Rozdział 36


Z coraz większą irytacją patrzyłem na te wszystkie kolory. Głowa zaczęła mnie boleć od odcieni różu i żółci. W co ja się, do cholery, wpakowałem.

— Apiś. — Do mojego ramienia przyczepiła się Alicja. — A może storczyk?

Westchnąłem ze zmęczeniem widząc kolejne kwiaty różniące się tylko kolorem.

— Polecam niebieski. Symbolika tego koloru jest bardzo głęboka. Przede wszystkim zaufanie...

Nie wiem co był nie tak z tą ekspedientką, ale łaziła za nami krok w krok po całej kwiaciarni. Nie wiem czy chciała się pochwalić wiedzą czy jej się po po prostu nudziło. Byliśmy jedynymi klientami tutaj.

— Idealnie! — wrzasnęła mi do ucha Alicja. Z nią na pewno ogłuchnę na starość. — Pasuje do was, co chwile ratujecie sobie życie!

Dlaczego ja jej wszystko mówię? No dlaczego?! Alicja naprawdę wie o wszystkim co się w moim życiu dzieje, nawet to czego nie powinna. Nie mam pojęcia czemu jej się zwierzam, a co najgorsze daję się jej namówić na różne rzeczy. Jak na przykład kwiaty dla Aleksa. Pewnie będzie je miał tak bardzo gdzieś, jakbym ja je miał.

— Kupię mu po prostu browary.

— Mowy nie ma jaskiniowcu!

Ostatni raz poszedłem z Alicją na zakupy. W ogóle ostatni raz dałem się jej na coś namówić.

— Zaraz. — Przede mną nagle pojawiła się sprzedawczyni z szeroko otwartymi oczyma. — To pan! To pan jest tym bohaterem z bulwarów!

Jęknąłem.

Już następnego dnia gadały o mnie media. Przez bandę studentów nagrywających całe zdarzenie byłem w każdych mediach w Polsce. A nasz pocałunek, co było częścią resuscytacji, jest hitem Internetu.

Wiedziałem, że to chwilowe światła reflektorów, ale to nie powstrzymało nikogo by okrzyknąć mnie i Aleksa najbardziej shippowaną* parą miesiąca.

Chciałem się zapaść pod ziemię, gdy moi wszyscy złośliwi znajomi dzwonili do mnie i pytali jak mój związek. Myślałem, że pojadę do Warszawy i ich uduszę.

To drugi dzień tej całej hucznej imprezy w mediach, przez ten cały czas Alicja zbierała wszystkie artykułu o mnie. Powiedziała, że zrobi z tego album i da mi na urodziny.

Najgorszy prezent urodzinowy, jaki miałbym dostać.

Najgorsze z całego tego zajścia było to, że Aleks z oczywistych powodów miał wolne, a wszystkie jego obowiązki komisarza spadły na mnie.

Nie wiem z jakiej paki, ale tak zarządził Inspektor.

Myślałem, że się popłaczę widząc te wszystkie dokumenty, raporty i sprawy do załatwienia.

Nie mam pojęcia jak Aleks to robił. Bo ja prawie nie spałem po nocach by to ogarnąć.

Przez to całe gówno jakie na mnie zrzucono, mogłem iść pomęczyć i na własne oczy sprawdzić jak się trzyma Aleks dopiero trzeciego dnia po zdarzeniu.

Antonina twierdzi, że fizycznie jest stabilny, ale jest tak wściekły na unieruchomioną rękę i przymusowe wolne, że nie jest zbyt dobrym towarzyszem.

Nie rozumiałem o czym ona mówi. Aleks nigdy nie był rozrywkowym towarzyszem. Pewnie nie zobaczę większej różnicy.

W każdym razie z tego właśnie powodu wylądowałem w kwiaciarni z Alicją. Podobno obowiązkiem jest przyniesienie kwiatów dla chorego w odwiedzinach.

Nie byłem zachwycony. Kwiaty były teoretyczną bronią w rękach Aleksa. Dlatego natychmiast odmówiłem kupna róż. Nie chciałem sobie wydłubywać kolców z twarzy.

— Dam panu zniżkę na bukiet dla pana chłopaka! — wykrzyczała zachwycona i zwiała na zaplecze.

