Rozdział 15


Mój dzień wolny zaczął się paskudnie. Obudziłem się o godzinie piątej, a z racji, że nie miałem kompletnie co ze sobą zrobić, leżałem przez następną godzinę bez ruchu, wgapiając się w ścianę. Nie wiem, co było gorsze. Moje wolne czy wpadnięcie do grobu.

W końcu wziąłem się w garść i postanowiłem się porządnie rozpakować, bo dotychczas tego nie zrobiłem.

Był to świetny pomysł na godzinę. Ostatecznie po południu wpadłem na wspaniały pomysł podczas układania ubrani, który pozwoli zabić mi trochę czasu.

Plułem sobie w brodę. Że też nie wpadłem na to wcześniej. Robiłem przecież to niemal codziennie, mieszkając w Warszawie.

Z lekkim sercem wyskoczyłem z mieszkania, w dresie i ze sportową torbą.

Sprawdziłem dobrze trasę do mojego celu. Był całkiem blisko mojego mieszkania.

To umożliwiło mi wybranie odpowiedniego kierunku drogi i jednoczesnego użycia telefonu do nękania Aleksandra.

Z rozbawieniem słuchałem jego strofowania.

Podejrzewałem, że sam by nie był lepszy. Niestety ostatecznie nie dowiedziałem się, jak idzie śledztwo, zamiast tego usłyszałem, że jestem irytującym osłem.

Po rozłączeniu się schowałem komórkę do kieszeni i wszedłem do budynku.

Od razu skierowałem się do recepcji.

– Dzień dobry. – uśmiechnąłem się pięknie. – Chciałbym wykupić karnet na basen.

***

Brakowało mi tego. Tak, zdecydowanie. Nie pamiętam, kiedy ostatnio pływałem. Miałem prawie miesiąc przerwy. Wchodząc do wody, w końcu poczułem się spełniony i spokojny. Wszystkie troski i stres, jaki się we mnie gromadził, ten świadomy i ten nie, wyparował natychmiast po tym jak zanurzyłem się w wodzie.

Woda była bardzo ważną częścią mojego życia. Pływałem wcześniej, niż zacząłem chodzić.

Nie pilnowałem czasu, prawie nigdy tego nie robiłem. Czas przestał się liczyć, to tak jakby przestał istnieć. Mój umysł był całkowicie skupiony na regularnym oddechu.

Z wody wyszedłem, dopiero kiedy porządnie się zmęczyłem. Po sprawdzeniu czasu, z rozbawieniem uświadomiłem sobie, że przekroczyłem czas o ponad godzinę.

Będę miał sporo do zapłaty. Mimo to się nie spieszyłem.

Bez pośpiechu się ubrałem i zacząłem suszyć włosy. Nawet porządnie nie dmuchnąłem sobie ciepłym powietrzem w twarz, kiedy moja komórka mignęła.

Sięgnąłem po nią.

Z zaskoczeniem odkryłem kilkanaście nieodebranych wiadomości i dwa SMS.

Odgarniając mokre włosy z czoła, sięgnąłem po telefon i natychmiast parsknąłem śmiechem, widząc siedem nieodebranych połączeń od Sebastiana i SMS od niego o treści:

"Odbieraj ty chuju"

Jak zwykle taktowny.

Zapominając o wysuszeniu włosów, od razu oddzwoniłem.

– Nie wiem, co było ważniejsze ode mnie, ale słuchaj mnie uważnie... – zaczął natychmiast po odebraniu.

– Byłem na basenie – wciąłem mu się w pretensjonalny monolog.

– I wszystko jasne – westchnął teatralnie. – Nasza syrenka nie przeżyłaby gdyby...

– Do rzeczy, Seba – warknąłem już zirytowany jego biadoleniem.

Chyba już wiem, jak musi się czuć Aleksander.

– Jezuuuu, no juuuuuż. – Przewróciłem oczami na jego charakterystyczne przedłużanie samogłosek. – Pamiętasz, jak mówiłem, że nie złożymy się na twój pożegnalny prezent złamanym groszem?

– Dzwonisz do mnie tylko po to, żeby mi o tym przypomnieć?

– Tak – odpowiedział i roześmiał się głośnym rechotem.

Miałem ochotę go udusić.

– Jeśli to wszystko, to idź się goń – wysyczałem. – Muszę się wysuszyć.

– Szybka strzała – powiedział, desperacko przedłużając. – To coś szarego pod klatką jest twoje. Pa pa, syrenko...

Aż mnie odrzuciło na jego pożegnanie. Warknąłem i wrzuciłem z powrotem komórkę do torby. I w końcu postanowiłem się wysuszyć.

Po wysuszeniu i uregulowaniu rachunku poszedłem na kawę, nie dając satysfakcji Sebastianowi. Nie wiedziałem, co tym razem wymyślił ten głupek, ale nie zamierzałem tańczyć, jak mi zagra.

No cóż, ostatecznie pełen satysfakcji wróciłem do mieszkania pod wieczór. Jakie było moje zdziwienie, jak rzeczywiście pod moją klatką był duży szary kształt. Już od bramy wiedziałem, co to jest. Rzuciłem się biegiem w tamtym kierunku, prawie tratując jakąś biedną kobietę. Czułem się jak dziecko w przedszkolu biegnące do zabawki.

