GENY DLA NADRODU POLSKIEGO, czyli dramat pani Basi
Akcja dzieje się po całej trylogii.
Jeśli ja z Aleksem się o coś pokłóciliśmy, to cały komisariat o tym wie. Nie ważne czy nasza wojna trwa godzinę czy tydzień. Wszystkim się obrywa, bez wyjątków.
No może oprócz pani Basi. Tej kobiety obawia się nawet nabuzowany Aleks.
Tym razem posprzeczaliśmy się o Juliana. Na początku to była luźna dyskusja, która przerodziła się w ostrą kłótnie na temat naszego sposobu wychowania. Co jest dość śmieszne, bo obaj nie jesteśmy prawdziwymi ojcami, a Julian naszym synem.
Jednak to nie powstrzymało nas przed kłótnią na temat; gdzie on ma spędzić święta.
Julian zakomunikował, że pierwsze dni świąt chce spędzić z rodziną swojej dziewczyny. Kategorycznie odmówiłem, na co Aleks ogłosił aprobatę, twierdząc, że to nic takiego. W końcu będzie w tym samym mieście, a do tego wróci w drugi dzień świąt.
Święta są dla mnie rodzinne i wszyscy powinni być w ten dzień w domu, a nie gdzieś indziej. Czułem się trochę urażony, bo Julian był częścią rodziny i powinien w ten dzień być z całą rodziną.
Oczywiście kłótnie nie skończyła się na tym. Przeszliśmy na inne tematy, wytykając sobie irytujące cechy drugiego, aż doszło do tego, że prowadziliśmy zimną wojnę już od trzech dni.
Aleks twierdził, że jestem zbyt ostry i histeryczny w sprawach rodzinnych, a ja oskarżałem go o to, że ma gdzieś tradycję i nie obchodzi go rodzinność.
Oczywiście wybuchła wojna, bo obaj nie zgadzaliśmy się z opinią drugiego.
– Apollo przestań dramatyzować, chłopak został zaproszony.
– Nie obchodzi mnie to, ma rodzinę na miejscu, powinien z nami świętować.
– Jaki jest sens świętowanie, jeśli będzie nieszczęśliwy?
– Nieszczęśliwy z rodziną tak?
– Nie o to chodzi.
– To o co?
– Apollo po prostu pozwól mu iść na te przeklęte święta do Lukrecji.
– Niech robi co chce, jest pełnoletni, wyrażam tylko opinię, że tego nie akceptuje.
– Przez ciebie będzie miał wyrzuty sumienia.
– Co mnie to? – zirytowałem się. Jak zwykle to ja wychodzę na najgorszego. – Niech ma, niech wie, że wybrał obcą rodzinę.
– Apollo do diaska! Nie rób z igły widły! To tylko jeden dzień! W drugi dzień świąt będzie już u nas!
– Ja robie dramat? To ty się na wszystko godzisz, jakby cię to nie obchodziło – zaatakowałem go już kompletnie wyprowadzony z równowagi.
On też się wściekł na moje ataki słowne.
– Obchodzi mnie, o co mnie teraz oskarżasz? – wysyczał.
– Masz gdzieś święta!
– Ja ma gdzieś święta?! To ty nigdy nie pomagasz w przygotowaniach!
Zaczyna się nasze wyrzucanie sobie wszystkich brudów.
– Ja nie pomagam? To ty jesteś pedantem i do niczego mnie nie dopuszczasz, bo robie to źle!
– W zeszłym roku zbiłeś wszystkie bombki!
– Bo mnie zestresowałeś, że wieszam je źle!
– Ja mogę zostać, to tylko luźna propozycja – wtrącił się biedny Julek, siedząc na kanapie między nami.
– Nie, pójdziesz tam i będziesz się dobrze bawić – wysyczał rozjuszony Aleks, wymachując swoim palcem.
– Rób co chcesz! – wrzasnąłem na końcu, wychodząc z domu, nie chcąc z nimi rozmawiać.
Doszło nawet do tego, że spałem w pokoju gościnnym. Tak byłem na niego wściekły, choć wiedziałem, że to idiotyczny powód kłótni. Ale obaj byliśmy zbyt dumni, by zakończyć tą wojnę i wszystkim wokół dać spokój.
– Pol – mruknęła drugiego dnia Diana, kiedy wieczorem przyszła do mnie z Leonem do pokoju. – Już nie kochasz wujka Ala?
Zamrugałem zaszokowany, kiedy Diana leżąca mi na prawym ramieniu, zapytała to swoim dziecięcym głosikiem. W pierwszej chwili nie zrozumiałem sensu słów dziewczynki. To było zbyt irracjonalne.
