Rozdział 35


Nigdy nie sądziłem, że miasto może zmienić się tak diametralnie przez porę roku. Szczecin był całkiem ładnym miastem, kiedy pogoda była letnia. Był miastem znośnym, kiedy drzewa zmieniały kolor i padał lekki deszcz. Ale kiedy cały krajobraz zmienił się na deszczową i szarą kluchę, poczułem autentyczną depresję. To miasto wydawało mi się innym światem. Nie miałem pojęcia, że otoczenie może stać się tak brzydkie.

Siedziałem ze znużeniem na zimnych kafelkach balkonowych i patrzyłem na bure niebo, z którego padał obfity deszcz. Padało tak od tygodnia. Bez przerwy.

Poprawiłem bluzę, którą koniecznie w tak chłodny dzień musiałem założyć i zapaliłem jeszcze jednego papierosa. W taką pogodę potrafiłem tylko palić. Nawet kawy jeszcze nie wypiłem, a dochodziła godzina siódma.

Nie zrozumcie mnie źle, nie było jakoś specjalnie lodowato, ale ja lubowałem się w ciepłym klimacie. Więc, każda temperatura poniżej dwudziestu stopni oznacza chłód i marznięcie.

Nienawidziłem listopada, i grudnia, i stycznia. W ogóle zimy nie znosiłem.

Przysunąłem się trochę bliżej pochrapującego Zeusa. Przynajmniej jedno było dobre z posiadania tego pchlarza. Był ciepły.

Zeus mieszkał ze mną i Alicją dopiero parę dni. Ale już od samego początku zadomowił się i spał ze mną na materacu. Przynajmniej nie musiałem mu kupować kojca. To jeden wydatek mniej. W ciągu tych paru tygodni,  wydałem na niego tyle, ile na siebie nie wydaję przez pół roku. Nie wiem po co mu tyle edukacyjnych zabawek, skoro i tak przez pół dnia śpi lub mnie wkurwia. A nie wspominając o w chuj drogiej karmie. Ja nie jem takiego dobrego żarcia, jakie on ma w składzie swojej karmy.

Tylko zostać psem policyjnym nic więcej.

Wydmuchałem dym i spojrzałem na migoczący ekran mojej komórki. Aleksander. Zmarszczyłem brwi. Powinien do mnie zdzwonić dopiero za pół godziny, z wrzaskiem, że na mnie czeka pod blokiem. Było zdecydowanie za wcześnie.

— Hal...

— Ruszaj dupę Cesarski! — wrzasnął mi do ucha tak, że cofnąłem głowę, a Zeus się obudził. — Zlokalizowali miejsce zamieszkania naszych podejrzanych!

Rozpoznała ich wczoraj wieczorem sąsiadka. A Aleksander został poinformowany o tym dopiero rano, kiedy informacja została potwierdzona.

Sporo policjantów zostało oddelegowanych by pomóc ich złapać. Mimo że to była para dzieciaków i tak każdy z nas miał odpowiedni sprzęt ze sobą. W tym kamizelkę kuloodporną, której nienawidziłem. Cięższego i ograniczającego ruchy badziewia nie było na tej ziemi. Z jednostki B byłem ja i Aleks, i gdzieś mi mignął biegający w popłochu Rysiek. Z jednostki A była tylko Kasandra, reszta nie zdąży dojechać, jak się dowiedziałem. Komisarz Brzoza na pewno będzie miał pianę w ustach przez to.

— Nie krzyw się tak Cesarski, bo ci tak zostanie — syknął w moją stronę sprawdzając i tak nabity pistolet.

— Ale jak ja nienawidzę tego szajsu — jęknąłem w proteście.

— To dla bezpieczeństwa Cesarski.

— Jakby chcieli mnie zastrzelić to i tak zastrzelą, nie mam kasku.

Syknął sfrustrowany i jednym zwinnym ruchem szarpnął mnie za tą kamizelkę bym znalazł się bliżej niego. Szybko i płynnie zapiął mi ją dokładnie.

