Rozdział 24
Nie mogłem przestać się uśmiechać. Wiedziałem jak wyglądam z tym swoim irytującym uśmieszkiem zadowolenia. Ale nie mogłem przestać, zwłaszcza, że na moich kolanach nadal spoczywał kartonik Happy Meal z McDonalda.
Do teraz nie wierzę, że Aleksander dał się na to namówić.
Mina kobiety odbierającej nasze zamówienie była bezcenna, kiedy zapytała się jakie zabawki chcemy dla swoich dzieci, a ja jej odpowiedziałem, że wszystko jedno, bo to dla nas.
— Idź do diabła, Cesarski — syknął wściekle Aleksander podczas parkowania.
Domki tutaj były bardzo ładne, większość białych, odgrodzonych żywopłotem z idealnymi ogródkami. Tak właśnie wyglądały zabudowania przy parku Kasprowicza. Całkiem ładnie tu.
— I zostawić cię tu całkiem samego? — sapnąłem z udawanym przerażeniem.
W odpowiedzi dostałem w ramię i ochrzan, że mam się pospieszyć z tym żarciem.
To i tak nie zepsuło mi dobrego humoru.
W rzeczywistości nie cierpiałem żarcia z McDonalda, tolerowałem tylko u nich kawę. Dlatego jedyne co tknąłem to frytki, a cała reszta jedzenia spoczywała w kartoniku i zapewne się zmarnuje. Ale mimo wszystko, było warto, dla ujrzenia zażenowania Aleksa.
Odstawiłem wszystko na bok i pokazałem teatralnie, że skończyłem jeść i możemy iść. Z wykrzywioną miną spojrzał na kartonik następnie na mnie. Jego jasne oczy pociemniały, kiedy zdał sobie sprawę, że chciałem go tym wszystkim tylko wkurzyć. Wysiadł z samochodu mocno zatrzaskując drzwiami. Ja natomiast wyskoczyłem lekko niczym wróżka.
Żartuję.
Wysiadłem nadal durnie się szczerząc i potykając się, przy okazji, o róg samochodu.
Zapewne karma.
Zaparkowaliśmy dość daleko od docelowego domu, dlatego chwilę musieliśmy się przejść, nim dotarliśmy do domku numer 78. Kiedy Aleksander zadzwonił domofonem, mi w dolnym oknie - niedaleko wejścia, mignęła przestraszona twarz chłopca, z którym rozmawiałem zaledwie wczoraj.
Zmarszczyłem brwi, zaskoczony jego strachem.
Otworzył nam mężczyzna, stanął w wejściu zgarbiony i zmęczony. Tak, na pewno tragedia dotknęła ich bardzo boleśnie.
— Dzień dobry panie Tyna, komisarz Szal i detektyw Cesarski — zaczął profesjonalnie Aleks.
Ruszył jako pierwszy szybkim krokiem w stronę mężczyzny. Ja nadal zdezorientowany zachowaniem tego chłopca, ruszyłem z ociągając się za nim.
— Tak, czekaliśmy na państwa — mruknął ponuro. — Macie coś? Zaledwie wczoraj z panem rozmawialiśmy.
— Lepiej usiądźmy i... — Tą grzecznościową formułkę przerwał jakiś huk u góry.
Instynktownie chwyciłem za pistolet. To nie był zwykły hałas. To podchodziło pod przesunięcie i uderzenie jakiegoś mebla o ścianę.
— Sprawdzę to — rzuciłem szybko w stronę zdezorientowanego mężczyzny i spiętego Aleksa.
Minąłem przestraszoną kobietę, która wybiegła z salonu i wspiąłem się po schodach na górę. Wydawało mi się, że hałas dochodził z pokoju po lewej stronie, dlatego to tam skierowałem swoje kroki. Już przy drzwiach poczułem nieprzyjemny zapach spalenizny. Uchyliłem powoli drzwi trzymając pistolet nadal w gotowości. Prawie natychmiast zakląłem i schowałem pistolet do kabury. Rzuciłem się w stronę małego ogniska. Próbowałem to zdeptać, ale szybko się poddałem i dopadłem do okna.
— Aleks! — wrzasnąłem, sam chwytając za związane prześcieradło, przywiązane do nogi łóżka, które przesunęło się tuż pod okno. Na pewno to ten huk usłyszeliśmy.