– Oczywiście, że wciąż kocham wujka Ala – powiedziałem zaszokowany.
– To dlaczego się nie lubicie? – drążyła dalej, wlepiając we mnie swoje ogromne oczy.
– Jasne, że się lubimy.
– Nina z przedszkola mówiła – zaczął Leon, leżąc na mojej piersi – że jej rodzice przestali mieszkać w jednym pokoju, zanim się rozstali.
O kurde, robi się poważnie.
– Tylko się pokłóciliśmy, to nic takiego. W też się kłócicie, prawda?
– Ale nadal mieszkamy w jednym pokoju – wytknęła mi Diana.
Westchnąłem zmęczony już tym wszystkim.
– Wszystko jest dobrze – zapewniłem ich z przekonaniem. – Nic się nie dzieje, dzieci. Wujek Pol nadal kocha bardzo wujka Ala.
– Naprawdę?
– Przysięgam, dzieci.
I teraz był problem, jak się pogodzić. Ja nie chciałem być tym pierwszy, a Aleks z swoją dumną dupą też na pewno nie chciał wyciągnąć ręki i przyznać się do błędu. Ale dla świętego spokoju nas wszystkich, ktoś z nas musiał zacząć działać.
Trzeciego dnia pojechaliśmy do pracy, tak samo jak każdego dnia, z różnicą, że wszystko robiliśmy w zimnym milczeniu. Była tylko jedna mała różnica między dniem wczorajszym, a dzisiejszym. Co chwilę zerkałem na zimnego jak marmur Aleksa, który ignorował mnie na całego.
Udawałem, że mnie to nie rusza, że w ogóle go tam nie ma, tak jak on udawał, że mnie również tam nie ma.
Dojechaliśmy pod komisariat, wyjąłem wózek i w milczeniu obserwowałem jak Aleks sam sobie daje radę i z siedzenia pasażera przerzuca się na wózek. Odjechał w stronę wejścia w zimnym milczeniu. Dogoniłem go dopiero przy wejściu. Bez słowa rozeszliśmy się, on poszedł w stronę windy, ja w stronę schodów.
– Jeszcze? – zapytała pani Basia, widząc jak rozchodziliśmy się w innych kierunkach.
Zazwyczaj, kiedy nie jadę z nim windą, to znaczy, że jesteśmy pokłóceni.
Nikt jej nie odpowiedział.
Ja skierowałem się do biura jednostki B, Aleks do swojej nory, czyli do swojego biura, gdzie będzie na wszystkich wrzeszczeć, jak tylko pojawią się w zasięgu jego wzroku.
Tak jak mówiłem. Wszyscy zawsze wiedzieli, kiedy ja i Aleks jesteśmy pokłóceni. A to wszystko przez to, że Aleks był tykającą bombą, a ja niczego dzikiego nie odwalam, bo po prostu jestem zbyt przygaszony.
– Panie komisarzu?
– Co? – parsknąłem zirytowany, że Murdi przerwał mi zajęcie.
– Ostrzy pan ołówki od godziny.
– No i co? Chcesz mnie zastąpić? Ktoś musisz ostrzyć te przeklęte ołówki! – zbulwersowałem się.
Westchnął, przewracając oczami. Był już przyzwyczajony do moich dziwactw w depresji.
– Możemy jechać do świadków?
– Oczywiście, że możemy. Czemu się głupio pytasz?
Spojrzał na mnie z irytacją, ale nie skomentował tego, że to ja od godziny siedzę i użalam się nad sobą.
Wyszliśmy z komisariatu i pojechaliśmy rozwiązać sprawę samobójstwo żony lekarza, która była dość podejrzana.
Jak zawsze, kiedy jesteśmy pokłóceni, nie powiadomiłem Aleksa, że wyjeżdżam, co było naszym zwyczajem, że wysyłam mu wiadomość, gdy wyjeżdżam w teren. To zazwyczaj dawało mu znać, że mogę przyjechać później i do domu wrócimy po godzinach naszej pracy.
Wszystko potoczyło się rutynowo, bez komplikacji. Wręcz nudno, co mnie aż uwierało.
Naburmuszony tym, że nic się nie dzieje, że prawdopodobnie to koniec mojej sprawy, a przede wszystkim, że zaraz pewnie wyjdzie na Aleksa i będę musiał go przeprosić, wróciliśmy pod komisariat.
Parkując, od razu zauważyłem, że coś jest nie tak. Dwa wozy policyjne stały na chodniku, tarasując wejście do komisariatu.
Sam zaparkowałem na chodniku i wyskoczyłem z auta zostawiając kluczyki w stacyjce i Murdoka na siedzeniu pasażera.
Młody był przyzwyczajony do takich akcji.
