Rozdział 40


Wchodząc do mieszkania otrzepałem włosy ze śniegu. Że też nagle zaczęło padać. Było diabelnie zimno, więc wiedziałem, że zaraz jak zdejmę buty pobiegnę do kaloryfera.

Kichnąłem dwa razy, przeklinając pogodę w duchu.

Aleks wszedł zaraz za mną ostrożnie przekraczając próg i rozglądając się z ciekawością. Wyglądał tak jakby przyszedł do muzeum, a nie do mieszkania kolegi z pracy.

Obserwowałem go z rozbawieniem.

- Może chcesz zrobić zdjęcie?

Posłał mi zirytowane spojrzenie i schyli się by zdjąć buty. W przeciwieństwie do mnie on zdjął buty ze spokojem odkładając je na bok, równo ułożone. Ja wysunąłem niechlujnie stopy i kopnąłem je w kąt. Zaraz rzuciłem się w stronę swoich drzwi. Odkluczyłem je i jeszcze w kurtce wbiegłem do swojego pokoju by dopaść kaloryfera i odkręcić go na piątkę.

— Mieszkasz sam? — usłyszałem z korytarza.

— Mieszkam z walniętą współlokatorką! — odkrzyknąłem mu rozglądając się czy nigdzie nie walają się jakieś bokserki czy stare skarpetki, ale miałem szczęście. Nawet pościel miałem ładnie zaścieloną. Kto wie jaką Aleks miałby minę gdyby zobaczył coś takiego.

Zdjąłem kurtkę rzucając ją na materac.

Mimo wszystko coś mi tu nie pasowało. Było za spokojnie, a i poduszki były w nienaruszonym stanie.

— Czy... — W progu pokoju pojawił się Aleks, ale zignorowałem go przeciskając się koło niego w drzwiach jak buldożer.

— Śmierdziel! — wrzasnąłem ruszając do salonu.

Specjalnie dla niego wyciąłem otwór w drzwiach i zamontowałem klapę by mógł swobodnie łazić po mieszkaniu jak mnie nie ma. Tak w każdym razie zalecano mi na szkoleniu.

Zazwyczaj jak nie śpi w mojej pościeli to robi coś nieciekawego w salonie.

Przeszedłem przez słabo oświetlony korytarz. Był długi, pomalowany na jasny kolor, pomijając komodę i wieszak zaraz przy wejściu, kompletnie nic się tu nie znajdowało, no może oprócz walających się zabawek Zeusa.

— Cholera — syknąłem zirytowany nadeptują na jedną z piszczałek tego kundla. — Rozgość się! - rzuciłem przez ramię za idącym za mną Aleksem.

Nasz salon tak naprawdę był tylko mniejszym pokojem przylegającym do kuchni, oddzielał go tylko aneks kuchenny. W pierwotnej wersji to mój pokój był salonem. Był największy w całym mieszkaniu i miał wyjście na balkon. Nasza imitacja salonu praktycznie nic w sobie nie miała. Stara sofa, drewniany żłobiony stolik i dwa wysłużone fotele. A i tuż przy oknie stał regał na książki, a raczej na stare encyklopedie. Większość i tak była po niemiecku. Wiem bo je już przejrzałem. Ja z Alicją praktycznie w ogóle z tego pomieszczenia nie korzystaliśmy.

Natychmiast po wejściu do pomieszczenia skierowałem się do kanapy. Wlazłem na nią i zajrzałem za przestrzeń między oparciem a beżową ścianą.

Tak jak się spodziewałem. Zeus leżał sobie w tej wnęce, a jego łeb był wciśnięty w nogawkę moich spodni, które mi zwędził

Wredny kundel udawał, że go nie ma. Doskonale wyczuwał, że jestem nad nim, ale nawet nie poruszył się o milimetr.

Pewnie pogryzł moje ulubione spodnie. Od kiedy tylko się tu wprowadził, kradnie mi ubrania i sobie je przywłaszcza, a jak już przesiąkną jego zapachem i pogryzie je do granic możliwości, zabiera sobie z dolnej szafki jakąś inną część mojej garderoby. Skubany umiał otwierać sam drzwi  i szafki.

— Nie udawaj, że cię nie ma — syknąłem i bezlitośnie chwyciłem swoje spodnie. Chciałem mu je zabrać, ale kundel błyskawicznie złapał zębami drugi koniec.

Sapnąłem z irytacją, on zawarczał.

— Chcesz coś zjeść? — zapytałem pociągając spodnie do góry, przez co pysk Zeusa został wyciągnięty ponad oparcie kanapy.

