Rozdział 1


Zegar na peronie wybił dwudziestą. Nie zwróciłem na to specjalnie uwagi. Przecież na nikogo nie czekałem i nikt nie czekał na mnie. Dla samotnych czas nie jest istotny.

Był ciepły wrześniowy wieczór, kiedy szedłem wzdłuż peronu drugiego na stacji w Szczecinie. W powietrzu unosił się jeszcze zapach lata, którym się zaciągnąłem. Dworzec był wyremontowany i nigdzie nie widziałem żadnego bezdomnego. To było dość duże zaskoczenie, zwłaszcza w tym mieście. Ruszyłem dalej, ciągnąc za sobą starą, wyblakłą walizkę. Jej kółka głośno dawały znać, że to jej ostatnie chwile. Jednak to nie miało znaczenia, wytrzymała tyle lat, to i wytrzyma następne parę godzin.

Początkowo spodziewałem się tłumów na dworcu głównym, ale mile przyjąłem pustkę. Oprócz paru osób wysiadających razem ze mną, nie było tu nikogo. Może to przez porę dnia? Albo środek tygodnia? Tak czy inaczej, było mi to na rękę. Nie musiałem się przedzierać przez śmierdzących podróżą ludzi i widzieć ich szczęśliwych bliskich.

Stanąłem na ruchomych schodach, poprawiając na ramieniu swoją sportową torbę. W przeciwieństwie do walizki – była nowa. Wyjąłem paczkę fajek z kieszeni skórzanej kurtki. Wyciągnąłem jednego papierosa, którego odpaliłem zapałką. Taki mały zwyczaj, którego nie zamierzałem zmienić na wygodniejszą wersję, jaką była zapalniczka.

Zaciągnąłem się głęboko szlugiem, czując, że wszystkie mięśnie mi się rozluźniają. Tego potrzebowałem. Oczywiście zdawałem sobie sprawę, że palenie w miejscu publicznym, takim jak dworzec, jest zabronione, ale naprawdę miałem to głęboko gdzieś w tym momencie. Przez tę kilkugodzinną podróż nie marzyłem o niczym innym, jak spokojnie sobie zapalić.

Kątem oka widziałem, jak pewna staruszka z trwałą, mruczy coś pod nosem i patrzy na mnie ze złością pomieszaną z obrzydzeniem. Odwróciłem do niej twarz, patrząc na nią z niemym wyzwaniem. Wręcz prowokowałem ją, by się do mnie odezwała i zganiła. Jednak tego nie zrobiła. Jak się spodziewałem, stchórzyła.

– Chodź Pusiu – zaskrzeczała tak, że nawet ja z takiej odległości ją usłyszałem. – Co za ludzi można teraz spotkać w biały dzień...

Wypuściłem szary dym, obserwując jak przyciska mocniej swojego kundla rasy York do piersi i wchodzi szybciej po ruchomych schodach. Zniknęła mi z oczu, a z nią jej narzekanie. Ruszyłem w stronę najbliższego wyjścia, by złapać autobus. Akurat stał jeden na przystanku z numerem sześćdziesiąt jeden. Rzuciłem niedopałek na ziemię i wszedłem do środka. W aplikacji na komórce sprawdziłem, że nie będę długo jechać i po dwudziestu minutach, wysiadłem na odpowiednim przystanku.

Rozejrzałem się. Byłem w centrum miasta, gdzie dostałem mieszkanie, które było całkiem w przystępnej cenie. Nie przeznaczyłem dużo swoich funduszy na czynsz, ale ku zaskoczeniu wszystkich moich znajomych, udało mi się znaleźć coś tak taniego w centrum. Wiedziałem, że będę miał współlokatora, ale nie przeszkadzało mi to. I tak podejrzewałem, że nie będę spędzał dużo czasu w mieszkaniu. To kto mi się trafi nie miało większego znaczenia. 

Zawsze można pogrozić takiemu delikwentowi bronią, prawda? 

 Poprosiłem o wystarczającą ilość zdjęć, by wiedzieć, że mieszkanie jest schludne, duże i ma wszystko, czego potrzebowałem. Blok znajdował się przy głównym rondzie, zaraz naprzeciwko galerii. Lokalizacja była niezła. Przeszedłem na drugą stronę ulicy i podszedłem do bramy wjazdowej na podwórko. Otworzyłem maila od właściciela na komórce i wpisałem kod dostępu.