Wbiegłem do środka budynku z mocno bijącym sercem. Przeczuwałem najgorsze. Czemu coś takiego musi się dziać zawsze, gdy jestem pokłócony z Aleksem? W końcu padnę na zawał.
Cholera moje życie jest zdecydowanie zbyt dramatyczne.
Wskoczyłem na główny korytarz i natychmiast się rozejrzałem. Mnóstwo policjantów, wrzeszczący Aleks i pani Basia, którzy ogarniali ten chaos.
Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jakiś włochaty facet powalony na ziemi przez dwóch policjantów i Aleks w zakrwawionej koszuli.
– ALEKS! – wrzasnąłem przerażony, wiedząc tą czerwoną plamę.
Rzuciłem się w jego stronę, już z głową pełną najgorszych scenariuszy i myśli. Złapałem go za dłonie, klękając przed nim, skupiając się na jego ranieniu.
– Wszystko dobrze – zapewnił mnie z chłodnym opanowaniem Aleks.
Niepokoiło mnie, że jest troszkę blady.
– Jesteś pewny? – Nie wierzyłem mu i badałem jego ramię. Zerknąłem na przeciętą koszulę. – Będzie do szycia – poinformowałem go. – Co się kurwa tu działo?
Spojrzał na mnie ze zmęczeniem, jak zawsze kiedy już ma serdecznie wszystko dość. Położył mi dłoni na mojej dłoni, która tamowała mu krwotok z rany.
– Szedłem do księgowej, kiedy do komisariatu wpadł jakiś facet z nożem – przyznał monotonnie. – Zaatakował mnie, ale zdołałem go obezwładnić.
Zamrugałem. Nawet na wózku Aleks jest straszny.
Parsknąłem rozbrojony i z uśmiechem go pocałowałem, lekko, przelotnie. Nie mogłem sobie tego odmówić. Sam Aleks nie wydawał się niezadowolony z mojego czynu.
Wszystko zmieniło się, kiedy usłyszeliśmy krzyk. Odskoczyliśmy zaskoczeni od siebie. To pani Basie i większość policjantów stała i na nas patrzyła.
– Ojoj – mruknąłem, uświadamiając sobie, że wszyscy widzieli, jak całuje inspektora.
– Barwo geniuszu – syknął zirytowany blondyn.
– Moje plany na ślub! – zaczęła wrzeszczeć staruszka w histerii. – Na dzieci! Ja chciałam wasze dzieci! Znalazłam wam już partnerki.
Chyba zniszczyliśmy tą kobietę. Zauważyłem, że większość patrzy z niedowierzeniem, a paru bardziej znanych mi policjantów wymienia się gotówką.
Aha, czyli się zakładali o to czy jestem kochankami. No nieźle.
– Wie pani... – zacząłem powoli, by wybrnąć z tej sytuacji, ale przerwał mi wściekły Aleks.
– Zamknij się, Cesarski – syknął Aleks, niwelując szanse na powiedzenie czegoś durnego z mojej strony. – WRACAĆ DO ROBOTY! NA CO SIĘ PATRZYCIE? – wrzasnął na wszystkich.
Tak, Aleks zdecydowanie jest przerażającym szefem. Wszyscy jak na zawołanie rozpierzchli się jak mróweczki.
Zerknąłem na Aleksa. Był lekko zarumieniony, ale nie wiedziałem czy ze złości, czy ze wstydu.
– Chodź, zawiozę cię do szpitala, trzeba to zszyć – powiedziałem łagodnie, wstając.
Kiwnął głową i dał mi poprowadzić wózek w stronę wyjścia.
– Oby tylko Alicja nie miała dyżuru... – mruknął posępnie pod nosem, na co nie mogłem się nie uśmiechnąć.
Ach, on i jego sympatia do tej blondyny.
Wyszliśmy z budynku spokojnie i skierowaliśmy się do naszego samochodu. Usadowiłem go na miejscu pasażera i prowizorycznie opatrzyłem jego ranę, by nie stracił więcej krwi, dopóki nie znajdziemy się w szpitalu.
– Ale będzie żenada – mruknąłem, kiedy kończyłem obwiązywanie jego ramienia.
– Wszystkich zwolnię, jeśli będzie trzeba – odpowiedział mi śmiertelnie poważnie Aleks.
Roześmiałem się. Oczami wyobraźni już widziałem, jak wszystkich po kolei zwalnia z swoim przerażającą miną.
Usiadłem na miejscu kierowcy i ruszyłem w stronę szpitala. Jednak nadal coś mnie uwierało. Musiałem w końcu to powiedzieć.
– Aleks – zacząłem z wahaniem.