— Mówisz do mnie czy do psa? — usłyszałem gdzieś za sobą, rozbawiony głos.

— Do cieeeee... — wrzasnąłem kiedy Zeus stwierdził, że powinien obwąchać gościa i puścił materiał po swojej strony, co skutkowało tym, że poleciałem do tyłu na ziemię.

Padłem plecami na panele, aż zabrakło mi tchu na parę sekund.

Jęknąłem i odwróciłem się na bok by widzieć jak ten kundel z uwielbieniem daje się głaskać Aleksowi.

Dwie zdradzieckie paskudy.

— Nic mi nie jest — warknąłem wstając z głośnym stęknięciem. — Naprawdę nie ma się co martwić! — powiedziałem głośno z pretensją w głosie.

— Wiemy, Cesarski — odpowiedział mi kpiarsko Aleks nadal kucając i głaskając tego śmierdziela.

Podszedłem do nich ostentacyjnie jęcząc z bólu, choć nic mnie nie bolało. Kiedy byłem wystarczająco blisko, Zeus zerwał się na równe nogi wyrwał mi błyskawicznie spodnie i zwiał do mojego pokoju.

Chwilę stałem zdezorientowany by następnie jęknąć załamany.

W odpowiedzi usłyszałem złośliwy chichot.

— Dobrze się dogadujecie.

Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Zmierzyłem go wzrokiem od góry do dołu, szukając jakiejkolwiek kpiny czy ironii, ale on mówił poważnie.

Nie wiem w którym momencie on widział to „dobrze się dogadujecie", ale nie chciałem ciągnąć tego tematu. Miałem dość tego kundla, a zaraz zbliżała się godzina jego karmienia, więc wiedziałem, że za moment znów zobaczę jego złośliwy pysk.

— Nieważne — westchnąłem i pchnąłem go w stronę kuchni. — Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu. Osobiście wolę coś zjeść przed dramatycznymi opowieściami z życia.

Pokierowałem go do stołka barowego i usadowiłem na nim. Sam natomiast skierowałem się do lodówki skąd wyjąłem czosnek i cebulę. Sapnąłem widząc na moich półkach kilka paczek czekolady i mleko ryżowe. Jak zwykle Alicja nie przestrzega czegoś takiego jak własność miejsca.

— Umiesz gotować?

Spojrzałem na niego urażony.

— Oczywiście — mruknąłem wyjmując patelnie. — Znaczy. Tylko dania z makaronem. — Odpaliłem kuchenkę. — O ! I lasagne — powiedziałem krojąc cebule. — Zaraz... To też z makaronem.

Usłyszałem jego parsknięcie, ale nie odwróciłem się. Uśmiechnąłem się mimowolnie pod nosem. Wydawał się o wiele bardziej rozluźniony w moim towarzystwie niż to było jeszcze tydzień temu.

Wrzuciłem makaron do gotującej wody. Włączyłem w między czasie radio, bo jak zwykle Aleks nie okazał się najlepszym rozmówcą.

Jęknął, kiedy zaczął lecieć „Learn to let go" Welshly Arms. Akurat moja ulubiona piosenka.

— Cesarski — zaczął niepewnie, co wyczułem w jego tonie głosu.

Mruknąłem tylko na potwierdzenie, że słucham bo właśnie lałem solidną porcję oliwy na patelnię.

— Właściwie dlaczego tutaj jesteś?

Padło, i mimo że mnie zaskoczyło to pytanie, nie dałem po sobie tego poznać.

Zacząłem miażdżyć czosnek.

— Zostałem przeniesiony.

— Tak, ale dlaczego?

— Wolę ci nie obrzydzać jeszcze bardziej dzisiejszego dnia — mruknąłem bez entuzjazmu, z uporem maniaka skupiając się na tym czosnku.

— Uwierz mi, jestem pewny, że nic już tego nie zrobi. Więc co haracz, podpadłeś komuś?

Tak jak myślałem, nawet Aleks wymyślił sobie scenariusz mojego przeniesienia. Wiedziałem, że jest to nie do uniknięcia. Słyszałem nawet kilka plotek, że przespałem się z córką komendanta, dlatego wywalili mnie na drugi koniec Polski.

Ludzie potrzebują prawdy, nawet jak jej nie poznają, to sobie dopowiedzą.

— Zabiłem koło ośmiu ludzi z Pruszkowskiego gangu... O cholera — przerwałem specjalnie z beztroskim tonem. — Dodałem za dużo papryczek. Mam nadzieję, że lubisz ostre jedzenie....