Myślałem, że się popłaczę z zażenowania. Natomiast Alicja lała ze śmiechu.

Przynajmniej ktoś się dobrze bawił.

Skończyło się na tym, że to Alicja wzięła sobie ten bukiet. Ogromny, muszę nadmienić. A ja kupiłem Aleksowi trochę żarcia. Stwierdziłem, że to o wiele lepsze rozwiązanie niż kwiaty. Nie był waloną panienką w opałach, którą uratowałem. Nie potrzebował tych chwastów. Poza tym, wyglądałbym idiotycznie.

Punkt jedenasta, wchodziłem do szpitala, obładowany żarciem i dokumentami. Liczyłem na jego miłosierdzie i pomoc przy tych diabelnych raportach.

W każdym razie liczyłem na cud.

W recepcji dowiedziałem się gdzie leży Aleks i natychmiast skierowałem się w stronę windy. Osobiście starałem się nie korzystać z takiego typu rzeczy. Preferowałem tradycyjne schody i to wcale nie dlatego że dostaję klaustrofobii w małych zamkniętych przestrzeniach. Po prostu preferowałem ruch i osobistą przestrzeń. Ale tym razem byłem zbyt obładowany by włazić po schodach.

Myślałem, że tą mało przyjemną podróż w górę odbędę sam, ale w ostatnim momencie w szparze znalazła się książka.

Z dezorientacją ujrzałem staruszkę na wózku, posyłającą mi harde i kpiarskie spojrzenie.

— Pozwolisz młody człowieku, że pojadę z tobą — powiedziała lekko skrzeczącym głosem, w którym wyczułem swego rodzaju rozbawienie.

Jakby opowiedziała, żart który tylko ona rozumie.

— Pewnie — odpowiedziałem od razu, ignorując jej dziwne zachowanie. — Pomóc pani? - zapytałem oczywiście z grzeczności.

Jeśli ta kobieta miała na tyle refleksu by wcisnąć swoją książkę w szczelinę drzwi windy, będąc na wózku, to na pewno wjedzie do niej bez pomocy.

— Poradzę sobie.

Wjechała zwinnie i spojrzała na mnie w niemym oczekiwaniu. Nie od razu zrozumiałem o co jej chodzi.

— Które piętro?

— To samo co ty, mój drogi.

Wzruszyłem ramionami, na jej arogancką postawę i wcisnąłem przycisk numer cztery. Starzy ludzie są z reguły dziwni.

Jednak, to że cały czas na mnie patrzyła trochę mnie przerosło. Poczułem się tak niekomfortowo, że cała twarz na którą patrzyła bez mrugnięcia zaczęła mnie swędzieć.

— Chce pani czegoś? — zapytałem w końcu jak zostało nam jeszcze jedno piętro do rozstania.

— Zapewne jesteś Apollo Cesarski. Mój syn trochę o panu opowiedział.

Potrzebowałem chwili by wszystko zakodować w swoimi mózgu.

— O rany pani jest matką Aleksa? — zapytałem prawie krzycząc z ogromnym uśmiechem.

W życiu bym się nie spodziewał spotkać kogoś z rodziny Aleksa. Myślałem, że żyje z dala odludzi jak pustelnik.

Mogłem się od razu zorientować. Mieli identyczny kolor oczu.

Kobieta spojrzała na mnie z rozbawieniem i czułością, i parsknęła głośno.

— Doprawdy... — westchnęła kręcąc głową.

— Nigdy bym się nie spodziewał. — W mgnieniu oka znalazłem się za nią i pomogłem jej wyjechać z otwartej już windy. — Mówił o mnie? Niech pani mu nie wierzy w ani jedno słowo.

— O ile dobrze wiem, razem pracujecie.

— Tak, jesteśmy partnerami — potwierdziłem skręcając w odpowiedni korytarz.

— Partnerami?

— Tak, był bardzo niezadowolony gdy inspektor kazał nam razem pracować.

— Och... W tym sensie.

Gdy znaleźliśmy się przy odpowiednich drzwiach, wpuściłem kobietę pierwszą.

W końcu trzeba grać dobrze wychowanego. Zwłaszcza przed matką szefa.

— Cześć Oluś, jak się czujesz? — zapytała kobieta na wstępie.

Musiałem się powstrzymać od wybuch śmiechu, dlatego oparłem się o ścianę przy drzwiach i próbowałem się opanować.