— Dzięki, mamo.

Prawie natychmiast dostałem w łeb.

Nie chciałbym mieć takiej matki jaką byłby Aleksander.

Wszystkie auta były incognito, zaparkowane w bezpiecznej odległości by nie wzbudzić podejrzeń. Nie chcieliśmy przecież ich wypłoszyć.

Nie byliśmy jeszcze całkowicie gotowi, kiedy usłyszeliśmy jakiś huk i krzyk. Jakieś okno nie daleka klatki, gdzie mieszkali nasi podejrzani, wybuchło i zaczął wydobywać się z niego jakiś fioletowy dym. Zaraz z tej samej klatki wybiegły dwie osoby rozchodząc się w dwóch różnych kierunkach.

— Kurwa, zaczęli wcześniej, bez nas...

Wystarczało, że spojrzeliśmy na siebie jednocześnie i już wiedzieliśmy co drugi ma na myśli. Ja puściłem się pędem za tym mniejszym osobnikiem, Aleksander natomiast zaczął biec za wyższym podejrzanym.

Szybko rozpoznałem którego gonię.

— Michał! — krzyknąłem jego imię przebiegając na czerwonym.

Znów jakiś samochód prawie mnie przejechał. Ja jednak mam pecha do samochodów i staruszek. Żadne z nich mnie nie lubi i chce mnie przejechać. Albo kołami albo wózkiem na zakupy.

Chłopak miał o wiele krótsze nogi i gorszą kondycję ode mnie, więc w końcu go złapałem. Starałem się zrobić to w miarę delikatnie, ale strasznie się dzieciak wyrywał.

— Spokojnie! — krzyknąłem trzymając go jedną ręką za kark, a drugą chowając pistolet za pasek spodni.

— On nas zabije. Proszę mnie puścić. On zabije każdego jak wpadnie. Ja nie chcę umierać...

— Wszystko będzie dobrze, dzieciaku.

— Nie chciałem tego wszystkiego. Przepraszam.

— Załatwię ci azyl, dobra? Rysiek! — wrzasnąłem w jego stronę, na szczęście biegł za mną. — Zawiezie cię do Stargardu, tam mam  znajomego. Będziesz bezpieczny. Za niedługo po ciebie przyjadę i wszystko mi powiesz, dobra dzieciaku?

Spojrzał na mnie ogromnymi złotymi oczami. Cholera, to był jeszcze gówniak. Nie wie kompletnie nic o życiu, a już wkopał się w jakieś śmiertelnie niebezpieczne gówno.

Złapał mnie w desperackim geście za łokieć, myślałem że chce się rozpłakać, ale on powiedział coś co mnie zmroziło.

— Szymon ma broń. On nie jest zły, ale może zabić pana przyjaciela...

Poczułem się tak jakby uderzył mnie piorun. Poczułem jak wszystkie włosy mi się jeżą. Oddech mi się spłycił.

No chyba nie, pomyślałem wściekły.

— Warszawska 29 — rzuciłem przez ściśnięte gardło adres komendy w Stargardzie i brutalnie wcisnąłem mu kluczyki do samochodu. — Jazda! — wrzasnąłem na przerażonego mężczyznę, a sam puściłem się pędem w stronę, w którą uciekał Szymon.

Jednym cudownym urządzeniem jakie zafundował nam Damian po naprawieniu mojego i Aleksa telefonu był nawigator i GPS. Z łatwością mogłem odnaleźć blondyna z dokładnością co do pół metra. Damian poczuł chyba konkurencję po aplikacji śledzącej w moim telefonie i stworzył własną. Jak go dorwę na komisariacie to go wycałuję.

Kierowali się w stronę dworca, który znajdował się niedaleko, ale dopiero jak zobaczyłem lokalizację ich położenia myślałem, że zawyję z rozpaczy.

— Zatrzymać pociągi! — wrzasnąłem do policjantów. — Zatrzymać cały ruch kolejowy!