Przemieszałem całą zawartość patelni.

Nastała ciężka atmosfera i cisza, przerywana tylko przez muzykę. Czułem na karku jego palące spojrzenie, ale nie miałem odwagi się odwrócić i zobaczyć jak wygląda jego mina.

Powoli, kiedy cisza się naprawdę przeciągała, zacząłem myśleć, że to co mu wyznałem jednak go naprawdę odstraszyło i wyjdzie trzaskając drzwiami.

W końcu, kto chce się przyjaźnić z mordercą bez sumienia.

Bo tym byłem.

Nie żałowałem żadnego strzału.

— Że... — usłyszałem za sobą, gdy cedziłem makaron — że podczas akcji?

Zamknąłem na chwilę oczy, przypominając sobie akcję sprzed kilku miesięcy. Krew i zwierzęcy wrzask, konających ludzi. I ja w tym wszystkim, umorusany krwią i wystrzeliwujący kolejne pociski, w błagających mężczyzn.

Najbardziej przerażające jest to, że ani teraz, ani wtedy nie czułem nic. Nawet jebanej satysfakcji.

— Nie — odpowiedziałem, chciałem na tym skończyć, ale poczułem potrzebę dodania: — To był samosąd.

— Zrobiłeś to sam?

— Będziesz chciał kawy? — Próbowałem zmienić temat.

— Nie zmieniaj tematu, Cesarski — usłyszałem jego zirytowany syk.

Wrzuciłem makaron na patelnię.

— Wszystko zostało zatuszowane. — To nie było pytanie. Domyślił się.

Nie odpowiedziałem. Zacząłem nakładać makaron na talerze.

— Miałeś powód, prawda? Przełożeni też musieli to wiedzieć — dopytywał nadal. Nie chciałem o tym rozmawiać. Nie z takimi szczegółami jakie on oczekiwał. — Apollo...

To podziałało na mnie jak kubeł zimnej wody. Po raz pierwszy od rozpoczęcia tego tematu na niego spojrzałem.

Siedział jak nie on. Lekko zgarbiony, podpierał ręką głowę. Patrzył na mnie czujnie swoimi jasnymi oczami, których kolor tak bardzo lubiłem. Ale właśnie jego wzrok mnie uspokoił. Nie dostrzegłem w nim nagany czy obrzydzenia. Właściwie nic. Czysty spokój.

Jezu, on to jest dopiero oazą spokoju.

Jednym ruchem wszystko rzuciłem i wystawiłem w jego stronę lewą rękę. Wyprostował się zaskoczony na ten nagły ruch. Zawiesił swój wzrok na wystawiony w jego stronę mały palec u dłoni.

— Obiecuję, że powiem ci o wszystkim szczerzę, oczekując tego samego od ciebie — obiecałem uroczyście.

Chwilę patrzył na mnie z niedowierzaniem, wahając się. Ale w końcu z rozbawieniem zahaczył swój mały palec o mój.

— Czuję się jak w przedszkolu.

— Podobno mózgi facetów na tym etapie rozwoju się zatrzymują — odpowiedziałem ze śmiechem.

— Chyba twój Cesarski — parsknął z szerokim uśmiechem pokazując swoje równe białe zęby.

Miałem tak dobry humor przez jego dobry humor, że nawet nie zdobyłem się do wygłoszenia uszczypliwej uwagi.

— Może najpierw coś zjemy? — zapytałem patrząc na nasze talerze.

— Uwierz mi, to moja historia jest bardziej do wódki.

Musi być w takim razie paskudna i długa, pomyślałem.

Zgodziłem się ostatecznie z nim i podałem jedzenie. Zmarszczył nos i z ciekawością obejrzał danie z dwóch stron.

— Dałeś mi sam makaron, Cesarski?

— To pasta alle peperonicini, ignorancie — oburzyłem się teatralnie. — To nie sam makaron. Zresztą posmakuj. Nauczyłem się tego w Rzymie, jak tam mieszkałem. I to całkowita prawda, że Włosi jedzą praktycznie tylko dania z makaronem.

— Studiowałeś w Rzymie? — mruknął pochylając się nad talerzem.

— Tak, prawo. To była wymiana studencka, nic wielkiego.

— Ale nie skończyłeś tych studiów.

— Nie — odpowiedziałem dopiero po chwili. Przecież nigdzie nam się nie spieszyło. Te parszywe dokumenty też nie uciekną z jego biurka. Ewentualnie się do jutra namnożą. -—Moją rodzinę zamordowano pod koniec trzeciego roku, więc wróciłem szybko do Polski, rzuciłem studia i wstąpiłem do policji.

