wylądowała na dachu. Był to korytarz łączący dwa budynki, dlatego dach miał bardzo nisko, ale wystarczająco wysoko, by samemu nie dać rady zdjąć przedmiotu.
Poczułam jak coś we mnie pęka. A ja aż puszę się ze złości. Tamta dwójka chyba dostrzegła jak wściekła jestem, bo zgodnie zwiali na lekcję. Stałam wściekła i załamana, zastanawiając się co zrobić. To była książka z biblioteki. A ta banda idiotów wpakowała mnie w kłopoty. Ludzie mnie mijali, spiesząc na zajęcia, a ja nie miałam pojęcia co zrobić.
Zgłosić woźnemu? A może lepiej najpierw bibliotekarce?
– Hej...
Usłyszałam za sobą niski głos, na co gwałtownie się odwróciłam, trochę zaniepokojona. Stał przede mną Julian. Ten przynajmniej miał tyle przyzwoitości, że nałożył na siebie koszulkę, nie pesząc mnie tak bardzo.
Jednak mimo że może trochę go lubiłam, i nie wydawał się taki debilem jak reszta jego kolegów, wkurzyłam się. Stał i gapił się na mnie, a jego mina była nieprzenikniona. Wyglądał nawet na trochę znudzonego.
– Na co się gapisz? – syknęłam, będąc przekonaną, że chce się ze mnie ponabijać jak Tomek i jego koledzy. – Drugiej książki nie mam – dodałam trochę mniej pewnym głosem. Byłam nawet jeszcze bardziej nie w humorze, kiedy głos mi się załamał. Książki był dla mnie bardzo ważne w życiu.
Wyglądał na zaskoczonego moim atakiem, ale teraz nie miałam żadnej ochoty na rozmowę z nim. W ogóle najchętniej wróciłabym do domu i zakopała się pod kołdrą. Byłam wściekła i zrozpaczona. I właśnie taka wróciłam na zajęcia.
Przez resztę dnia nie odezwałam się do zmieszanej Sylwii. Ignorowałam ją całkowicie, a po zajęciach olałam jej propozycję podwiezienia do domu i poszłam wyjaśnić całą sprawę do biblioteki.
Kobieta jak zwykle była nieserdeczna, ale znała mnie i rozumiała sytuację. Skończyło się na tym, że dała mi reprymendę bym bardziej chroniła książki i że sama załatwi sprawę, powiadamiając woźnego.
Z lekką duszą opuściłam liceum. Poprawiłam sobie ciężki plecak na ramieniu i ruszyłam w stronę tramwajów.
– Hej!
Miałam dziwne deja vu. Odwróciłam się i zobaczyłam Juliana truchtającego w moją stronę. Szczerze powiedziawszy byłam zaskoczona. Rozmawialiśmy ze sobą tylko raz w życiu w pierwszej klasie. A dzisiaj miało to być drugi raz.
Wyjątkowo dziwny dzień.
On również dopiero co wyszedł ze szkoły. Zmierzyłam jego sylwetkę spojrzeniem i wtedy ją zobaczyłam. Spoczywała w jego prawej dłoni.
– Moja książka – powiedziałam, bardziej sama do siebie niż do niego.
– Tak. Woźny ją przed chwilą zdjął.
Spojrzałam mu w oczy. Miał bardzo ładne niebieskie. Tym razem nie wydawał się znudzony. Wydawał się na siłę wyluzowany. Jakby udawał luzaka, co mnie niezwykle rozbawiło.
Zrozumiałam, że mi pomógł. Poszedł do woźnego po zajęciach i poprosił o zdjęcie książki. Pewnie wtedy na boisku też chciał mi to powiedzieć, a ja zareagował impulsywnie.
– Och – powiedziałam, szukając odpowiednich słów w swojej głowie. – Dziękuję.
Odchrząknął zmieszany, ale podał mi grzecznie zieloną książkę. Mimowolnie się jej przyjrzałam. Zero uszczerbku.
– Tak – mruknął i odwrócił się do mnie plecami, by następnie zrobić kilka pierwszych kroków i zaraz się do mnie znów odwrócić. – Słuchaj, a może cię odprowadzę? Idziesz na tramwaj, prawda? I tak idę w tamtą stronę.
Zamrugałam nadal stając w tym samym miejscu. Wydawało się to dość komiczne.
Nie, wcale nie idziesz, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos.
Wiedziałam, że jego dom znajduje się w drugą stronę niż przystanek tramwajowy. Przed chwilą zresztą, właśnie w tym przeciwnym kierunku się kierował. Ale nie miałam serca mu tego wypominać.
Był uroczy.
Dlatego właśnie przycisnęłam książkę do piersi i uśmiechnęłam się do niego wdzięczna.
– Jasne, będzie mi bardzo miło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top