– Tak? – mruknął, pisząc coś na telefonie
– Przepraszam.
Uśmiechnął się. Wredna zołza, tylko na to czekał. Zerknął na mnie złośliwie i kiedy stanąłem na światłach, pochylił się tak, by pocałować mnie w szyję.
– To ja przepraszam – powiedział w końcu. – Wiem jak ważne są dla ciebie święta odkąd masz rodzinę.
– Mogłem się tak nie unosić – brnąłem dalej, tylko dlatego, że mnie rozczulił.
– Ja też.
Tak niewiele potrzeba by się pogodzić z ukochaną osobą, ale do diabła, znów byłem pierwszy, który przeprosił.
Pani Basia była załamana przez całe dwa tygodnie. Była przygaszona, naburmuszona i niewiele z nami rozmawiał. Na początku z Aleksem podejrzewaliśmy, że jej nastawienie zmieniło się przez naszą orientację. W końcu nie wszyscy mogą być tolerancyjni, zwłaszcza osoby w podeszłym wieku.
Mieliśmy w końcu niemiłe docinki od policjantów, które Aleks niemal krwawo stłamsił. Ale nasz dziwny i przypadkowy coming out nic nie zmienił. Nawet osoby nietolerancyjne nie odważyły się jakkolwiek zareagować. Wszystko toczyło się spokojnie, bez większych zmian.
Jednak ten spokój zmienił się w trzecim tygodniu, kiedy pani Basia wbiła się do biura Aleksa niezapowiedziana. Akurat tam przesiadywałem. Wbiła do pokoju bez pukania i rzuciła na biurko Aleksa masę teczek.
– Dzień dobry? – przywitał się z dystansem Aleks.
Ja byłem zbyt zajęty jedzeniem ciastek owsianych. To było drugie śniadanie Aleksa. Stwierdził, że musi teraz zdrowo jeść bo znów przytył. Ja tam tego nie widziałem, ale przynajmniej jadł ciastka bez rodzynek więc mogłem się doczepić.
– To jest plan waszego ślubu – zakomunikowała dziarsko.
Zakrztusiłem się tym przeklętym ciastkiem tak bardzo, że spadłem z krzesła.
– W Holandii mają najwyższej jakości ceremonie dla takich jak wy – zakomunikowała, a ja się zastanawiałem, czy wypada mi się obrazić za stwierdzenie „dla takich jak wy".
Ale w sumie, chyba nawet nie miałem odwagi się obrazić na panią Basie o cokolwiek.
– Aha? – wykrztusił zaszokowany Aleks, zerkając z zaniepokojeniem na mnie, który nadal krztusił się na ziemi.
– Znalazłam wam też bardzo ładne białe garnitury – mówiła dalej, klapiąc teczki. – No bo chyba chcecie być na biało prawda? Widziałam takie ładne zdjęcia w Internecie... To nic, że to kolor czystości, wejdziemy w złamaną kość słoniową.
Zastanawiałem się, czy jak ucieknę oknem pani Basia to zauważy i czy Aleks mi to wybaczy, że go zostawiłem.
– Pani Basiu... – zaczął coraz bardziej przerażony Aleks, podając mi swoją kawę, bym się napił.
– Nie, nie kochanie. Nie dziękuj mi – machnęła dłonią. – Zależy mi na waszym szczęściu. To dość dziwne, ale idę z duchem czasu, tak – kiwała głową. – Jesteście miłą parą. Osobiście wolałabym zorganizować wam tradycyjny ślub, ale no nic. Ważne, że się kochacie. Sprawdziłam też jak możecie mieć dzieci.
– Jezus Maria – wysapałem zachrypniętym od tego ciastka głosem. Ta kawa w ogóle mi nie pomagała.
– Tak, jestem pewna, że będziecie mieć ładne dzieci. Myślałam całymi dniami, którą spermę wykorzystać.
– Jezu... – jęknął Aleks, a ja naprawdę zastanawiałem się czy nie warto złamać sobie nogi skacząc z drugiego piętra.
Nawet obie bym poświęcił.
– Choć widzę małego blondynka, takiego cherubinka – rozpływała się nad własną wizją, coraz bardziej się nakręcając. – Znajdę wam odpowiednią surogatkę. Kanada jest idealna na takie inwestycje. – Kiwała głową przy każdym wypowiedzianym słowie. – Możecie mieć też kilka dzieci, wtedy można wymieszać geny. Widzę was z gromadką dzieci. Szóstka jest okej, prawda? Wasze geny zdecydowanie nie mogą się zmarnować.
W życiu nie byliśmy bardziej przerażeni jak w tym momencie. Wszystkie Absoluty mogą się chować przed panią Basią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top