Wepchnąłem sobie sporą porcję makaronu do buzi. Cholera, rzeczywiście mocno ostre.

— Z myślą o zemście — podsunął ostrożnie Aleks.

— Tak, nigdy bym inaczej policjantem nie został. Może ewentualnie prokuratorem jak Pączuś. Ale wiedziałem, że to jedyna droga by dorwać tych chujów. Od początku chciałem ich zatłuc własnymi rękami.

— I dorwałeś ich — domyślił się.

— Zwabiłem ich udając dilera narkotykowego, kiedy w końcu zostali zlokalizowani przez CBŚ. Właściwie ta egzekucja długo nie trwała, może dwadzieścia minut, na pewno krócej niż to co się działo w moim domu dziesięć lat wcześniej.

Mój głos był pusty, kiedy to opowiadałem. Nie miałem już siły na jakiekolwiek emocje jeśli chodziło o tę sprawę. Minęło już tyle czasu, pogodziłem się ze stratą. Dokonałem zemsty. Nie chciałem się już cofać do przeszłości. I tak za długo tym żyłem niszcząc sobie życie.

— Dlaczego?

Nie wiedziałem czy pyta o moją chorą zawiść i chęć zamordowania tych chujów, czy powód zamordowania mojej rodziny. Wybrałem to drugie. Bo na pierwszą opcje sam nie potrafiłem odpowiedzieć. Może byłem tak samo mało warty jak oni?

— Mój ojciec był sędzią. Skazał jednego z ich kumpli, chyba był bardzo ważny w jakichś transakcjach z Rosjanami. Wkurwili się i nie zabili tylko mojej rodziny. Całą rodzinę oskarżyciela również. Przeżyłem tylko dzięki temu, że byłem za granicą. Oszczędzę ci szczegółów całej sprawy, bo cały gang Prószkowski jest zgnilizną, przez którą sam gnijesz. W sprawie mojego ojca głównie chodziło o narkotyki i handel kobietami. Wsadzenie ich szefa, było równoznaczne z problemami w handlu. Jak zwykle chodzi o pieniądze.

— I czekałeś na zemstę dziesięć lat?

— Tak. Część z nich spierdoliła na Ukrainę, reszta była nieźle pochowana między innymi gangami. Niełatwo było ich zwabić i dostać w swoje ręce. CBŚ pracowało nad nimi, ale niespecjalnie się w to angażowali. Jednak przełomem był powrót Buka, taki gnój z obsesją na punkcie pieniędzy. Zwołał stary skład bo nadarzyła się okazja do powtórnej umowy z Rosjanami. I to był ich gwóźdź do trumny. Miałem kumpli w CBŚ, zresztą wszyscy wiedzieli, że się za nimi czaję i sam ich tropię. Musisz wiedzieć, że CBŚ tego nie lubi. Całe Pruszków mnie znało — parsknąłem śmiechem. — Spierdalali wszyscy jak mnie tylko widzieli. Chyba nie było bardziej znienawidzonego policjanta w Warszawie i okolicach. Była wysoka nagroda za moją głowę. Teraz chyba się podwoiła. Ale nie sądzę żeby jakiś gnój był na tyle szalony by tu za mną powędrować. Wszyscy w policji i Pruszkowie wiedzą co zrobiłem. Nie chcą mieć ze mną nic do czynienia. Dlatego zostałem przeniesiony do Szczecina. Byłem niewygodny dla wszystkich.

— Jak ci się udało uniknąć kary za to co zrobiłeś?

Odstawiłem talerz. Był pusty, w przeciwieństwie do talerza Aleksa.

— Znajomości — powiedziałem ogólnie, nie chcąc się rozwodzić nad tym tematem. Nie byłem z tego dumny. — Moje i mojego ojca. — Spojrzałem w okno. — To nie tak, że zwalczałem ten gang — zacząłem bezbarwnie. — Od początku chodziło o moje własne porachunki na konkretnej grupie tych przestępców. Śmierć tamtych przyniosła pewne zyski najwyżej postawionemu szefowi gangu. Wiesz jak jest. Jak jeden spadnie z drzewa tam drugi wchodzi i zbiera owoce.

— Ale już nie możesz wrócić do Warszawy...

— A gdzie — parsknąłem, marszcząc nos z obrzydzeniem. — Może tylko na jeden dzień odwiedzić rodzinne mauzoleum.

Zamknąłem oczy kiedy słońce przebiło się przez chmury i dotarło promieniami do mojej twarzy. Uwielbiałem to uczucie.