W klatce nie było windy, ale nie specjalnie mi to przeszkadzało, nie miałem dużo bagaży, a na drugie piętro dałem rade wejść bez zadyszki. Wyjąłem klucz, który został mi uprzednio wysłany pocztą i wszedłem do środka. Przedpokój był przestronny, czysty i bardzo długi. Zaraz naprzeciwko była kuchnia, której okno wychodziło na balkon. Wszystko było takie jak na zdjęciach, co przyjąłem z ulgą. Nie wiem co bym zrobił, gdybym zobaczył jakąś ruderę.

Zmarszczyłem brwi, widząc czerwone baleriny na ziemi. Skrzywiłem się, rozglądając się uważniej po całym pomieszczeniu. Nie tylko czerwone baleriny świadczyły o damskiej obecności, ale inne części garderoby. Było ich zdecydowanie zbyt dużo. Najbardziej rzucające się w oczy były dwa futra i jesienny płaszcz. Wszystko damskie.

Byłem pewny, że mój współlokator jest mężczyzną, a w każdym razie tak zrozumiałem z rozmowy z właścicielką. Jakoś wcześniej nie zaprzątałem sobie głowy takim szczegółem, dlatego nie dopytywałem. Nie byłem pewny, kim on dokładnie jest. Wiedziałem tylko, że będę dzielił mieszkanie ze studentem. Całą moją uwagę tak naprawdę zajęła cena, lokalizacja i posiadanie balkonu. Taka oto jest moja hierarchia wartości i teraz wychodzą konsekwencje mojego skąpstwa. Poza tym, stwierdziłem, że skoro właścicielka mi nie wspomniała o przeciwnej płci współlokatora, to logiczne, że jest mężczyzną jak ja.

Jednak byłem zbyt zmęczony całą tą podróżą, by o tym myśleć, a co dopiero poznać nową współlokatorkę. Otworzyłem drzwi po prawej stronie korytarza. I zobaczyłem to, co widziałem na zdjęciach. Biały pokój z czarnymi meblami i podłogą. Materac leżał niedaleko drzwi balkonowych. Było pusto i czysto.

Idealnie.

Zamknąłem drzwi, rzuciłem bagaże w kąt i z cichym westchnięciem padłem na materac. Postanowiłem się zdrzemnąć. Wcześniej nawet nie zdawałem sobie sprawy, że jestem zmęczony. Bardziej psychicznie niż fizycznie, ale to i tak odbijało się na moim ciele.

Przysięgam, że ten błogi stan trwał może z dwadzieścia minut, kiedy usłyszałem trzaśnięcie drzwi i niezwykle irytujące nucenie. Sapnąłem i podniosłem się do siadu. Przetarłem twarz i wstałem. Musiałem sprawdzić, co brzmi tak wkurzająco. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem dziewczynę w samej bieliźnie z mokrymi włosami, nucąca jakąś irytującą piosenkę.

Jestem facetem, dlatego nic nie mogłem poradzić, że zwróciłem dłuższą uwagę na komplet koronkowej, czerwonej bielizny.

No kurwa, pomyślałem.

Odwróciła się do mnie przodem, zaskoczona na dźwięk mojego wymownego kaszlnięcia. Prawie natychmiast zaczęła wrzeszczeć, jak opętana.

– Zboczeniec! – wrzasnęła, między swoimi piskami.

Zmarszczyłem brwi i złapałem się za głowę. Jej krzyki spowodowały u mnie ból głowy. Jak można być tak głośnym?

– Jezu, przymknij się. Przecież cię nie zgwałcę.

Przewróciłem oczami. Dla osób trzecich nasze pierwsze spotkanie na pewno musiało wyglądać komicznie. Powoli chyba też zacząłem sobie zdawać sprawę z kim mi będzie dane mieszkać. No nie powiem, zapowiadało się ciekawie.

– Przysięgam, że gryzę! – odkrzyknęła mi, jakby mnie w ogóle nie słyszała.

Patrzyła na mnie cała czerwona zza drzwi do łazienki.

– Ubierz się do diabła, a nie się patrzysz!

Powoli wychodziłem z siebie. Jednak kiedy rzuciła we mnie szamponem, myślałem, że uduszę ją na miejscu.

– Skończyłaś w końcu, wariatko? – zapytałem wrednie, nie mogąc się powstrzymać od nazwania jej w ten sposób. Zasłużyła sobie tą butelką po szamponie, wymierzoną w moją stronę. – Przysięgam, że jak rzucisz we mnie tym mydłem, to ci oddam.

I tak rzuciła we mnie tym mydłem, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. W końcu nie biję kobiet. Zwłaszcza tych walniętych.

Nieźle się zapowiadała moja przygoda w tym mieście.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top