Z daleka zobaczyłam dzieciaka przeskakującego przez żywopłot z jakimś workiem na ramieniu. Niewiele myśląc sam chwyciłem prowizoryczny sznur i wyskoczyłem z okna.
— Ugaś to! — krzyknąłem tylko do blondyna pojawiającego się w drzwiach.
W takich właśnie momentach cieszę się, że robiłem za opiekunkę dzieciaków Sebastiana i razem z nimi pobierałem lekcje na ściankach wspinaczkowych. Dlatego właśnie ze zwinnością opuściłem się na tych szmatach i wylądowałem miękko na trawie. Błyskawicznie ruszyłem w pościg za tym dzieciakiem. Za jego śladami przeskoczyłem żywopłot i znalazłem się w ogródku sąsiadów.
Chłopak nie był specjalnie daleko, dlatego miałem szanse go dogonić i złapać. Nie przejmując się żadnymi doniczkami czy kwiatkami, twardo biegłem za chłopcem. Siejąc ogólne zniszczenie w ogródkach sąsiadów.
— Stój!
Widziałem jak panicznie się odwraca i na mnie patrzy, ale nie postanowił się zatrzymać i poddać.
W końcu wybiegliśmy na ulicę przez co, i ja i on, potrąciliśmy niczego nieświadomych przechodniów. Miałem zdecydowanie dłuższe nogi i lepszą kondycję niż dzieciak więc dystans coraz bardziej się zmniejszał.
Kiedy już byłem pewny, że go mam, chłopak niespodziewanie skręcił na ulicę i wskoczył na motocykl na którym ktoś już siedział. Właściciel motoru prawie natychmiast ruszył. Zatrzymałem się i w niemałej dezorientacji patrzyłem jak odjeżdżają. Motocyklista ewidentnie na niego czekał!
Miał wspólnika?
Próbowałem jak najwięcej wyłapać. Ale nie miał tablicy rejestracyjnej, a i czarny kolor wyglądał tak jakby ktoś przemalował motor z zielonego na czarny. Coś mi się wydawało, że motor był skradziony, albo specjalnie przemalowany dla zmyłki.
Oj, Aleksander byłby szczęśliwy wystawiając czemuś takiemu mandat.
Stałem jeszcze chwilę na środku chodnika nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić.
— Kurwa.
Zaczesałem włosy do tyłu by wytrzeć pot z czoła i z paskudnym humorem zacząłem wolno wracać do domu naszego nowego podejrzanego.
Ja pierdole, dlaczego ten dzieciak uciekł? Czyżby rzeczywiście był zamieszany w to całe paskudne przestępstwo? I kto mu pomógł? Czy maczał też palce w tym zabójstwie? Cholera, ten dzieciak mógł mieć może z 14 lat!
Nie mogąc pozbyć się paskudnych pytań krążących po moim umyśle, wróciłem do domu Tynów i prawie natychmiast zobaczyłem w wejściu Aleksandra.
— ...tak, techników... — mówił do telefonu patrząc na mnie intensywnie.
Dopiero jak stanąłem tuż obok niego usłyszałem szloch z salonu. Skrzywiłem się. To nie było najprzyjemniejsze.
— Więc? — zapytał zaraz po rozłączeniu się.
Odwrócił się do mnie przodem i założył ręce na piersi, mrużąc oczy.
— Zwiał.
— To widzę — sarknął przewracając oczami. — Ale co się dokładnie stało, że dzieciak cię wykiwał?
Zacisnąłem zęby, by mu nie odpyskować. On też powinien nauczyć się kiedyś zamknąć.
— Miał chyba wspólnika — powiedziałem w końcu wkładając ręce do kieszeni. — Ktoś na niego czekał na motorze.
Zaskoczyła go ta informacja. Mruknął coś pod nosem i spojrzał na swoją komórkę, myśląc nad czymś intensywnie.
— A jak to małe ognisko na górze? — zapytałem w końcu, kiedy jego mruczenie pod nosem przybrało na sile.
— Ugaszone. To był neseser — powiedział z naciskiem.
Przegryzłem wargę z frustracją.
— Myślisz, że to był...
— Nie wiem, ale na pewno nie należał do niego.
Wszystko coraz bardziej wydawało się jednym wielkim gównem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top