Rozdział 9


Punkt ósma wszedłem na komisariat i natychmiast dostrzegłem bystre spojrzenie recepcjonistki, która bez skrępowanie się we mnie wgapiała.

Patrzyła na mnie tak uporczywie i nachalnie, że nie było szans bym przemknął niezauważony. Wczoraj tego nie zauważyłem, ale staruszka była przytłaczająca.

– Dzień dobry – powiedziałem w końcu.

Czułem, że jeśli bym się z nią nie przywitał, popełniłbym zbrodnie. Ta presja jaką wywoływała była przygniatająca.

Kobieta w mgnieniu oka rozpogodziła się. Wydało mi się to niezwykle dziwne.

– Dzień dobry, kochanie – zaszczebiotała.

Aż się wzdrygnąłem na jej przesłodzony głos.

– Jak ci minął pierwszy dzień? – zaszczebiotała znowu. Czy ona mówi tylko w taki sposób?– Słyszałam co się stało.

Więc plotki szybko się tu rozchodzą. Znaczy, to nie jakaś specjalna nowość. Komenda to siedlisko plotek i pomówień, o historiach niestworzonych. Jak widać, miasto nie ma żadnego znaczenia w tym kontekście. 

Zanotowałem sobie w głowie, by uważać na tą kobietę. Na pewno jest sercem wszystkich informacji i plotek. 

– To takie smutne, tak. – Pokiwała głową, na co jej włosy nawet nie drgnęły. Ciekawe ile musi mieć nawalnego lakieru do włosów? – Ale tak z innej beczki. Jesteś żonaty?

Nie za bardzo wiedziałem jak uciec. Coś mi mówiło, że powinienem stąd jak najszybciej się wynosić, choćby tą przeklętą windą. Próbowałem jak najdelikatniej dać do zrozumienia kobiecie, że to nie jej sprawa, ale była jakby głucha.

Desperacko chciała mnie przedstawić jakiejś innej policjantce, która jak stwierdziła: "jest taka miła i uczynna, idealna dla kogoś takiego jak ty, byłaby taką dobrą żoną... Och, powiedź mi, ile chciałbyś mieć dzieci?"

Zacząłem żałować, że nie wszedłem oknem.

– Pani Basiu. – Usłyszałem za sobą rozbawiony głos. Okazało się, że to Antonina właśnie przyszła do pracy. – Proszę nie męczyć naszego nowego kolegi. Na pewno, jak będzie chciał kogoś sobie znaleźć, to da pani znać – powiedziała tłumiąc uśmiech.

– Ja chce tylko pomóc! – obruszyła się.

Zrobiła się jeszcze bardziej różowa na twarzy, co wyglądało dość śmiesznie.

– To dobrze, pani Basiu. – Pokiwała głową i chwyciła mnie pod ramię. – Ale musi nam pani wybaczyć. Już jesteśmy spóźnieni.

Bez problemu wyprowadziła mnie z zasięgu wzroku kobiety.

Wbrew pozorom poczułem ulgę. Kto by się spodziewał, że tak niepozorna kobieta potrafi być taka przytłaczająca.

– Nie przejmują się nią. Próbuje swatać każdego możliwego singla na komisariacie. Możesz wierzyć lub nie, ale jest w tym całkiem niezła. Bywa nachalna, ale ma już na swoim koncie ze cztery śluby.

Parsknąłem. Jeszcze mi brakuje na głowie swatki.

– Jedno ci powiem. – Zatrzymała mnie przy drzwiach do naszego biura. Wyglądała na całkiem poważną. – Nigdy jej nie wkurzaj. To najgorsze co można tu zrobić. Lepiej podpaść przełożonym, niż pani Basi...

Po dzisiejszym spotkaniu, nawet w to nie zwątpiłem.

Weszliśmy do pomieszczenia i natychmiast uderzyła nas grobowa atmosfera. Najpierw zobaczyłem nerwowo kręcącego się Ryśka, ale zaraz potem spojrzałem na Aleksandra.

Siedział sztywno przy swoim biurku i ze złożonymi dłońmi jak do modlitwy, patrzył nieruchomo na moje biurko.

Wyglądał jak jakiś posąg. Rzeźba pieprzonego Michała Anioła.

– Stało się coś? – zapytała Antonia, wchodząc jako pierwsza.

Aleksander nawet nie drgnął, chyba nawet nie mrugnął. A może nawet nie oddychał?

Za to Rysiek odchrząknął.

– Może niech szef wam lepiej powie – odpowiedział, stojąc nad pracującą drukarką.

– Ktoś umarł? – zapytałem, nie mogąc się powstrzymać.

Blondyn w końcu spojrzał na mnie ponurym spojrzeniem. Wyprostował się i bez słowa podał mi teczkę.

Odebrałem ją i opierając się o biurko szefa, otworzyłem ją.

– Nie siadaj mi na biurku, Cesarski – warknął.

Oczywiście zignorowałem jego uwagę.

– Podejrzany nie żyje? – sapnąłem zaskoczony.

– Ten alkoholik?! – wykrzyknęła zaskoczona Antonia.

