Rozdział 23
— Nie, to nie była moja była — westchnąłem po raz tysięczny.
Nie mogłem się odpędzić od ciekawskiej Antoniny. Naprawdę nie miałem pojęcia, co zaszło tego ranka. Dlaczego ta kobieta, której naprawdę nie znałem, wywrzeszczała mi swoją nienawiść i mi przyłożyła. Dopiero po jakimś czasie odczułem skutki tego plaskacza. Policzek mnie piekł i pewnie wyglądałem żałośnie z czerwoną plamą. A dobry humor i rozbawienie na twarzy Aleksandra mnie w tym utwierdzały.
Chuj, nawet podśpiewywał pod nosem porządkując dokumenty.
Czy ja naprawdę muszę mieć takiego pecha w życiu? Dlaczego zawsze ja? Czym zawiniłem w swoim całym nieszczęsnym życiu?
— Może zmieniła nazwisko — ciągnęła dalej. — Wiem, że jest mężatką...
— Nie znam żadnej Magdy.
— Nie zdziwiłbym się, gdybyś zapomniał o swojej ostatniej towarzyszce... — parsknął blondyn.
Nie umknęło mi jakiego określenia użył.
Uważa mnie za pogromcę damskich tyłków, czy co?
Zamknąłem oczy, próbując wypchnąć z umysłu piękną twarz Anieli. Natychmiast poczułem jak serce mi się ściska, a w ustach mi zasycha.
Jezus Maria, przecież nie rozpłaczę się przed nimi wszystkimi.
— Idę zapalić — stwierdziłem w końcu, wstając gwałtownie.
Musiałem się uspokoić.
— Na pewno to pomoże ci przypomnieć sobie swoją przeszłość. — Jego głos ociekał jadem.
Coś we mnie pękło, choć z całych sił próbowałem się na niego nie rzucić i nie wszcząć bójki.
— Posłuchaj Aleks- —ryknąłem, ruszając szybko w jego stronę. — Moją ostatnia TOWARZYSZKĄ była śmiertelnie chora narzeczona, więc łaskawie się przymknij jeśli nie masz o czymś bladego pojęcia!
Chwilę, dosłownie kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy. To, że był zaskoczony, było mało powiedziane.
Wziąłem jeden głęboki wdech i szybko się odwróciłem by wyjść. Wystrzeliłem z gabinetu.
Naprawdę musiałem się nieźle kontrolować, by mu nie przyłożyć. Miałem na to okropną ochotę.
Nawet jeśli miałbym jakiekolwiek prawo do uderzenia go, to znałem się aż za dobrze, by wiedzieć, że na jednym by się nie skończyło.
Schodząc po schodach przeczesywałem nerwowo włosy, prawie nimi szarpiąc.
Nie za bardzo do mnie docierało co się wokół działa, więc na ziemię sprowadził mnie dopiero szczeknięcie.
Zaskoczony aż się zatrzymałem, patrząc w dół schodów. Zobaczyłem wyrywającego się w moją stronę Zeusa.
— Dzień dobry, detektywie — przywitał mnie z dystansem Brzoza.
Spojrzałem na tego walniętego psa i nagle poczułem, że potrzebuję towarzystwa.
— Dzień dobry — odpowiedziałem. — Mogę wziąć Zeusa na fajkę? Później go oddam.
— Oczywiście — odpowiedział mi zaskoczony. Pewnie nie wyglądałem najlepiej.
Sam byłem zaskoczony, że chcę spędzić czas z tym kundlem.
Zbiegłem po schodach i odebrałem smycz. Ale po zrobieniu kroku, pies się nie ruszył. Z rosnącą frustracją spojrzałem w dół, i zobaczyłem, że Zeus ma w pysku swój koniec smyczy i chce się ze mną siłować.
O nie.
— Ty durny kundlu — wysyczałem i zacząłem grać w tą grę.
Skubany był całkiem silny, ale to ja wygrywałem i przeciągnąłem go przez pół parteru, wyklinając go na wszystkie strony świata. Miałem też gdzieś rozbawione spojrzenia policjantów i niepotrzebny, w tej sytuacji, doping pani Basi.
Czy ten dzień nie może być zwyczajny? Dlaczego to mi przytrafiają się tak dziwne sytuacje.
Rozumiejąc, że na pewno wyglądam śmiesznie, puściłem w końcu swój koniec smyczy. Zeus natychmiast zaskomlał rozczarowany.
— A idź w cholerę! — krzyknąłem rozgoryczony i sam ruszyłem w stronę wyjścia.
Prawie natychmiast usłyszałem jego dreptanie, a chwile później przyczepił się do mojej prawej nogi idąc równo ze mną.
No jasne. A jakżeby inaczej.
Usiadłem na krawężniku i zacząłem odpakowywać paczkę fajek z folii. Zerknąłem na psa, który położył się zaraz obok mojego biodra. Bez przerwy mnie obserwował machając swoim długim ogonem.
O co chodziło temu pchlarzowi, dlaczego akurat do mnie się doczepił, to nie wiem. Na pewno nie jako jedyny palę na komisariacie.