— Nie pogardzasz mną? — zapytałem po paru minutach ciszy. Nadal nie otwierałem oczu, nie zamierzałem dopóki słońce świeciło.

— Nie, Apollo.

Uśmiechnąłem się szeroko, czując dziwne ciepło w piersi.

— Rany, ale ja mam walone szczęście, że spotykam tak wspaniałych ludzi na swojej drodze...


***


— Konstelacja wagi, wcale nie wygląda jak waga! — krzyknął oskarżycielsko wskazując na niebo, był zachwycony, że nie mam ani żaluzji ani firan. — A tak w ogóle to dostałem kiedyś wagą w głowę od Adriana. Bolało, był bardzo zły. A tak w ogóle to gwiazda polarna nie zawsze była taka jasna, wiedziałeś?

Na przemian śmiałem się albo patrzyłem z zaniepokojeniem na zarumienioną twarz Aleksa. Między śmiesznym pijackim bełkotem dodawał wstawki o swoim byłym. Brutalnym, sadystycznym byłym.

Chyba najsmutniejsze było to, że nie mówił to z urazą, bólem czy nienawiścią. Jego głos był przepełniony sentymentem, charakterystycznym dla starych związków, w którym uczucie już dawno minęło.

Rany, musiał go niewyobrażalnie kochać. Kogoś tak potwornego.

Nie miałbym śmiałości tego powiedzieć na głos. Ale dobrze, że ten potwór zginął w wypadku motocyklowym. Aleks mógł się uwolnić od tego toksycznego związku, choć chyba sam nie jest świadomy jak to niezdrowe było.

Ale jednego nie mogłem się od niego dowiedzieć. Nawet po pijaku. Co się z nim stało po śmierci Adriana. Co robił przez dwa lata od skończenia liceum aż do wstąpienia do policji. Jakby miał psychiczną blokadę. Nie wcisnął mi nawet taniego kłamstwa. Tylko milczał skulony w sobie. W końcu, kiedy poklepałem go po ramieniu zapewniając, że nie naciskam i że rozumiem jeśli mi nie powie. Rzucił się na mnie jak dziecko ogarnięte wyrzutami sumienia i wybełkotał, że kiedyś mi na pewno powie. Ale teraz jest za wcześnie.

Jednak Aleks nie był tak nudną osobowością. Miał prawdopodobnie gorsze demony przeszłości niż ja.

— To foka, zdecydowanie foka — paplał trzymając moją lewą rękę na swoich kolana i z prawdziwą fascynacją przyglądał się moim tatuażom.

— To sowa — stwierdziłem rozbawiony.

Upity Aleksander zachowywał się jak dziecko.

— Nie to foka. Nie kłóć się ze mną Cesarski. Wiem lepiej.

Aleksander nie był jeszcze w połowie swojej flaszki, a już był kompletnie pijany. Nie kłamał, kiedy wspominał, że nie umie pić. I chyba też rozumiem dlaczego tak bardzo stroni od alkoholu. Rzucał się na wszystko co się ruszało w kontekście kontaktu fizycznego. Jak nie do mojego ramienia się nie doczepił, to tulił Zeusa. Kundlowi to pasowało, miał darmowe mizianie, którego ja mu nie zapewniam.

— Nigdy nie lubiłem czyjegoś dotyku. Są takie obce — wybełkotał zgarbiony, kiedy z istną satysfakcją psułem mu jego idealną fryzurę. Dopiero mierzwiłem mu włosy zrozumiałem, że używa jakiegoś drogiego żelu, żeby przez ten cały dzień trzymały się idealnie i nie było widać sklejonych kosmyków. Nawet w tym był pedantyczny. — Ale twój mi nie przeszkadza. — Prawie wyszeptał. Pochyliłem się w jego stronę by spojrzeć na jego minę, po tym jakże szczerym komentarzu. Miał zamknięte powieki. Lada chwila zaśnie. – Jesteśmy przyjaciółmi?

Zatrzęsłem się od powstrzymywanego śmiechu. Zabrzmiał jak pięciolatek.

— Tak.

— Okej. To fajnie. — Zaraz po wyszeptaniu tych słów, padł mi na kolana i natychmiast zasnął.

Chwilę na niego patrzyłem chichocząc pod nosem. Miał bardzo długie jasne rzęsy, dłuższe niż jakakolwiek kobieta którą znam.

Napiłem się łyka wódki.

Boże, przecież ja mu to będę wypominać do końca życia. Aż sam mnie zastrzeli.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top