Rozdział 37
Czuła, że się spóźni. Że też nie mogła wziąć prysznica wieczorem, a nie tego ranka.
Z paniką rozejrzała się po salonie szukając kluczyków do samochodu.
Musiała już wychodzić.
— Znów nie pozmywałaś garów! — wrzasnął znienawidzony głos z kuchni.
Syknęła wściekła zaglądając pod stertę gazet na stoliczku do kawy.
— Tam są głównie twoje brudy! — odkrzyknęła mu mocno zirytowana i wybiegła z domu w drodze chwytając torebkę.
Wsiadając do samochodu, zadała sobie pytanie, dlaczego jeszcze jest ze swoim mężem. Już od dawna nie kochała tego gbura. Jedyne co było między nimi to sentyment i narastająca niechęć do siebie.
Będę musiała złożyć papiery rozwodowe, pomyślała. Obojgu wyjdzie nam to na dobre.
Jedynym problemem mógłby być dom. Był wspólny, ale i to da się rozwiązać poprzez sąd. Dzięki Bogu, oboje postawili na karierę i nie mają dzieci. Pewnie męczyłaby się z tym gburem do końca życia.
Wyjeżdżając na główną ulicę jeszcze raz przypomniała sobie zaskakujący sms z poprzedniego dnia.
Myślała, że nie dożyje dnia, w którym ta osoba napisze do niej wiadomość czysto prywatną. Bez żadnej wzmianki o pracy.
Poczuła autentycznie ciekawość, dlatego zgodziła się z nim spotkać.
Dochodziła dziewiąta. Godzina, na którą się umówili.
Nie chciała wyjść na nieprofesjonalną, zwłaszcza przed kimś tak poważnym jak on.
Z dziesięciominutowym spóźnieniem wbiegła do szpitala. Do recepcji nie było kolejki, dlatego dość szybko dowiedziała się gdzie leży pacjent do którego zmierzała.
Starając się nie dysząc zatrzymała się przed odpowiednim wejściem, poprawiła marynarkę i weszła do środka.
Natychmiast spotkała spojrzenie niebieskich tęczówek blondyna. Siedział na białej pościeli, a jego lewa ręka była całkowicie unieruchomiona. Na kolanach spoczywała mu książka, którą zapewne czytał.
— Dzień dobry, pani prokurator.
Kobieta zmieszała się lekko. Czyżby dyszała tak głośno, że usłyszał ją z korytarza?
Wyprostowała się szybko przywołując się do porządku. Musiała być profesjonalna, zwłaszcza przed kimś tak poważnym jak on.
— Dzień dobry panie komisarzu. Przepraszam za spóźnienie.
W odpowiedzi kiwnął tylko i wskazał jej wolne krzesło.
Jak zwykle był małomówny.
Choć pracowała z nim od 4 lat, nie mogła przyzwyczaić się do jego chłodnego obycia. Zawszy taki był, chłodny, zdystansowany, profesjonalny. To był typ człowieka do którego czuło się respekt, ale nie dało się z nim przyjaźnić.
Kiedy Magda siadała uświadomiła sobie jedną rzecz.
Przecież ostatnio komisarz Szal, był inny. Kompletnie inny.
Spojrzała na niego szybko, ale zaraz odwróciła wzrok, czując jego chłodne przeszywające spojrzenie na sobie. To tak jakby czytał z jej duszy.
— Mam nadzieję, że moje pytania pani nie urażą — zaczął natychmiast od sedna.
O tak, ten człowiek nie owija w bawełnę, pomyślała.
— Oczywiście, proszę pytać.
Nie zaczął od razu, wyprostował się jeszcze bardziej i spojrzał na nią intensywnie, przez co poczuła ciarki na plecach.
Jak można mieć tak przeszywające spojrzenie?
— Mogłaby pani mi opowiedzieć o swojej znajomości z detektywem Cesarskim?
— Co?— wymsknęło się jej, na co od razu chciała sobie przyłożyć.
Pewnie zabrzmiała jak skończona kretynka.
— Podobno studiowaliście razem prawo — zaczął z innej strony.
Magda poczuła się osaczona.
O co mu chodzi? Czemu interesuje go Łazinoga?
— Znaczy... Tak, rok — wyjąkała niepewnie.
To było surrealistyczne, rozmawiać z komisarzem Szalem o Łazinodze. To przez to, że uratował mu życie, czy mu jakoś inaczej podpadł?
— I po roku studiów zrezygnował? — naciskał dalej.
Zaskoczyło ją z jaką siłą próbował się czegoś dowiedzieć. Jeszcze nigdy nie wiedział kogoś tak upartego w dostaniu jakikolwiek informacji.