Natychmiast pobiegli za mną, tyle że ja wskoczyłem na tory i pobiegłem wzdłuż, a oni skierowali się w stronę budynku głównego.

Nie trwało długo by zaraz obok mnie na torach nie przejechał z ogromną prędkością pociąg. Odrzut prawie zwalił mnie z nóg, ale adrenalina pozwoliła utrzymać mi się na nogach i zaraz biegłem znów w stronę mostu kolejowego.

Jezus, mam nadzieje, że wszyscy żyją i nikogo nie przejechał pociąg.

Słyszałem wrzaski motorniczych i komentarze ludzi. Ale miałem to gdzieś.

Miałem złe przeczucia. Bardzo.

Biegłem jak szalony i po raz pierwszy poczułem konsekwencje mojego palenia. Płuca nie były takie sprawne jak u zdrowej, niepalącej osoby.

Ale nie przejmowałem się.

Aleks i nasz podejrzany stali na moście kolejowym niedaleko peronów. Most był powieszony nad Odrą Zachodnią.

Jak można było tam wylądować, pomyślałem biegnąc po tych torach i potykając o wystające pręty. 

Ja pierdole.

Widziałem ich. Ten cały Szymon był chuderlawym wysokim chłopakiem, wyglądającym bardziej jak kujon jakiegoś technikum informatycznego niż mały kryminalista.

Stał do mnie tyłem, ale jak byłem zaledwie kilka metrów odwrócił się do mnie przodem nadal trzymając Aleksa na muszce.

Chyba usłyszał mój ciężki oddech. Od dzisiaj rzucam palenie. Przysięgam.

— Stój bo go zastrzelę!

Nie wątpiłem w to. W jego oczach błyszczało szaleństwo.

Stanąłem i podniosłem ręce na poziomie głowy.

Jak ja chciałem mu przyłożyć w ten brzydki ryj.

— Nie pogarszaj swojej sytuacji — powiedziałem powoli, ale nawet ja mogłem stracić swoją zimną krew w sytuacji w jakiej się znaleźliśmy.

Staliśmy na moście torowym, pod nami szumiała woda, a z oddali dało się usłyszeć turkot pociągu. Durni policjanci mieli jedno zadanie, zatrzymać pociągi. Widocznie im się nie udało.

Spojrzałem dosłownie na sekundę na Aleksandra. Stał na krawędzi mostu, niebezpiecznie balansując. Szybko dostrzegłem że nie ma przy sobie własnej broni. Jestem pewny, że został zmuszony do pozbycia się jej.

Złapałem z nim kontakt wzrokowy. Nie odnalazłem strachu w jego oczach. Tylko powagę. Jak tylko przymkniemy tego gówniarza, powiem mu co myślę o jego profesjonalizmie.

— Zabiję go! Zabiję! — wrzeszczał mi chłopak w odpowiedzi. — Wyrzuć broń!

Podążyłem za jego spojrzeniem. Wskazywał moją kaburę. Pustą kaburę.

Postanowiłem to wykorzystać. Chwyciłem to tak by zasłaniała górną część i ją odpiąłem. Z całkowitą powagą i udawanym żalem wyrzuciłem przedmiot do wody.

Wiedziałem, że za moimi plecami gdzieś w oddali czają się inni policjanci. Ale wiedziałem też, że nie mogą podejść bliżej. Mogłoby dojść do tragedii.

Zostaliśmy pozostawieni sami sobie.

Zawiał mocniejszy wiatr, a ja z przerażeniem zerknąłem na Aleksa. Balansował niebezpiecznie na granicy mostu.

Ja pierdole.

Przysięgam, że jak się to wszystko skończy, przestanę mu uprzykrzać życie.

No, przynajmniej na tydzień.

Pociąg zagwizdał z przerażającą potęgą, a ja zakląłem paskudnie widząc jak się zbliża. To czy zdąży zahamować było wątpliwe.

W momencie, kiedy pomyślałem o wyciągnięciu w końcu broni i zrobienia jakiegoś ruchu, Aleks poruszył się niespokojnie. Nie mam bladego pojęcia co ten ruch miał znaczyć. Brak równowagi czy chęć zaatakowania. W każdym razie napastnik także to zauważył i w panice wystrzelił.