Jednym niecierpliwym ruchem ściągnąłem szarą płachtę, a moim oczom ukazał się czarny motor.

Nie...

O chuj!

Nie mogłem się powstrzymać od szaleńczego śmiechu. Sportowa torba opadła mi na ziemię, a ja sam patrzyłem z niedowierzaniem. Wplotłem obie dłonie w swoje włosy i patrzyłem tępo w ten piękny model.

Zabiję ich... Nie, uścisnę tak mocno, że ich zabiję.

Obszedłem dookoła motor, przyglądając się mu ze wszystkich stron. Był identyczny, jak mój motor, który miałem w Warszawie. Ale to nie mógł być on. Po pierwsze swój sprzedałem jakiemuś dzieciakowi, a po drugie ten był chyba całkowicie nowy.

Czując, że wpadłem w głupią manipulację Sebastiana, wybrałem jego numer i na dzień dobry zacząłem wrzeszczeć.

– Wiedziałem, że ci się spodoba – powiedział arogancko. Od razu wyobraziłem sobie jego paskudny uśmiech.

– To jest to wasze "nie damy na ciebie złamanego grosza" – przedrzeźniałem jego nosowy głos.

– Cóż. Musieliśmy mieć trochę czasu, żeby uzbierać, wiesz jak jest, moja Krysia...

– Zabiję was – warknąłem, nadal szeroko się uśmiechając. – Przysięgam, że was zabiję.

– Ej, chłopaki. Syrence się podoba! Jest na etapie zamordowania nas! – wrzasnął w przestrzeń i już wiedziałem, że jest w pracy.

Chyba godzinę patrzyłem na mój prezent i rozmawiałem z kolegami z pracy. Wiedzieli, że nigdy już nie wrócę do Warszawy, po tym wszystkim, co się stało, chcieli mi okazać wsparcie. Miałem pierdolone szczęście, że trafiłem na tak wyrozumiałych i wiernych ludzi. Ale cóż. Policjanci zawsze siebie kryją. To prawie jak włoska rodzina...

Dokumenty i kluczyki zostawili w skrzynce. Byłem przeszczęśliwy, że nie zajął się tym Seba, bo pewnie nie wysłałby mi tak ważnych rzeczy, bo by zapomniał.

Sierota. Dobrze, że ma przy sobie tak ogarniętą żonę.

Naprawdę, naprawdę mnie korciło, żeby wsiąść na motor i się przejechać, no, ale robiło się późno i ostatecznie nie postanowiłem się przejechać. Tylko go przestawiłem i wróciłem do mieszkania.

No i czekają mnie kolejne wydatki. Będę musiał zgłosić, że korzystam jednak z parkingu.

Wszedłem do mieszkania. Po cichu zdjąłem buty i jak najszybciej chciałem wymknąć się do własnego pokoju, bo w kuchni paliło się światło i leciała głośno muzyka, a to oznaczało, że ta wariatka jest w domu. Po wczorajszym monologu, który mi dała do pierwszej w nocy, czułem się psychicznie wykończony. Wystarczyła świadomość, że ona jest niedaleko.

Kto by się spodziewał, że pokona mnie takie chuchro i przyszpili do kanapy w salonie na parę godzin.

Zrobiłem zaledwie krok, kiedy blondyna wystawiła głowę i rozpromieniła się na mój widok.

– Nie uwierzysz, co przygotowałam!

W mgnieniu oka zostałem zatargany do kuchni. I postawiony przed jakąś pomarańczową breją.

– Co to?

Wykrzywiłem twarz w obrzydzeniu, wyglądało jak pomarańczowy kisiel o paskudnym zapachu. Coś niepokojącego pływało w tym biednym garnku.

– No jak to co! – wykrzyczała oburzona.

Zdecydowanie za dużo ta dziewczyna wrzeszczy. Ogłuchnę jeszcze przed czterdziestką.

– Patrz, patrz, co kupiłam. – Musiałem się cofnąć o krok, by nie dostać książką kucharską w nos. – To zupa dyniowa! Postanowiłam być Eco i żyć zgodnie z naturą. Jest prawie październik, a co za tym idzie... – Tu zrobiła dramatyczną pauzę. – Sezon na dynie!

Rozbolała mnie głowa. Jej logika mnie przerastała, a i jej wrzaski nie pomagały.

– To super – pokiwałem głową i szybko się odwróciłem na pięcie, z zamiarem wyjścia. – Smacznego.

Oczywiście Alicja nie byłaby sobą, gdyby nie chwyciła mnie za ramię i nie wytarmosiła z powrotem.

– Myślisz, że będę to jadła sama ? – syknęła, nadal mnie trzymając. – Zjesz to razem ze mną. Mój nowy chłopak przychodzi za tydzień, chcę być pewna, że wszystko jest idealnie.

Podniosłem oczy ku niebu, ale dla świętego spokoju usiadłem bez zgryźliwych komentarzy.

– Świetnie ! Jeszcze tylko pietruszka... – wyśpiewała, odwracając się w stronę blatu.

Krach!

Zaskoczony aż poderwałem głowę. Spojrzałem na stojącą do mnie tyłem Alicję. Stała sztywno i nieruchomo jak sparaliżowana.

– Mam nadzieję, że to palec – szepnęła.

Zakryłem sobie usta, by nie wybuchnąć głośnym rechotem.

O nie, to był jej sztuczny paznokieć. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top