— Nie, to nie tak. — Była wściekła na siebie, że papla wszystko pod presją jaka się wytworzyła. — Na trzecim roku studiów skorzystałam z wymiany Erasmus i wyjechałam do Włoch. Studiowałam w Poznaniu. Na miejscu okazało się, że oprócz mnie z wymiany skorzystał jeszcze jeden Polak. Był to Apollo. Zamieszkaliśmy razem. A z racji, że oboje studiowaliśmy prawo, na większość przedmiotów chodziliśmy razem.
— Z jakiej uczelni przyjechał detektyw Cesarski? — przerwał jej beznamiętnie.
— Uniwersytet Jagielloński w Krakowie — wysapała.
Dlaczego czuła się jak na spowiedzi?
— Jak mu szło?
Zaskoczyło ją to pytanie.
Co do cholery?
— Dlaczego pan pyta? — zapytała w końcu.
Coś było nie tak.
— Proszę odpowiedzieć — powiedział jej surowo, na co struchlała.
Uważała się za pewną siebie niezłomną prawniczkę. Ale ten facet miał w sobie coś, przez co była w stanie powiedzieć mu wszystko. To nie był strach, to była presja jak u dyrektora szkoły, gdy banda smarkaczy coś naskrobała.
I dokładnie tak się czuła.
— Był najlepszy na roku — powiedziała w końcu. — Do diabła, był geniuszem, zgarnął mi stypendium sprzed nosa. Profesorowie go kochali, bo był bystry i pyskaty. Wróżyli mu karierę akademicką. Znał biegle włoski, grekę i łacinę, gdy pojawił się na pierwszych zajęciach. Od razu zrobił wrażenie. Ja w tym czasie nie znałam za bardzo włoskiego, liczyłam na angielski. Ale szybko się okazało, że nie mam co liczyć na zrozumienie ze strony profesorów. Gdyby nie Apollo chyba bym tam zginęła. Łaziłam za nim jak taki cień bo kompletnie nic nie ogarniałam. — Tu parsknęła śmiechem na wspomnienie pierwszych tygodni w Rzymie. Szybko się jednak uspokoiła widząc puste spojrzenie komisarza.
— Zaskakujące — skwitował tylko.
— Wiem, że Apollo wydaje się skończonym idiotą, ale jest naprawdę inteligentny. To pewnie przez to w jakim środowisku się wychował...
— Jakim? — Magda ujrzała ciekawość w oczach mężczyzny.
— To była prawdziwa rodzina inteligentów. Z tego co wiem, jego matka była profesorem filologii klasycznej na Uniwersytecie Warszawskim, a ojciec jakimś wysoko postawionym sędzią. Często podróżowali, gdy Apollo był dzieckiem. Opowiadał mi jak było w Grecji i Turcji. Och... A jego młodsza siostra. Śliczne stworzenie. Była baletnicą. Raz nas odwiedziła, była taka nieśmiała, zupełne przeciwieństwo tego głupka i...
— Mogłaby pani wytłumaczyć, dlaczego używa pani trybu przeszłego w odniesieniu do rodziny detektywa?
Poczuła jak wpadła. Tak to jest jak się rozmawia ze śledczym. Nie powinna w ogóle zaczynać.
— Proszę wybaczyć, ale to już prywatna sprawa — zaczęła robiąc się czerwona na twarzy.
— Czy dlatego zrezygnował z studiów?
— Proszę wybaczyć. — Wstała w popłochu. Weszła na grząski grunt. — Nie mam prawa nic na ten temat mówić, proszę spytać go osobiście.
Nie zatrzymywał jej. Wiedziała, że wyczytał wszystko z jej twarzy i zachowania.
— Pani prokurator — zatrzymał ją przy drzwiach.
Spojrzała na niego. Nadal miał pusty wyraz twarzy, ale jego oczy złagodniały.
— Niech ta rozmowa pozostanie między nami.
— Oczywiście.
Nie chciałaby zobaczyć miny Apollo, gdy się dowiaduje, że gada z jego szefem o takich sprawach. To był bardzo delikatny temat dla niego. I tak czuła się wyróżniona, że jej zaufał i wszystko opowiedział.
Wychodząc z sali, Magda ujrzała po przeciwnej stronię piękną kobietę. Kobieta miała na sobie duże okulary przeciwsłoneczne, ale pani prokurator, była pewna, że jest obserwowana. To był podobne uczucie do chłodnego spojrzenia komisarze, tylko że to krył w sobie jakieś zło. Czy ta kobieta wszystko słyszała?
Magda chciała zniknąć z tego miejsca jak najszybciej.
Dopiero będąc we własnym samochodzie ochłonęła i doszła do niej jedna rzecz.
Coś było między komisarzem a Łazinogą.
Ten człowiek nigdy by nie zainteresował się kimś bez powodu.
A zwłaszcza po zobaczeniu jego innego oblicza w pobliżu Apollo.
Czy on przypadkiem nie....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top