Jak w zwolnionym tempie widziałem jak Aleksander dostaje kulkę i spada z mostu prosto do wody.

Poczułem wściekłość, rozszarpującą mnie od środka. To znowu furia.

Tylko resztki zdrowego rozsądku, powstrzymały mnie od wpakowania mu całego magazynku w łeb. Zadowoliłem się jedną kulką w rękę.

Nie czekałem na to aż chłopak upadnie. Puściłem się biegiem w stronę gdzie spadł Aleks. W międzyczasie odrzuciłem pistolet i zdjąłem 40 kilogramową kamizelkę kuloodporną. Tak jak sądziłem, chuj dała.

Pchany czystą adrenaliną bez wahania skoczyłem z most.

Dobrze, że jestem świetnym pływakiem i wiem jak bezpiecznie wpaść do lodowatej wody.

Najgorsze co może być to szok termiczny.

W pierwszej chwili otoczyła mnie ciemność, a zimno wody ścisnęło mnie w piersi. Adrenalina, będąca moją najlepszą przyjaciółką, pchnęła mnie do przodu. Dość szybko dostrzegłem opadającego na dno Aleksa.

Dopłynąłem do niego i pierwsze co zrobiłem to zdjąłem mu tą paskudną kamizelkę. Na pewno mu to wypomnę.

Jesteś jebanym szczęściarzem, że zrobiłem kurs ratownika, pomyślałem wyciągając go na powierzchnię.

Zacząłem się poważnie martwić kiedy to ja wziąłem haust powietrza, a on nie.

Był nieprzytomny.

Sprawnie i w miarę jak najszybciej zacząłem go holować w stronę bulwarów.

Aleks dostał w ramię i mimo że się starałem, nie dałem rady obchodzić się ostrożnie z postrzelonym barkiem.

W końcu dopłynąłem do brzegu gdzie grupa gapiów (oczywiście z komórkami, nie miałem wątpliwości, że zostanę jutro gwiazdą internetu) pomogła mi wyciągnąć Aleksa na ląd. Ja pierdolę, na bulwarach się pije, a nie wyławia policjantów. 

Zaraz sam zostałem wciągnięty przez dwóch policjantów, którzy jako pierwsi zdążyli tu dobiec.

To ja podjąłem resuscytację. Nie pozwoliłem innemu policjantowi mnie wyręczyć. Po prostu, to musiałem być ja.

Zacząłem od 5 wdechów. A następnie wziąłem się za pompowanie.

Nie dochodziła do mnie, myśl że Aleks może być martwy. Nie. To nie wchodziło w ogóle w grę. Wiedziałem, że prowadziłbym pierwszą pomoc tak długo aż by siłą mnie od niego nie odciągnęli.

Mimo pewności, że Aleks przeżyje poczułem ulgę kiedy wypluł mi wodę w twarz.

Nigdy w życiu się do tego nie przyznam, ale krztuszący się i rzygający wodą Aleksander to najpiękniejszy obrazek jaki kiedykolwiek widziałem.

Kiedy ratownicy zabierali Aleksandra poczułem jak wszystko ze mnie uchodzi.  Nie dość, że wszystko mnie boli to było mi zimno i chciało mi się śmiać.

— Ty nie jesteś normalny.

Nie wiadomo skąd obok mnie pojawił się komisarz Brzoza.

Mimo zmęczenia uśmiechnąłem się.

— Dzięki.

— Chcesz jechać do szpitala? Mamy jeszcze jedną karetkę na miejscu.

— Nic mi nie jest — zapewniłem zgodnie z prawdą, byłem tylko zmęczony i mokry. — Ale byłbym wdzięczny, gdyby ktoś odwiózł mnie do domu.

Zajebiście, pomyślałem, patrząc na niebo wsłuchując się w ryk odjeżdżającej karetki, znów zaczęło lać. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top