 —Cześć, mamo — usłyszałem. — Wszystko...

Nie pozwoliłem mu dokończyć, bo wyskoczyłem pełny powagi.

— Właśnie OLUŚ jak się czujesz?

Mój ton był śmiertelnie poważny, ale widząc jego minę, jednoznacznie mówiącą, że odechciewa mu się żyć na mój widok, zarechotałem.

Nie trwało to wiecznie, bo zaraz dostałem poduszką w twarz. Jak na pacjenta z jedną zdrową ręką był bardzo celny.

— Nie jesteś osobą, którą najbardziej chciałbym dzisiaj zobaczyć. 

— Cóż, moja obecność nie jest ci miła żadnego dnia. 

— Nie powinieneś być w pracy?- syknął w moją stronę.

— Powinienem — odpowiedziałem z szerokim uśmiechem, siadając zaraz obok jego matki.

— Spotkałam twojego przyjaciela w windzie. Bardzo miły młody człowiek.

Dobra, oficjalnie byłem zachwycony jego matką. Na określenie mnie „miłym młodym człowiekiem" spojrzałem na Aleksa z błyskiem w oku i wskazałem dyskretnie na kobietę, jednocześnie wypinając dumnie pierś.

Prychnął z rozbawieniem i mnie kopnął. Że też nie unieruchomili mu reszty kończyn.

— Olek, tak nie wolno — upomniała go staruszka, surowym tonem. Wychyliłem się za nią uśmiechając się złośliwe. Miałem przewagę. — Zwłaszcza komuś kto uratował ci życie.

Już chciał coś powiedzieć, ale szybko się wtrąciłem.

— Właśnie. Powinienem chyba zacząć nosić pelerynę. Co sądzicie?

Cóż, w odpowiedzi znów dostałem w łeb. I weź tu ratuj komuś życie.

Jego matka ewidentnie mnie pokochała. A ja ją, zwłaszcza jak strofowała Aleksa za każde jego niemiłe zachowanie w stosunku do mnie.

Byłem w siódmym niebie. On natomiast wyglądał tak, jakby wolał zostać w tej Odrze.

— Następnym razem, wpadnij do nas to przygotuje albumy. Mam kilka uroczych fotek Olka, za czasów podstawówki.

Jak mógłbym odmówić, tej uroczej kobiecie?

Niestety kobieta była tylko na chwilę, bo zaraz przyszła do niej osobista opiekunka i pojechały na jakieś badania.

Czułem rozczarowanie. Co jeszcze ta cudowna kobieta mogła mi żenującego powiedzieć o Aleksie?

— Cesarski, posłuchaj... — urwał jednak w pół zdania, kiedy zacząłem wyjmować wszystkie dokumenty, które ze sobą przytachałem.

Kiedy wszystko już leżało na pościeli, zaraz obok jego nogi, uśmiechnąłem się do niego najpiękniej jak potrafiłem.

— Pomyślałem, że ci się nudzi — zacząłem próbując być jak najmilszy. — I mógłbyś pomóc swojemu biednemu koledze z pracy w tych raportach.

Spojrzał najpierw na mnie później na kartki, aż w końcu zatrzymał się na mnie z kpiarskim spojrzeniem.

— W życiu, Cesarski. Mam wolne.

Nie zamierzałem się łatwo poddać. Jęczałem mu nad uchem, użalając się nad swoją marną egzystencją i koszmarnym pismem Rysika, aż się ugiął. Wrzasnął na mnie, że mam się zamknąć i mi pomógł.

Miał zaskakująco pomysłowy system użerania się z tym wszystkim.

Odpaliłem komputer i praktycznie wcisnąłem się na miejsce zaraz obok niego. Ramię, w ramię skończyliśmy wszystko to co ja bym robił sam przez tydzień.

Teraz doceniam posiadanie szefa-pedanta.

Po skończeniu wszystkiego schyliłem się po reklamówkę, którą ze sobą przyniosłem i położyłem ją na kolanach Aleksa.

— Cesarski, kupiłeś mi chleb? — zapytał rozbawiony wyjmując z reklamówki pierwszą rzecz.

— A co wolałeś jednak kwiaty?



* najbardziej parowana/oczekiwana para

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top