– Samobójstwo? – Marszczyłem czoło coraz bardziej, posuwając wzrok po linijkach raportu. – To się kupy nie trzyma. Dlaczego miałby popełniać samobójstwo? To kompletnie nie ma sensu.

– Nie stwierdzono ingerencji osób trzecich – odpowiedział mi bezbarwnie blondyn.

Przejrzałem szybko akta. Powiesił się na pasku od spodni, który dostał od policjanta. Znaleziono go nad ranem i zdążono zrobić pobieżną autopsję. Godzinę zgonu stwierdzono na drugą w nocy.

Co ciekawe, żaden policjant nie przyznał się do dania denatowi paska.

To śmierdziało na kilometr. Coś tu było nie tak.

O Jezu, ale dyżurny aresztu musi mieć przesrane, pomyślałem nim skupiłem się na blondynie. 

– Zrobią dochodzenie w jego przypadku? – zapytałem.

– Nie. – Dostałem natychmiastową odpowiedź. – Tylko standardowe procedury. 

Typowe. Nie był nikim ważnym, zwykłym podejrzanym o morderstwo żony. Pewnie stwierdzono, że nawet i lepiej, że nie żyje. Nie wiadomo ile by dostał, czy w ogóle zostałby skazany.

– Bóg sam wymierzył karę – powiedział Rysiek, na co od razu parsknąłem.

No oczywiście.

– Co o tym sądzisz? – zapytałem blondyna.

– Nie mamy nagrań z wczorajszego przesłuchania – powiedział po długiej chwili ciszy.

No tak. Pokiwałem głową.

Mimo wszystko ta odpowiedź mnie usatysfakcjonowała. Zrozumiałem, że on też jest podejrzliwy co do tego wszystkiego. Przynajmniej podobnie myślimy w kwestii śledztw. 

– Pamiętasz czy miał pasek, kiedy z nim rozmawiałeś? – zapytał mnie ponuro. 

Skrzywiłem się. Bardziej pamiętałem jego zmarszczki i opuchnięty nos, niż coś takiego. 

– Myślisz, że coś może być na rzeczy z tym Absolutem? – zapytałem, lekko się pochylając w jego stronę. Może to nam jakoś pomoże?

Wyprostował się jeszcze bardziej, niż to było możliwe dla zwykłego człowieka, i spojrzał mi w oczy.

– Może chłopiec coś wie. Uwierzył ci jak mu wcisnąłeś tamtą bajeczkę.

Pokiwałem głową. Tak, to jest trop. Trzeba go szybko przesłuchać. Aleksander natychmiast zaczął działać:

– Panie Kowal, proszę sprawdzić wszystkie połączenia podejrzanego z ostatnich trzech miesięcy. Pani Juzekiewicz, sprawdzi pani spółdzielnie mieszkaniową i konto w banku podejrzanego oraz denatki.

– Oczywiście szefie.

Sekundę później spojrzał na mnie z niechęcią, a ja powstrzymywałem się z całych by się nie uśmiechnąć. 

– Panie Cesarski...

– Apollo – wtrąciłem się, czując w piersi podekscytowanie, bo wiedziałem na co się zanosi.

– Jedziesz ze mną do szpitala.

Natychmiast wstałem, gotowy do wyjścia. Im szybciej będziemy w szpitalu, tym lepiej. Poza tym, może się rozmyślić w każdej chwili.

– Zadzwońcie do mnie, jakbyście coś odkryli – dodał blondyn, wstając.

– Mogę prowadzić? – zapytałem, kiedy byliśmy przy drzwiach.

– W żadnym wypadku, Cesarski – odpowiedział, posyłając mi ostre spojrzenie. – Chcę jeszcze sobie pożyć – dodał, wychodząc szybko z pomieszczenia.

– Jestem świetnym kierowcą! – krzyknąłem za nim, zatrzaskując za sobą drzwi.

Ostatecznie nie wygrałem i znów wylądowałem na siedzeniu pasażera. Ale tym razem postawiłem na swoim i nie pozwoliłem Aleksandrowi włączyć kolejnej płyty z hitami naszych prapradziadków.

Ustawiłem w końcu odpowiednią stację, a widząc zbolałą minę blondyna, mój humor od razu się poprawił.

Ta podróż samochodem było o wiele przyjemniejsza niż ostatnio. I nawet czterdzieści na liczniku mi tak bardzo nie przeszkadzało. 

W szpitalu znaleźliśmy się dość szybko. Od razu dopadliśmy do recepcji.

– Dzień dobry, komisarz Szal – przedstawił się Aleksander, pokazując dyskretnie odznakę. – Przyszliśmy przesłuchać wczoraj przywiezionego chłopca. Bartka Jaworskiego, gdzie go znajdziemy?

Pielęgniarka patrzyła na niego kompletnie oniemiała.

Poczułem niepokój. Ten wzrok nigdy nie zwiastował niczego dobrego. 

– No jak to? – wykrztusiła w końcu. – Nikt do was nie zadzwonił?

– Co ma pani na myśli? – zapytałem, pochylając się bardziej w jej kierunku.

– Chłopiec zmarł dzisiaj rano – powiedziała dziwnie cicho. – Naprawdę nikt was nie poinformował?

No kurwa.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top