Wyciągnąłem jednego papierosa i wsadziłem go sobie do ust. Z roztargnieniem zacząłem szukać paczki zapałek po kieszeniach.
Wszyscy moi znajomi dziwią się, że nie używam zapalniczki. Ale nie lubię ich. Odkąd zacząłem palić, a będzie dobre 10 lat, używam tylko zapałek. Taki mały fetysz. Ale palenie jest dla mnie czymś bardzo ważnym. Wchodzi w skład mojej dziennej rutyny, relaksu. Pierwsze co robię po przebudzeniu to wychodzę na balkon i odpalam fajkę, w spokoju układając myśli. To prawie jak medytacja, polecana przez tych wszystkich pseudotrenerów personalnych.
Uśmiecham się smutno przypominając sobie jak obiecywałem Jej, że rzucę. Za każdym razem, kiedy pojawiałem się w szpitalu z bukietem kwiatów słyszałem tylko, że cuchnę fajkami. To było całkiem zabawne, kiedy narzekała, że moje płuca muszą wyglądać jak dwie wysuszone śliwki.
To zabawne, że wszystkie kobiety w moim życiu zawsze na mnie narzekały. Cokolwiek bym nie zrobił. Od mojej siostry aż po Anielę. To było całkiem miłe, bo wiedziałem przynajmniej, że im na mnie zależy i martwią się o mnie. Trochę mi tego brakowało. Tutaj w Szczecinie nie mam praktycznie nikogo. Całą swoją przeszłość zostawiłem dwa tygodnie temu w Warszawie. Ale niczego nie żałowałem. Nic co zrobiłem nie siedzi mi na sumieniu, czuję tylko melancholię i osamotnienie.
Ale może tak ma być? Jestem nawet gotowy żyć z takim uczuciem do końca. Spotkałem cudownych ludzi na swojej drodze i mimo, że wszyscy odeszli, nie żałuje tego okropnego uczucia straty i cierpienia jakie mi z tym przyszło.
Z rozmyśleń wyrwało mi ciche skomlenie. Spojrzałem w dół i nic nie mogłem poradzić na rozczulenie jakie mnie złapało za serce. Zeus patrzył na mnie z dołu swoimi maślanymi oczami, w niemym oczekiwaniu.
Wziąłem głębszego bucha i wypuściłem dym w jego stronę. Aż się podniósł szczęśliwy.
Parsknąłem śmiechem i po raz pierwszy zdobyłem się na to by go pogłaskać.
Pchlarz jest jest gorszym palaczem niż ja.
Może się jednak z nim dogadam?
Właśnie trzeba jakoś ogarnąć te szkolenie. Znów będę musiał zadzwonić do Sebastiana i na samym początku słuchać jego przechwałek. Może jeszcze wymusi na mnie wideo rozmowę i pokaże mi swoje wredne dzieciaki, które zawsze mi kradły kluczki do motoru i zakopywały w piaskownicy.
Nie wiem co by musiało się stać bym zgodził się na posiadanie bachorów.
— Cesarski...
Zaskoczony oderwałem całą swoją uwagę od głaskania psa i spojrzałem za siebie.
W otwartym oknie zaraz za mną stał Aleksander. Jak zwykle stał sztywno, patrząc na mnie w napięciu.
Całe moje rozgoryczenie zniknęło widząc jego wielkie zmieszanie.
O rany, to całkiem zabawne.
— Zastanawiałem się czy nie chcesz pojechać coś zjeść zanim znów przesłuchamy rodzinę Tynów...
Z całych swoich sił próbowałem nie dać po sobie poznać, jak bardzo mnie bawi.
— Czy to twoje przeprosiny? — zapytałem w końcu po kilkusekundowej zwłoce, podczas której on zesztywniał z napięcia jeszcze bardziej.
Już nie mogłem powstrzymać swojego rozbawienia.
— Nie przeginaj — syknął.
Odwróciłem się bardziej w jego stronę, by lepiej go widzieć. I zauważyłem coś co mnie niesamowicie ubawiło i miałem ochotę chwycić aparat i zrobić mu zdjęcie.
— Ty się rumienisz? — wykrztusiłem prawie pokładając się ze śmiechu na tym brudnym chodniku.
Autentycznie blondyn miał czerwone plamy na policzkach, bardziej intensywne, niż mój spuchnięty od uderzenia.
— Cesarski! — ryknął na mnie.
— Nie musisz przepraszać — powiedziałem, kiedy się uspokoiłem. — Wiem jak mogę wyglądać w cudzych oczach — dopowiedziałem, już całkowicie spokojnie.
Podszedłem do niego, wcześniej pamiętając by wyrzucić peta. Nie chciałem by znów zaczął na mnie wrzeszczeć czy narzekać na temat smrodu nikotyny.
Nagle mnie uderzyło, że na swój sposób zachowuje się podobnie jak Aniela. No może ona nie miała aż takiej przepony, a i Aleksander pewnie ma gdzieś czy umrę na raka płuc. Ale mimo wszystko, poczułem jakieś ciepło w środku.
— To co? — zapytałem stając bardzo blisko okna. — Ty płacisz?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top